Dzień 5Wstałem o 7 i poszedłem po wodę do sklepu przy plaży, parę metrów obok hostelu. Wróciłem na chwilę jeszcze się położyć. Wstaliśmy po 8. Pakowanie, pyszne owocowe śniadanie hostelowe.
Rzeczy zostawiliśmy Marii i pobiegliśmy na drugi koniec Paratów aby zdążyć na łódkę o 9. Popłynęliśmy na wyspę z małpkami. Snurkowanie słabe, mała przejrzystość szafirowej wody.
Ryby, chyba hornety, zanęcone lepiej widać było z łódki.




To małe na kamieniu, z lewej strony, to nie chyba nie mysza, a jakaś małpka



Potem popłynęliśmy na rajską plażę

.
Widzieliśmy duże żółwie z łódki. Przy brzegu chodziły wielkie czarne ptaszyska. Popływaliśmy chwilę na paddle boardzie, nacieszyliśmy oczy, a w tym czasie kapitan zebrał banany i kokosy. Łódka wynajęta na dwie godziny w efekcie była nasza na trzy godziny

.
W drodze powrotnej czuliśmy się jak piraci, z tą różnicą, że zamiast rumu sączyliśmy przepyszną, słodką, cynamonową Gabrielę

. Zapłaciłem umówione 100rs +10rs napiwku za dodatkową godzinę i banany, jakimi zostaliśmy poczęstowani

.




No, no, jak na niskobudżetową wyprawę, to całkiem nieźle
Ponieważ gotówka Oli się kończy, w banku Santander wybieram kartą usd mbanku 300rs na dalszą podróż płacąc 20rs za przewalutowanie

. Następnie ruszyliśmy lokalnym autobusem za ok 4rs/os na plażę do Trindade, którą poleciła Maria

.
Trafiamy na coraz piękniejsze plaże

. Ostatnia to długa, piaszczysta, plaża z otwartym oceanem. Fale są tak mocne, że wyrzucają Olę na brzeg

, ja czuję się jak w pralce

, robię salto pod wodą.
W życiu nie widziałem takich fal. Są przez nie pierwsze straty. Ponieważ podczas snurkowania z łódki przypiekło mi wygolony czerep, to zakładam kapelusz i okulary przeciwsłoneczne, po czym wchodzę do wody na, jak myślałem, bezpieczną głębokość. Większa fala pomimo mocnego uchwytu zmyła mi okulary z twarzy

. Miałem pretekst aby wyciągnąć sprzęt do snurkowania i ruszyłem na odsiecz okularom. Parę razy w pienistej kipieli je widziałem, raz byłem nawet bardzo blisko by je odzyskać, jednak ostatecznie przepadły

. Mimo drobnej ofiary ta plaża to cud natury


Niestety czas najwyższy ruszać do Rio...
"Niestety" hmm, niejeden chciałby być na Waszym miejscu
Maria ściska nas na pożegnanie

i po dziarskim marszu docieramy na dworzec. Kupujemy bilety do Rio za 170 i niedługo później siedzimy w autokarze z wifi, lecz bez Internetu

.
Do Rio docieramy po zmroku. Wszyscy nas przestrzegali przed tą metropolią, dużo słyszeliśmy o niebezpieczeństwach czyhających na turystów w tym mieście. Sprawdzamy na dworcu, pod okiem policji (
rozsądne dzieciaki
), długo wszelkie możliwości dojazdu z dworca Nuevo na słynną plażę Copacabana.
Uber nie działa, akredytowana (bezpieczna) taxi z dworca 50rs, autobusy z przesiadkami…
Decydujemy się podejść na pobliski przystanek, pytamy funkcjonariuszy o drogę, chowamy telefony i idziemy. Ze trzy razy

wracaliśmy na bezpieczny dworzec sprawdzić ponownie trasę, bo nie mogliśmy namierzyć przystanku

. Wreszcie się udało i miejskim autobusem docieramy na plażę

. Tu już nieco więcej turystów, szerokie ulice i deptaki. Pomyłkowo dobijamy się do innego hostelu, obwarowanego jak Guantanamo, próbując porozumieć się przez domofon zainstalowany przy grubych, metalowych drzwiach. Ostatecznie ktoś do nas wychodzi i informuje, że to nie jest ten obiekt

. Przepraszamy i szybko znajdujemy Chill On The Beach Hostel, gdzie w 16-osobowym pokoju, w nocy chilluje klimatyzacją aż za bardzo

.