napisał(a) Franz » 06.10.2011 20:36
Rzeczywiście, jest jak przypuszczałem. Chłopak prowadzi nas najpierw niewyraźnym śladem przez łąki, potem trafiamy już na porządną ścieżkę, lekko się obniżającą w kierunku suchego koryta wąwozu. Na szczęście jego głębokie do tej pory dno tu z kolei szybko się podnosi i nie musimy schodzić specjalnie stromo. Odprawiamy młodego Indianina, mimo że przejawia ochotę dalszego towarzyszenia dwóm gringos - dostaje kilka soli i nasze uśmiechy - po czym zanurzamy się w zacienione, głębokie wcięcie ostro schodzących się zboczy wąwozu. Po osiągnięciu najniższego punktu, ścieżka zaczyna się wznosić po drugiej stronie stoku, również w miarę łagodnie. Wreszcie wychodzimy na opromienione słońcem, szerokie wypłaszczenie, kierując się w stronę, gdzie załamanie terenu nie pozwala na razie dostrzec, co się znajduje poniżej. Jeszcze kilkadziesiąt metrów, jeszcze kilka więcej kroków i... jest!
Mimo , iż posadowione na wystającym wielkim stożku, podchodzące pod sam jego wierzchołek, to jednak leżące w tej chwili u naszych stóp - ruiny inkaskich budowli! Wrażenie jest niesamowite, potęgowane chyba jeszcze przez grę światła i cienia - akurat prekolumbijskie osiedle prezentuje się w pełnym słońcu, podczas gdy cień wielkiej chmury pokrywa dyskretną zasłoną leżącą kilkaset metrów niżej dolinę. Chmury wprawdzie szybko przesuwają swoje cienie po okolicznych zboczach, jednak tylko z rzadka któraś muśnie obsiane zabytkami wzgórze.
Tomek za parę soli załatwia sesję zdjęciową z dwoma modelkami, pasącymi białą kózkę, po czym zaczynamy się obniżać w kierunku siodła, z którego na obie strony rozchodzą się drogi do kompleksów starożytnych zabudowań.
