Wyruszamy w środę tuż po południu, kierując się wyjątkowo do granicy polsko-czeskiej w Lesznej. Nie wszędzie dojazd jest oznakowany właściwie, więc w którymś momencie muszę zawrócić, po czym już trafiam na przejście. Niestety, zaraz za granicą musimy odstać swoje w tradycyjnych korkach. Słowacja również wita nas zakorkowanym dojazdem do Cadcy, potem jest już lepiej, jednak czasu straconego nikt nam nie odda. Kupuję winietki na autostrady słowackie i austriackie, mkniemy więc później bez zatrzymywania przez Bratysławę, Graz, następnie skręt na Maribor. Z autostrady zjeżdżamy przed samą granicą słoweńską i dopiero Maribor rzuca nam kłody pod nogi, mianowicie dając wybór jedynie między autostradą a hitrą cestą. Chytre. Bardzo! Przyjmie się u nas powiedzenie: „chytre jak slovenska cesta”, gdyż na przejazd hitrą cestą też w zasadzie należy posiadać winietkę. Cóż ładuję się w mniejsze zło, by po około dwustu metrach zjechać na zwykłą drogę. Dalej już bez problemów, mijamy wkrótce upiornie podświetlony na niebiesko Ptuj, wjeżdżając za nim na bezpłatny odcinek autostrady. Po trwającym około godzinę przejeździe przez Słowenię wjeżdżamy do Chorwacji.
O ile po drodze deszcz popadał na Słowacji, a potem było sucho, to teraz na autostradzie w okolicach Krapiny czeka nas ulewa. Jeszcze kropi w okolicach Zagrzebia, gdzie tankuję paliwo po 7,77 kuny. Dalszy kurs autostradą w kierunku południowo-wschodnim i w końcu zjazd na Gradiskę. Jeszcze kilkanaście kilometrów szosy i wjeżdżamy do Bośni i Hercegowiny, a konkretnie wita nas Republika Srpska.
Dokładnie o północy mijamy tablicę: Banja Luka. Kierując się zgodnie z wydrukowaną mapką, trafiamy bezbłędnie pod nasz hostel. Bea zostaje w wozie, a ja idę załatwić formalności. Z tym jednak jest problem – nie ma tego z kim załatwić. Drzwi do korytarza otwierają się po naciśnięciu klamki; korytarz, łazienka, kilka pokoi, klucze – za wyjątkiem jednych drzwi – tkwią w zamkach. Pukam do jednych drzwi z kluczem… cisza. Naciskam klamkę – nie poddają się. Przekręcam klucz i otwieram drzwi. W środku trzy łóżka, pokój nie wygląda na aktualnie zamieszkany. No, cóż – chyba się wprowadzimy, a rano spróbujemy załatwić formalności.
Zatem już po chwili oboje ładujemy się z plecakami i czynimy szybkie przygotowania do snu. Mamy akurat otwarte drzwi, kiedy do korytarza wchodzi dwóch mężczyzn. Startuję więc do nich i się przedstawiam, mówiąc że wymienialiśmy maile w kwestii noclegu. Wtedy się okazuje, że to również goście, którzy właśnie dotarli do hostelu. Skąd? Z Norwegii. Ale mówią biegle po serbsku. Jeden łapie za telefon i dokądś dzwoni. Słyszę, że się melduje, oznajmia, że oprócz nich jest też dwójka z Polski, a po rozmowie oznajmia, że mamy po prostu iść spać.
Przed snem próbujemy jeszcze uruchomić grzejnik, ale jedyne, co on potrafi, to syczeć i świszczeć. Trudno – w chłodzie śpi się lepiej, wyłączamy zatem grata i układamy się do snu.