14.09 CZWARTEKDziś opuszczamy Czarnogórę.
Na koniec kilka słów podsumowania:
-Byliśmy tu trochę za krótko ( jak zwykle
)
-Ruch drogowy i inne "kwiatki" na czarnogórskich drogach opisałam w poprzednich postach -ku przestrodze
-Wyjeżdżamy bogatsi o nowe umiejętności poruszania się po ekstremalnych drogach ,domacą malinową rakiję, dżem z dziko
rosnących poziomek ,pancetę, piwo Niksicko ( bardzo dobre) , kilka wizerunków sv.Bazylego itp i itd
-Zdecydowanie zapisujemy się do miłośników Czarnogóry - podobało nam się prawie wszystko , oprócz plaż i bocznych dróg. Do
zwiedzania polecam , do plażowania nie polecam , chyba ,że ktoś lubi leżeć jak sardynka w puszce
-Na pewno tu nie wrócimy. Byliśmy, zobaczyliśmy i to wystarczy. Plany urlopowe na następne lata: wypoczynek w Chorwacji oraz zwiedzanie innych krajów ( na 100% Transylwania w Rumunii oraz Normandia i Bretania we Francji ).
Pogoda jest piękna- jak zwykle w dniu zmiany miejscówki .
Nie spieszy nam się. Przed nami tylko 200km - jedziemy na Peljesacz
Jeszcze mam nadzieję na zobaczenie Perastu, ale Misiek stanowczo odmawia : "nie będę się nigdzie przeciskał, nie wystarczy ci jeden przerysowany bok
" Odpuszczam
Jeszcze Czarnogóra:
I coś dla Panów -zdjęcie zroione na polecenie Miśka:
W czwartek korka do granicy nie ma, ale trochę to trwa, bo oprócz paszportów sprawdzają jeszcze dowód rejestracyjny (złodzieja szukali czy co ?).
Jedziemy w stronę Dubrovnika z mocnym postanowieniem zrobienia zdjęć panoramy miasta z parkingu przy drodze. Jednak nie było to nam dane ,bo parking był zakitowany po kokardy. Tak nas to dziwi ,że zamiast jechać dalej Jadranką przez przypadek zjeżdzamy w prawo w kierunku miasta. Nawigacja głupieje i każe nam co chwilę zawracać. Misiek też głupieje a mi w głowie otwiera się jakaś klapka ( tak - jako kobieta mam nietypowo zbudowany mózg-
na pewno nie jest taki jak na obrazku u Zdzicha) .Przecież jeździliśmy tędy podczas pobytu w Dubrovniku w 2014r
Trzeba jechać prosto w dół ,to zjedzie się do głównego portu w Dubrovniku a stamtąd to już nawet Misiek wie jak wyjechać. Wspomnienia wracają -rozglądam się z ciekawością - zdjęć nie robię,tylko chłonę
Dojeżdżamy do zatoki i po chwili pakujemy się na most za Dubrovnikiem.
O 12 jesteśmy już na Peljesaczu. Mijamy Ston - jeszcze tu wrócimy ,bo uwielbiamy schody
Po drodze zatrzymujemy się jeszcze w winiarni Edivo w Drace. Winiarnia słynie z nietypowych win ,które leżakują pod wodą w amforach -dla zainteresowanych polecam stronkę
http://www.edivovina.hr/en. Taka amforka z winem kosztuje bagatela 200euro. Cóż ładnie by wyglądała na półce....
Naszym celem jest Orebic. Widoki po drodze są niesamowite.
Szybko odnajdujemy naszą miejscówkę , lecz właścicielki nie ma
Czyżby spełniły się moje przypuszczenia
Przed wyjazdem do Orebica trochę się bałam. A to dlatego,że była to nasza pierwsza miejscówka załatwiona bez pośredników, bezpośrednio u właściciela apartamentu. Ustalanie ceny i warunków odbyło się drogą mailową. Adres mailowy znalazłam na stronie tegoż apartamentu. Jednak właścicielka nazywa się Maja a ja pisałam z Jasminką Jurovic
Zaliczkę wysłałam i dostałam potwierdzenie ,że wszystko ok i czekają na nas we wrześniu. Cała korespondencja odbywała się języku angielskim.
Przed wyjazdem na urlop wysłałam jeszcze maila z informacją o której godzinie przyjedziemy i z prośbą o numer telefonu na wszelki wypadek - odpowiedzi nie otrzymałam . Dzień przed wyjazdem z Czarnogóry znalazłam w necie numer telefonu do właścicielki, wysłałam sms - bez odzewu
No więc zajeżdżamy pod apartament, a tam nikt nas nie wita. Sprawdzam parter - wszystko zamknięte.... ale jaja
W desperacji dzwonię pod znaleziony w necie numer telefonu. Już mi wszystko jedno w jakim języku będę rozmawiać , w tych nerwach nawet po chińsku się dogadam. Ale nikt nie odbiera.....
Misiek rozgląda się ,patrzy w górę: "A czy to nie jest czasem nasz apartament? - wejście wygląda jak na zdjęciach w necie"
Idziemy na second floor - drzwi do apartamentu nie są zamknięte.
-"No to właśnie ten apartament!"
I bezczelnie zaczynamy nosić torby
Najwyżej zamieszkamy tu na dziko.
Wyskakuję na balkon . Łaaaaał
I już wiem ,że nic mnie stąd nie ruszy:
Z zachwytu wyrywa mnie okrzyk Miśka:
-"Znalazła się nasza właścicielka, złaź na dół!"
No faktycznie Maja - nasza właścicielka była na zakupach , dlatego jej nie było
O brak wcześniejszego kontaktu nie pytam, bo mówi tylko po chorwacku . Przypuszczam,że korespondowałam z jej córką ,która może teraz jest zajęta i nie sprawdza poczty. A telefon ... później się okazało, że to telefon do męża Mai .
Maja pyta gdzie rozwaliliśmy samochód,bo na pewno nie w Chorwacji.
A właśnie ,że w Chorwacji - na Pagu -odpowiadam
Właścicielka zabiera nasze paszporty ,celem dopełnienia formalności meldunkowych i mówi ,że możemy resztę opłaty za pobyt zapłacić kiedy chcemy. No pewnie, jak ma nasze paszporty to się nie martwi, że nie zapłacimy
Po chwili Maja wraca i pyta na co mamy ochotę : vino, rakija, voda, sokovi?
-Molim vino i rakija - odpowiadam
........ i po chwili cały stres na opuszcza
Zdjęć z tego dnia mam mało. Po prostu chłonę jak gąbka otoczenie.
Miejscówka jak dla mnie ma idealne polożenie: 1minutę do najbliższej plaży, 3minuty do przystani , z której odpływają stateczki na Korczulę i jakieś 5 minut do centrum Orebicza.
Idziemy coś zjeść. Jemy w konobie Babilon : ja zupę rybną i sałatkę od hobotnicy, Misiek stek z frytkami - wszystko pyszne
Z konoby mam tylko zdjęcie dojrzałych winogron wiszących nad naszymi głowami:
i kawałka hobotnicy - zdjęcie specjalnie wysłałam córce,która nie cierpi osmiornicy
Dalszą część popołudnia spędzamy na pobliskiej plaży. Woda była przyjemnie ciepła, a słońce przygrzewało. Co ja piszę!- gorąco było
Zdjęć brak. W ogóle nie mam zdjęć z tej portowej plaży, choć nic jej nie brakowało-no może mogłoby być trochę cienia.
Pod wieczór poszliśmy na spacer w stronę plaż hotelowych i tam znaleźliśmy kilka przyjemnych zatoczek. Jutro będziemy tu plażować
Jeszcze tylko wieczorna panoramka z naszego balkonu;
I zadowoleni ,że wszystko jest tak jak trzeba możemy iść spać