Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Podróże RobaCRO - Lutalicy iz Novogardu

Wycieczki objazdowe to świetny sposób na zwiedzenie kilku miejsc w jednym terminie. Można podróżować przez kilka krajów lub zobaczyć kilka miast w jednym państwie. Dla wielu osób wycieczki objazdowe są najlepszym sposobem na poznawanie świata. Zdecydowanie warto z nich korzystać.
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 15.09.2008 18:39

Beskidy

Na kolejny wyjazd nie przyszło mi czekać jakoś specjalnie długo. Już tydzień po Czarnogórze, gdy jeszcze żyłem wspomnieniami z Bałkanów, trzeba było szykować się do kolejnego wyjazdu. Ten jednak miał być jedynie weekendowy i "krajowy". Żadne dalekie eskapady nie wchodziły w grę...Po Czarnogórze, Wiola i ja postanowiliśmy spędzić wspólnie weekend w górach. To w zasadzie Wiola zaprosiła mnie w "swoje" strony. Ja chętnie na to przystałem...a celem wypadu był Beskid Śląski a dokładnie, to okolice Bielska-Białej. Teren ten do tej pory nie był mi zbyt znany. Nie licząc krótkich postojów w samym Bielsku a to w drodze do Pragi czy nawet Chorwacji. Jednak tereny wokół Bielska były przeze mnie do tej pory nieodkryte. teraz przyszła i na to pora...choć tak naprawdę, od miejsca było ważniejsze to, że mogłem spędzić trochę czasu z Wiolą...

Podróż do Bielska nie była jakoś specjalnie skomplikowana...z przesiadką w Poznaniu. Tylko, te nasze PKP...siadam sobie do pociągu. Niemal już zasypiam (wiem, że to szaleństwo w nocnym pociągu :evil:), a tu przychodzi konduktor i z uśmiechem objaśnia mi, że ten wagon, to tylko do Wrocławia. Nie pozostało mi nic innego, jak o 3 w nocy szukać miejsca...udało się w wagonie kolonijnym - okazało się, że kolonia z niego zrezygnowała i ten wagon świecił niemal pustkami. :D Przygodę miała również Wiola, u siebie w Tychach "przegapiła"pociąg, który de facto przyjechał później a Wiola sądziła, że pojechał wcześniej. Cóż, o PKP można by długo i dużo...a do Bielska dojechaliśmy. Tam mieliśmy trochę "zagwozdek" jak dostać się pod Szyndzielnię. Tubylcy jednak szybko wyjaśnili nam, że pod Szyndzielnię można dostać się autobusem miejskim nr 14 (Ula, popraw mnie jak się mylę... :wink: ), który odjeżdża spod samego dworca PKP/ PKS. Autobusem tym trzeba jechać do samego końca i po wyjściu z niego jest się niemal u stóp Szyndzielni. Szyndzielnia - 1026 m.n.p.m. góruje nad Bielskiem. Na Szyndzielnię można dostać się wieloma szlakami.

Obrazek
tu autor zastanawia się, który z nich wybrać...

Obrazek
ale jakby co, to znaki zawsze wskażą właściwą drogę...

Dla "leniwych" to nawet jest specjalna kolejka:

Obrazek

Jeśli kogoś interesuje, to tutaj jest oficjalna strona kolejki. Wynika z niego, że przejazd w dwie strony, to koszt rzędu 17 zł. Ale naprawdę polecam przejście na piechotę...a przejazd, to co najwyżej w kategorii atrakcji a nie tego, aby się dostać na szczyt.

Z Wiolą decydujemy się pójść szlakiem czerwonym przez Dębowiec - przy którym robimy pierwszy krótki postój. Mamy też pierwszą, ładną panoramę Bielska:

Obrazek

Sam szlak jest łagodny. Spacer zajmuje ok. 1,5 godziny, choć znaki wskazują 2 godziny. Ale, my pewnie mamy jeszcze w sobie nadmiar energii, której nie spaliliśmy w górach Durmitoru czy Komów. Dopisuje też pogoda, choć prognoza wtedy na tamte dni nie była zbyt optymistyczna. Nie ma słońca, ale nie pada...jest dosyć ciepło. Spacer jest przyjemny. Inaczej też spoglądamy na otaczającą przyrodę. Nie da się uniknąć porównania do czarnogórskich górek. Zupełnie inny klimat, tu górki porośnięte lasami (głównie bukowymi), przeplatane drzewami iglastymi. Ale i tak podoba się nam to miejsce...powoli tez dochodzimy do schroniska. Wiola dowiedziała się, że mimo końca lata i weekendu z miejscami nie ma problemu. Warunki w schronisku są dobre. Zbudowane zostało ono w 1897r. Uchodzi za jedno z największych, może dlatego nie było problemu z miejscami - my dostaliśmy salę wieloosobową, na której i tak byliśmy sami. Właścicielom należy się plus za to, że nie "ściskają" na siłę gości w jednym czy dwóch pokojach. A przecież tak by mogli zrobić...a koszt takiego noclegu, to wydatek ok. 25 zł.

Obrazek

Obrazek

Po szybkich formalnościach, odpoczywamy sobie przed schroniskiem zastanawiając się, jak spędzić popołudnie. Na początek decydujemy, że w poszukiwaniu ciszy przejdziemy się nieco w dół w stronę Kołowrotu. Zrobiliśmy sobie miły spacerek, ale nie udało się nam znaleźć jakiegoś fajnego miejsca, co by posiedzieć, więc postanowiliśmy pójść w drugą stronę na Klimczok. Z Szyndzielni na Klimczok, to w zasadzie tzw. "rzut beretem". Klimczok - 1117 m.n.p.m. jest szczytem w paśmie Baraniej Góry i stanowi granicę między Śląskiem a Małopolską. Na Klimczoku spotykamy "sportowców":

Obrazek

Ale trafiamy na koniec ich treningu...szkoda, bo fajnie byłoby popatrzeć, jak sobie dłużej ćwiczą. My i tak jednak na dłuższą chwilę zatrzymujemy się na górce. Trochę odpoczywamy, podziwiamy okolicę...widok jest ciekawy, widać Bielsko, widać okoliczne górki, widać też schronisko.

Obrazek

Obrazek
schronisko na Klimczoku

Obrazek
a tu sam Klimczok w tle...

W schronisku robimy sobie kolejną przerwę...pijemy doskonałą czekoladę (polecam!). Gdy robi się coraz chłodniej, postanawiamy wracać na Szyndzielnię. Wieczór upływa nam na rozmowach o turystyce, geografii (hehhe, geograficzne quizy...:lol: )...szkoda tylko, że restauracja jest czynna do 22. No, ale w końcu to schronisko...tam zasady są jasne i o 22 jest cisza nocna. My też jej przestrzegamy...a za to ranek powitał nas słońcem i piękną pogodą. Idealna na górskie wędrowanie...i my od rana idziemy na spacer - powolny powrót do Bielska. Oczywiście, wybieramy inny szlak. Tym razem decydujemy się wracać zielonym, właśnie przez Kołowrót, przez Kozią Górę do schroniska Stefanka. Tam robimy sobie dłuższy postój. Nie śpieszy się nam wcale. Do południa niemal pusto, z czasem robi się coraz tłoczniej...

Obrazek
schronisko Stefanka

Widać też rowerzystów, sporo starszych osób. Tak, przy ładnej pogodzie, spacer z Bielska na łono przyrody to przyjemność. Widać też sporo osób z małym dziećmi...ale zanim ta cała brygada dotarła pod schronisko, był blisko inny "gość", zupełnie niemal się nie bał, a ja mogłem trochę "polować" z aparatem:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tak blisko, to chyba tylko w zoo i to za ogrodzeniem...a tu proszę. :D

Jednak, zostać dłużej nie możemy...trzeba schodzić w dół do Bielska. Trochę na koniec gubimy się na szlaku tzn, zgubić się w zasadzie nie da, bo każdy szlak prowadzi do Bielska, jedynie można pomylić kolor. Ale to naprawdę mało istotny detal...i tak naprawdę, to nie wiem, gdzie w tym Bielsku wyszliśmy. Blisko parku...a i blisko dobrych lodów. Z Wiolą widzimy, że tam niemal każdy z lodem, więc decydujemy się i my. Faktycznie, smakują wyśmienicie...a do centrum wracamy autobusem nr 8. Ulka, skąd to mogło być??? W samym Bielsku robimy sobie krótki spacer po mieście...Rynek, okolice zamku. Tak, jest zamek...wcześniej jakoś go nie zapamiętałem (aa, Mariusz dał jego zdjęcie gdzieś z jakąś roznegliżowaną panią... :twisted: ). Pod wieczór wyjeżdżamy z Bielska...znów trochę dezinformacji przez PKP aż mi ciśnienie rośnie. Na tablicy info, że pociąg odjedzie z opóźnieniem. Już się zaczynam martwić, czy zdążę na mój z Katowic do Szczecina. Na szczęście, tylko na tablicy była błędna informacja...uff...wspólna podróż nie trwa długo, Wiola zostawia mnie w Tychach. :( Ale wiem, że niedługo znów kolejne spotkanie i to gdzie...a do Szczecina dojeżdżam na rano. Kolejny górski wypad udał się znakomicie...

PS a tu beskidzki klimat, który mi się spodobał...

Obrazek

Obrazek
Ostatnio edytowano 01.03.2012 09:02 przez RobCRO, łącznie edytowano 2 razy
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 15.09.2008 18:56

Wracaliście ósemką, a pod Szyndzielnią autobus Was dowiózł aż pod kolejkę - nie ma szans, to tez była ósemka :lol: :lol: :lol: Tylko ona tam jeździ :lol: Więc z powrotem gdzieś na tej samej trasie. Ale nie wiem gdzie tam są lody. A były inne autobusy też? :lol: No mało istotne.

Fajnie się czytało o Waszej dwudniowej wyprawie, która dla nas jest bardzo często popołudniowym spacerkiem latem :D Ale przy tym to, co Wy odkryliście dla mnie jest oczywiste i nie często zauważalne. Fajne. Dzięki!

Bielsko to dla mnie i tak jedno z najmilszych miast świata :hearts: :hearts: :hearts: Może i Wy tu wrócicie i odkryjecie swoje czarodziejskie miejsca!
Zaraz pójdę po jakiś ekwiwalent do urzędników miasta za promocję :lol:


PS. Wyjaśniliśmy już sprawę - tam było ósemką, a z powrotem 14 i lody w Cygańskim Lesie (ładna nazwa, co nie?) :D
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 17.09.2008 18:33

Górsko, zamkowo, po prostu bajkowo czyli AUSTRIA 2008

Tak jak na wyjazd w Beskidy nie przyszło mi długo czekać, tak na wyjazd w kolejne miejsce czekałem jeszcze krócej, bo nie cały tydzień. Celem kolejnej wyprawy była Austria.

Obrazek

Obrazek

Dla większości z nas kraj tranzytowy, podziwiany z okien samochodu. Dla nas tym razem był to punkt docelowy. O wyjeździe do Austrii Wiola przebąkiwała już wcześniej, ale dla mnie był to temat raczej typu science-fiction. Dla mnie samym sukcesem był wyjazd do Czarnogóry. Już wtedy czułem się wakacyjnie spełniony - przede wszystkim, że z tym moim zdrowiem bywało różnie. Po Czarnogórze był też przecież miły, acz krótki wypad w Beskid Śląski. Tam plany co do Austrii zaczęły się coraz bardziej krystalizować. Okazało się, że Zbyszek (znajomy Wioli i Pawła) pracuje tam i ich zaprasza do siebie. Wiola i Paweł postanowili skorzystać z jego zaproszenia a ja do nich dołączyć się. Zbyszek pracuje w miejscowości Wolfsberg w Karyntii (nie wiem, czy wiecie, ale w tym kraju związkowym "rządzi" Joerg Haider, przez którego jakiś czas temu Austria była na "cenzurowanym"), nieco na południe od Grazu. Jedynym problemem pozostało ustalenie terminu. Zbyszek zaproponował termin 30.08-2.09, głównie, że prognoza pogody na te dni miała być optymistyczna (uprzedzając nieco fakty, to wyszło jednak bardzo różnie). I na tym terminie ostatecznie stanęło a ekipa, która miała jechać to; Wiola, Paweł i autor. Myśleliśmy, aby zabrać Milkę, ale nie bardzo jej pasował ten termin...dla mnie jednak cała podróż zaczęła się nawet dzień wcześniej z tego powodu, że musiałem dojechać do Katowic, skąd Paweł zabrał mnie do Tychów. Z Tychów ruszyliśmy po 2 w nocy w kierunku Cieszyna. Nasza trasa pokrywała się z tą do Czarnogóry (mieliśmy już słowacką winietkę) - Cieszyn- Żilina - Bratysława i tu już nie na Budapeszt, ale kierowaliśmy się na Wiedeń. Paweł jednak ustalił i zadecydował, że nie jechaliśmy obwodnicą Wiednia a "bokiem" przez kraj związkowy zwany Burgenland. Już wtedy uderzył nad austriacki ład, czystość i "sterylność" Austrii. Mijane miasteczka miały swój urok - Burgenland reklamuje się jako kraj słońca oraz winnic. Słońce było, ale i Burgenland pewnie z wszystkich "landów" jest najbardziej "płaski", a nam potrzeba było górek. Z czasem tych górek przybywało, a my je podziwialiśmy z okna samochodu. A że do Austrii wjechaliśmy z rana a spotkanie ze Zbyszkiem wyznaczone było na wieczór, postanowiliśmy trochę pozwiedzać. Naszym pierwszym przystankiem stał się Graz. Miasto ogólnie znane tu na forum ale głównie chyba z położonego w pobliżu hotelu Oektel. A pewnie niewielu z forumowiczów decyduje się na choć krótką wizytę w tym mieście. Moim zdaniem warto...Graz jest umieszczony na liście Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Jest drugim co do wielkości miastem w Austrii (ponad 300 tys. mieszkańców), położonym nad rzeką Mur. Miasto ma słowiańskie korzenie - jego dawna nazwa to Gradec (po słowiańsku gród). Pierwsze wzmianki o Grazu pochodzą już z IX wieku. My po dotarciu do miasta, mieliśmy trochę problemów z zaparkowaniem auta, choć była to sobota, to obowiązywały parkometry. Ale i z tym się uporaliśmy - nasz bilet był ważny aż do poniedziałku :twisted: . Zwiedzanie Grazu rozpoczęliśmy od Rynku...zatłoczonego, ale bardzo ładnego.

Obrazek
z widokiem na wzgórze zamkowe

Obrazek

Obrazek
Ratusz

Obrazek
tu cały Ratusz

Następnie, skierowaliśmy się właśnie na wzgórze zamkowe - Schlossberg, wzniesione w XVI wieku w celu obrony przed Turkami. Już w drodze na górę, ukazywały się nam ładne widoki na miasto...

Obrazek

z czasem, stawały się one coraz ładniejsze i panorama miasta robiła większe wrażenie:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
a te armaty to jeden z symboli miasta.

Innym z symboli miasta jest pewna postać. Taki duży pan, co to zagrał w Terminatorze - Arnold Schwarzenegger. Stadion w Grazu nosi jego imię i jak pamiętam było wokół tego sporo zamieszania i kontrowersji. Spacer po Grazu został zakończony w knajpie na małym piwku. Miasto nam się spodobało i polecam choćby godzinną wizytę w tym mieście w drodze do Chorwacji. Warto...my jednak jechaliśmy dalej. Jednak jeszcze nie do Wolfsbergu a nieco w inną stroną. Ja jako pilot do naszego następnego celu wybrałem trasę tzw. alternatywną. Choć można i do tego celu dostać się autostradą. Jak później mówił Paweł, był to dobry wybór, gdyż po Grazu wszyscy mieliśmy jakiś kryzys. Wiola "odpłynęła" na tylnym siedzeniu a my z Pawłem męczyliśmy się z przodu. Ale droga nas pobudziła...tą drogą był przejazd przez Saualpy i przełęcz Klippitztoerl. Choć przełęcz ma tylko 1642m. to daje samochodom w kość. Przed samym szczytem moja mapa wskazuje kąt nachylenia drogi 30%. Nie wiem, czy do końca można wierzyć tej informacji, ale wg Pawła droga naprawdę była stroma i zdecydowanie większe nachylenie niż w Czarnogórze np na drodze do Sedlo. Naszym kolejnym celem - a było to miejsce wybrane na moje życzenie był...zamek Hochosterwitz położony blisko niewielkiej wioski - Launsdorf (to tak ok. 20 km na północ od Klagenfurtu). Pierwszy "kontakt" z tym zamkiem miałem kilka lat wstecz. Od kogoś dostałem pocztówkę i w zasadzie od tamtej chwili wiedziałem, że kiedyś bym chciał tam zajechać. A że teraz była wyjątkowa okazja, postanowiłem przekonać Wiolę i Pawła. Nie było to specjalnie trudne zadanie. Oni też lubią zamki...i moje marzenie mogło się spełnić. Zamek już widać z daleka, z drogi...i jest naprawdę bajkowo położony. A my chcąc go fotografować, to nawet na początku pstrykaliśmy fotki niemal po słońce...:D . Dopiero później, objeżdżając zamek niemal z każdej strony znaleźliśmy dogodne miejsca do fotografowania.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zamek prawdopodobnie da się objechać naokoło, my widzieliśmy go z trzech kierunków. Byliśmy też pod samym zamkiem, ale im bliżej tym gorsze wg mnie widoki. Nie zdecydowaliśmy się również na jego zwiedzanie. Jak już nieraz wspomniałem zamki dla mnie mają urok, ale z pewnej odległości i niezmiernie rzadko decyduję się na ich zwiedzanie. Nie inaczej było i tym razem...a gdyby ktoś chciał się dowiedzieć czegoś więcej o zamku, to odsyłam na oficjalną stronę zamku. Ktoś, kto lubi zamki, powinien odwiedzić to miejsce...ja się cieszę, że moje "zamkowe" już się spełniło. Teraz są inne zamki...może Loara? Bretania? Bo chyba na koniec zostawię te wszystkie "brytyjsko-irlandzkie"...ale wracając do tematu austriackiego. Hochosterwitz był dla nas ostatnim przystankiem. Stamtąd skierowaliśmy się prosto do Wolfsbergu. Tam czekał na nas Zbyszek, który zabrał nas na miejsce naszego zakwaterowania. Kwaterę nie mieliśmy w samym mieście, lecz w Obergoesel - leżącym na drodze z Wolfsberga do Deutschlandsbergu. Znów czekała nas droga ku górze, którą przyszło nam pokonać niejeden raz w czasie tej wyprawy. Kwaterę jednak mieliśmy w bardzo fajnym miejscu (w innym odcinku dam fotki i inne namiary), sympatycznego właściciela Johanna, z którym co nieco "szprechałem", a Zbyszek na wieczór przyrządził "kaczkę", choć miał być "hirsch" czyli jeleń...a tak naprawdę, to Zbyszek obiecał nam wszystko po wiedeńsku - sznycel, walc, sernik...słowa jednak nie dotrzymał, ale mimo to wieczór był bardzo sympatyczny. A następnego dnia, już to co tygrysy lubią najbardziej, czyli góry...i to jakie! Zapraszam...

PS Ula, tak Bielsko mamy już "rozpracowane"...biegnij po nagrodę do UM, możemy dać Ci list polecający. I zdaje mi się, że będziemy tam wracać... :D
Ostatnio edytowano 01.03.2012 09:04 przez RobCRO, łącznie edytowano 5 razy
plavac
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 4893
Dołączył(a): 11.02.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) plavac » 17.09.2008 22:33

Oj - ale mi czasy przypomiałeś :!:
Bielsko i Klimczok - to tak jak dla Sthrigi - prawie że "codzienność " . Tzn. górska codzienność. A w Twoim opisie brzmiała rzeczywiście jak " niezwykłość" . Pojedźcie tam kiedyś zimą. Jest chyba jeszcze piękniej.
A Graz - ile to już lat od naszej podróży po-poślubnej :) Byliśmy tam ... maluchem :D Pamiętam zupę z dynii i sałatkę styryjską ...
Ciekawy jestem, gdzie Was poniosło w góry ...
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 18.09.2008 13:50

Ale fajnie że się Wam udało razem wyskoczyć i to na 2 wypady, bardzo się cieszę :)

RobCRO napisał(a):widok jest ciekawy, widać Bielsko, widać okoliczne górki, widać też schronisko.

Z tą drogą do i ponad schronisko chętnie bym się zmierzył w asyście dwóch pedałów... tyle że ze 3-4 lata temu jak dużo jeździłem, teraz bym musiał sporo potrenować na nowo.

RobCRO napisał(a):Dla większości z nas kraj tranzytowy, podziwiany z okien samochodu. Dla nas tym razem był to punkt docelowy.

Niedawno sobie zrobiłem jedną "wycieczkę fakultatywną" z Włoch do Austrii jako kraju docelowego :lol:

RobCRO napisał(a):A pewnie niewielu z forumowiczów decyduje się na choć krótką wizytę w tym mieście. Moim zdaniem warto...

No właśnie, tego lata przeleciałem tylko autostradą w obie strony, a szkoda.

RobCRO napisał(a):Ja jako pilot do naszego następnego celu wybrałem trasę tzw. alternatywną. (...) tą drogą był przejazd przez Saualpy i przełęcz Klippitztoerl. Choć przełęcz ma tylko 1642m. to daje samochodom w kość. Przed samym szczytem moja mapa wskazuje kąt nachylenia drogi 30%. Nie wiem, czy do końca można wierzyć tej informacji, ale wg Pawła droga naprawdę była stroma i zdecydowanie większe nachylenie niż w Czarnogórze np na drodze do Sedlo. Naszym kolejnym celem - a było to miejsce wybrane na moje życzenie był...zamek Hochosterwitz położony blisko niewielkiej wioski - Launsdorf (to tak ok. 20 km na północ od Klagenfurtu).

We Włoszech też tak sobie alternatywnie pojeździłem przez parę przełęczy, bo lubię :)
Na mojej mapie ta Wasza przełęcz nie ma podanego gradientu, tylko jest zaznaczona jako "nie dla przyczep kampingowych".
Zameczek bardzo fajny, i modelka też :D

RobCRO napisał(a):A następnego dnia, już to co tygrysy lubią najbardziej, czyli góry...i to jakie! Zapraszam...

Robisz smaka...
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 18.09.2008 18:48

Austria 2008 cz. II

Na małym dachu Alp...

Na kolejny dzień mieliśmy zaplanowaną wycieczkę w górki - Alpy.
Wybraliśmy się w Wysokie Taury (Hohe Tauern), oddalone od naszej kwatery w Wolfsbergu o blisko 200km.
Wiola rzuciła hasło Wielkiego Dzwonnika - Grossglocknera (Kamil zawodowe wejście na Dzwonnika! Czytałem to...).
Jednak Dzwonnika sobie darowaliśmy, może innym razem. Naszym celem stał się Ankogel w Parku Narodowym:

Obrazek

Obrazek

Tą górką miał być ANKOGEL w grupie o tej samej nazwie. Grupa Ankogel położona jest we wschodniej części Wysokich Taurów. Jej najwyższym szczytem jest Hochalmspitze (3360 m.n.p.m.). Zaś Ankogel liczy 3250 m.n.p.m. Początkowo brałem pod uwagę kilka innych górek pow. 3.000 m.n.p.m., ale z uzyskiwanych informacji, były one albo zbyt trudne albo niemal niemożliwe do wejścia w jeden dzień z naszego punktu wypadowego. Ankogel wydawał się zatem być w tym przypadku najlepszym rozwiązaniem. Oczywiście, jak zwykle, można było liczyć na pomoc summitpost jak też innych źródeł:
- Austriacki Klub Alpejski
- Mallnitz. Miasteczko położone u podnóża Ankogel
- Park Wysokie Taury

Ale tak mówiąc szczerze, to z różnych źródeł uzyskiwałem różne, czasami nawet sprzeczne informacje. Oczywiście, najlepiej o wszystkim przekonać się na miejscu. My naszą wycieczkę na Ankogel rozpoczęliśmy wcześnie rano. Ranek przywitał nas kiepską pogodą. Już powoli na naszych twarzach malowało się zwątpienie. Ale cóż nam pozostało...postanowiliśmy jechać i szukać słońca :D . Paweł nawet żartował, że skręcamy tam, gdzie widzimy słońce. Nagle, krzyczę - TAM! Tam widzę kawałek słońca...!!
Ja krzyczę TAM a Paweł TAM faktycznie skręca bo tak się super złożyło, że akurat w tym momencie pojawił się nasz skręt do MallnitzJ)), małego miasteczka, które jest punktem wypadowym na Ankogel.
Im bliżej Mallnitz, tym lepsza była pogoda. Paweł już zaczął nawet przebąkiwać, że może te chmury to tylko są na niskim pułapie, może sam w to jeszcze nie wierzył, ale...gdy podjechaliśmy na parking, widok już był zdecydowanie lepszy. Było już widać Wysokie Taury :twisted: .Bez trudu znaleźliśmy dolną stację kolejki. Tak, postanowiliśmy sobie nieco ułatwić zadanie i część trasy pokonać kolejką. Kolejka rusza z Mallnitz z poziomu ok. 1100 m.n.p.m. I w ciągu ok. 10 minut wynosi na poziom ok. 2650 m.n.p.m. (po drodze jest przesiadka na stacji pośredniej na wysokości ok. 1950 m.n.p.m.). Koszt przejazdu zależy od ilości odcinków oraz od tego, czy ktoś jest "Gast" czy "Normalny". Nas sprzedawca biletów zakwalifikował jako "Gaste" i cena za 4 odcinki wyniosła 18 euro. A tutaj więcej szczegółów na temat Ankogelbahn. W kolejce do kolejki ustawiło się trochę osób, głównie niemieckojęzycznych w różnym wieku, spotykamy również dwie Polki (stolica i Mielec). Ich celem też jest Ankogel. One jednak mają lepszą bazę wypadową, gdyż mają kwaterę w Bad Gastein. Na nasz kurs musieliśmy się trochę naczekać. Coś tam było z mechanikiem. Ja już przez chwilę miałem obawy, czy tego dnia ta kolejka w ogóle pojedzie. Pojechała :). Kolejka zabrała nas w górę...i miał Paweł rację. Pułap chmur był na niskim poziomie. Im wyżej, tym mniej chmur...i już po samym wyjściu widoki, które się nam ukazały zapierały dech w piersiach. Ba, nawet sobie pomyślałem, że na tego Ankogla to ja iść nie muszę :wink: .

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Robimy sobie krótką przerwę, wcinamy słodycze (tradycyjne snickersy) i puszczamy wszystkich do przodu. My kierujemy się na Ankogel za grupą...

Obrazek

Przy wyjściu z kolejki znak wyraźnie wskazuje Ankogel i idziemy za wszystkimi. Jak się później okazało, wszyscy popełniliśmy błąd. Zamiast iść na Ankogel, trafiamy na inny szczyt - prawdopodobnie Grauleitenspitze (2891 m.n.p.m.). Wejście na niego nie było zbyt wymagające, kierunek też ogólnie pasował...niestety przejścia dobrego z tej górki na Ankogel nie było. Choć ktoś tam coś próbował, ale nie sądzę, żeby to się udało. Wszyscy jak jeden mąż zaczęliśmy się cofać i szukać szlaku na Ankogel. Zaczęło się trawersowanie i co po niektórzy zaczęli ostro schodzić w dół, inni łagodniej (np my) a wspomniane Polki w efekcie raczej zupełnie się poddały z wejścia na Ankogel. Trafienie na właściwy szlak zabrało nam sporo czasu i to spowodowało, że nasze wędrowanie musiało nabrać tempa. Musieliśmy też cały czas pamiętać, że ostatni kurs kolejki w dół jest się ok. 16.30. Od tego w jakiś sposób byliśmy uzależnieni. A poza tym co? Jednak trafiliśmy? A mieliśmy nie trafić??? MY i nie trafić?????! - jak się później okazało, po wyjściu z kolejki trzeba było trochę zejść w dół (mi zaraz przypomniała się historia z niezdobytym Komem). Będąc już na szlaku, trudno było się zgubić, bo austriackie oznaczenia są naprawdę dobre - wielka austriacka flaga z nr szlaku. Zdobywając kolejne metry mieliśmy też coraz lepsze widoki na otaczające nas Alpy.

Obrazek

Obrazek
tu jeszcze Wiola na szlaku na Grauleitenspitze

Obrazek
tu widok na Hannoverhaus - schronisko nieco powyżej górnej stacji kolejki

Obrazek
w tle nieco ośnieżony Ankogel

Obrazek
a tu oznaczenie szlaku w austriackich Alpach

Obrazek

Obrazek
tu już właściwy szlak na Ankogel, który nie jest specjalnie trudny na tym odcinku. Można go spokojnie pokonać...

Obrazek

Obrazek

Obrazek
a tu fragment ośnieżony - Lassacher Kees (ba, to chyba nawet lodowiec...). Ale można go spokojnie pokonać...i nie jest to jakiś długi odcinek. Niżej też na szlaku przechodzi się przez śnieg.

Obrazek
a tu już widok na nasz Ankogel. Robił nas nas wrażenie...

I krótko po przejściu lodowca, po dosyć ostrym podejściu w górę wchodzi się na Mały Ankogel (Kleiner Ankogel) - 3097 m.n.p.m. Z niego roztacza się bajkowy widok na okolicę.

Obrazek

Obrazek
ta najwyższa górka to Hochalmspitze (3360m.)

Obrazek

Obrazek
zdobywcy Małego Ankogel - od lewej: Paweł, Wiola, Robert

a jak spojrzy się w drugą stronę, to widać Ankogel:

Obrazek

...i ja obwieszczam Wioli i Pawłowi, że "dziękuję", ale na szczyt nie idę. Ta górka robi na mnie wrażenie. Wiola i Paweł krótko, ale skutecznie przekonują mnie, abym szedł dalej z nimi. Tak, miałem mały kryzys, cały dzień na nogach, czułem już też, że osiągnąłem to, co chciałem - wszedłem na 3000m. Ale z drugiej strony, dusza Skorpiona - Wojownika wygrała. Przekonywanie mnie nie trwało długo - idę, ale jakby co to się wycofam. Szlak też z pozoru wygląda "groźnie". Ogólnie, jest jeden trudniejszy moment, reszta mimo dużej ekspozycji spokojnie do pokonania. Finałowe wejście jest wszędzie opisywane jako najtrudniejszy odcinek trasy na Ankogel. Ale za to jako widoki... :lol: Tylko siedzieć, patrzeć, podziwiać i się zachwycać. Nieziemsko i jak w tytule, po prostu bajkowo...mamy panoramę chyba całych Alp. A rano przecież była taka paskudna pogoda.

Obrazek
Hochalmspitze

Obrazek

Obrazek
tu widok na jeziorko polodowcowe

Obrazek
Wiola i Robert na Ankogel. Tu drobna informacja, niemal na każdym szczycie w Alpach jest krzyż...nie inaczej jest i na tej górce.

Obrazek
tu sama Wiola

Obrazek
a tu Robert

Obrazek

Na szczycie jest stosunkowo tłoczno - część osób szła przed nami, sporo osób przyjechało później i wybrało dobrą drogę, dlatego byli tam przed nami. Na górce słychać język niemiecki. Innych nacji raczej nie ma...na szczycie robimy krótki postój i mamy posiłek. I tu Paweł zaskakuje mnie na maksa, gdyż wyciąga:
Obrazek
Paprykarz szczeciński na Ankogel...:lol: I to nie ja "Śledzik" z Pomorza Zach. go przywiozłem...dobre! Tam smakuje wybornie, jak nigdzie indziej...ale niestety, czas nas nieco goni i powoli musimy schodzić w dół. Tu Wiola zaskakuje mnie bardzo, schodzi jak kozica. My z Pawłem zostajemy daleko za Wiolą. Dystansu trochę nadrabiam na lodowcu/ śniegu.

Obrazek
po tym "zasuwam" jak na nartach...tempo jest spore, a mięśnie pracują na najwyższych obrotach. Podoba mi się to bardzo, ale co dobre szybko się kończy. Kończy się to też tym, że do butów dostaje się śnieg :( , na szczęście szybko wysycha. A i dzięki "zjeździe" po śniegu skracamy sobie drogę...oszczędzamy kilkanaście dobrych minut. Później już idziemy normalnie po szlaku i cieszymy nasze oczy widokami...

Obrazek

Obrazek

I powoli zbliżamy się do górnej stacji kolejki Ankogelbahn.

Obrazek

W nogach czujemy już zrobione kilometry...tempo mieliśmy dobre. Gdy było napisane Ankogel 3 godziny, my to zrobiliśmy zdecydowanie szybciej (=/- 2 godziny). W Austrii w przeciwieństwie do Czarnogóry czas przejścia jest bardziej pod "najsłabsze" ogniwo, w Czarnogórze raczej pod te najsilniejsze. Gdy docieramy pod kolejkę jest ok. 16. Zaczęliśmy ok. 9.30 , był Ankogel, był nieplanowany Grauleitenspitze. i jeszcze starczyło czasu na wypicie piwka w restauracji przy górnej stacji kolejki. Wypiliśmy piwo w pewnie najpiękniejszej scenerii, jaką sobie można wymarzyć...otoczeni przez Alpy kosztowaliśmy piwko z wielkim smakiem.

Obrazek

Obrazek

A już na dole zjedliśmy po solidnej kanapce i powoli ruszyliśmy do domu. Po drodze zrobiliśmy krótki postój w samym Mallnitz. O tej porze wyglądało jak urocze, ale zupełnie wymarłe miasteczko. Do siebie dojechaliśmy na późny wieczór. Zadowoleni...byliśmy na Ankogel, pogoda dopisała a przed nami kolejne dwa dni pobytu w Austrii.

PS Plavac, cieszę się, że mogłem ożywić Wasze wspomnienia...

PS Kamil...Ankogel to nie Wielki Dzwonnik, ale jakby co, to polecam! Albo wiesz...może Hochalmspitze? Aaa..jak zacząłem czytać "w asyście dwóch pedałów"...nie pytaj, jakie były moje pierwsze myśli. A Ty to jak Paweł, ten też na każdą drogę patrzy pod kątem dwóch kółek. Przełęcze pamiętam - Giro de Italia. hehhe...Pisałeś gdzieś o tym...oglądam kolarstwo. Ale jak oglądam, to głównie pod kątem...zamków. Mimo wszystko. A te w Dolomitach, to bajka...i kończąc ten przydługi PS, to czytam przeklętą opowieść z wielkim zainteresowaniem. Sam wiesz, dlaczego...

pozdrav svima
Ostatnio edytowano 01.03.2012 09:05 przez RobCRO, łącznie edytowano 3 razy
plavac
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 4893
Dołączył(a): 11.02.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) plavac » 18.09.2008 21:41

Co się będę silił ...
Pięknie. Po prostu.
I jeszcze ta romantyczna piwna dusza ... :)
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 18.09.2008 22:46

Roberrrrrt, ogrrromne grrrrratulacje dla całej Waszej ekipy za 3000!!! :D
To naprawdę niewiele mniej niż Dzwonnik...

RobCRO napisał(a):Wiola rzuciła hasło Wielkiego Dzwonnika - Grossglocknera (Kamil zawodowe wejście na Dzwonnika! Czytałem to...). Ale tu też szybko entuzjazm opadł, po pierwsze jednak daleko, po drugie górkę trudno zdobyć w jeden dzień.

Po trzecie trzeba mieć raki i czekana, a o tej porze roku to już na pewno linę na lodowiec. Już wtedy na przełomie maja i czerwca moja decyzja o wejściu solo bez liny była dla niektórych mocno wątpliwa.
Czy zawodowe? Kozackie prędzej. Nadstawiłem dupę a Dzwonnik miał tego dnia dobry humor i mnie nie kopnął :) Nawet nie chodzi o to że bez liny, tylko ogólnie bez przygotowania kondycyjnego, po dwóch zarwanych nockach, na maksa i na granicy, rzeźnia po prostu...
Wiem co to jest taki kryzys o jakim piszesz. Tamtego dnia mój organizm też od pewnego momentu nie chciał dalej iść, tylko psycha była jakoś dziwnie spokojna że da radę. Też niedobrze bo taki spokój bywa zgubny.

RobCRO napisał(a):otoczeni przez Alpy kosztowaliśmy piwko z wielkim smakiem.

Dla takich rzeczy warto żyć :lol:

RobCRO napisał(a):Kamil...Ankogel to nie Wielki Dzwonnik, ale jakby co, to polecam! Albo wiesz...może Hochalmspitze?

Czytałem summitpostowe strony, wyglądają zachęcająco tak jak Twój opis. Jeszcze przeczytam relację Vida Pogacnika z Hochalmspitze - znam go, to ten Słoweniec z którym się spotkaliśmy w Mediolanie. Jedna z większych postaci Summitpostu :)

RobCRO napisał(a):czytam przeklętą opowieść z wielkim zainteresowaniem. Sam wiesz, dlaczego...

Jak będziecie jechać to służę pomocą :)
Vjetar
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 45308
Dołączył(a): 04.06.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Vjetar » 19.09.2008 07:21

Paprykarz szczeciński-KING :lol:
Piękne zdjęcia gór-gratulacje
janusz.w.
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1672
Dołączył(a): 21.07.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) janusz.w. » 19.09.2008 07:52

3000 mnpm - GRATULACJE :!: Piękna wyprawa, widoki rewelacyjne :!: ...mnie też męczą te trzy tysiące :wink: Może kiedyś mi się uda.

pozdr
kuchcik77
Globtroter
Posty: 30
Dołączył(a): 16.06.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) kuchcik77 » 19.09.2008 23:11

jakby ktos chciał 3 tysiaki to Gornegrat polecam z Zarmatt ;)
A tak na powaznie to skad wy tyle urlopów macie...
Następnym razem chcę zobaczyć Dolomity, Robercie.
fakt, Austra taka biska a człowiek się tuła nie wiadomo gddzie-znając was to jesteście sklonni wybrac sie tam na narty
Highlander
Podróżnik
Posty: 21
Dołączył(a): 16.09.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Highlander » 25.09.2008 12:23

Ja bardzo przepraszam, ale tak tylko tytułem sprostowania do relacji z wypadu w Beskidy... :P
Bardzo fajnie wszystko, ale ja jako tybylec, ewentualnie "tambylec" muszę kategorycznie zaprotestować przeciwko stanowieniu na naszym drogim Klimczoku jakiejś niby to granicy śląsko-małopolskiej. My tubylcy bielsko-okoliczni ze Śląskiem się zdecydowanie nie utożsamiamy i żadne administracyjne granice (które zresztą przebiegają i tak gdzie indziej) tego nie zmienią. Nasz region to Podbeskidzie, lub jak kto woli po prostu Beskidy.Śląsk to jest, ale na północ od rzeki Wisły i tyle.
Pozdrawiam i przepraszam za offt.[/b]
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 25.09.2008 17:27

Komu bije dzwon

Więc głowa do góry, gdy dzień wstaje rano
Od tego są nogi, by łazić na nich
We dni, czy gorsze, czy lepsze
Ten jest ostatni, który nie pierwszy
Bim, bam, bim bam...

"Kult"

Trzeci dzień pobytu w Austrii miał być spokojniejszy i przeznaczony raczej na spacery niż na górskie wędrówki. Ale to, że nie poszliśmy na Dzwonnika nie oznacza, że go nie zobaczyliśmy. Wręcz przeciwnie :). Zobaczyliśmy, ale po kolei...wieczór dnia poprzedniego z powodu wejścia na Ankogel, trzeba było jakoś uczcić. A jak świętowanie, to oczywiście mała impreza i nocne Polaków rozmowy. W Pawle trafiłem na mocnego oponenta i dyskusja była zażarta i trwała niemal do białego rana...może to był nasz błąd. Pozwoliliśmy sobie na dłuższe spanie. Rano wstać się nie chciało...ale z nas to jednak żadne lenie a i plan na ten dzień był ambitny. Celem wyprawy miał być wspomniany już tytułowy Wielki Dzwonnik - Grossglockner. Ale, nie wejście na niego a samo jego zobaczenie i zapoznanie się z okolicą. Kierunek naszej wyprawy był niemal identyczny jak dzień wcześniej, z tą małą różnicą, że nie skręcaliśmy do Mallnitz a jechaliśmy dalej w kierunku Heiligenblut. Heiligenblut (po naszemu "święta krew") to niewielkie miasteczko położone u podnóża Grossglocknera. Przed Heiligenblut zrobiliśmy krótki postój przy wodospadzie...

Obrazek

Obrazek

Ale, żeby się dostać pod samego Wielkiego Dzwonnika, to trzeba wjechać na Hochalpenstrasse- płatną drogę (28 euro) wybudowaną przez Alpy, która łączy właśnie Heiligenblut z Salzburgiem. Drogę wybudowano w latach 1930 - 1935. Co roku przyciąga setki turystów czy też kierowców chcących sprawdzić swoje maszyny na takiej alpejskiej drodze. My dojeżdżając do Hochalpenstrasse mieliśmy dobrą pogodę.

Obrazek
ooo..taka to była pogoda :)

a później:

Obrazek
ten ośnieżony szczyt w chmurach to Grossglockner

Niestety, ale już wtedy główny punkt Wielki Dzwonnik nie był widoczny nawet z daleka. Zasnuty był mgiełką i ukryty szczelnie za chmurami :(. Jednocześnie, z każdą minutą pogoda zmieniała się na niekorzyść. Przybywało chmur a i zaczął nawet padać drobny deszczyk. Gdy dojechaliśmy do Franz Josef Hőhe rozpadało się niemal na dobre :(. Franz Josef Hőhe (2369 m.n.p.m.) jest głównym punktem widokowym i wypoczynkowym na trasie.

Obrazek

Obrazek
tu z widokiem na Pasterze...

Obrazek
tu ponownie Wielki Dzwonnik

Nie jest to jednak najwyżej położony punkt na całej trasie, najwyższy jest Edelweisspitze (2571 m.n.p.m. niestety nie udało się go zlokalizować L). W jego centralnym punkcie stoi pomnik w kształcie łodzi - "Góra fal z brązową łodzią"

Obrazek

Na placu swoje miejsce mają również: wystawa "Fascynujący świat wiecznego lodu", kino, IT...Blisko jest też położone obserwatorium ufundowane przez Svarovskiego. O tym wszystkim, o ile mnie pamięć nie zawodzi w swojej relacji pisała Ewa Zuber, więc nie ma potrzeby, żebym ja się powtarzał...My będąc już na miejscu w Franz Josef Hőhe, mieliśmy dylemat, co robić...Rozpadało się na dobre. Ale, my "twarde" sztuki z Polski postanowiliśmy efektywnie wykorzystać czas na miejscu. Krótka dyskusja i idziemy nad lodowiec Pasterze - jest to jeden z największych alpejskich lodowców. Nazwa lodowca ma słowiańskie korzenie (ba, może nawet słoweńskie...). Jego obecna długość wynosi coś ok. 9 km. Niestety, efekt cieplarniany powoduje, że ten lodowiec cały czas się kurczy. Z tablic informacji można się dowiedzieć, że kiedyś był znacznie większy - jego historię można zobaczyć na dawnych zdjęciach umieszczonych na tablicach informacyjnych. Na lodowiec można dostać się w dwojaki sposób albo na pieszo (zejście zajmuje ok. 30 minut), albo kolejką "lodowcową". Pewnie nikogo z Was nie zdziwi, że my wybieramy nasze nogi. Dla nas to chleb powszedni. Zresztą, to i tak ma być lajtowy spacerek. I taki jest w istocie. Byleby pogoda była wtedy ciut lepsza, już nie chodzi o te chmury ale o deszcz...mogłoby nie padać.

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Wiola i Robert a w tle Pasterze

A tak opatuleni, chodzimy po lodowcu. Są specjalne klamry ułatwiające poruszanie, ale tylko do ok. 100 metrów (a może nawet mniej) w głąb Pasterzy. My spróbowaliśmy podejść ciut dalej...takie to fajne i dziwne uczucie stąpać po lodzie :). Mi się spodobało...

Obrazek

Obrazek

Lodowcowe widoki:
Obrazek

Na lodowcu robimy sobie też przerwę na posiłek. Zawsze wybieramy sobie jakieś oryginalne miejsce, więc czemu nie na Pasterzach?? Gorąca herbata tam smakuje nam znakomicie...ale dziś nie ma paprykarza. Nie jestem tym wcale zawiedziony.

Obrazek

Na górę wracamy tą samą drogą. Wejście zajmuje więcej czasu, ale też trafiamy na dodatkową atrakcję - świstaki. Te mają swoje miejsca właśnie blisko Franz Josef Hőhe. Nam udało się je wypatrzyć...heheh, może wtedy był Dzień Świstaka? Ale coś mi się zdaje, że nasza przygoda każdego dnia była inna i nic nie przeżywaliśmy tak samo dwa razy.

Obrazek

Po powrocie na górę, okazało się, że plac zupełnie opustoszał. Pogoda wystraszyła niemal wszystkich. A my mieliśmy dylemat co robić dalej...ostatecznie po naradzie, postanowiliśmy jechać na Hochtor - jeden z najwyżej położonych punktów na Hochalpenstrasse (2504m.n.p.m). Pokonując kolejne zakręty na opustoszałej drodze mogliśmy sobie robić postoje tam, gdzie się nam zachciało. A widoki na trasę były imponujące...

Obrazek

Obrazek

Gdy dojechaliśmy na Hochtor, dla Pawła samochodu był to rekord wysokości. Jego Hyunday wyżej nie był...pewnie szybko tej wysokości nie pobije :).

Obrazek

Tam robimy jedynie krótki postój, po opuszczeniu samochodu przenika nas chłód. Decydujemy podjechać jeszcze trochę Hochalpenstrasse - jadąc przez tunel, zbliżając się do jego końca, nagle zaczynamy się obawiać, dokąd jedziemy...wylot tunelu był tak zamglony, że obawialiśmy się czy oby na pewno prowadzi dalej droga i nie ma przepaści :). Odnosimy wrażenie jak z filmu "Ścigany" (pamiętna scena pościgu z finałem w tunelu z Tommy Lee Jones i Harissonem Fordem :)).

Obrazek

Na szczęście, dla nas droga dalej jest, teraz prowadzi dosyć ostro w dół. Nie jedziemy dalej, po krótkiej przerwie postanawiamy wracać do domu. Na ten dzień wystarczy wrażeń- droga jest mokra i jest ślisko. W drodze powrotnej było nam dane zaobserwować niezwykłe zjawisko. W dolinie nad miastem unosi się chmura, powyżej niej szare niebo. Wygląda to wprost bajkowo. Tym widokiem zachwycamy się przez dłuższą chwilę. Przy lepszej pogodzie takiego widoku byśmy nie uświadczyli...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

A w samym Heiligenblut robimy krótki postój na sfotografowanie kościoła. Wiola z Pawłem byli trochę źli na mnie, że w drodze na Hochalpenstrasse przy ładnej pogodzie, odpuściliśmy sobie jego sfotografowanie. Ale później, gdy zobaczyli zdjęcia z tą chmurą, jakoś mi to wybaczyli :).

Obrazek

Obrazek

Powrót do domu mieliśmy w strugach deszczu, choć im bliżej Wolfsbergu, tym lepsza pogoda...dobrze rokowało to na kolejny, niestety ostatni dzień pobytu w Austrii. Ten zapowiadał się znów "górsko"...

PS Hellraider, nie polemizuję w tym temacie...szacunek dla Podbeskidzia.
Ostatnio edytowano 01.03.2012 09:07 przez RobCRO, łącznie edytowano 4 razy
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 25.09.2008 18:04

Robert -
powiem tak...........baaaaaaaaaaaaaaaaaaardzo sympatyczna relacja :lol:
I na dodatek z klimatem.
Fajnie reklamujesz miejsca położone rzut beretem od nas......a często nie doceniane :?

A propos fotki.........
Obrazek
jedno mi tylko przychodzi na myśl jak Was widzę w tej scenerii, tzn. TO :hearts:
Pozdrav :papa:
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 25.09.2008 18:34

Piotrek, Wiola i ja w tyrolskich klimatach? jakoś tego nie widzę... :D

PS mam małe pytanie...może ktoś wie, dlaczego na tej fotce ten stawek:

Obrazek

...ma błękitną wodę, skoro obok strumień jest szary i wszystko takie piaskowe?
Ostatnio edytowano 01.03.2012 09:07 przez RobCRO, łącznie edytowano 1 raz
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Relacje wielokrajowe - wycieczki objazdowe



cron
Podróże RobaCRO - Lutalicy iz Novogardu - strona 17
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone