Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Triplex Confinium - na trójstyku HUN, ROM i SRB

Wycieczki objazdowe to świetny sposób na zwiedzenie kilku miejsc w jednym terminie. Można podróżować przez kilka krajów lub zobaczyć kilka miast w jednym państwie. Dla wielu osób wycieczki objazdowe są najlepszym sposobem na poznawanie świata. Zdecydowanie warto z nich korzystać.
ziemniak
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1388
Dołączył(a): 17.07.2011

Nieprzeczytany postnapisał(a) ziemniak » 18.10.2025 21:10

Zimne piwo nie jest złe. Do czeskiej czy niemieckiej masówki im brakuje, ale wiele polskich sikaczów biją na głowę.

:piwo:
Pudelek
Cromaniak
Posty: 2116
Dołączył(a): 06.03.2010

Nieprzeczytany postnapisał(a) Pudelek » 20.10.2025 15:44

Siedmiogród słynie ze swoich kościołów obronnych, ale na jego terenie są też inne unikalne świątynie, które warto odwiedzić. Do dwóch z nich zajrzeliśmy podczas podróży z centrum Transylwanii w stronę Dunaju. Obie leżą przy małych wioskach na terenie okręgu Hunedoara i obie należą do najstarszych w całej Rumunii.

Pierwszy z nich znajduje się w miejscowości Strei (Zeykfalva, Zeikdorf). Tambylcy niezbyt się nim chwalą, wypłowiałe tabliczki tak nas kierują, że stajemy przed bramą jakiegoś gospodarstwa. Krzątająca się tam kobieta na nasz widok pospiesznie zamknęła bramę. Zawracam i parkuję przy skrzyżowaniu, bo innych miejsc dla samochodów brak. Po chwili kombinowania odkrywamy, że należy przejść przez niepozorną furtkę i ścieżką pomiędzy dwoma ogródkami podejść na cmentarz, przy którym stoi kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny (Biserica Adormirea Maicii Domnului).

Obrazek

Już na pierwszy rzut oka widać, iż to niemłoda konstrukcja. Datowany jest na XIV wiek, choć są opinie, że może być o półtora stulecia starszy. Kościół powstał prawdopodobnie jako kaplica dworska, bo w pobliżu odkryto resztki posiadłości książęcej. Reprezentuje styl romański i wczesnogotycki, silne są tu zwłaszcza wpływy bizantyjskie. Jako budulca użyto kamieni oraz elementów pochodzących z rzymskich konstrukcji (w okolicy znajdowała się antyczna willa).

Obrazek

Do dzwonnicy dobudowano w późnym średniowieczu narteks, który później rozebrano. Z kolei po północnej stronie do nawy dołożono małą kaplicę służącą ewangelikom, lecz też została z biegiem lat rozebrana.

Obrazek

Wewnątrz częściowo zachowały się freski, ale drzwi są zamknięte na głucho. W ogóle wydaje się, że mało kto tutaj zagląda, a na cmentarzu rośnie sporo zielska. Z zewnątrz resztki malowideł uchowały się jedynie przy oknach.

Obrazek

Drugi kościół położony jest kilkadziesiąt kilometrów dalej na południe. Należy nieco odbić z głównej drogi krajowej: do wioski Densuș (Demsus, Demsdorf) prowadzi boczna, ale bardzo dobrej jakości szosa. Ponieważ ruchu praktycznie brak, to co jakiś czas staję, aby zrobić zdjęcia okolicznych gór, zdaje się, że to pasmo Retezat. Jest duszno, parno, a górne partie skryte są w chmurach.

Obrazek
Obrazek

Kościół w Densuș przypomina mi zabawkę złożoną przez gigantyczne dziecko z różnych, nie do końca pasujących do siebie elementów!

Obrazek

Żeby odpowiedzieć na pytanie jaki jest stary, muszę najpierw napisać o czymś pozornie kompletnie nie związanym ze świątynią, a mianowicie o... pochodzeniu Rumunów! Istnieją dwie główne teorie na ten temat, wzajemnie się wykluczające. Pierwsza, tzw. "dako-rzymska", twierdzi, że Rumuni to bezpośredni potomkowie starożytnego ludu Daków i Rzymian, którzy ich podbili, potem utworzyli na ich terenie rzymską prowincję, a po półtora wieku wycofali się za Dunaj. Jest ona bardzo popularna w samej Rumunii, bo dzięki niej udowadnia się, iż Rumuni, choć pod innymi nazwami, byli tu "od zawsze" i zachowują ciągłość osadniczą. Dla odmiany rzadko brana jest na poważnie poza granicami kraju; jeden z amerykańskich historyków stwierdził, że ma ona tyle wspólnego z prawdą, co ewentualne oświadczenie Ronalda Reagana, iż pochodzi od Pocahontas :D. Wskazuje się, że źródła milczą o obecności przodków Rumunów po upadku administracji rzymskiej i wspominają o nich dopiero prawie tysiąc lat później, w XII i XIII wieku. Okres rządów rzymskich był także zbyt krótki, aby na trwale zromanizować miejscową ludność. Dodatkowo wydawać się też może nieprawdopodobne, że zromanizowani mieszkańcy prowincji oraz żyjący tu obywatele rzymscy nie skorzystali z możliwości wycofania się razem z rzymskim wojskiem i zostali w "dziczy", narażając się na ataki barbarzyńców. Druga teoria zwie się "imigracyjną": według niej Rumuni są potomkami zromanizowanych ludów podbitych przez Rzymian, lecz przybyli tu zza Dunaju, z terenów dzisiejszej Bułgarii, Macedonii, Kosowa i to dopiero po X wieku albo jeszcze później. Powodem wędrówki miało być zagrożenie ze strony kolejnych bałkańskich ludów, natomiast Karpaty dawały pewną ochronę, więc emigranci osiedlali się głównie w górach, dając początek Wołochom. Migrując wchłaniali przedstawicieli innych plemion, a na miejscu mogli zasymilować resztki ludności dackiej żyjącej na tych ziemiach, lecz nie była ona czynnikiem dominującym. Innymi słowy: Rumuni nie pochodzą od Rzymian, praktycznie nie pochodzą od Daków, ale są mieszanką wielu dawnych ludów, w tym Słowian. Co ciekawe, w przypadku obu teorii powołuje się na kwestie lingwistyczne, które mają popierać raz jedną, a raz drugą opcję.
Dyskusja na ten temat przypomina tę o pochodzeniu Słowian na terenie Polski i może wydawać się śmieszna w XXI wieku, ale to poważna sprawa, zwłaszcza w sporze z Węgrami o to, kto ma większe prawo do Siedmiogrodu i innych, dawniej madziarskich ziem. Nie przez przypadek teoria "dako-rzymska" pojawiła się w okresie rumuńskiego odrodzenia narodowego i stała się mitem założycielskim formowania nowego narodu i języka. Faktem natomiast jest, że gdy Węgrzy weszli do Transylwanii i przyłączyli ją do swego królestwa, to nie istniała tu żadna organizacja państwowa ani nawet plemienna, a tereny te były bardzo rzadko zaludnione.
Nie zmienia to faktu, że jak Rumunia długa i szeroka mamy pełno pomników nawiązujących do domniemanego dackiego i rzymskiego pochodzenia, wiadomo bowiem, że legendy sprzedają się najlepiej.

Dlaczego ja w ogóle o tym piszę? Bo tutaj, przy średniowiecznym kościele, wielka polityka odcisnęła małe piętno. Właściciel świątyni, rumuński kościół prawosławny, lansuje teorię o tym, że obiekt ten to dawne pogańskie sanktuarium z czasów rzymskich, które Dakowie (w domyśle: wcześni Rumuni) zaadaptowali na kościół chrześcijański, ma więc ono prawie dwa tysiące lat. Ponoć nie zgadza się na dokładne prace archeologiczne, które mogłyby potwierdzić lub - co bardziej prawdopodobne - odrzucić tę teorię. Naukowcy w większości są zgodni, że taka datacja to bzdura. Kościół ma być średniowieczny, powstał w XII lub XIII wieku, co i tak czyni go jednym z najstarszych w Rumunii. Jego głównym elementem jest kwadratowa nawa nad którą wznosi się wieża, natomiast boczną kaplicę dodano później i obecnie nie posiada dachu. Układ świątyni jest nietypowy dla tej części Europy i przypomina obiekty ormiańskie.

Obrazek

Nie sposób nie zauważyć znacznej ilości antycznych elementów, których użyto do budowy: widać rzymskie kolumny, słupy, nagrobki, bloki kamienne z inskrypcjami, cegły, fragmenty akweduktu. Pochodzą z oddalonych o kilka kilometrów ruin stolicy rzymskiej prowincji Ulpia Traiana Sarmizegetusa (kiedyś też już ją zwiedzaliśmy).

Obrazek
Obrazek

Rolę okien pełnią rzymskie studzienki ściekowe :).

Obrazek

Densuș jest lepiej przygotowane na turystów niż Strei: dojazd był nieźle oznaczony, przed terenem kościelnym znajduje się niewielki parking, a także dwa drewniane wychodki. Co najważniejsze: cerkiew jest otwarta. Nadal odprawia się tu liturgię, co po raz kolejny czyni świątynie wyjątkową. Wnętrza są malutkie, z trudem mieszczą kilka osób. Wypełniają je cztery filary z rzymskiej układanki (na jednym z kamieni zachował się rysunek konia). Po usunięciu antycznych inskrypcji zostały w XV wieku pokryte malowidłami.

Obrazek
Obrazek

Trochę turystów się tu kręci (ale nie ma mowy o tłumach), a w środku można kupić dewocjonalia i pamiątki. Nabywamy świeczkę, którą tradycyjnie od razu zapalam oraz... butelkę klasztornego wina ;).

O ile kościół w Strei mógł być początkowo katolicki, o tyle tu mamy od początku do czynienia z cerkwią, przy czym od czasów reformacji aż do XIX wieku pełnił on rolę świątyni kalwińskiej, w związku z czym malowidła pokryto tynkiem. W pewnym momencie był tak zniszczony, że mieszkańcy chcieli go zburzyć, ale został uratowany przez władze austro-węgierskie i już w 1870 roku ogłoszono go zabytkiem. Dziś oczekuje na wpisanie go na Listę Dziedzictwa UNESCO.

Obrazek

Zabudowa wioski, liczącej niecałe czterystu mieszkańców.

Obrazek

Zaglądam na ogrodzony płotem trawnik położony za drogą. Okazał się zaniedbanym węgierskim cmentarzem. Kilka porozwalanych nagrobków i jeden zachowany ze słabo czytelną inskrypcją - kobieta zmarła w 1868 roku.
W czasach habsburskich mieszkało tu kilkudziesięciu Madziarów, obecnie miejscowość jest prawie całkowicie rumuńska.

Obrazek

W furtce na cmentarz leży kot z gatunku towarzyskich pieszczochów. Chodzi wszędzie za nami, czai się pod wychodkiem i domaga głaskania. Na parkingu leży drugi. Mało brakowało, aby przejechali go terenówką Czesi, którzy tak manewrowali wozem, jakby robili to pierwszy raz w życiu. Jak już sobie Pepiki pojechali, to oba koty dostały saszetkę mokrej karmy do podziału ;).

Obrazek
Obrazek

Nieśpiesznie wracamy do głównej drogi. W górach nadal się kłębi, można odnieść wrażenie, że szaleją tam pożary.

Obrazek

Coś nam stuka w bagażniku, więc zatrzymujemy się, aby przepakować bagaże. W ten oto sposób przypadkowo odkrywam kościół ewangelicki w wiosce Peșteana (Nagypestény). Był używany przez węgierską społeczność religijną do końca ostatniego stulecia, ale potem zabrakło wiernych.

Obrazek

Fajne malowanie mostów: żółty i niebieski w połączeniu z czerwonymi kwiatami tworzą kolory rumuńskiej flagi.

Obrazek

Wracam na drogę krajową i muszę napisać, że od początku jestem mile zaskoczony jazdą. Dziewięć lat temu pokonywaliśmy tę samą trasę na południe i pamiętam, że jechało się źle, był duży ruch, setki ciężarówek. A dziś tirów prawie nie ma, poruszamy się bardzo płynnie, choć uważać trzeba, bo w wielu nieoczywistych miejscach czai się policja. W pewnym momencie widzę leżącą na środku jezdni zmasakrowaną sarnę, a za zakrętem stoi samochód z równie zmasakrowanym przodem. Do wypadku musiało dojść chwilę wcześniej, pasażerowie nerwowo dzwonią po pomoc.

Z Siedmiogrodu wjechaliśmy do Banatu. Jedną z pierwszych mijanych miejscowości jest Obreja (Obrézsa, Obrescha). Kojarzę ją sprzed lat z powodu nazwy. Zatrzymuję się na chwilę, aby zrobić zdjęcie Pomnika Poległych oraz szkoły, pod którą przesiadują cygańskie rodziny.

Obrazek
Obrazek

Im dłużej jedziemy, tym więcej pojawia się czystego nieba. Robi się też coraz cieplej: trzydzieści stopni przekroczyliśmy jeszcze przed południem, teraz temperatura zbliża się do czterdziestki.

Obrazek

Po szesnastej dolina, w której jechaliśmy, nagle się rozszerza a potem urywa i oto przed nami Dunaj! Za każdym razem gdy go widzę, to rozpiera mnie radość. W tym roku nie będziemy nad morzem ani nawet nad dużym jeziorem, więc rolę przedstawiciela wód pełnią rzeki. Dunaj jest tu szeroki, co jest efektem budowy hydroelektrowni z zaporami.

Obrazek
Obrazek
ziemniak
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1388
Dołączył(a): 17.07.2011

Nieprzeczytany postnapisał(a) ziemniak » 20.10.2025 17:57

Jedyny mandat jaki dostałem za granicą to właśnie w Rumunii, w 2013 roku. W tym roku chyba tylko raz widziałem policję, która łapała na prędkość.

Nad Dunajem byliśmy w tym roku w tym samym regionie :piwo:
Pudelek
Cromaniak
Posty: 2116
Dołączył(a): 06.03.2010

Nieprzeczytany postnapisał(a) Pudelek » 05.11.2025 23:34

Do końca jazdy mamy jeszcze kilkanaście kilometrów. Skręcamy na południowy-zachód. Mijamy pierwszą elektrownię: Żelazne Wrota I, wspólny projekt komunistów z Rumunii i Jugosławii (Porțile de Fier I, Đerdap I). Jest to największa zapora na całym Dunaju i jedna z największych elektrowni wodnych w Europie.

Obrazek

Kawałek dalej korek na drodze w stronę przejścia granicznego ulokowanego na zaporze: ciężarówki całkowicie zablokowały możliwość przejazdu do Serbii!

Obrazek

Potem główna szosa odbija od rzeki. Spoglądam na termometr: czterdzieści jeden stopni! Okolica całkowicie wysuszona, w tle bije w niebo wysoki słup dymu, gdzieś coś mocno się pali.

Obrazek

Zaglądamy do wioski Cerneți, w której miał być dwór, klasztor i trzy ciekawe kościoły. Znaleźliśmy jedną trzecią z tych obiektów. Klasztor jest, ale mniszki schowały się za zamkniętą bramą i płotem, zza którego nic nie widać. Bardziej dostępna jest cerkiew św. Mikołaja (Biserica Sf. Nicolae) z końca XVIII wieku.

Obrazek
Obrazek

Wnętrza świątyni są zamknięte, ale można podziwiać freski w przedsionku.

Obrazek
Obrazek

Obok wychodka odbył się jakiś czas temu pogrzeb. Wielkość wieńców robi wrażenie.

Obrazek

Z Cerneți jest już kawałeczek do miasta o złożonej nazwie Drobeta-Turnu Severin. Stolica okręgu (odpowiednik powiatu) oraz jeden z największych portów Rumunii. Obawiałem się, że dotrzemy tu dopiero późnym wieczorem, ale już o siedemnastej trzydzieści stajemy pod pensjonatem. Telefon do właścicielki i po chwili prowadzi nas na poddasze, gdzie możemy wybrać sobie pokój do spania. Dobrze, że w każdym jest sprawna klimatyzacja...
Widok z okna mamy na główną, trzypasmową drogę, na której praktycznie brak ruchu, jest za ciepło.

Obrazek

Po szybkim prysznicu ruszamy na miasto. I tu taka ciekawostka: Cerneți oraz Drobeta-Turnu Severin to jedyne miejsca podczas wakacyjnego wyjazdu, które nie leżą na terenie dawnych Austro-Węgier. Wyjechaliśmy z Banatu i znaleźliśmy się w Oltenii, będącej częścią Wołoszczyzny. Nawet przed Wielką Wojną było to terytorium Rumunii. Wszystkie poprzednie i późniejsze miejscowości leżały w państwie Habsburgów, co pozwala sobie uzmysłowiać jak ogromny był to kraj.

W starożytności znajdował się tu rzymski obóz Drobeta. Jeszcze o nim wspomnę, ale jego istnienie stało się powodem, że w 1972 roku do dotychczasowej nazwy dodano jego nazwę tworząc językowego dziwoląga. Pomysłodawcą był nie kto inny, tylko Nicolae Ceaușescu, gorący zwolennik teorii "dako-rzymskiej". Co więcej słowo "severin" łączono z rzymskim cesarzem Septymiuszem Sewerem, ale prawdopodobnie pochodzi ono od słowa "sever", czyli "północ". Pełnej nazwy praktycznie nikt w życiu codziennym nie używa (podobnie jak w przypadku Kluż-Napoki), skracają ją do Turnu Severin lub po prostu Severin.
W średniowieczu przez pewien czas rządzili tu Węgrzy, budując nad brzegiem Dunaju twierdzę. W XVI wieku zdobyli ją Turcy, mieszkańcy osady przenieśli się do odwiedzonego wcześniej Cerneți. W XIX wieku założono miasto od nowa, zasiedlając ją ludnością z Cerneți. Wybudowano port, ulice wytyczono według dokładnego planu, dlatego większość z nich jest prosta jak strzała. Na drugim zdjęciu widać stuletnią wieżę wodną.

Obrazek
Obrazek

Ulice są puste, chyba nadal za gorąco. Nieśpiesznie idziemy do pobliskiego centrum. Jeden z większych budynków to prawosławna katedra: dość nowa, ale z pięknym, gigantycznym ikonostasem! W środku trwa nabożeństwo dla garstki osób.

Obrazek
Obrazek

Niedaleko kościoła zaparkował kamper, lecz turystów zagranicznych raczej tu nie spotkamy. Zaglądamy do parku, gdzie również pustki. Na jego środku stoi statua cesarza Trajana, w końcu to prawie rodak Rumunów ;).

Obrazek

Port i stocznię wybudowali Austriacy, co ściągnęło wielu cudzoziemców. Turnu Severin na przełomie XIX i XX wieku było miastem kosmopolitycznym, najwięcej osób mówiło po niemiecku, rumuński zajmował drugie miejsce. Mieszkali tu również Węgrzy, Włosi, Czesi, Serbowie, Żydzi i jeszcze kilka innych nacji, liczni byli ewangelicy i katolicy. Dziś to już tylko pieśń przeszłości, po której zostało nieco klasycystycznych i secesyjnych budynków. Przykładem jest teatr, obecnie Pałac Kultury (Palatul Culturii). Przed nim całkiem współczesna atrakcja: ogromna obrotowa fontanna (Fântâna Cinetică).

Obrazek

Fasada pobliskiego bloku lekko spękana.

Obrazek

Schodzimy nad Dunaj. Ruiny twierdzy podczas ostatniego remontu tak odpicowano, że rezygnujemy z ich zwiedzania. Pod murami spotykamy wreszcie ludzi: cała rodzina nabiera wodę do kilku baniaków.

Obrazek

Na drugim brzegu Bałkany, Serbia i inna strefa czasowa. Zawsze mnie fascynowało jak granica pozwala wyznaczać tak różniące się od siebie światy. W tym przypadku dzieli je około siedmiuset metrów wody.

Obrazek

Za szosą biegną tory. Część jest używana, zresztą gdzieś w tle słychać łomot lokomotywy. Z Turnu Severin można pojechać m.in. do Bukaresztu, są trzy kursy dziennie, podróż trwa sześć do siedmiu godzin. Niektóre tory są zarośnięte i prowadzą w port, gdzie widzę kuter rumuńskiej straży granicznej. A daleko w tle nadal unosi się słup dymu.

Obrazek

Centrum otaczają parki, ale większość z nich jest odgrodzona taśmami i zapuszczona.

Obrazek

Miejscowa wariacja na temat Kolumny Trajana z Rzymu oraz niezmiennie opustoszałe ulice.

Obrazek
Obrazek

Uznaliśmy, że pora byłoby coś zjeść i w tym momencie zaczynają się problemy. Kiedyś można było chodzić w tak dużym mieście w ciemno i zawsze znalazłoby się coś swojskiego, teraz bywa z tym różnie. Miałem wyszukaną restaurację z rumuńską kuchnią, lecz okazała się działać do... siedemnastej. Fajne godziny pracy. Wyszukaliśmy inną, położoną w budynku zabytkowej hali targowej, ponoć czynną do północy. Już z daleka nie podobają mi się zwinięte stoliki, zaglądam do środka... pusto, ciemno, tylko jakiś chłopak siedzi na barze i bawi się gitarą.
- Przepraszam, jest otwarte? - zagaduję nieśmiało.
- Mam to gdzieś! - rzucił z głupawym uśmiechem i wrócił do szarpania strun. Potem doczytaliśmy, że te miejsce to jakieś połączenie burdelu i pralni brudnych pieniędzy.

Wracamy w okolice teatru: tam na deptaku było kilka czynnych lokali, ale głównie międzynarodowe standardy - pizza, kebab i tym podobne. Jedna wygląda bardziej rumuńsko, ale zaczynają składać parasole.
- Otwarte? - pytam.
- Oczywiście, przecież dopiero dwudziesta - mówi zdziwiona kelnerka.
No tak, słońce schowało się za budynkami, parasole stały się niepotrzebne, a mieszkańcy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wyszli na ulice, z każdym kwadransem coraz bardziej licznie. Martwe miasto nagle cudownie ożyło! Z tej okazji stuknęliśmy się kufelkami!

Obrazek

Dostajemy menu.
- Jest tylko po rumuńsku, przetłumaczcie sobie za pomocą smartfona - rzucił po angielsku kelner i poszedł. Chyba naprawdę turyści zagraniczni rzadko tu zaglądają... Co prawda nazwy dań znamy na tyle, że nie musieliśmy się uciekać do pomocy techniki, ale przerzucanie kolejnych czynności na telefony i aplikacji jest coraz bardziej irytujące. Dobrze chociaż, że nie kazał nam skanować kodu QR, jak w Timișoarze.
Dań z kuchni rumuńskiej prawie tu nie ma, ale nie narzekajmy: zamawiam crispy z kurczaka z grubymi frytkami, a Teresa owoce morza, które od biedy można uznać za produkt miejscowy. Piwo na pewno było rumuńskie. Podczas posiłku nie mogło zabraknąć ocierającego się o nogi głodomora.

Obrazek

Napełniwszy brzuchy nie zamierzamy jeszcze wracać do pensjonatu. Przechodzimy obok kolejnych przybytków, które jeszcze godzinę temu były kompletnie puste.

Obrazek

Obok zamkniętej restauracji jest czynna spelunka. Klasyczna, zewnętrzny ogródek słabo oświetlany kilkoma lampami. Miejscowi robią wielkie oczy na nasz widok, ale pełna kultura. Zapytuję barmana, czy mają palinkę. Drapie się po głowie.
- Niee, my pijemy wódkę albo whisky - wskazuje półki za sobą.
W takim razie zostaniemy przy piwie - kosztowało 8 lei.

Obrazek

Dzień jest jeszcze młody, więc kręcimy się po parku i przy fontannie błyskającej kolorami, kupujemy lody. Życie kwitnie, zaczyna się weekend.

Obrazek
Obrazek

Odprowadzam Teresę do pensjonatu, jeszcze mi mało włóczenia się. Zaglądam do pewnej knajpki mijanej po drodze. Ludzi multum. Kelnerka w szoku.
- Turysta? - zagaduje po angielsku. - Skąd przyjechałeś? Dzięki, że chciało ci się odwiedzić Severin.
Cała przyjemność po mojej stronie. Potem zachodzę na pobliskie osiedle, przemykam między blokami i samochodami. Cicho i pusto.

Obrazek

Przed snem oglądam rumuńską wersję Familiady - prowadzi ją Murzyn. Ach, ta globalizacja. A na dobicie film z lat 70. o rzymskim centurionie, który uciekł z zasadzki Daków i przygarnęła go dzielna Daczka/Daczynka. Jak się można było domyślić owocem przygarnięcia był romans i potomstwo. Tu chyba wszystko kręci się wokół dako-rzymskiej tematyki ;).

Na zdjęciu nasz pensjonat: spaliśmy w pokoju na drugim piętrze po prawej stronie.

Obrazek

Rano uderzam do piekarni po śniadanie. Przeszedłem kilkaset metrów i wróciłem mokry jak świnia. Prognoza nie pozostawia złudzeń: będzie jeszcze cieplej niż wczoraj! Pogodynka ostrzega, że nawet noce nie przyniosą ochłody.

Obrazek

Przyglądamy się okolicznym domom i zastanawiamy się, czy mają jakiś ogródek do schronienia się w cieniu. Nie mają: podwórka są małe, wybetonowane i zajmowane przez garaże lub szopy. Zieleń to pojedyncze drzewa albo pnącza.

Obrazek

O dziewiątej jest ponad trzydzieści stopni. Podjeżdżamy autem pod muzeum, na terenie którego znajdują się pozostałości Drobety. Spotykamy tam jedyną zagraniczną turystkę, zdaje się, że Brytyjkę. Przemieszcza się na rowerze i chciałaby swoje dwa kółka z bagażami gdzieś bezpiecznie zostawić, okazuje się jednak, że to problem. W gmachu wejściowym nie można, na terenie muzealnym też nie bardzo, w końcu strażnik łaskawie zgadza się, aby oparła sprzęt o drzewo.

Rzymianie wybudowali swój warowny obóz na początku II wieku, za czasów panowania cesarza Trajana. Trwały wojny rzymsko - dackie, tutejszy posterunek był pierwszym na terenie Dacji. Położony w strategicznym punkcie, na styku dróg lądowych i rzecznych, stąd ruszały rzymskie legiony na podbój głębi kraju. Wokół fortu powstało miasto, które w szczytowym momencie zamieszkiwało czterdzieści tysięcy osób (połowę tego co dzisiaj w Turnu Severin na znacznie większym obszarze). W latach 70. III wieku Rzymianie uznali, że nie są w stanie utrzymać prowincji przy ciągłym germańskim naporze i niskich dochodach z podatków. Nastąpiła ewakuacja rzymskiej armii i administracji za Dunaj; prawdopodobnie miała być tymczasowa, ale okazała się trwała (rumuńscy historycy twierdzą, że część rzymskiej administracji została i - co za niespodzianka - połączyła się z Dakami). Rzym pozostawił jednak na północnym brzegu Dunaju kilka fortów, w tym Drobetę, tak więc życie toczyło się tu nadal bez większych zmian. Co prawda najazd Hunów przyniósł duże zniszczenia, lecz ostateczny koniec Rzymu, a później Bizancjum, nastąpił w Drobecie dopiero po najeździe Awarów w 7. stuleciu. Był to jedyny fort użytkowany tak długo, przez pięć wieków.

Z punku widzenia turysty zachowane antyczne ślady nie są zbyt imponujące. Rzymski amfiteatr to głównie dziura w ziemi, a odkryto go niedawno, bo w 2010 roku. Być może przy rozbiórce jakiegoś budynku.

Obrazek
Obrazek

Teren palestry, czyli budynku do ćwiczeń. W średniowieczu używany jako cmentarz, stąd krzyż.

Obrazek

Obok stały łaźnie, bez których Rzymianie nie wyobrażali sobie życia. Wybudowano je na dwóch poziomach. Z daleka wyglądają okazale, z bliska widać, że zdecydowana większość to rekonstrukcja: oryginalne elementy położone są poniżej różowej linii. Z jednej strony pozwala to spróbować sobie wyobrazić tamte czasy, z drugiej zabija moje próby obcowania z antykiem.

Obrazek
Obrazek

Nie odkryto zbyt wiele śladów po mieście cywilnym, niemal wszystko to relikty fortu, który z biegiem lat coraz bardziej się rozbudowywał i umacniał. W przypadku jego głównej części Rumuni poszli na całość i jakiś czas temu w unijnym projekcie całkowicie zrekonstruowali siatkę ulic i zarysy budynków. Oryginalnych elementów jest tu tyle, co cienia.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Obóz powstał, aby chronić prawdziwy cud rzymskiej architektury - most Trajana. Podobno wybudowano go w rok. Składał się z dwudziestu kamienno-ceglanych filarów połączonych drewnianymi przęsłami, które w razie ataku wroga można było spalić. Mierzył tysiąc sto metrów (dziś Dunaj jest o trzysta metrów węższy), był wysoki na prawie dwadzieścia (od powierzchni rzeki, mogły pod nim przepływać statki) i szeroki na kilkanaście. Z obu stron chroniły go forty, wchodziło się na niego przez łuki triumfalne.

Obrazek

Nie wiadomo jak długo przetrwał most w swojej pierwotnej formie: niektóre źródła twierdzą, że drewniane przęsła kazał rozebrać już Hadrian, następca Trajana, inne, że nastąpiło to w czasie opuszczenia Dacji, jeszcze inne, że długo później zniszczyła go natura. Filary odkryto dla masowej wiedzy dopiero w XIX wieku, gdy Dunaj miał rekordowo niski poziom. Dwa wyburzono, bo blokowały żeglugę, część została zmyta przez silne prądy. Być może siedem z nich nadal istnieje zalane przez spiętrzone wody, ale zobaczyć można tylko dwa przyczółki na obu brzegach. Kiedyś usiłowałem dostać się do tego w Serbii, ale pobłądziłem, teraz udaje mi się popatrzeć na ten rumuński. Nie jest tego dużo, ale to w końcu prawie dwa tysiące lat!

Obrazek
Obrazek
Obrazek

W oddali widać serbski filar. Dostępny bezpłatnie, tutaj trzeba wykupić bilet. Obejmuje on także muzeum, na które nie mamy dziś czasu. Most Trajana obecny jest na kolumnie Trajana w Rzymie, stąd mniej już dziwią jej rumuńskie kopie i pomniki cesarza.

Obrazek

Budynek muzeum jest całkiem ładny. Na trawniku leżą resztki starożytnych kamieni, kawałek dalej pomacałem kolumnę.

Obrazek
Obrazek

Most Trajana i inne rzymskie artefakty były głównymi powodami, który przywiodły nas do Turnu Severina. Na zakończenie wizyty zajeżdżamy pod hipermarket na ostatnie większe zakupy. Wybrałem Kauflanda, bowiem przy tych sklepach zawsze znajdują się bufety z prostym i tanim jedzeniem z grilla. Mięso w rozmaitych formach, w tym klasyczne mici, które dopiero teraz udało mi się zjeść. Ostatnio w czasie dyskusji na jednej z grup wiele osób wyśmiało takie miejsca, że to syf, kiła i mogiła, ale zawodowi kierowcy nie mogą się mylić: zawsze kręci się ich tam pełno, do tego różne babcie, dziadki i w ogóle wszyscy, więc przy takim przemiale jest szansa na świeże produkty.

Obrazek

Podczas konsumpcji przyglądam się punktowi skupu opakowań do napojów. Nie idzie to zbyt sprawnie.

Obrazek

Wyjeżdżamy na zachód, w stronę Banatu. Na środka ronda spotykamy model przęsła Mostu Trajana.

Obrazek

Żegnamy Turnu Severin przy witaczu. A dalej... zakaz trąbienia. Może Dunaj tego nie lubi?

Obrazek
te kiero
Mistrz Ligi Narodów UEFA
Posty: 11924
Dołączył(a): 27.08.2012

Nieprzeczytany postnapisał(a) te kiero » 06.11.2025 06:36

Odcinek z DT Severin przede mną :)
Wszystko wskazuje na to, że będę tam przemieszczał się na wiosnę lub nawet nocował w Severin. I pytanko mam?
Telefon przełącza się tam na sieci serbskie? Trzeba zmieniać ustawienia sieci przed przyjazdem w okolice granicznego Dunaju?
Nie chciałbym zapłacić jakiegoś dodatku po drodze.
Ostatnio edytowano 07.11.2025 07:09 przez te kiero, łącznie edytowano 1 raz
Pudelek
Cromaniak
Posty: 2116
Dołączył(a): 06.03.2010

Nieprzeczytany postnapisał(a) Pudelek » 06.11.2025 18:33

Ja miałem ustawiony ręczny tryb wyboru sieci, więc się nie mógł przełączyć, ale moja pani miała automatyczny i nie wspominała, żeby wskoczyła jej serbska sieć. W miejscowości raczej na pewno nie wskoczy, gorzej może być na jakimś odludziu albo rzece...
te kiero
Mistrz Ligi Narodów UEFA
Posty: 11924
Dołączył(a): 27.08.2012

Nieprzeczytany postnapisał(a) te kiero » 07.11.2025 07:09

OK dzięki za info, zobaczym na miejscu
Pudelek
Cromaniak
Posty: 2116
Dołączył(a): 06.03.2010

Nieprzeczytany postnapisał(a) Pudelek » 27.11.2025 18:02

Żelazne Wrota albo Żelazna Brama to nazwa przełomu Dunaju na granicy pomiędzy Rumunią (Porțile de Fier) a Serbią (Đerdapska klisura). Dawniej był to odcinek bardzo niebezpieczny dla żeglugi, zwężenia, skały i progi rzeczne powodowały, że tonęły tu jednostki prowadzone nawet przez doświadczonych żeglarzy. Na przełomie XIX i XX wieku w wyniku szeroko zakrojonych prac stał się on szerszy i głębszy, ale dopiero komuniści sprawili, że całkowicie odmienił się jego charakter. W wyniku budowy dwóch ogromnych tam Dunaj nabrał cech zbiornika retencyjnego, zniknęła jego dzikość i tajemniczość. Nadal jest to jednak piękny zakątek tej części Europy; dwukrotnie jechałem wzdłuż Żelaznych Wrót po serbskiej stronie (w 2016 i w 2023 roku), tym razem chciałem spróbować strony rumuńskiej.

Obrazek

Po wybudowaniu zapory poziom wody rzeki podniósł się o trzydzieści pięć metrów. Jedną z ofiar tej międzynarodowej inwestycji była wyspa Ada-Kaleh. Nie będę się rozpisywał o jej ciekawej historii, napiszę tylko, że stanowiła enklawę tureckich i romskich muzułmanów mieszkających wśród zabytkowej architektury i niedokończonej twierdzy. Po zalaniu większość z nich wyjechała do Turcji. O jej istnieniu przypomina nazwa potoku wpływającego do Dunaju tam, gdzie kiedyś znajdowała się wyspa.

Obrazek

Kolejne ofiary to miejscowości położone na brzegu. Wyższy Dunaj pochłonął co najmniej pięć wiosek oraz niemal całe zabytkowe miasto Orșova (Orsova, Orschowa), które trzeba było wybudować od nowa. W sumie nowe domy musiało znaleźć prawie dwadzieścia tysięcy ludzi.

Obrazek

Sto lat temu Orșova była etniczną mieszkanką niemiecko-węgiersko-rumuńską, dziś żyją tu m.in. Czesi i Serbowie, ale w oczy rzuca się dzielnica cygańska. Niektóre bloki nawet nie mają śladów po pożarach, lecz wybrane mieszkania wyglądają, jakby coś w nich wybuchło i wszystkie śmieci zgromadziły się we framugach!

Obrazek
Obrazek

Krętą i wąską na półtora auta drogą wspinamy się na wzgórze, na którym znajduje się monastyr św. Anny (Mănăstirea Sfânta Ana). Na parkingu stoi kilka aut, ale odwiedzających go jest więcej, bo przyjechali dwoma autokarami. Dobrze, że nie spotkaliśmy się z nimi w czasie podjazdu!

Obrazek

Klasztor jest dość młody - wybudował go w latach 30. ubiegłego stulecia niejaki Pamfil Șeicaru. Było to podziękowanie za ocalenie życia w czasie Wielkiej Wojny, kiedy to wybuch pocisku zakopał go w okopie. Jednocześnie monastyr poświęcony został wszystkim walczącym o Wielką Rumunię, choć jesteśmy w Banacie, więc tutejsi mężczyźni zazwyczaj służyli w armii austro-węgierskiej.

Obrazek

Șeicaru to interesująca postać i został nawet przedstawiony na freskach jako fundator, ale ma w swoim życiu niezbyt chlubne karty. W okresie międzywojennym zaczął parać się dziennikarstwem i został parlamentarzystą, co akurat grzechem nie było. Związał się jednak z prawicą najbardziej ze skrajnych, czyli z tzw. Żelazną Gwardią. Brał udział w zamachu stanu przeciwko również prawicowemu rządowi rumuńskiemu, a niezwykle brutalny pogrom w Bukareszcie tłumaczył spiskiem zagranicznych służb (skąd my to znamy?...). Przed końcem wojny udał się na emigrację. Teoretycznie został skazany przez komunistów zaocznie na karę śmierci, w praktyce komunistyczne służby - Securitate - wspomagały... publikacje jego artykułów i pism, które były dziwnie zgodne z linią polityczną Ceaușescu. Co najmniej raz odwiedził ojczyznę - potajemnie, ale też z pomocą Securitate. No cóż, skrajna prawica ze skrajną lewicą zawsze się dogada.

Obrazek

Klasztor nie został konsekrowany ani przed ani w czasie II wojny światowej. Władze wykorzystywały go jako hotel, restaurację i klub nocny. Pamfil Șeicaru zmarł w 1980 roku i nie doczekał momentu, gdy dziesięć lat później jego dzieło stało się w końcu oficjalnym monastyrem. Co ciekawe, fundator był grekokatolikiem, ale klasztor jest prawosławny. Ciało fundatora sprowadzono z zagranicy i pochowano na wewnętrznym dziedzińcu.

Obrazek

Jeśli chodzi o sam obiekt, to architektonicznie nic specjalnego, ale dużo tu kwiatów i zieleni, a w środku drewna. Przed ikonostasem ciągle kręcą się kobiety w kolejce do całowania ikon (mężczyźni nie są do tego tak chętni).

Obrazek
Obrazek

Liczyłem, że będą stąd ładne widoki na Dunaj, ale wiele zasłaniają drzewa.

Obrazek

Wykorzystujemy okazję i odwiedzamy kibelek położony w lesie, po czym zjeżdżamy z powrotem do poziomu rzeki. W Orșovej wzdłuż Dunaju ciągnie się deptak z zejściami do wody, lecz jakoś brak chętnych do kąpieli.

Obrazek

Na kilka kilometrów główna droga odbija od brzegu i trzeba uważać na obsypujące się z gór kamienie. To zresztą problem po obu stronach granicy, chociaż po serbskiej kruszące się ściany wydają się częściej zabezpieczone siatkami i zadaszeniami.

Obrazek

Po ponownym zjeździe w dół przez chwilę jedziemy spokojnie, po czym nagle pojawiają się dziesiątki zaparkowanych wzdłuż szosy samochodów, stoiska i kramy z jedzeniem oraz pamiątkami, a ludzie łażą po asfalcie jak popadnie. Oczywiście nikt się nie przejmuje jakimiś znakami zakazu. Stajemy i my przyklejając się do kamieni, bo ta okolica to chyba najpopularniejsze miejsce na rumuńskim odcinku Żelaznych Wrót. Po pierwsze mamy tu zwężenie Dunaju, otoczonego przez wysokie ściany - zwie się ono Małym Kazanem (Cazanele Mici, Mali Kazan).

Obrazek
Obrazek

Kiedyś oglądałem ten punkt ze strony serbskiej, tam droga biegnie wyżej i panoramy są z innej perspektywy, wszystko w dole wydaje się malutkie. Serbską szosę dobrze widać na zdjęciu jako skośną przecinkę wśród zieleni.

Obrazek

Powód numer dwa, by się tu zatrzymać, to monastyr Mraconia (Mănăstirea Mraconia) leżący na wąskim skrawku lądu pomiędzy szosą a rzeką. Ponownie nie jest to stary klasztor, a właściwie całkiem nowy, bo ukończono go w 2000 roku. Zastąpił oryginał, który został zburzony przez komunistów, a ruiny zalał Dunaj. Zdołano z niego uratować tylko fragmenty ikonostasu i świecznika.

Obrazek
Obrazek

Najpierw wchodzimy do dolnej kaplicy. Z głośników sączą się religijne śpiewy, a przez okna widać podpływające pod monastyr statki z turystami.

Obrazek
Obrazek

Przez drzwi wychodzi się na brzeg, gdzie fale Dunaju wdzierają się na skały i chłodzą nogi. Ściany pomalowano w narodowych barwach i dodano wielki napis ROMANIA, aby każdy wiedział, co to za państwo. Uzupełniają go okrągłe portrety rumuńskich monarchów.

Obrazek

Również kosz jest patriotyczny!

Obrazek

Po chwili błądzenia udaje mi się znaleźć schody na wyższe piętro, gdzie znajduje się "właściwa" cerkiew. Nawet nowe ikonostasy mają swój klimat, czego nie można napisać o ołtarzach nowych kościołów katolickich, często zupełnie bezpłciowych.

Obrazek

Kartka obok drzwi uprzedza, że w klasztorze nie ma toalety. Na pewno spotkamy taką za mostem, gdzie pod wzgórzem przycupnęła strefa turystyczna. Nie korzystamy, ale kupujemy trochę pamiątek dla znajomych oraz zimne picie, bo temperatura jest naprawdę nieznośna, a woda tylko nieznacznie ją obniża.

Obrazek

Z mostu widać powód numer trzy popularności tego miejsca: ogromny pomnik Decebala wykuty w skale!

Obrazek

Rzecz jasna jest to kolejny odcinek sagi pod tytułem "Rumuni pochodzą od Dako-Rzymian" :D. Pomysłodawcą tego działa był Iosif Constantin Drăgan, biznesmen, swego czasu najbogatszy człowiek w kraju, a przy tym gorący zwolennik teorii o antycznych przodkach (Decebal był wodzem Daków). Są też podobieństwa do życiorysu fundatora monastyru nad Orșovą: Drăgan również sympatyzował z Żelazną Gwardią, a potem współpracował z Ceaușescu. Wykucie twarzy wodza Daków zajęło dziesięć lat i zajmowało się tym dwunastu rzeźbiarzy. Praca latem była skrajnie trudna z powodu nagrzewania się skał, dochodziło do wypadków i ataków żmij. Po śmierci sponsora, który wyłożył co najmniej milion dolarów, rzeźbienie przerwano i jest to ponoć jedynie sześćdziesiąt procent planowanego projektu. Nie zmienia to faktu, że to największa skalna rzeźba w Europie i druga na świecie - jest wysoka na pięćdziesiąt pięć metrów.

Obrazek
Obrazek

Drăgan chciał, aby Serbowie po swojej stronie wykuli równie gigantyczną twarz cesarza Trajana, który walczył z Decebalem. Nie wiem, czy też chciał to finansować, czy uznał, że Serbów stać, w każdym razie Serbowie Trajana nie stworzyli. Najwyraźniej nie czują się potomkami starożytnych, choć na ich ziemiach urodziło się kilkunastu rzymskich cesarzy.

Obrazek

Po moście tam i z powrotem na elektrycznych hulajnogach kursują naganiacze i proponują rejs statkiem. Pomysł średni, bo rzeźbę najlepiej ogląda się z daleka, a Dunaj widzieliśmy już z obu stron. Pewna babka proponuje nam wycieczkę z opowieściami po... czesku. Patrząc na wlepki przyczepione do znaków domyślam się, że Pepiki to najliczniejsi słowiańscy turyści.
Dawniej prąd w rzece był tak silny, że statki płynące od strony Morza Czarnego musiały być w tych okolicach ciągnięte... przez specjalną lokomotywę! Po wybudowaniu zapór nawet mała łódka da radę.

Obrazek
Obrazek

Wracamy do samochodu, odpalam silnik, ekran pokazuje 45 stopni! Cieplej niż rok temu, gdy w Macedonii szalały pożary! Po chwili temperatura spada, do "jedynych" 43 stopni... Zastanawiałem się nad wejściem na jeden z punktów widokowych na wzgórzach nad Dunajem, ale w takiej aurze to proszenie się o kłopoty!

Obrazek
te kiero
Mistrz Ligi Narodów UEFA
Posty: 11924
Dołączył(a): 27.08.2012

Nieprzeczytany postnapisał(a) te kiero » 28.11.2025 05:51

Pudelek napisał(a):Z mostu widać powód numer trzy popularności tego miejsca: ogromny pomnik Decebala wykuty w skale!

Jak odbiję z DK6 kilkanaście km to go zobaczę na wiosnę. Dzięki, bom nie wiedział, a wygląda ciekawie.
Pudelek
Cromaniak
Posty: 2116
Dołączył(a): 06.03.2010

Nieprzeczytany postnapisał(a) Pudelek » 28.11.2025 11:32

Z Orsovej to w sumie rzut beretem ;) A wiosną pewnie będzie też mniejszy ruch.
Poprzednia strona

Powrót do Relacje wielokrajowe - wycieczki objazdowe

cron
Triplex Confinium - na trójstyku HUN, ROM i SRB - strona 4
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2025 Wszystkie prawa zastrzeżone