napisał(a) Franz » 02.06.2012 14:06
Wyglądający jak długa, cienka blizna trakt wznosi się bardzo łagodnie po orograficznie prawym zboczu, unikając jakiegokolwiek większego nachylenia. Można by się zatem spodziewać, że w zamian kosztuje nas to nadkładanie drogi z uwagi na konieczność zagłębiania się w boczne dolinki, czy obchodzenia kolejnych małych grzbietów. Nic podobnego! Skala tych gór jest ogromna i nie da się jej przyrównać do naszych - powiedzmy to sobie otwarcie - mikroskopijnych pofałdowań, zwanych górami. Tutaj grzbiety, doliny ciągną się całymi kilometrami do najbliższego zakrętu.
Na pierwszym postoju Agustin wprowadza nas w tajemny świat wierzeń tutejszych Indian. Salcantay, ku któremu zmierzamy, a także coraz lepiej w przedzie widoczny Huamantay należą do najświętszych Apu - gór, będących miejscem pobytu zmarłych przodków, miejscem najbliższego kontaktu z duchami, reprezentacją Bogów. Bogów opiekuńczych, ale i karzących surowo ludzkie występki. Apu Huamantay ma lewe zbocze w kształcie niedźwiedziej jamy. Ludzie, którzy grzeszyli za życia, muszą po śmierci wspiąć się po zboczu, co jest arcytrudnym przedsięwzięciem, gdyż niedźwiedź pilnuje przejścia. Walka z nim jest ciężka i nie każdemu się uda. Dusze potępieńców - condenados - błąkają się potem po górach.
