Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Podróże RobaCRO - Lutalicy iz Novogardu

Wycieczki objazdowe to świetny sposób na zwiedzenie kilku miejsc w jednym terminie. Można podróżować przez kilka krajów lub zobaczyć kilka miast w jednym państwie. Dla wielu osób wycieczki objazdowe są najlepszym sposobem na poznawanie świata. Zdecydowanie warto z nich korzystać.
longtom
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 12170
Dołączył(a): 17.02.2010

Nieprzeczytany postnapisał(a) longtom » 18.03.2010 13:20

Jeszcze tylko dla porządku odpowiedź na moją zagadkę :idea:

Jest tu :!:

http://cro.pl/forum/viewtopic.php?t=26937&postdays=0&postorder=asc&start=60

pzdr :wink:
Lidia K
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3519
Dołączył(a): 09.10.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) Lidia K » 18.03.2010 14:01

RobCRO napisał(a):
Mieliśmy niezłą "rozkminkę" z tą wieżą. Wracając ze szczytu siedzieliśmy w schronisku i oglądaliśmy zdjęcia szczytu z wieżą. Niektóre fotki wyglądały jak z czasów obecnych. Wydawało się nam nawet, że z powodu mgły mogliśmy ją przegapić/ nie zauważyć. Dopiero potem wyczytaliśmy, że wieży nie ma, a są pozostałości, na które oczywiście weszliśmy...


Teraz rozumiem, że mieliśmy "prawo" nie zauważyć, bo myśmy się na Śnieżniku znaleźli się bardzo przypadkowo, wcześniej nie planując tego wejścia. Zresztą żadnego. Można powiedzieć, że od tego przypadku wszystko się zaczęło.
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 29.03.2010 19:41

3 dni w Tatrach...

Odcinek I - Dojazd i pierwsze górki...

Witamy :)

Po długiej przerwie pora wreszcie wrócić na szlaki - rozprostować kości, nacieszyć oczy odchodzącą zimą, wejść na parę tatrzańskich szczytów. A że zostały mi 3 dni zaległego urlopu z 2009r. to okazja ku temu była znakomita. Czekaliśmy jedynie na weekend z dobrze zapowiadającą się pogodą, choć jak wiadomo Tatry rządzą się swoimi prawami...

Do Zakopanego ruszyliśmy z Tychów w sobotni poranek. Dotarcie pod Tatry zajęło nam prawie pół dnia. Najpierw pociąg do Krakowa, potem autobus. Z jego okien podziwialiśmy piękną panoramę Babiej Góry, której szczyt pokryty był jeszcze śniegiem. A im bliżej Zakopca, tym szerzej pokazywały się w swej całej okazałości i piękności Tatry - również ośnieżone :). Oj, od razu dużo uśmiechu zagościło na naszych twarzach...

Obrazek
Tatry, Tatry...ukochane :)

Obrazek
...i Giewont :)

Po zrobieniu zakupów wskoczyliśmy do busa jadącego w kierunku Doliny Chochołowskiej. Postanowiliśmy "zakotwiczyć" w Tatrach Zachodnich :). Przemierzając Chochołowską mijaliśmy sporo osób - wiadomo sobota, ładna pogoda, więc dużo spacerowiczów. Po niecałych dwóch godzinach doszliśmy do schroniska. W jadalni wielkie tłumy, ale przypuszczaliśmy, że większość z tych osób wróci jeszcze do miasta. Jak się potem okazało, to była prawda.

Obrazek
W Chochołowskiej...

Wieczór spędziliśmy przy piwku (cena w schronisku: 8,00 - 8,50 zł/ 0,5 l :() dyskutując o planach na kolejne dni. Towarzystwo z czasem się rozrzedziło. W zasadzie została na sali spora grupa Włochów i kilku "krajowych" turystów. Spać poszliśmy wcześnie...

Rano ruszamy w góry. Naszym celem jest Wołowiec, na który zamierzamy wejść przez Grzesia i Rakonia.

Obrazek

Początek szlaku wzdłuż Bobrowieckiego Żlebu obok niewielkiego strumienia wiedzie stromo w górę i trochę daje nam w kość. Od razu wychodzi brak kondycji :(. Na szczęście, nie musimy się spieszyć. Powoli podchodzimy do góry. Od rozstaju szlaków (niebieski w kierunku Przełęczy Bobrowieckiej oraz żółty w kierunku Grzesia) jest łagodniej. Stąd na Grzesia jest niecała godzina.

Obrazek

Widoków praktycznie nie ma - idziemy przez las. Dopiero, gdy go opuszczamy, otwiera się nam szersza panorama. Niestety, z lasu trafiamy na pola kosodrzewiny pokryte grubą warstwą śniegu. Nasze tempo spada coraz bardziej - mozolnie przebijamy się przez ten fragment szlaku co chwila zapadając się po uda. Tracimy sporo energii.

Obrazek
Pierwsze widoki

Obrazek
Kominiarski Wierch

Obrazek
Nie ma lekko...

Na Grzesia docieramy zgodnie z przewidywanym czasem. Grześ (ze słowackiego Lučna) - 1653m - na jego szczycie znajduje się drewniany krzyż, ustawiony w roku 1992 na pamiątkę konspiracyjnych spotkań działaczy opozycyjnych z Polski i Słowacji.

Obrazek

Obrazek
Wiola & Robert

Obrazek
Wiola

Obrazek

Szczyt słynie ze zmiennych warunków pogodowych - nas złapał na nim silny wiatr. Dlatego nasz pobyt ograniczyliśmy do kilku fotek i łyka gorącej herbaty. Wiatr też ma dobre strony - zaczął rozganiać chmury, dzięki czemu pogoda poprawiała się. Mieliśmy coraz więcej widoków na przepięknie pokryte śniegiem Tatry :). I choć byłem w Zachodnich po raz pierwszy, skojarzyłem, gdzie dalej wiedzie szlak. W międzyczasie minęła nas trzyosobowa grupa - oni pewnie jak my szli na Wołowca.

Obrazek
Salatyński Wierch
Obrazek

Obrazek
Daleka droga do celu...

Obrazek
...a Grzesia zostawiamy za sobą :)

Obrazek
Słowackie Tatry

Po krótkim odpoczynku ruszamy dalej na Rakonia - najpierw trochę w dół do Łuczniańskiej Przełęczy, z której rozpoczynamy łagodne, ale systematyczne podejście szerokim grzbietem Długiego Upłazu na Rakoń (gdzie nieco mniej śniegu). Kosodrzewina stopniowo zanika, a wokół roztaczają się wspaniałe widoki - bajka, która bardzo cieszy nasze oczy :).

Obrazek
Wiola i Rakoń
Obrazek

Obrazek
Rakoń a za nim Wołowiec

Obrazek
Pierwsze "objawy" lepszej pogody - po słowackiej stronie Tatr...

Tatrzańskie panoramy:
Obrazek
Trzydniowiański Wierch, za nim Ornak

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Trzydniowiański Wierch i Kończysty Wierch...

Obrazek
Kończysty Wierch i Jarząbczy Wierch

Obrazek

Obrazek
Robert i Wołowiec w tle
Obrazek
...a kaj ten Wołowiec???

Obrazek
autor relacji zakopany :)

Różne spojrzenie na Wołowiec:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Takie Tatry chciałem bardzo zobaczyć - niebieskie niebo, gdzie niegdzie chmurka oraz pokryte śniegiem górski szczyty :). Robimy sporo zdjęć...uwieczniamy widoki Wołowca, zza chmur wyławia się również jeden z Rohaczy - ten bliższy od Wołowca, więc pewnie jest to Ostry Rohacz. Tylko niestety, wiatr wieje coraz mocniej :(.

Przed południem zdobywamy Rakonia - 1879m. Chcielibyśmy trochę odpocząć, coś zjeść, ale wiatr przenika do kości :(. Postanawiamy od razu "zaatakować" Wołowca. Niestety, pogoda spłatała nam figla. Wiatr zamiast przegonić chmury nawijał ich tyle, że widzialność spada do kilku metrów.

Na Rakoniu:
Obrazek

Obrazek
Wiola

Obrazek
Robert - a za nim Wołowiec i Rohacze...

Obrazek
Wołowiec i Rohacze

Z Wiolą wahamy się dobre kilka minut, co dalej robić...wracająca z Wołowca wspomniana wyżej ekipa przekazuje nam informację, że u góry wieje jeszcze bardziej. Bez żalu decydujemy się wycofać. Pewnie dalibyśmy radę wejść, ale samo "zaliczenie" górki nas nie bawi tym bardziej, że Wiola już na niej była. Dla mnie zostanie na inny raz...Wiola opowiada mi, jaką to trasę możemy zrobić na jesień :). Wszystko mi pasuje...

Obrazek
Rozstaj szlaków...w tle "zawiany" Wołowiec

Obrazek
Robert i Wołowiec

Schodząc wybieramy ten sam szlak - początkowo rozważaliśmy zejście szlakiem zielonym (jego początek znajduje się między Rakoniem a Wołowcem). Ale widząc, że jest on zupełnie nieprzetarty, rezygnujemy z tej opcji. Gdzieś za Rakoniem, schowani za górką, gdzie mniej wieje, robimy sobie przerwę na gorącą herbatę i kanapkę. Wtedy też spadają na nas pierwsze krople deszczu. Pogoda psuje się coraz bardziej. Szybkim krokiem wracamy do schroniska. Znów męczymy się koło Grzesia. Tam najwięcej śniegu. Łapią mnie skurcze :(. Już mam trochę dość wędrowania.

Obrazek
Grześ

Ok. 15 docieramy do schroniska. Marzy mi się gorący prysznic i odpoczynek. Nic z tego, woda jest letnia :(. Po prysznicu odpoczywamy. W pokoju mamy nowego lokatora - Emila. Bardzo sympatyczny człowiek gór. Razem schodzimy do jadalni. Mile spędzamy wieczór rozmawiając na górskie tematy przy okazji wydając "fortunę" na piwko. Następnego dnia postanawiamy pochodzić we trójkę...
Ostatnio edytowano 01.03.2012 11:48 przez RobCRO, łącznie edytowano 1 raz
longtom
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 12170
Dołączył(a): 17.02.2010

Nieprzeczytany postnapisał(a) longtom » 31.03.2010 16:59

Piękne widoczki. :wink:
Kiedyś zaliczałem tą trasę latem. Utrapieniem były muchy. Tatry zawsze niebezpieczne. Kilka lat temu doświadczony turysta z Poznania na, niby niegroźnych, połogich zbocza Rakonia zszedł trochę ze szlaku, poślizgnął sie, pojechał na trawie na Slowacką stronę i się zabił.
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 01.04.2010 18:49

Odcinek II - Tu i tam...

Jak na miłą perspektywę bez konieczności wstawania następnego dnia wcześnie rano, spać poszliśmy całkiem szybko. Emil nastawił sobie budzik na godzinę 5.00 :(. Masakra...Wiola i ja wcale nie chcieliśmy się zrywać o taaaakiej porze z wyrka. Nie po to jesteśmy na urlopie, żeby wstawać przed wschodem słońca...

Emil rano nieco nas rozbudził. Jak stwierdził, trzeba było zbadać warunki pogodowe. Jako "wolontariusz" poszedł sprawdzić, jaką mamy aurę, choć już z okien schroniska nie wyglądało to dobrze. Padał deszcz...a przecież zapowiadali ładne słońce :(. Telewizja kłamie, albo ci górale już nie tej daty co kiedyś :(. Przez pogodę za oknem, mamy z Wiolą różne myśli, nawet takie o powrocie do domu. Ale, skoro jest tak wcześnie, to przecież możemy trochę poczekać i poleżeć w łóżku :).

Wstajemy ok. 8. Jemy śniadanie i...widzimy, że pogoda zdecydowanie się poprawia !!! :). Za nią proporcjonalnie i nasze humory są lepsze :). W międzyczasie decydujemy się na zmianę planów. Początkowo, chcieliśmy przez góry przemieścić się do schroniska Ornak. Warunki szlakowo-pogodowe w głównej mierze zadecydowały o tym, że na kolejną noc zostaniemy w Chochołowskiej. Emil też chce zostać...chyba nas polubił :).

Wychodzimy na spacer...w trójkę łazimy po Chochołowskiej i decydujemy się wejść na jedną z pobliskich górek.

Podziwiamy przepiękne widoki. Pogoda jest rewelacyjna. Jeszcze lepsza niż w niedzielę (nagroda dla tych, co mogą zostać dłużej niż weekend). Takie są Tatry, w jednej chwili deszcz a następnie piękne słonko i prześlicznie ośnieżone Tatry. Jesteśmy zachwyceni...:).

Obrazek
Emil, za nim Wiola na szlaku...

Obrazek

Pogoda się poprawia...:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Odkrywają się nam szczyty, których nie widzieliśmy w drodze na Wołowca - widzimy Tatry Wysokie, Starorobociański Wierch, Bystrą lub Błyszcza (co do tego nie mam pewności, który z tych dwóch szczytów był widoczny, może oba), widzimy też daleki Giewont. Spoglądając w drugą stronę - nad Beskidami wielka warstwa chmur. Ponad nimi świeci słońce. Gdzieś z tego dywanu chmur wyrasta również wierzchołek Babiej Góry.

Beskidzki klimat:
Obrazek

Obrazek

Przy okazji, opowiadamy Emilowi naszą przygodę z austriackiego Ankogla, kiedy również chmury miały niski pułap a nad nimi mieliśmy piękne, alpejskie widoki. Czasami naprawdę nie warto się szybko zniechęcać... Głośno (nie budząc jednak misiów i innych stworzeń) wyrażamy swoje zadowolenie, że nie wyjechaliśmy do domu. Ale bylibyśmy źli na siebie. Robimy zdecydowanie więcej zdjęć...dużoooooo więcej. Takie widoki trzeba koniecznie uwiecznić :).

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Giewont i Tatry Wysokie

Obrazek
Tatry Wysokie

Obrazek
Tatrzańska panorama - od lewej: Wołowiec, Starorobociański Wierch, za nim Bystra...
Obrazek

Obrazek

Obrazek
Wołowiec i Kończysty Wierch (a taki mały między nimi Trzydniowiański Wierch :))

Obrazek

Obrazek
Od Wołowca po Starorobociański Wierch

Obrazek
Starorobociański Wierch, Bystra, Ornak

Obrazek
Starorobociański Wierch, Bystra

Obrazek

Obrazek
Od Banówki po Wołowiec (większość Tatry Słowackie)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Wołowiec

Obrazek
Wołowiec i Rohacz

Obrazek
Hruba Kopa, Rohacze...

Obrazek

Obrazek
Rohacze...

Obrazek

Na szlaku nie spotykamy w zasadzie żadnych turystów. Takie są uroki wędrowania po Tatrach na początku tygodnia w okresie nie-wakacyjnym-feryjnym-świątecznym...można delektować się pięknem gór i w ciszy kontemplować to, co widzą nasze oczy :).

Po południu wracamy do schroniska. Odpoczywamy i...decydujemy się na drugi spacer tego dnia - spacer szlakiem zielonym od schroniska pod Wołowiec. Emil konieczne chce sprawdzić dokąd uda się dojść. Nieco opornie idziemy z nim. Już na początku wędrowania niemiłe niespodzianki - odwilż daje znać o sobie i na szlaku jest więcej wody niż śniegu :(. Wiola narzeka na przemoknięte buty :(. W moich czuję nieco wilgoci, ale nie jest źle. Spoglądając jednak na bezchmurne niebo i czując chłód na twarzach mamy nadzieję, że noc trochę zmrozi śnieg i kolejnego dnia będą lepsze warunki do łazikowania po górach :).

Obrazek
W drodze na Wołowiec

Obrazek

Z czasem szlak robi się mniej przetarty - Emil dzielnie toruje nam drogę. Po kolejnym zapadnięciu po pas, mam dość :(. Nie lubię "nurkowania" w śniegu - męczy mnie to okropnie. W dodatku robi się zimno i ściemnia się. Z Wiolą decydujemy się na powrót. Emil nie poddaje się i dalej walczy ze śniegiem - jak nam później opowiadał, śnieg sięgał mu do piersi. Dzielny z niego człowiek, ale tak wojował, że urwały mu się sznurki od stuptupów, przez co w butach zrobiło mu się zupełnie mokro :(. A wyszedł gdzieś na początek żlebu pod Wołowcem. Ale, jak sam potem twierdził, warto było...

Do schroniska wróciliśmy pod sam wieczór...Z przyjemnością wskakujemy pod gorący prysznic, spod którego wcale nie chce się wyjść. Za to w pokoju zdecydowanie chłodniej. Być może szefostwo schroniska uznało, że skoro tak mało turystów, to nie opłaca się palić w piecu. Dla nas to niedobra wiadomość. Noc zapowiada się mroźna, a nasze buty mokre :(. Raczej nie będą miały szans, żeby porządnie wyschnąć :(.

Po odpoczynku schodzimy do jadalni, gdzie nie ma prawie nikogo. Włosi gdzieś wyjechali. Oprócz nas jest parę innych osób. Zamawiamy po piwku, coś do zjedzenia. Ślęczymy nad mapą i analizujemy, co możemy zrobić jutro. Cała nasza narada nie trwa za długo, gdyż Pani z obsługi prosi nas o opuszczenie lokalu. Pewnie wie, że już niewiele zarobi, więc woli posprzątać i się zwinąć. Potulnie opuszczamy salę...

Trochę ruchu jest przy recepcji. Przy świetle czołówek dochodzą turyści. Potrzebują transportu dla kogoś ze swojej ekipy - gdzieś na początku Doliny ktoś ma problem ze stawami (prawdopodobnie zwichnięcie). Chyba ktoś z obsługi pojedzie po tą osobę...

W pokoju trochę jeszcze dyskutujemy. Znów szybko idziemy spać - jutro ostatni dzień pobytu w Tatrach. Ale, jeszcze jedną górkę zrobimy :).

PS Z okazji Świąt wszystkim naszym czytelnikom:

Pogody, słońca, radości.
W niedzielę dużo gości.
W poniedziałek dużo wody.
Dużo jajek kolorowych
świąt wesołych no i zdrowych


życzą
Wiola & Robert
Ostatnio edytowano 01.03.2012 11:50 przez RobCRO, łącznie edytowano 2 razy
maslinka
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 14779
Dołączył(a): 02.08.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) maslinka » 04.04.2010 21:02

Robercie, piękna tatrzańska wyprawa. Tatry w zimowej szacie prezentują się wyjątkowo. W ubiegłym roku mieliśmy okazję spędzić Wielkanoc w Tatrach i trochę połazić, jednak nie były to tak ambitne wycieczki jak Wasze.

Natomiast trasę Dolina Chochołowska - Grześ - Rakoń - Wołowiec zrobiliśmy w sierpniu 2008 roku.

Pozwolę sobie wrzucić kilka letnich zdjęć z tych miejsc, dla porównania :)

Ruszyliśmy w piękny słoneczny dzień. Niestety w trakcie podchodzenia na Grzesia (pamiętam, że było stromo) zupełnie się zachmurzyło i myśleliśmy, że poprzestaniemy na zdobyciu Grzegorza :wink:

Na szczęście na szczycie Grzesia zaczęło się przejaśniać:

Obrazek

Ruszyliśmy więc w dalszą drogę.

Wędrowanie w stronę Rakonia:

Obrazek

I już na Rakoniu, z widokiem na Wołowiec:

Obrazek

Tak jak Wy, wahaliśmy się, czy iść dalej, bo zerwał się silny wiatr. Tylko w naszym przypadku nie był taki zimny, bo w końcu było to w sierpniu.

W końcu zdecydowaliśmy: idziemy!

Jednak wiatr dawał się we znaki i spychał, zwłaszcza mnie (bo należę do tych nie największych osób :wink:):

Obrazek

Walczyliśmy dzielnie z żywiołem i udało się! :D
Zdobyliśmy szczyt Wołowca:

Obrazek

Zdjęcie nieostre, ale tu również widać, jak wieje.

Zejście z Wołowca:

Obrazek

Przepiękne widoki! Ale trzeba było uważać, bo jeszcze łatwiej można było polecieć w dół.

Tyle mojego komentarza do Waszej wyprawy. Bardzo fajny wypad :) Nocowanie w schronisku to na pewno ciekawe przeżycie. Żałuję trochę, że moje górskie wędrówki są zawsze jednodniowe i nigdy nie miałam okazji spać gdzieś na szlaku. Muszę to nadrobić! :D Ciekawa jestem, co to za tajemnicza górka, którą jeszcze "zrobicie" :) Nie martwcie się tym Wołowcem. Uparta góra :wink: ale jeszcze dacie jej radę!

Takie przemarznięcie i mokre buty na szlaku są bardzo nieprzyjemne, ale za to jakie cudowne jest uczucie, jak już się jest w ciepłym i suchym miejscu, można się wykąpać i napić piwa... :D

Robercie, życzę Wam wesołych Świąt (wszak jeszcze się nie skończyły :)), dużo miłości i radości z przebywania razem i wspólnego poznawania świata.

Pozdrawiam serdecznie :papa:
Ostatnio edytowano 24.02.2012 14:48 przez maslinka, łącznie edytowano 1 raz
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 08.04.2010 18:44

Odcinek III - Wszystko, co dobre, niestety szybko się kończy :(

Niestety, nadszedł ostatni dzień pobytu w Tatrach. Postanowiliśmy wykorzystać go maksymalnie...

O ile poniedziałek powitał nas kiepską pogodą, to wtorek przywitał nas słońcem. Od rana za oknem podziwialiśmy piękną pogodę. Rześko wstaliśmy, skonsumowaliśmy śniadanie i nie chcąc tracić czasu żwawo poszliśmy na szlak.

Dzień wcześniej ustaliliśmy, że pójdziemy na Trzydniowiański Wierch. Dostaliśmy informację, że szlak jest przetarty i można spokojnie iść...Emil zgodził się nam potowarzyszyć. W zasadzie, to prawie wcale go nie namawialiśmy. Ot tak sam od siebie, dołączył do nas :).

Niestety, ale sprawdził się dla nas czarny scenariusz, jeśli chodzi o nasze obuwie :(. Każdy miał je w mniejszym lub większym stopniu mokre :(. W nocy grzejnik nie pracował zbyt intensywnie :(. Nie wpłynęło to dobrze na komfort górskich wędrówek.

Po opuszczeniu schroniska (mogliśmy zostawić bagaże w schowku) ranek w Chochołowskiej powitał nas lekkim mrozem. Mróz ściął wodę w kałużach. Śnieg pod nogami skrzypiał...warunki na szlaku zdecydowanie lepsze. Już nie musieliśmy człapać w wodzie :).

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zastanawialiśmy się, od której strony wchodzić na Trzydniowiański Wierch. Ostatecznie, zdecydowaliśmy, że wchodzimy przez Kulawca.

Obrazek

Szlak rozpoczyna się w Dolinie Chochołowskiej, na Polanie Trzydniówce, która leży w odległości około 20 minut od schroniska na Polanie Chochołowskiej. Zaśnieżona ścieżka po wejściu w las była coraz bardziej stroma, oblodzona i prowadziła nas Krowim Żlebem ostro pod górę. Pewnie nieco łatwiej byłoby przy użyciu raków, ale te zostawiliśmy i tak w schronisku. Ten odcinek kosztował nas trochę sił...

Obrazek
Krowi Żleb

Obrazek

Po przejściu żlebu podeszliśmy na grzbiet zwany Kulawcem. Szlak stał się nieco łagodniejszy, prowadził dalej wśród kosodrzewiny, która przerzedzała się wraz z wysokością. Tutaj śniegu było zdecydowanie więcej - widzieliśmy też jak nasi poprzednicy zapadali się po pas. My mieliśmy więcej szczęścia. Zmrożony śnieg trzymał nas zwykle na powierzchni :). A już w myślach wyobrażałem sobie moje męki, gdybym znów kopał się w śniegu. Pewnie odpuściłbym sobie wchodzenie...

Po wyjściu z lasu mieliśmy piękne widoki na Kominiarski Wierch, grzbiet Ornaku i piramidę Starorobociańskiego Wierchu. W dalszej kolejności odsłoniło się również zachodnie otoczenie Doliny Chochołowskiej - Bobrowiec, Grześ, Długi Upłaz i Wołowiec.

Obrazek
Kominiarski Wierch

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Widok w stronę Podhala

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Rakoń i Wołowiec

Obrazek
Bobrowiec (z prawej), Grześ (z lewej)

Obrazek
Bobrowiec

Obrazek
W dole schowana Polana Chochołowska...

Obrazek
"Śpiący Rycerz" - prawy "profil" :)

Obrazek
Wiola na szlaku

Obrazek
Ornak

Obrazek
Wiola a za Nią Kominiarski Wierch, ba i sam Giewont patrzy na nas z daleka...

Obrazek
Szczyt Trzydniowiańskiego Wierchu już blisko...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Niestety, pogoda zaczęła się psuć - zupełnie odwrotnie niż w poniedziałek. Nadeszły chmury i zerwał się wiatr, zwłaszcza na grani. Ubraliśmy się cieplej. Poświęcając mniej czasu fotografii (góry schowały się w chmurach) po ok. 2 godzinach od startu zdobyliśmy szczyt Trzydniowiańskiego Wierchu (1758m). Szczególnie ostatni graniowy odcinek pokonaliśmy bardzo szybko.

Na szczycie zrobiliśmy krótki odpoczynek - łyk ciepłej herbaty, parę kostek czekolady, kilka zdjęć na pamiątkę. Widoków niewiele - widzieliśmy "groźny" żleb pod Wołowcem, czasami pokazywał się Kończysty Wierch, choć widoczność kończyła się raczej na Czubiku. Po drugiej stronie widzieliśmy Ornak...Jednak widoki przy takiej pogodzie miały swój specyficzny urok - góry wyglądały bardzo groźnie i posępnie. Wtedy człowiek szybko nabiera dla nich szacunku...

Widoki ze szczytu:
Obrazek
Wiola & Robert

Obrazek
Posępne Tatry - Żleb pod Wołowcem

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Żleb pod Starorobociańskim Wierchem

Obrazek
Wiola

Obrazek
Czubik i schowany w chmurach Kończysty Wierch

Na zejście wybraliśmy ponownie czerwony szlak. Ale, prowadził on inną drogą- bezpośrednio ze szczytu do Jarząbczej Doliny. Znów mieliśmy trochę szczęścia. Przed nami szedł ktoś na rakietach i przetarł szlak. O ile przy szczycie było śniegu niewiele, to niżej było go zdecydowanie więcej. Chodzenie po czyjś śladach ułatwia życie, choć różne historie dowodzą, że czasami można pójść na manowce...

Obrazek
Zejście

Za potokiem szlak czerwony łączy się ze szlakiem żółtym - papieskim, nazwanym tak dla upamiętnienia trasy, którą przebył pieszo Jan Paweł II w trakcie pielgrzymki do Polski w 1983 roku. Ten odcinek wiedzie niemal po płaskim i pokonaliśmy go biegiem. Chmury nadciągnęły i rozpadało się :(. Deszcz nie trwał długo, ale był dosyć intensywny. Kurtki stanowiły dobrą przed nim ochronę...

Obrazek

Ok. południa powróciliśmy do schroniska. Tam czekało na nas pakowanie i dalej w drogę. Emil na prostej narzucił takie tempo, że nam wychodziły języki. Ale dobrze, dzięki temu dotarliśmy do Zakopanego na czas by zjeść obiad (ba nawet wystarczyło czasu na spacer słynną zakopiańską arterią zwaną Krupówkami - nawet sporo ludzi jak na środek tygodnia w "niskim" sezonie). Po posiłku wskoczyliśmy do autobusu do Krakowa. Ten nawalił gdzieś już w mieście. Mieliśmy z Wiolą obawy, czy zdążymy na pociąg. Zdążyliśmy :).

Podsumowując cały wypad - był bardzo udany. Na koniec zimy nacieszyliśmy oczy jej widokiem - wystarczy do kolejnej (a może nie J). Pogoda ogólnie dopisała. Zrobiliśmy ciekawe trasy w Tatrach. Poznaliśmy miłego gościa - Emila. Tylko pozostał żal, że wszystko trwa tak krótko...Szczęściarz Emil mógł cieszyć się Tatrami do końca tygodnia (choć jak nam przekazał, po nas nastał halny i wiało okropnie). A my już planujemy sobie kolejny wypad w Tatry. Ale, to dopiero na jesień i bardzo prawdopodobne, że będziemy chodzić po słowackiej stronie...

PS Agnieszko...po pierwsze, dziękujemy bardzo za świąteczne życzenia. Po drugie, jak miło popatrzeć na Tatry w innej szacie graficznej niż nasza. Jakby co innego było widać :). Oj ten Wołowiec to taki "wietrzny" szczyt. Wiola i ja trochę zastanawialiśmy się iść, czy nie iść...jak wiesz, nie poszliśmy. Być może, gdyby to był jakiś 5-ciotysięcznik i w "jakimś Nepalu", to pewnie byśmy wtedy poszli. A że to "tylko" Wołowiec w naszych Tatrach, to postanowiliśmy go zostawić na kolejny raz :). Dziękujemy za wędrówkę z nami tatrzańskimi szlakami...:)

Spanie w schronisku ma wiele zalet - bliskość szlaku, możliwość spotkania ciekawych ludzi - warto rozważyć taka opcję, zwłaszcza gdy w planach ma się tylko chodzenie po górach.
Ostatnio edytowano 01.03.2012 11:51 przez RobCRO, łącznie edytowano 1 raz
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 20.04.2010 18:33

Wielkanocny beskidzki spacer - Stożek - Czantoria. Kwiecień 2010

W wielkanocną niedzielę zamiast siedzieć za stołem dbając o pełne brzuchy i oglądać telewizję zdecydowaliśmy się na górski spacer :). Już od dawna po głowie chodziła mi Czantoria. Ale wcześniej coś zawsze stawało na przeszkodzie, żeby się na nią wybrać...aż w końcu przyszła odpowiednia pora.

Z Tychów wyjechaliśmy wcześnie rano, był lekki mróz i pustki na ulicach. Wiadomo, w niedzielny poranek większość ludzi jeszcze sobie smacznie spała. Pogoda zapowiadała się zgodnie z prognozą na całkiem dobrą. W pociągu do Wisły też pustawo, podróżowały z nami pojedyncze osoby. Na końcowej stacji - Głębce oprócz nas wysiadło dwóch rowerzystów. Nie tylko my mieliśmy w planach aktywne spędzenie niedzieli.

Znak wskazujący kierunek marszu na Stożek jak słynny fortepian Chopina sięgnął bruku. Jacyś wandale powalili go na ziemię :( (niestety, nie uchwycone na zdjęciu :(). Przed wyjazdem ustaliliśmy, że na wejście wybieramy szlak niebieski - wg wskazań 2,15 godz. Początkowo szlak prowadzi drogą asfaltową, by po jakimś czasie wejść w las - tam zdarzały się fragmenty z błotem i resztkami śniegu i lodu. Sądziliśmy, że zimę pożegnaliśmy definitywnie w Tatrach, a tu nic bardziej mylnego :). Ogólnie warunki nie najgorsze. Ponadto, mieliśmy wrażenie, że zamiast przybliżać się do Stożka, wciąż się od niego oddalamy. Ale faktycznie, szlak niebieski jest taki nieco "pokręcony" i wielkim łukiem wiedzie na górę. A schronisko praktycznie cały czas ma się na oku...

Widoki z drogi na Stożek
Obrazek

Obrazek

Po ok. godzinie doszliśmy do skrzyżowania szlaków - niebieskiego i czerwonego prowadzącego od Baraniej Góry przez Kubalonkę. Dalej podchodziliśmy czerwonym tzn. w zasadzie czerwony i niebieski wiodą tą samą drogą oprócz krótkiego fragmentu, gdy czerwony idzie na Kiczory (989m.) a niebieski prowadzi gdzieś nieco niżej. Na Kiczorach spotkaliśmy pierwszych turystów.

Obrazek
Z widokiem na schronisko na Stożku

Obrazek
Beskidzka panorama z Kiczorów

Obrazek

Zgodnie z podanym czasem, po ok. 2 godzinach byliśmy na Stożku Wielkim (978m). Nazwa szczytu bierze się z jego charakterystycznego, stożkowatego kształtu. Na nim znajduje się najstarsze schronisko w Beskidzie Śląskim powstałe w 1922r. (wstąpiliśmy na jedno zimne piwko :)). Oprócz nas w schronisku była jedynie para Czechów.

Obrazek
Zimowe ostatki

Obrazek
Robert na Stożku

Obrazek
Jeszcze kawałek na Czantorię...(Czesi nie podają czasów przejść a odległości w km.)

Obrazek
Stożek

Po krótkim odpoczynku i zrobieniu kilku fotek ruszyliśmy dalej w kierunku Czantorii. Przed nami było jeszcze 11 km spaceru - ok. 3 godzin wg wskazań znaków. Od Stożka na szlaku spotykaliśmy coraz więcej turystów. Widzieliśmy sporo narciarzy na Soszowie - pewnie i nasza Maslinka gdzieś tam szusowała obok nas :). Podziwialiśmy beskidzkie widoki.

Obrazek

Nieco w kość dało nam końcowe podejście - od przełęczy Beskidek (684m) na szczyt Czantorii Wielkiej (995m). Przy słonecznej pogodzie można trochę się spocić :). Te 300 metrów różnicy wzniesień pokonuje się na krótkim odcinku bez zakosów...

Obrazek
Smak Radegasta :)

Na szczycie było dosyć tłoczno. Posiedzieliśmy trochę przy czeskim piwku i zdecydowaliśmy się schodzić szlakiem niebieskim. Czerwony byłby krótszy, ale wiedzie pod kolejką i byłby pewnie bardziej zatłoczony. Tego akurat chcieliśmy uniknąć. Wybraliśmy więc szlak niebieski, na którym spotkaliśmy raptem 2 turystów, na szlaku ładne widoki na miasto i imponujący las bukowy. Od razu pomyśleliśmy, że fajnie byłoby zobaczyć te drzewa w kolorowych barwach jesieni. Po wyjściu z lasu szlak prowadzi dalej przez miasteczko promenadą spacerową. Wyglądaliśmy nieco dziwnie w naszych górskich butach i strojach obok odświętnie ubranych spacerowiczów.

Bukowa alejka...
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Widok na Ustroń:
Obrazek

Obrazek

Na stacji Ustroń spodobała mi się informacja "Najbliższa kasa czynna w Wiśle". Taaa...akurat z Ustronia wyskoczę sobie po bilet do Wisły :). Od razu skojarzyło mi się to z "Misiem" i sceną z tego filmu, gdzie na Okęciu był zamknięty taras widokowy z informacją, że najbliższy takowy jest czynny we Wrocławiu :). Polskie absurdy, w których PKP należałyby do ścisłej czołówki...

Przed 20 byliśmy z powrotem w domu. Dzień był dla nas udany. Spacer porządnie nas dotlenił. Trafiliśmy super z pogodą, bo już lany poniedziałek był naprawdę bardzo mokry na Śląsku. Przed nami kolejne wypady w Beskidy. Trochę szlaków do przejścia jeszcze zostało...

pozdrav svima
Ostatnio edytowano 01.03.2012 11:52 przez RobCRO, łącznie edytowano 1 raz
maslinka
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 14779
Dołączył(a): 02.08.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) maslinka » 22.04.2010 19:32

Robercie, fajna górska wyprawa! Trochę zimy, trochę lata. Pięknie Wam się udała pogoda :)

RobCRO napisał(a):Widzieliśmy sporo narciarzy na Soszowie - pewnie i nasza Maslinka gdzieś tam szusowała obok nas :).

Maslinka akurat wtedy (czyli w niedzielę wielkanocną) szusowała w czeskich Jesionikach, a dokładnie tutaj :D


RobCRO napisał(a):Przed nami kolejne wypady w Beskidy. Trochę szlaków do przejścia jeszcze zostało...

My też na pewno w nadchodzące soboty i niedziele będziemy wędrować beskidzkimi szlakami, może na którymś się spotkamy :)

Pozdrawiam :papa:
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 10.05.2010 19:33

Rowerowa majówka 2010

W życiu "górali" są takie chwile, gdy trzeba przesiąść się na inny środek lokomocji. Już jakiś czas temu wymyśliliśmy z Wiolą, że odwiedzimy Słowiński Park Narodowy i to na rowerach :). Majowy weekend wydawał się nam jak najbardziej odpowiedni na realizację tego planu. Pozostało tylko śledzenie prognozy pogody. A aura jak to bywa, bardzo dynamiczna...aż wreszcie klamka zapadła i "jedziemy" :). Sprzęt po części "wypożyczyliśmy". Szwagier kilka dni wcześniej zakupił rower i mi przypadł w udziale zaszczyt jego przetestowania. Oczywiście, o rower musiałem dbać jak o przysłowiowe oczko w głowie :). Wioli oddałem jeden z "rumaków" ze swojej stajni :).

Z Nowogardu ruszyliśmy w sobotni poranek. Najpierw pociągiem do Szczecina - Dąbie, gdzie konduktor męczył się okropnie z wystawieniem nam biletu. W efekcie zamiast zaplanowanego zakupu biletu Regiokarnet musieliśmy nabyć bilet jednorazowy. A jeszcze nie zdążył nam wystawić biletu na rower :(. Mają teraz konduktorzy takie jakieś dziwne terminale i co po niektórzy nie opanowali jeszcze sztuki ich obsługiwania. Ten konduktor wybitnie zaliczał się do tej grupy a i chyba cierpiał lekko na syndrom dnia poprzedniego :(. W Dąbiu mieliśmy chwilę na przesiadkę do Słupska. Na nic zdały się moje wyjaśnienia "kanarowi", że tamten nie zdążył wystawić nam biletu na rower. Zapłaciliśmy parę złotych więcej, bo policzył sobie za wystawienie biletu. Jeszcze poinformował nas, że nasz bilet był ważny jedynie do Słupska. A w następnym pociągu, którym chcieliśmy jechać, honorują jedynie bilety Szybkiej Kolei Miejskiej (SKM) :(. Zdenerwowaliśmy się, bo pierwszy kanar zapewniał nas, że bilet będzie ważny do końca trasy. A tak nie było...ale czemu się dziwić, skoro na PKP taki "burdel" - ileś tam spółek i każda w swoją stronę ciągnie.

Do Słupska pociąg dojechał z kilkuminutowym opóźnieniem. Na przesiadkę mieliśmy bardzo mało czasu - w tym pośpiechu zamiast do pociągu na Lębork, wbilibyśmy się do składu na Ustkę :). Na szczęście, w porę się zorientowaliśmy i zajęliśmy miejsca we właściwym pociągu, ale z niewłaściwymi (najprawdopodobniej) biletami. Obyło się jednak bez kontroli i w południe byliśmy już w Lęborku.

Obrazek
Wiola na stacji Lębork (w tle słynne trójmiejskie SKM'ki)

Przed nami było ponad 30 kilometrów pedałowania do Nowęcina k. Łeby, gdzie zarezerwowaliśmy sobie kwaterę. Mimo, że nie znaliśmy miasta wyjechanie z niego nie sprawiło nam żadnego problemu. Pogoda słoneczna i ruch na drodze umiarkowany - większość spragnionych morskich fal i powietrza pełnego jodu wyruszyła chyba wcześniej.

Obrazek
Przed nami kawał drogi...

Trasa była lekko pofałdowana. Z niej najbardziej zapamiętaliśmy miejscowość Białogarda (nie mylić z Białogardem). Przemknęliśmy przez nią jak strzała - przez całą wioskę droga w dół :). W późniejszych naszych rozmowach często pojawiał się wątek Białogardy i podjazdu, który nas czekał w drodze powrotnej. Pewnie jak dla kolarzy startujących w Tour de France "masakrą" jest Col du Galibier, tak my wyobrażaliśmy sobie ten pagórek we wsi Białogarda :). Kilometrów szybko nam ubywało i po ok. 3 godzinach byliśmy w Nowęcinie. Kwaterę odszukaliśmy bez problemu - trafiliśmy na bardzo sympatyczne miejsce. Mili gospodarze, pokoje z łazienkami, dobrze urządzone z możliwością korzystania z pełni wyposażonej kuchni.

Po rozgoszczeniu się, ruszyliśmy w dalszą trasę - najpierw krótki postój nad jeziorem Sarbsko - jest to jezioro przymorskie, dawna zatoka morska oddzielona od Bałtyku Mierzeją Sarbską, która stanowi częściowy rezerwat krajobrazowy, połączone z Bałtykiem przez potok Chełst i z jeziorem Łebsko przez Łebę.

Nad jez. Sarbsko:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zrobiliśmy kilka zdjęć nad jeziorem i pojechaliśmy do Łeby szlakiem czerwonym. Miasteczko nieco odżyło w trakcie majówki. Sporo turystów, samochodów...na plaży przy głównym zejściu tłoczno. Zaparkowaliśmy rowery na plaży i delektowaliśmy się morskim powietrzem i szumem morza...:).

Na plaży w Łebie:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Przed powrotem na kwaterę chcieliśmy objechać jezioro Sarbsko (początkowo nawet planowaliśmy jechać pod latarnię morską Stilo). Nasze zapędy zostały szybko zahamowane przez kładkę :(, która wskazywała na pieszy charakter szlaku. Wróciliśmy na kwaterę. Posiedzieliśmy przy złocistym trunku ustalając trasę na następny dzień...typowo rowerowy :).

Rano nieco ociągając się wstaliśmy po godzinie ósmej. Od rana piękna słoneczna pogoda (zgodnie z zapowiedziami) :). Ruszyliśmy do Łeby, gdzie nieco z problemami odszukaliśmy nasz szlak do Słowińskiego PN - ścieżkę rowerową poprowadzoną przez las do samych granic parku (bilet wstępu - 4,60 zł/ osoba).

Pierwszy przystanek zrobiliśmy przy platformie widokowej. Z niej roztaczał się piękny widok na całe jezioro Łebsko - trzecie pod względem powierzchni jezioro w Polsce o powierzchni 7142 ha, długości 16,4 km, szerokości 7,6 km oraz maksymalnej głębokości 6,3 m.


Obrazek
Jezioro Łebsko

Zbiornik ten zaliczany jest do grupy jezior przybrzeżnych, czyli zbiorników oddzielonych od morza mierzeją, które wcześniej istniały jako zatoka morska. Dlatego też Łebsko do dziś pozostaje akwenem o słonawym charakterze, co jest jedną z jego wyróżniających cech. Wody z jeziora jednak nie próbowaliśmy by przekonać się o jej smaku :). Przez chwilę pogorszyła się pogoda - niebo zasnuło się chmurami i obawialiśmy się, że nasze nadzieje na ładne widoki zupełnie prysną. Na szczęście, było to krótkotrwałe i już do końca dnia pogoda dopisywała :).

Następnym celem wycieczki była Wydma (Góra) Łącka. Po drodze minęliśmy muzeum wyrzutni rakietowych - dla miłośników militariów mogłaby to być dodatkowa atrakcja na trasie.

Wydmowe widoki:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wydma Łącka jest najbardziej popularnym obiektem przyrody nieożywionej w obrębie Mierzei Łebskiej. Jej nazwa pochodzi od nazwy wioski Łączki zasypanej przez czoło masy piasków w XVIII w. i spoczywającej do dziś pod ich zwałami. Ze względu na swoją wysokość ponad 40 m (różne źródła różnie podają jej wysokość) nazywana jest często Górą Łącką. Rowery wprowadziliśmy na samą wydmę - choć jeden z turystów ostrzegał nas, że jest to nielegalne i przy spotkaniu ze strażnikiem parku możemy mieć problemy. Ciężko było pchać nasze maszyny po piachu, ale w zamiarze mieliśmy kontynuowanie jazdy szlakiem czerwonym.

Wydma Łącka zrobiła na nas duże wrażenie. Przed wyjazdem widzieliśmy zdjęcia ze Słowińskiego PN, ale nie oddawały one tego, co widzi się w rzeczywistości. Widoki można porównać śmiało do tych z marokańskiego Erg Chebbi. Tylko kolor piasku nieco inny i inne otoczenie...W kierunku zachodnim rozciąga się piaszczysta pustynia, na której krańcu widać Latarnię w Czołpinie. Dalej na lewo widnieją rozległe łąki i pola, Rowokół i jezioro Łebsko. Na południu zaś kompleksy leśne w Klukach i w Żarnowskiej. Od północy Mierzeja graniczy z morzem. Łącka przemieszcza się z zachodu na wschód, zgodnie z kierunkiem panujących wiatrów.

Widoki z Wydmy Łąckiej:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
W tle Bałtyk

Obrazek

Obrazek

Wydma Łącka:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Napstrykaliśmy sporo zdjęć, pobiegaliśmy po piachu...i kierowaliśmy się w stronę morza, gdzie miał dalej wieść szlak na Czołpino. Aż tu nagle na wprost nas wyszedł...filanc :(. W głowie już układałem tłumaczenia, dlaczego pchamy się przez wydmę z rowerami. Najpierw jednak postanowiłem wziąć go sposobem - wypytując o szlak, który niby zgubiliśmy. Może to filanca zaskoczyło a może można wprowadzać rowery na wydmę...tego się pewnie nie dowiemy :).

Obrazek
Ciężko pchać rower po piachu...

Na plaży zrobiliśmy sobie krótki postój...zastanawialiśmy się co dalej, bo widoków na szlak nie było a prowadzenie rowerów po plaży przez ok. 10 km nie bardzo nam pasowało.

Obrazek
Maszyna też musi odpocząć...

Próbowałem odszukać strażnika, ale ten gdzieś przepadł. Z tablicy informacyjnej spisaliśmy numer do dyrekcji Parku. Zadzwoniliśmy, ale i tam żadnej konkretnej informacji nam nie udzielili. Postanowiliśmy wycofać się do Łeby. Zrobiliśmy krótki spacer po plaży a potem drogą wróciliśmy do miasta. Tam "wbiliśmy się" na szlak żółty, który wiedzie do Kluków. Trochę się znów pogubiliśmy - kiepskie oznakowanie szlaku na początku :(. Ale, koniec języka za przewodnika i jechaliśmy już we właściwym kierunku.

Po drodze do Kluków:
Obrazek

Obrazek
Jez. Łebsko i wydmy...

Obrazek

Obrazek
Słowińska "Babia Góra" :)

Droga sprawiała nam małe trudności - miejscami zapadaliśmy się i trzeba było prowadzić rowery. Między miejscowościami Izbica i Gać szlak prowadził leśną, piaszczystą drogą - mieliśmy sporo myśli o wycofaniu się z dalszej jazdy. Co kilka metrów wkopywaliśmy się w piasek. Tempo nie było za szybkie.

W Izbicy zrobiliśmy kolejny postój. W miejscowym barze wypiliśmy po coli i przy okazji dowiedzieliśmy się o punkcie widokowym na jezioro Łebsko i wydmy. Zgodnie ze wskazówkami podjechaliśmy kawałek i naszym oczom ukazał się rzeczywiście piękny widok na jezioro, wydmy...kilka minut podziwialiśmy krajobraz :).

Widoki na jez. Łebsko i wydmy z Izbicy:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Niestety, trochę też zaczął nas gonić czas tzn. gość z obsługi baru poinformował Wiolę, że skansen w Klukach czynny jest jedynie do 16.00. Czasu nam nie zostało wiele. Z Izbicy pognaliśmy szybko w stronę Kluków. Niestety, po krótkim odcinku po płytach wjechaliśmy w bagna Izbickie. Trasę pokonywaliśmy po mostkach, przez błota, to jadąc, to prowadząc rowery.

Bagna Izbickie:
Obrazek

Obrazek

A w jednym miejscu nawet trzeba było wejść w spore błoto, by jechać dalej.

Robertowa przeprawa przez błoto - de facto przez Ciemińskie Błota :):
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Wiola bez kłopotów pokonuje błoto...

Niestety, spóźniliśmy kilka minut. Skansen - Muzeum Wsi Słowińskiej zamknęli i mogliśmy oglądać domki jedynie z zewnątrz :(. Stoi ich tam kilkanaście...domy gospodarcze, mieszkalne, magazyny rybackie.

Skansen w Klukach:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Porobiliśmy sporo fotek, odpoczęliśmy i zaczęliśmy wracać na kwaterę. Namęczyliśmy się nieźle...już nawet nie chciało się nam podjeżdżać pod kładkę wchodzącą ok. 150 m. w głąb jeziora Łebsko koło miejscowości Gać. Chcieliśmy jak najszybciej porzucić rowery i dać odpocząć nogom i innym częściom ciała :).

Obrazek
Rzeka Łeba...

Przed 20.00 dojechaliśmy pod dom. Zrobiliśmy wg moich wyliczeń dobre 70 km. Pewnie, to nie mój rekord ilości przejechanych kilometrów jednego dnia (wcześniej kilka razy jechałem od siebie nad morze i z powrotem, co daje w sumie ok. 100 km). Ale te 70 km po takich wertepach, piachach, to pewnie jak 150 km po asfalcie. Mogliśmy być z siebie naprawdę zadowoleni i najważniejsze, że pogoda tego dnia była dla nas więcej niż łaskawa.

Niestety prognoza pogody na poniedziałek była kiepska. I co gorsze potwierdziła się. Od rana pochmurno i deszczowo :(. Liczyliśmy na poprawę pogody, ale tak się nie stało. Deszcz się nawet wzmagał. A jeszcze ruch samochodowy na trasie Łeba- Lębork był spory - turyści opuszczali nadmorski kurort wcześniej niż planowali. Jedyny plus, że wiatr był boczny lub lekko w plecy. Nie wyobrażalibyśmy sobie jazdy zupełnie pod wiatr. W Białogardzie "spuchliśmy" i pod górkę prowadziliśmy rowery :).

Deszczowe Tour de Łeba - Lębork
Obrazek

Obrazek

Po ok. 2 godzinach dojechaliśmy do Lęborka. Na koniec jadąc po chodniku obrywałem od jakiegoś "matoła" ścianą wody :(. Mając całą szerokość drogi dla siebie chyba celowo pojechał koleiną. Niby człowiek był cały mokry, ale i tak nie podobało mi się takie chlapnięcie :(. Rzuciłem mu pod nosem stek wyzwisk.

Obrazek
Robert - już w Lęborku :)

Na stacji PKP znów mieliśmy "przeboje" z zakupem biletu - i znów dostaliśmy nie taki, jaki chcieliśmy. Trzeba było potem robić dopłatę. Ehh...Przed odjazdem pociągu wypiliśmy ciepłą herbatę a w pociągu trochę się wysuszaliśmy. Pod wieczór wróciliśmy do domu.

Cały wypad był dla nas bardzo udany :). Dopisała pogoda (oczywiście oprócz powrotu). Krajobrazy w Słowińskim PN naprawdę są godne polecenia. Rower stanowi dobry środek lokomocji - na miejscu są wypożyczalnie, więc niekoniecznie trzeba brać swój sprzęt. Niedosyt pozostał tylko z powodu skansenu w Klukach, że nie udało się pozwiedzać domków od wewnątrz. Ale, może kiedyś tam wrócimy...a z rowerów jeszcze skorzystamy. Jest taka wyspa na Bałtyku, gdzie chętnie wybierzemy się na rower :).
Ostatnio edytowano 01.03.2012 12:21 przez RobCRO, łącznie edytowano 1 raz
longtom
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 12170
Dołączył(a): 17.02.2010

Nieprzeczytany postnapisał(a) longtom » 11.05.2010 10:51

RobCRO napisał(a):
Obrazek



Jeszcze trochę a jezioro "wlało" by się Wam na drogę :wink: .
Kiedyś jechałem taką podtopioną drogą na Żuławach. Nie dość, że było deszczowo to jeszcze wiał północny wiatr, który utrudniał odpływ wód do Bałtyku
pzdr
longtom
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 12170
Dołączył(a): 17.02.2010

Nieprzeczytany postnapisał(a) longtom » 11.05.2010 12:05

My 2 lata temu byliśmy w sierpniu kilka dni w Smołdzińskim Lesie. Z tamtąd zrobiliśmy, między innymi, pieszą wycieczkę do Łąckiej Góry.

widok z latarni w Czołpinie w kierunku Łeby:

Obrazek

pogoda była nieciekawa, padało i wiał wiatr

Obrazek

aby odpocząć trochę od wiatru, schowaliśmy się na trochę w zagajniku za wydmami

Obrazek

Przez 3 godziny na plaży nie spotkaliśmy nikogo. Gdzieniegdzie pojawiał się ślad jednego piechura, który musiał iść dużo przed nami. Aż doszliśmy do Łąckiej Góry i pojawił się tłumek z Łeby. Łącką Górę odwiedziliśmy przy innej okazji więc do tłumku nie podchodziliśmy.

Obrazek

Zaczęliśmy powrót

Obrazek

pogoda nadal była "dynamiczna"

Obrazek

Następnego dnia wybraliśmy się do Kluk (Kluków?) Też padało :cry:

Obrazek

Kaszubi śpiewali a pani pilnująca ekspozycję "zamiata" kałużę :wink:

Obrazek

Nie wiem, czy wiecie, że na słowińskich wydmach, przed wyjazdem do Afryki, ćwiczył Africa Korps gen. Rommla. Na Łąckiej Górze kręcono też końcowe fragmenty Seksmisji Machulskiego.
Na koniec się pochwalę, że z żoną mamy przedeptaną plażę od Gąsek (na W od Mielna) do Łeby. Tak naprawdę to brakuje nam kawałek przy Jarosławcu :wink:
longtom
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 12170
Dołączył(a): 17.02.2010

Nieprzeczytany postnapisał(a) longtom » 11.05.2010 12:13

A na Bornholm trzeba koniecznie

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Też padało :wink: :wink: :wink:
Już uciekam i nie zaśmiecam więcej Robcro opowieści :wink: :wink: :wink:
maslinka
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 14779
Dołączył(a): 02.08.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) maslinka » 11.05.2010 20:31

Robercie, pięknie się Wam udała "pustynna" wyprawa :) Chociaż finał z deszczem, to i tak nieźle, jak na bałtyckie możliwości :wink:

W ubiegłym roku, w lipcu byliśmy 9 dni nad naszym morzem i m.in. odwiedziliśmy Słowiński Park Narodowy. Startowaliśmy od strony Rowów i wchodziliśmy na Wydmę Czołpińską. Na początku słoneczko świeciło, ale nagle pojawiły się chmury i niestety wracaliśmy przemoknięci do suchej nitki. Ale taki ciepły, letni deszcz też ma swój urok :wink:
Kilka zdjęć z tej wyprawy można zobaczyć tutaj :D

Na Górze Łąckiej też byłam - raz w dzieciństwie z rodzicami (tak samo jak Wy - na rowerze!), potem w liceum na letnim obozie. Robi większe wrażenie niż Wydma Czołpińska, bo kształtem bardziej przypomina stożek, podczas gdy Czołpińska to kilka "pagórków", po których chodzi się "w górę i w dół". Pamiętam, jak mozolnie się podchodziło (był upał!) i jak fajnie turlało z górki :P Zdjęć z tamtym wakacji niestety nie mam, wiadomo - to nie były czasy cyfrówek.

Wydma Czołpińska jest też bardziej dzika, zarośnięta. Plusem może być bliskość latarni morskiej (która akurat w zeszłym roku była zamknięta dla zwiedzających :evil:)

Skansen w Klukach też oglądaliśmy tylko z zewnątrz, bo jednak trochę przemokliśmy na wydmach i woleliśmy wrócić do domu i się przebrać.

Bardzo interesujące są te Wasze wyprawy. Ciekawa jestem, czym nas wkrótce zaskoczycie :wink:
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 11.06.2010 18:21

Katalońska majówka 2010

Odcinek I

Barcelona - do tej pory kojarzyła mi się głównie z klubem piłkarskim (a jakże by inaczej :)) i Igrzyskami Olimpijskimi z 1992 roku (gdzie w głowie do dziś mam jedynie występy Dream Teamu oraz o dziwo naszych piłkarzy, którzy w ładnym stylu zdobyli srebrny medal przegrywając minimalnie w finale z Hiszpanią...Fanom piłki nożnej tego meczu przypominać nie trzeba!). Teraz mogłem miasto i okolicę zobaczyć na własne oczy :).

Pomysł wyjazdu do stolicy Katalonii narodził się dobre pół roku wcześniej. Przyjaciółka Wioli Beata zwana Brasią, która już od 10 lat mieszka na półwyspie Iberyjskim od dawna zapraszała nas do siebie. Razem z naszymi znajomymi - Anetą i Bartkiem postanowiliśmy skorzystać z zaproszenia :). I z naszej ekipy jedynie Wiola już wcześniej tam była...Bilety kupiliśmy od Wizzaira z wylotem z Katowic za rozsądną cenę :).

25 maja wieczorem wyruszyłem na Śląsk - były lekkie obawy, czy pociąg dojedzie z powodu powodzi, ale spokojnie dojechał. Ale, już na Tychy linia była zablokowana. Stamtąd na lotnisko zabrał nas sąsiad Wioli. W Mysłowicach dołączyli Aneta z Bartkiem - tam też urwał się w samochodzie...tłumik :(. Już się zaczęliśmy obawiać, czy dojedziemy. Na szczęście, kierowca sprawnie uporał się z problemem technicznym i dojechaliśmy do Pyrzowic. Na lotnisku szybko zdaliśmy bagaż, odprawiliśmy się i odlecieliśmy. Lot trwał ok. 2,5 godziny.

Barcelona powitała nas słońcem i ciepłym powietrzem. Startując z Polski było ok. 10C i deszczowo. Na miejscu było ponad 25C i słonecznie. Jaka odmiana :). Brasia ku naszemu zaskoczeniu robiąc niespodziankę odebrała nas prosto z lotniska. Pomogła w zakupie biletów - wybrała 10-cioprzejazdówkę. Można kupić inne bilety czasowe (np. jedno-, dwu-, trzydniowe), ale 10-cioprzejazdówka to też dobra opcja, zwłaszcza, że 1 przejazd ważny jest przez bodajże 75 minut...

Z lotniska pojechaliśmy do Brasi mieszkania. Znajduje się ono w dzielnicy Barcelonetta położonej nad samym brzegiem morza :). Z okna mieliśmy widok na nie :). Czego chcieć więcej?

Obrazek
Widok z okna...

Nie chcąc tracić czasu, z Brasią jako przewodnikiem poszliśmy na miasto. Zaczęliśmy od spaceru po plaży. Woda z taką temperaturą jak u nas w sierpniu (oczywiście o ile u nas jest wtedy pogoda przez duże "P" ):). Tylko kolor nieco inny niż u nas...ludzi też sporo, choć wg naszej przewodniczki, to nic w porównaniu do wakacji.

Obrazek
Ekipa nad morzem...

W porcie:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Przy centrum handlowym w dzielnicy portowej:
Obrazek
Cała nasza "Piątka" :)

Obrazek

Obrazek
Ciepło...nie, nie...gorąco :) Wiola, Aneta i Bartek

Obrazek

Następnie przez port skierowaliśmy się w stronę słynnego deptaka La Rambla.

Obrazek

Obrazek

Obrazek
...i tylko Kolumb odwrócił się do nas plecami :(

Ma on długość kilometra i łączy Plac Kataloński z nabrzeżem. Ulica upodobana została przez handlarzy i turystów. Taki Krupówkowy charakter...

Obrazek
Rambla

Ale wystarczyło skręcić w boczną uliczkę i cieszyć się ucieczką od zgiełku i natręctw handlarzy przy szklaneczce zimnego piwka :).

Obrazek

Obrazek

Obrazek
od lewej: Aneta, Wiola, Brasia

Odwiedziliśmy też mały targ - tam w oko wpadła mi "sepia". Takie dziwne, białe stworzenie. Później "męczyłem" Brasię i resztę, że chciałbym tej sepii spróbować i było mi to dane...(proście a będzie Wam dane, pukajcie a drzwi Wam otworzą :)).

Z Placu Hiszpańskiego do domu wracaliśmy przez dzielnicę gotycką (Barri Gotic) - średniowieczna dzielnica w Barcelonie, centrum barcelońskiego Starego Miasta. Rozciąga się pomiędzy wybrzeżem Morza Śródziemnego a rondem Sant Pere oraz między w/w aleją La Rambla i ulicą Via Laietana. Zasadniczy skomplikowany układ ulic w dzielnicy oraz większość budynków datuje się na okres średniowiecza, chociaż dzielnica była przebudowana częściowo w XIX i XX wieku. Większość tego obszaru jest obecnie wyłączona z ruchu kołowego, poza taksówkami i komunikacją miejską - ze znaczków umieszczonych na budynkach wynika, że dawniej po dzielnicy można było poruszać się konno i ten ruch był uporządkowany...piękne, wąskie uliczki dały nam schronienie od słońca. Podziwialiśmy też architekturę budynków np. barokowej Bazyliki La Merce wybudowanej w XVIII wieku a poświęconej Maryi będącej patronem miasta.

W dzielnicy gotyckiej:
Obrazek
Typowa zabudowa...

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Bazylika La Merce

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Wejście

Obrazek
Wyjście

Wieczorem ponownie poszliśmy na plażę. Przy świetle księżyca posiedzieliśmy, pogadaliśmy nagabywani przez handlarzy oferujących cervezę (piwo) lub ";maryśkę". Ot, taki koloryt...a następny dzień to "konkretne" zwiedzanie :).
Ostatnio edytowano 01.03.2012 12:22 przez RobCRO, łącznie edytowano 1 raz
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Relacje wielokrajowe - wycieczki objazdowe



cron
Podróże RobaCRO - Lutalicy iz Novogardu - strona 33
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone