Reszta ekipy wróciła wymęczona plażowaniem

, jak zwykle prysznice, jakieś małe jedzonko, kawka, chwilka na leniuchowanie i ruszyliśmy w miasto

z myśla, ze to nasz ostatni wieczór. Misiu kuśtykał trochę i jak spoglądał na kolano, to przypominało mu się, że go boli, ale na bungee da radę - no wiadomo! Więc nasza trójka udała się w kierunku plaży, ponieważ właśnie przy plaży jest trampolina i kulki dla dzieciaków, była mała kolejka, nie tylko dzieci czekały na tę atrakcję

. Borys wreszcie doczekał się na swoją kolej i...dał radę

Bardzo mu się podobało i oczywiście chciałby jeszcze raz..ale przekonaliśmy go, że teraz musimy kupić prezenty dla babci, cioci...itd. Umówiliśmy się z resztą ekipy na konkretna godzinę w restauracji i nie mieliśmy zbyt dużo czasu. Ruszyliśmy szybko na starówkę, ponieważ w dzień zobaczyliśmy tam sklepik z winami i oliwą- taką "prosto od chłopa", ale wtedy był oczywiście zamknięty. Popróbowaliśmy winka, ale jakieś takie nie bardzo, kupiliśmy tylko oliwę i szybko na deptak, ponieważ tam pani miała dobrą "kruszkową", a obok była orzechówka i travarica i takie tam

. W ciągu dnia kupiliśmy jeszcze prsut, jakieś gifciki dla babci jednej i drugiej, no a teraz już właściwie nie mieliśmy czasu na większe zakupy, bo czekali na nas już w knajpce, więc biegusiem się tam udaliśmy, ale Borys zrobił się marudny

- wymęczony już był bidulek i krzyczał, że chce jeść - zamówił sobie spaghetti, każdy z nas zamówił coś innego, żeby jeszcze popróbować tych przysmaków, strasznie długo czkaliśmy, miś mi zasypiał na kolanach, rozżalony, że on chce jeść

wreszcie przynieśli spaghetti, ale mały już prawie spał, powciągał kilka klusek i po jedzeniu - zasnął, ale jakoś tak niespokojnie i co chwilę płakał. Szybko zjedliśmy kolację - moje kalmary zdążyły wystygnąć... no i pozbieraliśmy się, ponieważ była zaplanowana jeszcze impreza tarasowa

. Tylko teraz trzeba było dojść do domu - pod górę, z miączącym misiem na plecach - ale to oczywiście nie ja. Zostało nam jeszcze trochę pieniędzy, więc zadeklarowałam się, że rano wstanę i pójdę po pieczywo i owoce - chcieliśmy koniecznie zabrać ze sobą melony, ponieważ tak dobrych to nigdzie nie jedliśmy, no i figi suszone, jak będą. Dotarliśmy do domku, zrobiliśmy porządne driny (synek już spał w łóżeczku) atmosfera była lekko napięta (związane to było z misiem, więc tylko w naszej rodzinie

), ale łyknęliśmy sobie, znaczy się degustowaliśmy na tarasie napoje, postawiliśmy jakieś przegryzki i tarasowaliśmy się, ale kierowcy jacyś nerwowi byli i koniec końców, zostało nas troje na tarasie i tak spędziliśmy przesympatyczną zieloną noc. Do łóżek poszliśmy po 3.00, a ja przecież miałam wstać wcześniej

. No ale udało się, z oczami na zapałki, podniosłam się z łóżka o 7.00, wyszłam na taras i zrobiłam ostatnią fotkę - widok na miasteczko i ruszyłam w dół, na targ i do piekarni.

na zegarze widać, że jest 7.10
Poranna atmosfera i klimat miasteczka wynagrodził mi wszystko, było tak przyjemnie...żałowałam oczywiście, że wcześniej mi się to nie udało, postanowiłam, że na następnym urlopie tak właśnie będzie, no może nie codziennie, ale...

Cisza spokój, tylko mieszkańcy Primosten, turyści jeszcze śpią, ktoś gdzieś się krząta, ktoś zamiata podwórko, ktoś składa stoliki w restauracji, ktoś inny siedzi na tarasie i pije kawkę - miooodzioo! Zakupiłam kilka melonów, figi, pieczywo na śniadanie, jakieś słodkie bułeczki i prawie wszystkie kuny zostały wydane. Jak wróciłam, to jeszcze wszyscy spali, ale już za moment dom zaczynał się budzić. Wyjazd był zaplanowany na 10.00, a jeszcze prysznice i śniadanko i kanapki na drogę i pakowanie, oj ciężko było

spać się chciało i w ogóle...

no ale o 10.00 byliśmy pod samochodami zwarci i gotowi i wyjechaliśmy spod domu 10.10.
Smutno strasznie. Droga powrotna minęła nam spokojnie, w dzień oczywiście jechało się dłużej, bardziej uciążliwie, ponieważ gdzie niegdzie były korki, ja walczyłam bezsilnie z moja opadającą głową, no i poddałam się na chwilę

jeden z korków
Nie zatrzymywaliśmy się na jakieś dłuższe przerwy, tylko tanken i dalej jazda, nie były to zaplanowane konkretne stacje, jak widzieliśmy, że jest gaz, to dawaliśmy znać przez krótkofalówkę, że zjeżdżamy. Oczywiście podziwialiśmy widoki, bo zdarzały się takie zapierające dech w piersiach, np. zachód słońca w Austrii.
Tak, więc bez większych przeszkód dotarliśmy do Polski, zapłakanej deszczem zresztą. Na stacji przed Katowicami zrobiliśmy małe roszady w samochodach i nasza trójka + koleżanka ruszyliśmy w kierunku Warszawy, reszta w kierunku Katowic. W domu byliśmy przed 5, nie chciało nam sę strasznie wnosić tych wszystkich toreb i bagaży, ale kierowca postanowił, że bierzemy, więc nie było sprzeciwu, to on był gwiazdą dzisiejszego poranka

prowadził samochód przez 18 h! W naszym osobistym, prywatnym łóżeczku byliśmy już po 5 i zdawaliśmy sobie sprawę, że Borys pewnie wstanie ok. 8
Koniec!