Tak się składa, że mam trochę wolnego czasu, bo niestety wylądowałam na L4

Dlatego też, ale przede wszystkim dlatego, że dostałam od Was dużo miłych wiadomości i sygnałów, że chce się Wam to jeszcze czytać, będę kontynuować relację. Liczę na to, że nic już jej nie zakłóci i może skończę do grudnia

Zapraszam na kolejny odcinek
11 sierpnia (niedziela): Rejs w stronę ZavaliPo wczorajszym wietrze (póki co

) nie ma śladu. Morze spokojne, możemy więc wybrać się na pierwszą po południowej stronie Wyspy wycieczkę kajakową - w stronę Zavali. Decydujemy się na nią, mimo że Sevylorek od trzech dni zyskał zupełnie nowe imię - Kapeć

Wodujemy więc Kapcia w zatoczce obok campingu i odbijamy od brzegu.
(Jakaś dziwna czerwona kreska się pojawiła na zdjęciu

Coś z kamerką podwodną...)
Mijamy ostatnią plażę tekstylną w Ivan Dolcu:
Próbujemy wypatrzeć jakiś fragment wybrzeża, który nadawałby się do plażowania. Tu mogłoby być nieźle, ale mielibyśmy problem z bezpiecznym wyjściem na brzeg:
Tutaj, z kolei, bardzo ładna zatoczka jest już zajęta:
Na szczęście kawałek dalej znajdujemy coś idealnego dla nas - przepiękną plażę (a nawet dwie małe plażyczki) pod niewielkim klifem:
Niestety, jak na złość, kropelka wody na obiektywie zepsuje zdjęcia z całej zatoczki. Ale musicie mi uwierzyć (myślę, że jednak będzie to trochę widoczne) - miejsce było przepiękne

Będziemy plażować obok skalnego potwora

:
Wylegujemy się na wygodnych otoczakach i podziwiamy widoki:
Kapeć

:
Plaża, do której dotarliśmy, składa się z dwóch części. Po drugiej stronie skałek wygląda tak:
Bardzo długo (około dwóch godzin) jesteśmy tu całkiem sami

Dopiero po tym czasie zaczynają docierać inni ludzie. Jakoś tak dziwnie się składa, że jednocześnie podpływa kilka osób na pontonie i ścieżką (okazuje się, że prowadzi tu ścieżka

) schodzi jakaś para. To wyraźny sygnał, że nasz czas w tej zatoczce się skończył

Ale i tak długo była tylko nasza

Odpływamy:
Dopiero teraz zauważamy kroplę wody na obiektywie kamerki podwodnej, więc to pierwsze i ostatnie zdjęcie uvali bez "zakłóceń"...
Zatoczka ta nie ma żadnej nazwy (pewnie jest na nią za mała, to raczej po prostu plaża), a znajduje się między Uvalą Zagon a Petarčica. Stąd mamy już bardzo niedaleko do Zavali.
Wiosła w dłoń i płyniemy. Piękny klif gdzieś po drodze:
Niestety Kapeć po uszkodzeniu nabiera wody

Nie dość, że płynie się wolniej, to jesteśmy zmuszeni częściej robić przystanki w celu wylewania wody ze środka. Dobijamy więc do brzegu niedaleko campingu Petarčica, tylko po to, żeby trochę odciążyć Kapcia (a tym samym sprawić, żeby wiosłowało się chociaż trochę lżej).
Plażować tu nie będziemy - za dużo ludzi. Podobną plażę mamy w ID koło campingu, chociaż ja spędzę w tym miejscu trochę czasu w drodze powrotnej, ale o tym później

Kapeć lżejszy o jakieś 20 kg

Możemy płynąć dalej.
Tym bardziej, że zrobiliśmy się już głodni.
Plan jest taki, żeby dobić do brzegu w "centrum" Zavali i znaleźć jakieś miłe miejsce, w którym moglibyśmy się posilić.
Krok po kroku (a raczej wiosło za wiosłem

) realizujemy nasze zamierzenia

Główna plaża w Zavali:
Chwila kąpieli (krótka chwila, bo woda nadal zimna):
i ruszamy na rozpoznanie terenu.
Nadmorską ścieżką udajemy się na wschód

:
Cudne widoki na Šćedro:
Niestety konoby brak (pewnie trzeba było pójść jeszcze dalej). Znajdujemy ją w końcu bardzo blisko plaży, w zasadzie nad plażą. Miejsce nazywa się "Skalinada" i jest bardzo stylowe. Dobrze, że w kajaku wozimy "sukienki" (mój mąż koszulkę i spodenki

), bo na pewno by nas tu nie wpuścili.
Udaje nam się załapać na ostatni wolny stolik. Niestety na jedzenie musimy dłuuugo poczekać. Jak już ostatnio napisałam w relacji Marsallaha - do restauracji w Chorwacji w żadnym wypadku nie można iść głodnym

W końcu dostajemy zamówione dania. Po raz pierwszy w życiu (

) jem salatę od hobotnice (w ogóle po raz pierwszy degustuję ośmiornicę)

Jest pyszna! Smakuje trochę jak tuńczyk

Porcja nie wygląda na wielką, ale na lunch (wraz z chlebem)

jest w sam raz:
Po pysznym posiłku wracamy na główną plażę w Zavali. Hop do wody:
Nadchodzi czas powrotu... Wcześniej morze było spokojne, teraz (zgodnie z prawami Murphy'ego

) zrywa się silny wiatr. Kilka razy już płynęliśmy, walcząc z nim, ale jeszcze nigdy mistral nie był tak mocny jak dzisiaj

Oboje cały czas wiosłujemy, a Kapeć ledwo, ledwo przesuwa się do przodu...
Z ogromnym wysiłkiem udaje nam się dopłynąć do plaży przy campie Petarčica. Przegrywamy nierówną walkę z wiatrem...
Zostaję na plaży z całym majdanem, a mój mąż postanawia pójść do Ivan Dolca (jakieś 5 km) po Fabiaka. Okazało się, że nawet biegł

Wraca po jakichś 40 minutach. Kapeć ląduje na dachu samochodu.
W taki nietypowy sposób kończy się nasza pierwsza kajakowa wycieczka po południowej stronie Hvaru. Zostaliśmy pokonani przez mistral!
Jeszcze raz spróbujemy wyprawić się kajakiem - w drugą stronę, żeby wracać z wiatrem. Jak myślicie, czy mistral nam wtedy pomoże?

Oczywiście, że nie

Będzie to jedyne popołudnie bez wiatru

