DZIEŃ 13 - Park Narodowy Mavrovo. CZĘŚĆ OSTATNIA - Wieczór, koło 22:00, droga powrotna do Ochrydy z Parku Narodowego Mavrovo.Zmęczenie. Która to już godzina jazdy? Szósta, siódma? Bałkańskie drogi oszukują: to co wygląda na mapie na małą przejażdżkę, staje się eskapadą po starym asfalcie z dziurami zdolnymi urwać koło, z zakrętami prowadzącymi zwodniczo w przepaść. 20 kilometrów na godzinę, 30 kilometrów na godzinę, znowu 20 kilometrów na godzinę...
A gdy spadnie deszcz, gdy zapadnie noc, zwykła jazda samochodem staje się niechcianą przygodą, rzucaniem kostką. Na szczęście nie kostką sześcioboczną, ale może tysiącboczną, może dziesięciotysięcznoboczną? Tak czy siak, lepiej modlić się, aby nie wyrzucić jedynki, którą będzie moment nieuwagi, albo rozlatująca się Zastava biorąca ostry zakręt twoją częścią pasa, a może spadająca skała lub osuwające się błoto, ewentualnie zygzakująca krowa-królowa szos.
Jeszcze godzina, może ciut więcej i dzisiejsza podróż się skończy, jeszcze tylko trochę w ciemnościach do Strugi, a potem porządny, w miarę cywilizowany kawałek drogi do Ochrydy, Ochrydy teraz upragnionej. Po jednej nocy, Ochrydy niemal już zwanej domem, mimo kibla bez kurka i papieru toaletowego, mimo pokoju bez prywatności.
Jedna burza przepędziła kolejną, wytarte patyki wycieraczek na przedniej szybie zostawiają więcej deszczu niż usuwają, w lewo, w prawo, w lewo, w prawo. Od ostatniej wioski minęło jakieś dwadzieścia minut, ciemno jak w dupie, nie pamiętam kiedy było ostatnie auto, oczy bolą od wypatrywania krawędzi jezdni, mów do mnie bo usnę…
Światło, plama blasku w strugach deszczu, kaptur, człowiek z latarką, jak zjawa, niemal na środku jezdni, kiwa ręką. Zwalniam, zatrzymuję się, zmęczenie. To zmęczenie zatrzymało auto w środku niczego, nie ja. To nie ja, nie ja! Bo ja wiem, że nie zatrzymuje się w nocy w środku niczego na pograniczu albańsko-macedońskim. A zmęczenie? Ono tego nie wie…
***
Byłem dziś w Arkadii.
Wielka łąka, otoczona lasem.
Zapamiętałem zapach drzew.
Widziałem owce,
czekające na Pana.
Widziałem konia.
Strumyk-pasterz,
wił się na spotkanie horyzontu,
by nigdy tam nie dotrzeć.
Dzwoneczki owiec.
Odgłosy niosą tu więcej ciszy niż dźwięku.
Z lasu wyjechała para jeźdźców.
Może dwie amazonki.
Może ojciec i syn.
Może on i ona.
Spis wszystkich możliwych relacji
byłby definicją homo sapiens.
***
Zabrałem tę chwilę ze sobą. Do auta. Do momentu zatrzymania się w deszczową noc przy człowieku, który machał ręką z latarką.
















