napisał(a) Franz » 20.12.2016 00:30
Rok 2010PrologCzas uciekał, a nad Rumunią wciąż przewalały się ciężkie chmury, w telewizji informowali o powodziach i coraz gorzej wyglądały moje czerwcowe plany. Kiedy kolejnego ranka prognozy - jak okiem sięgnąć - nadal są zdecydowanie kiepskie, a mnie został już tylko tydzień wolnego czasu, decyduję się wyjątkowo zmienić kolejność wyjazdów. Akurat nad Austrią zapowiadają kilka ładnych dni, zatem muszę na szybko znaleźć coś w Alpach, a Rumunię zostawię na sierpień. Tyle, że z uwagi na czerwcową porę, a co za tym idzie zalegający wciąż śnieg w wyższych partiach, musi to być coś niezbyt wysokiego.
Chowam na regał mapy rumuńskich Karpat, wysypuję na podłogę stos map alpejskich i zaczynają się gorączkowe poszukiwania. W efekcie po paru godzinach mam kilka ciekawych propozycji, ruszam zatem na wieczorne zakupy wiktuałów na wyjazd. Kolejnego ranka się pakuję i tuż po południu wyruszam w trasę z termosem pełnym gorącej kawy.
Trasę tym razem również wybieram zupełnie nietypową - zamiast przez Słowację, pojadę przez Czechy. W Cieszynie po polskiej stronie winietki mogę dostać za 51 zł, co jednak wychodzi drożej, niż w koronach - mogę również płacić w euro, byle nie w czeskich koronach - zatem dziękuję i nabywam je już po drugiej stronie Olzy, na pierwszej stacji benzynowej, płacąc 250 koron. Trasa wiedzie na Ołomuniec, Brno i Znojmo, po czym jakąś drogą z ograniczeniem do 3,5 tony przejeżdżam do Austrii. Mijam kilka ładnych miasteczek, wpadam w piękną dolinę rzeki z jeszcze ciekawszym otoczeniem - będę musiał tu kiedyś spędzić więcej czasu - docierając w końcu do Dunaju, którego lewym brzegiem podążam na zachód. Następnie odbijam na południe, a kiedy widzę na wzgórzu zamek Gallenstein oraz wspaniałe wapienne ściany w parku narodowym Gesäuse, zatrzymuję się na kilka fotek.