napisał(a) helen » 06.09.2011 17:20
Wchodzimy na skalną pustynię, która ciągnie się kilometrami. Z lewej strony mamy klify:
Po kilku zaledwie minutach jesteśmy u celu, to Pont de'n Gil, skalny most, który sobie znalazłam przed wyjazdem przypadkiem na jakiejś stronie. Nie wspomina o nim przewodnik.
Przy moście nurkowie, piękne miejsce wybrali na ten poranek
Nie mogłam nie pomyśleć o naszej Roxi
Nic tylko siąść i ryczeć
No i siedzimy, łzy nie płyną, ale jest nam potwornie żal, że to już. Dawno nigdzie nie czuliśmy się tak dobrze, bezpiecznie, "na miejscu", nie mamy tej wysepce nic do zarzucenia. Dla nas jest idealna, gdybyśmy jeszcze znali język, było by perfekcyjnie. Gdybyśmy mogli pobyć tu wiosną, lub jesienią, mogłabym wędrować Cami de Cavalls... Nie ma tu wysokich gór, dałabym radę wszędzie wejść...
Otrząsnęliśmy się jak mokre pieski z zachwytu Chorwacją, owszem będziemy tam wracać i baaaardzo ją lubimy, ale pobyt na Minorce dał nam tyle nowych wrażeń, nowych kolorów, widoków, to był absolutnie dobry pomysł. Oby więcej takich... od czasu pobytu w Szkocji nigdy tak się przed wyjazdem nie czułam, wszystko we mnie krzyczy: "Nie wracam i już"
Ale wyjścia nie ma, trzeba wracać.
Po absolutnie kosmicznych kamolcach idziemy w stronę hotelu
Przekraczając bramkę żegnamy się z "naszą" Minorką
