no to jedziemy...
Decyzja o ponownym odwiedzeniu HR zapadła w mojej głowie bardzo spontanicznie. Tak naprawdę nie miałem w tym roku żadnego pomysłu na urlop, chciałem po prostu z moją starszą córką Julką (9 lat) gdzieś się urwać na dwa tygodnie, w takie miejsce, które byłoby fajne i dla niej i dla mnie. Co prawda charakter mojej pracy w poprzednich latach nie pozwalał mi na całkowite oderwanie się od roboty, ale tym razem chciałem się odciąć jak najbardziej.
No i gdzie tu jechać? Może Litwa i Łotwa? Może objazdówka Francji, Szwajcarii? Grecja...? A może hotel 5* w Tunezji i mieć wszystko gdzieś?...
W HR już przecież byłem, 4 lata temu, 2 tygodnie na Hvarze w Starim Gradzie.
Zwiedziłem Hvar, Dubrovnik, Omiś. Nie lubię jeździć w te same miejsca...
Koniec końców - tydzień przed wyjazdem stanęło na Korculi. Zobaczymy czy jest faktycznie tak piękna i tak inna od Hvaru - jedynej wyspy chorwackiej którą jako tako liznąłem. Zobaczymy czy ten Proizd jest coś wart, czy plaże w zatokach korculańskich faktycznie są niepowtarzalne (tak, tak, czytałem relacje na cro.pl).
Założenie: jedziemy w ciemno na parę dni niejako "po drodze" na makarską a potem do zarezerwowanej przez net mety gdzieś na Korculi.
Wybieram Zavalaticę bo jest mniej więcej po środku wyspy. Rezerwuję w ciemno 8 noclegów po 24,50 euro z opłatami, pokój z klimą, łazienka, lodówka. Kuchnia mi nie potrzebna, i tak nie zamierzam nic gotować.
Piszą w komentarzach że gospodarze są ok. Pokój na zdjęciach nie robi najlepszego wrażenia ale nie zależy nam na luksusach. No cóż, zobaczymy na miejscu.
13.07.2010 Wyjazd
Nocować po drodze czy nie?... Problem setek turystów
E tam, zobaczymy... Julka marudna nie jest, bierze swojego laptopa do samochodu (jako giercownia i bank video), ja do długich tras przyzwyczajony, samochód w miarę sprawny. Zobaczymy po drodze, najwyżej gdy się zmęczę to zatrzymamy się w jakimś motelu.
Wyjeżdżamy o 16 z Białegostoku. Cel - być w okolicach Breli następnego dnia koło południa.
Jadę. Sprawy służbowe zakończone, poprzekazywane... Wolna głowa.
Na drodze do Warszawy jak zwykle "zatwardzenie". Dużo ciężarówek, gorąco pomimo klimy, 32 stopnie. Tradycyjnie dopiero koło Ostrowi trochę luźniej.
W Warszawie jedziemy przez centrum. Pokazuję J naszą stolicę - rzadko ma okazję bywać w Warszawie. Mam nadzieję na brak korków - o dziwo mam rację, godzina 18 - całą Warszawę przejechałem w 20 minut. Jedynie jak zwykle w tunelu się blokowało.
Cały czas myślę nad trasą. Węgry czy Austria. W końcu - mając nadzieję na mały ruch - w końcu po to jedziemy w środku tygodnia - wybieram Czechy - Austrię - Słowenię.
Godz. 20.30. Przed Częstochową. Zaraz zaraz! - zapomniałęm kupić szkieł kontaktowych. Przecież nie będę cały czas chodził w okularach
Na szczęście przy głównej drodze w Częstochowie jest jakaś galeria. Są soczewki, uff. Nawet tuż naprzeciw wejścia. Siadamy w PizzaHut na kolację. Około 22 jedziemy dalej.
Nocna droga przebiega bezproblemowo, bez utrudnień drogowych.
Przejeżdżamy przez Cieszyn (J wciąż nie śpi - słuchamy muzyki). Kupuję winietki i pierwszego redbula. Na parkingu w samochodach śpią Niemcy.
W Ołomuńcu na końcu suszarka - słyszę na CB. Przejeżdżam - stoją na drugim pasie.
Mijam Brno (J wreszcie już śpi), czeska autostrada może nie jest najnowsza, ale pozwala na stabilną jazdę 140-150 km/h. Nagle w reflektorach widzę przeszkodę! Mijam leżącą sarnę na prawym pasie. Duża, jeszcze żyje. Ktoś musiał ją tuż przede mną potrącić. Na szczęście jadę lewym, szybszym. Przyzwyczajenie z naszych dróg. Gdybym jechał prawym, mogłoby się skończyć rozwaleniem samochodu
No i zmieniam zdanie o austradzie. Co to za autostrada, gdzie siatki, skoro sarny po drodze biegają ???
Po drodze Mikulov (widzę że to ciekawe miasteczko, spore casino i "20 neue madchen"
)
Austria - nudy. Jedzie się szybko i sprawnie. Mały ruch. Zwierząt na drodze brak. Okrążam Wiedeń. "trzymaj się lewej". "Trzymaj się lewej". W kółko to samo
Zajeżdzam na stację w okolicach Leibnitz. Jest 4.30 rano. J wciąż śpi. Dnieje. Kupuję drugiego redbula. Na parkingu tłoczno, odpoczywa całkiem sporo ludzi - Polacy, Czesi, Niemcy. Mało kto śpi, większość pije kawę i rozprostowuje kości. Biegają małe dzieci.
Nie czuję się specjalnie zmęczony. 30 minut postoju i jadę dalej.
Słowenia. Postanawiam objechać mając w pamięci wskazówki z forrum. Zjeżdżam z autostrady jeszcze w Austrii, granicę mijam boczną drogą, potem Lenart. Jest 6.00 rano. Spory rych - miejscowi jadą do pracy.
Słońce wschodzi, podoba mi się Słowenia, nigdy ne byłem w tej okolicy. Przypomina nieco wschodnią Polskę, trochę Podkarpacie, trochę Mazury.
Ptuj - co za zakręcona droga przez centrum. Bez nawigazji mógłbym się zgubić. Jakoś dojeżdżam do nowego zdaje się mostu, wracam do końcówki autostrady. Zaraz Chorwacja! Ruch już jest trochę większy, głównie Polacy i Czesi.
Mijamy granicę - pani a potem pan pogranicznik macha ręką patrząc na polską rejestrację - nawet nie spojrzeli na dowody osobiste w mojej ręce.
Na boku stoją jacyś Niemcy. Czekają na sprawdzenie dokumentów. Hm...
Pierwsze tunele...
Godz. 8.00. Postój na stacji OMV. J dzwoni do babci - jesteśmy już w Chorwacji!
Po 15 minutach postoju jedziemy dalej. Mijam Zagrzeb, Split. Jest środa rano, ruch bardzo mały, 24 stopnie.
Mijam Sv. Rok - oho, już 28 stopni.
Godz. 11.30. Z autostrady zjeżdżam w Sestanovacu, jadę w dół do Breli (obowiązkowe zdjęcie w znanym wszystkim miejscu
).
Postanawiamy zatrzymać się na 3 dni do soboty w Baska Voda i dokładnie w południe wjeżdżamy do Baszkiej. Przejechaliśmy 1600 km z ogonkiem, średnia prędkość 91 km/h.
cdn.