28 lipca (sobota): Dobrodošli u Crnu Goru, czyli dłuuugie czekanie na granicy i pierwsze czarnogórskie "wow"Ostatni przystanek w BiH robimy w punkcie widokowym z
pogledem na Bilećko jezero:
Piękny kolor, ale niski stan wody. Ostatnie spojrzenie na jezioro:
i ruszamy na granicę, którą postanowiliśmy przekroczyć we Vraćenovići. Wybraliśmy to przejście graniczne, bo jest położone na stosunkowo mało uczęszczanej drodze i sądziliśmy, że odprawa nie potrwa długo... Szkoda, że nie sprawdziliśmy opinii w google'ach (tak, przejścia graniczne też je mają
) Gdybyśmy zobaczyli średnią ocen 2,3
, może dokonalibyśmy innego wyboru...
I zaoszczędzilibyśmy 2,5 godziny
, bo dokładnie tyle czasu tu spędziliśmy
Najdziwniejsze było to, że kolejka wcale nie ciągnęła się kilometrami, miała może z 500 metrów, maksymalnie 700... Wiem, bo cały czas spacerowaliśmy tam i z powrotem, zawieraliśmy różne ciekawe znajomości z innymi turystami i wspólnie denerwowaliśmy się i prowadziliśmy mało konstruktywne rozmowy
Małż "skumplował" się z kierowcą tego TIRa
:
który zdradził mu, że jak dojedziemy do czarnogórskich pograniczników (to była dopiero odprawa bośniacka
), należy śmiało wyprzedzić wszystkie
klamoty. Wszyscy tak robią i jest to całkiem normalne. Ja z kolei zawarłam znajomość z Holendrem, który okazał się być Czarnogórcem
w aucie na żółtych blachach. Potem
zaprzyjaźniliśmy się z "Niemcami" (w rzeczywistości również mieszkańcami Montenegro
) i dzięki tej znajomości łatwiej przejechaliśmy czarnogórską granicę, lawirując między TIRami, bo "miejscowy Niemiec" pokazywał nam, kiedy możemy jechać, a kiedy coś jedzie z przeciwka (klamoty zasłaniały widok). W drugą stronę odprawa szła znacznie sprawniej
Odkryliśmy też, że autami z chorwackimi rejestracjami najczęściej jeżdżą Francuzi
Ta obserwacja potwierdzi się w najbliższych dniach.
Ostatecznie okazało się, że korek po bośniackiej stronie nie jest winą pograniczników z BiH, a ich czarnogórskich "kolegów", którzy musieli być bardzo wnikliwi w kontrolowaniu
Zdaje się, że dokładnie sprawdzali kilka albańskich aut przed nami. Nam na szczęście tylko popatrzyli w paszporty i kazali jechać.
To było, mimo wszystko, dość ciekawe doświadczenie, którego jednak nie chciałabym powtarzać
Wiem, że 2,5 godziny na granicy to nic w porównaniu z tym, ile kiedyś się czekało. Pamiętam (jak przez mgłę, ale jednak
), jak w końcówce lat 80-tych jechałam z rodzicami do Bułgarii i na przejściu z ZSRR w Medyce spędziliśmy całe 14 godzin
Ale obecnie nawet te 2,5 godziny to jest długo, a dla mnie to zwyczajna strata czasu
Znajomi z kolejki (zawieranie znajomości było najfajniejszym elementem tego czekania
) twierdzili, że zwykle jest to bardzo spokojne przejście i wcale się tu nie czeka, no ale dzisiaj jest sobota...
No tak, na prom się zmieściliśmy, uniknęliśmy korków na autostradzie, ale tutaj już się nie udało
Dopadła nas... sobota
W każdym razie jesteśmy już w Czarnogórze (zmęczeni i baaardzo głodni) i podziwiamy widoki:
Szkoda, że na granicy prawie zastała nas noc
Zachmurzyło się i ściemniło, więc zdjęcia krajobrazów nie są już tak ładne, jak mogłyby być wcześniej.
Na początku zachwycamy się nowiutką drogą:
myśląc sobie, że w Montenegro jest w tej kwestii dużo lepiej niż w BiH. Ale już kawałek dalej taki
zonk :
Przy drodze oczywiście krowy, w tym jedna rogata
:
Jesteśmy w górach, dość wysoko, a temperaturę mamy raczej z tych orzeźwiających
:
Jak wyjdziemy z auta, przeżyjemy szok termiczny
Tymczasem przeżywamy inny szok, powiedzmy - kulturowy. Z samochodu na miejscowych blachach jadącego przed nami nagle ktoś wyrzuca pustą butelkę po coli, która spada tuż przed Maździakiem
Całe szczęście, że plastikową, a nie szklaną... Po paru dniach może nie przyzwyczaimy się do tego, bo trudno się przyzwyczaić do śmiecenia i zwykłego chamstwa (które w dodatku jest bardzo niebezpieczne), ale nie będzie już nas to dziwiło tak, jak teraz...
Niestety, Montenegro jest zaśmiecone (choć i tak nie w takim stopniu jak BiH
), a Czarnogórcy zdają się nie szanować przyrody. Mówię oczywiście ogólnie i na pewno nie dotyczy to wszystkich mieszkańców, chociaż coś w tym musi być, bo nasza kotorska gospodyni w którejś rozmowie powiedziała takie zdanie:
Czarnogórcy nie kochają swojego kraju.... Może wyraziła się tak dlatego, że sama jest Chorwatką
Do tego tematu jeszcze wrócimy...
W porównaniu z szokiem spowodowanym wyrzuceniem butelki z samochodu, zupełnie nieoświetlone tunele już nas nie dziwią
:
Tak jak i sposób jazdy miejscowych
Dobrze, że chociaż w tych nieoświetlonych tunelach auta mają włączone światła
Dziki kraj, dziki kraj - zaczynam mówić do Małża... Zaraz jednak dodaję:
Ale jaki piękny! :
W tym miejscu po prostu nie możemy się nie zatrzymać! Widok Boki Kotorskiej sprawia, że wykrztuszamy z siebie pierwsze czarnogórskie "wow"
:
Zbliżenie na wyspy Gospa od Škrpjela i Sveti Đorđe:
Oczywiście dotrzemy tam i to już jutro
Statek na lodzie?
:
Zjeżdżamy do poziomu morza. Droga prowadzi bezpośrednio wzdłuż brzegu, więc mamy bardzo ciekawe widoki, mimo zapadającego zmroku:
Plaże z leżakami w miejscowości Risan
:
i hodowle różnych żyjątek:
Po 20:30 wjeżdżamy do Kotoru, a raczej stajemy w korku do ronda:
O tej porze, w sezonie i w weekendy, to norma. Na Bałkanach (a Montenegro to
pravi Balkan ) istnieje coś takiego jak "kult samochodu", mało kto z miejscowych porusza się pieszo
A Czarnogórcy lubią się bawić i właśnie (oni i oczywiście turyści) zmierzają do klubów i knajpek, żeby cieszyć się sobotnią lipcową nocą...
My też chcieliśmy rzucić klamoty i lecieć podziwiać Kotor "by night", ale zwyczajnie nie daliśmy rady...
Z naszą nową gospodynią, Ljupką, rozmawialiśmy smsowo przez całą dzisiejszą podróż i ostatecznie wyszła po nas na główną drogę, żeby pokazać dojazd (dość skomplikowany) do swojego domu.
Po raz trzeci skorzystaliśmy z usług portalu Airbnb i już mogę zdradzić, że była to nasza najlepsza kwatera ever
Płaciliśmy chyba dość sporo, jak na czarnogórskie standardy, bo 43 euro za noc, ale warunki mieliśmy bardzo dobre, a na kotorską starówkę szliśmy tylko jakieś 7 minut.
W każdym razie Ljupka (dziewczyna/kobieta mniej więcej w naszym wieku, może trochę młodsza) czeka na nas, jest bardzo sympatyczna i tak jak Carmen, ma na głowie burzę rudych loków
Temperament natomiast mniej ognisty niż u gospodyni z Sali
Parkujemy w ogródku pod samym domem i od razu zauważamy dwa słodkie kociaki, które dają niezły koncert, miaucząc wprost niemożliwie
:
Nagrywamy nawet to miauczenie
Ljupka pokazuje nam bardzo wygodny, przestronny apartman z kuchnią, sypialnią, łazienką..., a z lodówki wyjmuje sałatkę zrobioną z warzyw z własnego ogródka, na którą dosłownie się rzucam
Tak pysznych pomidorów i ogórków dawno nie jadłam! Choć oczywiście dawno nie byłam też taka głodna
Do tego wspaniały miejscowy ser. Nawet nie robię zdjęcia, bo wszystko znika błyskawicznie. Dostajemy jeszcze świeże figi, oczywiście prostu z drzewa i czarnogórskie piwo Nikšićko, które bardzo nam zasmakuje
:
Jestem zachwycona gościnnością Ljupki i już wiem, że będzie nam tutaj cudownie
Najedzeni i zadowoleni odpuszczamy sobie dzisiaj nocny Kotor i spędzamy wieczór, oglądając foldery zostawione przez gospodynię. Siedzimy (tylko dzisiaj) w środku, bo na dworze jest naprawdę chłodno (poniżej 20 stopni
). Jeszcze parę godzin temu przez Kotor przeszła potężna burza i znacznie się ochłodziło. Inne wieczory będziemy oczywiście spędzać w ogrodzie
Gdzie by tu jutro się wybrać?
:
A potem padamy ze zmęczenia. To był baaardzo intensywny i ciekawy dzień