12.12.2010 - Rzyki Praciaki i niespodziewanie Żar, czyli dzień pełen przygód, niekoniecznie narciarskich
Na dzisiejsze nartowanie wybraliśmy małopolski ośrodek
Czarny Groń w Rzykach Praciakach koło Andrychowa. Byliśmy już tam w ubiegłym sezonie i wróciliśmy zadowoleni (pisałam o tym
tutaj), chcieliśmy więc to powtórzyć.
Na początku los nam sprzyjał. Znaleźliśmy miejsce parkingowe (darmowe!) blisko przystanku skibusa, zjedliśmy po "Jedynaku" z bułką

, włożyliśmy buty i ruszyliśmy na przystanek. Czekamy i czekamy, a busa nie widać. W końcu jedzie, kierowca otwiera drzwi i mówi, że ma awarię i zjeżdża do "bazy". Zaraz po nas przyjedzie następny. I owszem niedługo jedzie, ale z niższego parkingu, spod oberży, już załadowany, nawet się nie zatrzymuje...
Nie chce nam się tu czekać nie wiadomo jak długo. Trzeba iść... te 1200 metrów
To był pierwszy zonk, który powinien nam dać do myślenia. Dzisiaj nie powinniśmy się wybierać na narty, chyba nie było nam to pisane...
No ale wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, co nas czeka. Maszerujemy więc sobie raźno w butach narciarskich pod górkę (kto raźno, ten raźno, a kto się wkurza i mruczy pod nosem, to... pewnie już wiecie

) i wreszcie widzimy cel naszej wędrówki - dolną stację wyciągu orczykowego:
Kolejka prawie żadna:
Ceny atrakcyjne, 4-godzinny karnet - 40 zł. Szybko więc idziemy do kasy, a potem fruuu na orczyk

Prószy śnieg, ale na razie tak przyjemnie
Wyciąg jest trochę "szalony" i szarpie, ale udaje nam się z niego nie spaść

Wciągamy się na samą górę za pomocą drugiego, krótszego orczyka.
A potem to już sama przyjemność

Śnieg jest taki jak lubię - lekko ubity, ale nie zmrożony. Na początku kręcimy się w górnej części stoku, 3 razy wjeżdżamy górnym orczykiem. Potem postanawiamy zjechać na dół. Przy górnej stacji dłuższego (dolnego) orczyka dziwna scena - właśnie wjechał ratrak, z którego wysypują się młodzi narciarze. Jakaś szkółka przyjechała czy co? Tylko dlaczego ich dowieźli ratrakiem i zryli przy okazji pół stoku?
Wszystko to rejestruję kątem oka, nawet się nie zatrzymując, tylko wymijając ratrak. Śnieg pada coraz gęściej, ja nie cierpię jazdy w goglach, a tu jeszcze takie utrudnienia
Po kilkunastu sekundach do mojej świadomości (zaangażowanej głównie w zjazd "z górki na pazurki"; jaki to był przyjemny zjazd!) zaczyna docierać jakieś mgliste przypuszczenie, co mogło się stać. Zwłaszcza, że na stoku jakoś zrobiło się pusto...
Dojeżdżam do dolnej stacji wyciągu, widzę (dopiero teraz!), że orczyk nie chodzi (co podejrzewałam...). Ale to nic dziwnego, że się zatrzymał; to akurat często się zdarza - zatrzymuje się, zaraz rusza ponownie...
Ale tym razem jest inaczej. Na wyciągu nikt nie stoi w oczekiwaniu na "zatrybienie", natomiast w nieznacznym oddaleniu od budki z kasą zaczyna formować się spora grupa ludzi, jakby kolejka...
I wszystko staje się jasne. Awaria wyciągu! Ktoś z czekających osób informuje nas, że tak samo było tydzień temu. A ludzie czekają na ratrak, który będzie teraz dowoził narciarzy na górę

W życiu nie widziałam czegoś takiego! Pomysł z ratrakiem wydaje mi się dziwny, bo nie dość, że zmieści się na nim raptem parę osób, to jeszcze niszczy on stok (tak, tak, wcale nie ratrakuje

)
Ratrak podjeżdża i ludzie zaczynają desant. Włażą po gąsienicy, mało co z niego nie pospadają. W końcu część musi zejść. Nie mogłam nie uwiecznić tego momentu na zdjęciu:
A sama już wiedziałam, że nie mam ochoty na wspinaczkę na ratrak. Tym bardziej, że pewnie większość ludzi zostałaby na górze i jeździła na górnym orczyku, więc w tamtej partii stoku zrobiłoby się bardzo tłoczno.
Zrezygnowana siadam sobie z boku. Już się nawet nie denerwuję. Już wiem, że dzisiaj będzie trudno, jeśli się jeszcze uprzemy gdzieś pojeździć (a oczywiście się uprzemy

)...
Tymczasem mój mąż idzie oddać karnety. Liczymy na to, że oprócz kaucji dostaniemy przynajmniej częściowy zwrot za niewykorzystane godziny. W końcu stało się to z ich winy.
Trzeba przyznać obsłudze (czy właściwie właścicielowi), że zachowali się w porządku. Oddali nam kasę za 3 nieprzejeżdżone godziny.
Czyli wyjazd na Czarny Groń okazał się bardzo tani
Nie czekamy już na skibusa, tylko zjeżdżamy na nartach. Biała droga pozwala na to. Podjeżdżamy na parking, pod samego Fabiaka
I decyzja - co dalej? Nie chcemy wracać tak szybko do domu. Jest dopiero po 12:00. W kolejce słyszeliśmy, że najbliższy nam w tej chwili wyciąg - na Przełęczy Kocierskiej, jeszcze nie chodzi. Postanawiamy więc pojechać do Międzybrodzia Żywieckiego na górę Żar . Na Żar wchodziłam dziesiątki razy (bo moja rodzinka ma, a właściwie miała, bo straciła go wskutek osunięcia ziemi w czasie ostatniej powodzi, domek w pobliżu), ale jeszcze nigdy tam nie szusowałam.
Jakoś dużo niepochlebnych opinii słyszałam o tym miejscu - a to, że straszne kolejki, a to, że oblodzenia i kamulce. Będzie okazja przekonać się na własnej skórze.
Kiedy dojeżdżamy do Międzybrodzia Bialskiego, świat tonie we mgle, prawie nie widać drugiego brzegu jeziora.
Podjeżdżamy na parking (8 zł!

) i kierujemy się na stację wyciągu (wagonika). 1 wjazd 5 zł. Postanawiamy na razie kupić po 2 wjazdy, a potem się zobaczy.
Kolejka do kolejki całkiem spora, ale załapujemy się za drugim razem. W wagoniku postanawiam sobie: "nigdy więcej"!

. Jedziemy stłoczeni jak sardynki w puszce, a że jestem niewielkiego wzrostu i postury, muszę się bardzo bronić i rozpychać, żeby nie zostać zgnieciona
I to ma być przyjemność! Żeby odreagować postanawiamy iść coś zjeść, bo już zdążyliśmy porządnie zgłodnieć podczas naszych dzisiejszych przygód.
Na górze jest tylko jedno miejsce, gdzie można się pożywić - Pizzeria Dominium:
Cudem udaje nam się znaleźć wolny stolik. Zamawiam grzane wino i od razu robi mi się lżej na duszy i ciele

:
Niestety na pizzę nie możemy się doczekać. Wino zdążyło już całkiem wystygnąć, a pizzy jak nie ma, tak nie ma. Po pół godzinie oczekiwania pytamy kelnerki, czy o nas nie zapomnieli i słyszymy, że hawajska będzie za 7 minut

No dobra, faktycznie była za te 7 minut.
"Straciliśmy" w pizzerii prawie godzinę, a najgorsze jest to, że pizza wcale nam nie smakowała...
No cóż, trzeba w końcu trochę tu pozjeżdżać! Ruszamy w dół. Nachylenie stoku jest odpowiednie - nie za stromo, nie za płasko, ot taka sobie czerwona trasa (długość około 1400 metrów). Tylko niestety sprawdzają się opinie zasłyszane o Żarze - dosyć spore oblodzenie i trochę kamulców wystaje. Śniegu dużo mniej niż na Czarnym Groniu.
Ale zjeżdżało się przyjemnie, mimo wszechobecnej mgły, która bardzo ograniczała widoczność i nie pozwalała nacieszyć się widokami, które w tym miejscu są bardzo ładne.
Drugi wjazd wagonikiem okazał się przyjemniejszy, bo wypatrzyliśmy poprzednio schodek, na którym trzeba się ustawić, żeby znaleźć się naprzeciw drzwi wejściowych.
Aaa, zapomniałabym, że na peronie wypadł mi z ręki kijek i wpadł prosto na tory kolejki. Na szczęście było jeszcze sporo czasu do przyjazdu wagonika i zdążyliśmy uratować mój kijek
Drugi zjazd z Żaru był naszym ostatnim. Jakoś już nie chciało nam się "kusić losu"; wystarczająco dużo przygód dziś mieliśmy, a jeszcze trzeba wrócić do domu.
Podsumowując, wyjazd mało narciarski, ale bardzo pouczający
Teraz już wiemy, żeby na stoku nie chodzić do przepełnionych pizzerii, trzymać mocno kijki, a najlepiej unikać góry Żar, która nie zrobiła na nas dobrego wrażenia.
Co innego, jeśli chodzi o Czarny Groń. Zepsuty skibus i wyciąg zdenerwował nas co prawda, ale miła obsługa przeprosiła za awarię, bez problemu oddała pieniądze, no i stok mają tam bardzo fajny i widać, że o niego dbają. Gdyby jeszcze zrobili coś z psującym się orczykiem, byłoby super.
Tylko nie wiadomo, jak to dalej będzie z ośrodkiem w Rzykach Praciakach, bo ostatnio w internecie znalazłam
taki artykuł
Mam nadzieję, że nasze nartowanie w przyszły weekend będzie spokojniejsze
Pozdrawiam serdecznie
P.S.
Roxi, fajnie, że wypad Wam się udał! Na Twoich zdjęciach nie widzę orczyka... Orczyki nadal nie chodziły, czy Wy po prostu z nich nie korzystaliście?
P.S.
Mariusz, na stronie Świniorki jest nowa mapa tras

Ale niestety nie ma tam najważniejszego - informacji, kiedy startują. Wiesz coś może na ten temat?

Chętnie wybralibyśmy się do Brennej Leśnicy
