Dzień pierwszy, sobota
Pierwszy dzień wyprawy (około 670 km) to dojazd do Tokaju, w którym postanowiliśmy spędzić miły wieczór, aczkolwiek ze względu na kolejny intensywny dla kierowców dzień, niekoniecznie upojny

.
Aby do Tokaju dotrzeć o przyzwoitej porze, z domu wyjeżdżamy rano. Zbiórka zostaje wyznaczona na 7:45 na parkingu w pobliżu Góry Świętej Anny - nie wszyscy bowiem są z Wrocławia, to miejsce wydaje się być najodpowiedniejsze dla obu kierunków startu

.
Już pod Świętą Anną okazuje się, że ekipa pozawrocławska ma niemalże

godzinne opóźnienie.
Dramatu jednak nie ma

, bo przecież i tak zamierzaliśmy sobie zrobić jakąś kawową przerwę jeszcze przed przekroczeniem granicy. Tyle, że nie uśmiecha nam się czekać właśnie

na parkingu. Telefonicznie ustalamy więc bardziej klimatyczne

miejsce zbiórki

w
karczmie Ochodzita ponad
Koniakowem.
Z autostrady A4 zjeżdżamy na Żory, potem jedziemy przez Skoczów, Wisłę i Istebną. Na beskidzkiej trasie byłoby malowniczo, gdyby nie fakt, że trochę siąpi

...
W karczmie jesteśmy kilka minut po 10-tej. Niestety, nie uda się zobaczyć panoramy Tatr, widocznej stąd ponoć przy dobrej pogodzie... Ba, nie widać nic

, ani Małej Fatry, ani nawet bliziutko położonych szczytów Beskidu Śląskiego...
Zamiast widoków, będą oscypki z grilla z żurawiną, kawusia i pachnący miodem napitek

. Ten ostatni (zwany bodajże miodonką) tylko dla babskiej części ekipy, która za kierownicą i tak przecież nie zasiądzie.
Zbliża się godzina 11-ta, a reszty

nie widać! Kolejne telefony i następna zmiana miejsca zbiórki. Przegapili zjazd z autostrady pod Gliwicami, pognali na Katowice i dalej na Bielsko... Powinniśmy mniej więcej o tej samej porze dojechać na granicę na
przełęczy Glinka ponad Ujsołami.
Tyle, że nam z Ochodzitej nieźle śmiga się

do Milówki , w dużej części nową drogą...
... a jazda przez wioski za Bielskiem trwa nieco dłużej.
Na parkingu przy granicy sterczymy więc dodatkowe pół godziny...
Wciąż niestety mży, pomimo wczorajszych korzystnych prognoz pogody...
