30 lipca (poniedziałek): Cetinje i droga na wybrzeżeTo będzie niestety deszczowy odcinek
Kiedy przyjeżdżamy do Cetinje, już bardzo się chmurzy. Mamy jednak nadzieję, że uda nam się co nieco zobaczyć.
Przy wjeździe do miasta uderzają nas czerwone napisy na budynkach:
Brakuje tylko jugosławiańskiej gwiazdy... Niestety, nie odszyfrowałam znaczenia tego tekstu, chociaż próbowałam. Niektóre bukwy są dość niewyraźne i nie wiem, o które z nich chodzi...
Cetinje (po polsku: Cetynia) do 1918 roku było stolicą kraju, a zgodnie z Konstytucją Czarnogóry z 1992 roku, ze względu na duże znaczenie dla państwowości i kultury, nosi honorowy tytuł
Stolicy Czarnogóry (
Prijestolnica Crne Gore).
Podczas parkowania nasz wzrok przyciąga charakterystyczny posąg, więc w pierwszej kolejności idziemy w jego stronę:
To pomnik Wróżki z Lovćen (
Lovćenska vila) z 1939 roku:
Upamiętnia utonięcie statku z czarnogórskimi emigrantami wracającymi z Ameryki w 1915 roku.
Za pomnikiem stoi Cerkiew Wołoska:
Wołoscy pasterze wybudowali tu świątynię około 1450 roku, zanim jeszcze powstała sama miejscowość. Cerkiew została spalona podczas jednego z tureckich najazdów. Obecna jednonawowa budowla pochodzi z 1864 roku, a wewnątrz znajduje się ponoć piękny ikonostas. Niestety, kościół jest zamknięty.
Przed wejściem do cerkwi znajduje się średniowieczny stećak z przełomu XIV i XV wieku:
Docieramy na miły zacieniony plac, przy którym mieszczą się kawiarnie:
oraz pomnik Gojko Kruški - legendarnego uczestnika walk narodowo-wyzwoleńczych, bohatera narodowego byłej Jugosławii i jak widać, obecnej Czarnogóry:
Wchodzimy do pobliskiej księgarni, w której Małż kupuje kolejny tom ("Policja") przygód dzielnego komisarza Harry'ego Hole (kryminały Jo Nesbo), tym razem po serbsku
Na szczęście nie cyrylicą. Dwa poprzednie, kupione w zeszłym roku w Sarajewie, ma również w tym języku. Twierdzi, że nie robi mu to większej różnicy - chorwacki czy serbski... Szczerze podziwiam
Jesteśmy teraz na przyjemnym deptaku:
i pewnie zobaczylibyśmy w Cetinje dużo więcej, gdyby nie spadły na nas wielkie krople deszczu. Czym prędzej rzucamy się do ucieczki, czyli pędzimy w stronę samochodu
Niestety, przez tę ulewę nie udaje się nam zwiedzić Monasteru Narodzenia Matki Bożej. Trudno, jedziemy szukać słońca na wybrzeżu
Deszcz na chwilę odpuszcza i cieszymy się jazdą taką piękną drogą:
Nad morzem jednak dość ponuro:
Znad gór nadciągają czarne chmury:
W ostatnim momencie pstrykam zdjęcia Budvie:
i zaczyna się ulewa
Ciężko jedzie się w takich warunkach, więc bardzo zwalniamy:
Najgorsze, że nie wiemy, co w takiej sytuacji ze sobą zrobić. Wygląda na to, że właściwa burza jest aktualnie gdzieś nad Boką Kotorską, a przynajmniej w tamtą stronę. Postanawiamy więc nie wracać "do domu" (postój w Budvie w tym momencie też jest bez sensu), tylko jechać w przeciwnym kierunku, w stronę Baru.
Po kilkunastu kilometrach ulewa nie jest już tak okropna, ale wciąż pada. Tuż za Budvą buduje się dużo hoteli:
Ludzie gwałtownie ewakuują się z plaż:
przez co tworzą się gigantyczne korki
:
Nietypowe zdjęcie wyspy sv. Stefan:
Zazwyczaj jest to typowa widokówka - błękitne niebo i lazury Jadranu.
Zbliżamy się do miejscowości Petrovac na Moru:
Postanawiamy się tu zatrzymać i przeczekać deszcz w jakiejś restauracji, bo już zdążyliśmy porządnie zgłodnieć. Najpierw jednak stajemy przed problemem znalezienia miejsca parkingowego... Ostatecznie musimy się zdecydować na płatny parking ze szlabanem obok jednego z hoteli.
Trafiamy, trochę na ślepo, do konoby Sunce. Widok mamy na zalewany deszczem taras:
Na szczęście my nie mokniemy. Restauracja ma bardzo rozsądne ceny. Decydujemy się na brancina/lubina z ziemniakami i blitvą. Jestem bardzo podekscytowana
:
Niestety, smak ryby nie powala. Danie jest zaledwie poprawne. Być może jesteśmy rozpieszczeni dalmatyńskim sposobem przygotowania ryby na grillu. Tutaj brakuje mi tego charakterystycznego smaku i pysznej oliwy.
W każdym razie jesteśmy najedzeni (i w miarę zadowoleni), a deszcz przestaje padać
Ruszamy więc na spacer po Petrovcu, ale o tym w następnej odsłonie relacji