napisał(a) Franz » 04.09.2018 10:52
Przy okazji łapię języka - tym razem gość przy barze zna angielski - i wypytuję o najbliższe miejsce na rozstawienie namiotu, dowiadując się, że po kwadransie dojdę uliczką do końca zabudowań i skraju lasu.
Po półgodzinnym marszu, już w zapadających ciemnościach, zaczynam się rozglądać za jakimś dyskretnym miejscem w czyimś ogrodzie, bo domostwom nie ma końca. Po kolejnym kwadransie siły mnie opuszczają do tego stopnia, że muszę się zatrzymać na odpoczynek. Po następnym kwadransie coraz powolniejszego człapania docieram do wspomnianego przez faceta z baru miejsca - jest mur lewady, słyszę płynącą wodę, asfalt i latarnie się kończą, zabudowania wyraźnie rzedną. Dobiega do mnie czyjeś wołanie, ale w ciemnościach nie udaje mi się nikogo dojrzeć, więc ostatnimi siłami wlokę się do początku lasu, gdzie znajduję miejsce na postawienie mojego hotelu. Wprawdzie ziemia jest tak twarda, że nie potrafię porządnie wbić szpilek, ale może nie jest to dziś takie istotne. Jest po północy, kiedy mogę się położyć spać - to pierwszy nocleg na tej wyprawie, jeszcze na skraju cywilizacji, której liczne światła błyskają w dolinie...