NA SZCZYCIE...
Bobotov Kuk
Drugi pełny dzień pobytu w Durmitorze został przeznaczony na zdobycie jego najwyższego szczytu - Bobotov Kuk 2523 m.n.p.m. (mam nadzieję, że tym razem podałem prawidłową wysokość
). Na ten szczyt nastawialiśmy się wszyscy - tak działa magia najwyższych górek...
Wyjazd w góry ustaliśmy na ok. 8. Oczywiście jak zwykle (!) przyszło nam czekać na Gabi. Gabi miała to do siebie, że zawsze kazała na siebie czekać. Na szczęście, nie za długo i na szczęście za oknem pogoda rokowała dobrze. Już nie było takiej mgły. Na Sedlo ruszyliśmy Hyundayem Pawła. Prezes i Justyna zdecydowali się pochodzić w ok. jez. Czarnego, poszli również nad jakieś drugie (chyba Barno), ale z ich relacji wynikało, że tam strasznie "śmierdziało". Nie potwierdzam, bo mnie tam nie było...jak wspomniałem punktem startowym na Bobotova było Sedlo. Zastanawialiśmy się na różnymi opcjami np część idzie od Czarnego i schodzi przez Sedlo a pozostali w drugą stronę, jednak w efekcie cała "6" poszła jedną trasą. Na Sedlo pogoda nas bardzo zachęciła do wędrowania. Początek szlaku trochę pod górkę, ale po jakimś czasie wychodzi się niemal na prostą - gdzieś widać nawet wielki obóz z namiotami. To pewnie tam zatrzymują się ci, którzy w Durmitorze spędzają całe tygodnie chcąc mieć górki jak "pod ręką".
To na pewno dobry punkt wypadowy na wiele górek...my jednak mamy swoją "metę" w Žabljaku. Widoki robią się stopniowo coraz piękniejsze. Gdzie nie spojrzeć wysokie, piękne góry. A to Uvita Greda, a potem widok na Valoviti Do, potem Zupci. Choć tak szczerze, to ten szlak zaczyna mnie trochę męczyć - nie lubię raz w górę, raz w dół. Zdecydowanie bardziej wolę w górę, by potem cały czas schodzić. A tu, zwykle w górę, potem w dół.
Na szczęście, jest ładna pogoda, tym razem już mam czapkę, więc słońce nie daje prosto w oczy, twarz. Często robimy też krótkie przerwy. Tak, aby nikt nie czuł się specjalnie zmęczony. Co by nie mówić, Bobotov to wycieczka na cały dzień a przed nami daleka droga. Wreszcie pojawiamy się koło Zeleni Vir:
Stąd już wiem, że coraz bliżej do naszego Bobotova i że odtąd zaczyna się najtrudniejszy odcinek...Szlak dosyć stromo zaczyna się wznosić w górę. Ja decyduję się zostawić kijki, Paweł robi to samo. Stwierdzamy, że bardziej będą nam przeszkadzać niż pomagać. Trochę się boimy je chować, bo widzimy pod nami grupę ludzi, ale ci idą w inną stronę (chyba na Samar i dalej). Ten kawałek szlaku daje nam w kość, zwłaszcza, że mocno grzeje. Ale to, co najtrudniejsze dopiero przed nami. To najtrudniejsze zaczyna się od 2351m. w miejscu gdzie rozchodzą się szlaki - w dół do Žabljaka i w górę na Bobotov.
Bobotov robi niesamowite wrażenie, że aż zastanawiam się, czy aby się tam da wejść. Ale uważnie obserwując górkę, widać szlak...więc jednak można tam podejść. Przed finałowym wejściem odpoczywamy. Niedługo, bo jednak każdy chce być jak najszybciej na szczycie. Szlak na górę z początku jest jednak nie taki straszny jak się wydaje...spokojnie się podchodzi do góry. Powoli też zaczyna się robić "tłoczno". Dużo osób już schodzi, ruch nie jest aż tak płynny a uważać trzeba bardzo. Przy okazji podziwiamy też widoki. Te zapierają coraz bardziej dech w piersiach. Mamy uroczy widok na jez. Škrčko.
Ale z drugiej strony trzeba wzmóc czujność, szlak staje się coraz trudniejszy. Takim szlakiem jeszcze nie szedłem. Martwię się, jak Gabi da sobie radę, dla niej to już coś więcej niż hard-core. Ale Gabi radzi sobie dobrze, podobnie reszta grupy. Na szczęście, wszyscy cali stajemy na szczycie. Nasza radość jest ogromna, jesteśmy zadowoleni, nieco też zmęczeni. Jako pierwszy szczyt osiągnął Paweł.
zdobywcy Bobotova...
autor na Bobotovie
widok na Bezimeni vrh
Paweł opowiada nam mrożącą krew w żyłach historię, jak jakiś gościu "osunął się" z Bobotova. Całe szczęście, spadł jakieś 2m. i udało się mu się zatrzymać. Podobno jego dziewczyna była przerażona, że nawet nie wydała żadnego głosu. Żadnego głosu nie wydawał również "osobnik", który był na szczycie:
Zastanawiamy się jak ten piesek tam wszedł. Pewnie nieostrożnie za kimś poszedł i nie dał rady zejść. Siedział tam zupełnie otępiały i niemal nieruchomy. "Nasze" pani szybko się nim zajęły i stwierdziły, że bez pieska nie schodzą w dół - zaraz go ochrzczono również "Bobo". Mi ten pomysł na początku podobał się średnio, ale wiedziałem, że bez pomocy ten piesek marnie by skończył...
. Sami na Bobotovie nie zostajemy długo. Słyszymy grzmoty, nadciąga burza...pobyt na szczycie ograniczamy do wpisania się do księgi, zrobienia fotek, krótkiego posiłku i zaraz szykujemy się do zejścia w dół, ale już z Bobo. Początkowo, Bobo znoszony jest rękoma...
wierzycie w to???
Później, udaje się Pawłowi schować go do plecaka:
Bobo trochę tam niespokojny z relacji Pawła, trochę "naświnił", pewnie ze względu na ciemność i strach...ponadto, na górze dostał od nas trochę do jedzenia. Nic więc dziwnego. Pogoda też robi się coraz gorsza. Przy rozwidleniu szlaków spotykamy parę Niemców. Przekonujemy ich do rezygnacji z wejścia przy takiej pogodzie. Są niepocieszeni, ale idą w dół...my też. Robie się coraz bardziej niebezpiecznie. Nie dość, że burza, to od deszczu skałki są śliskie.
Najbardziej obawiam się fragmentu przed samym Zelenym Virem. Bo tam to same skały...na szczęście cało docieramy do Zelenego Vira. Ale...blisko nas zeszła lawina kamienna.
Odgłos przerażający, pewnie zeszła samoczynnie. Durmitor pokazał nam swoją potęgę. Na szczęście od Zelenego Vira pogoda się poprawia, ba znów wychodzi słońce...puszczamy też Bobo. Ten zmienia się nie do poznania. Szczeka, macha ogonem, cieszy się jak mały szczeniak. Zupełnie nie do poznania z tym skruszonym pieskiem ze szczytu...Spotykamy też dwie panie (mamę i i córkę) z Litwy. Chwilę z nimi rozmawiam...Spotykamy też Polaków z tego obozowiska. Ci mówią, że Bobo był w ich obozie i pewnie musiał za kimś pójść. Tym razem obiecują bardziej go pilnować (ciekawe, czy dotrzymali słowa???
). Po niemal pół dniowym marszu, jesteśmy na Sedlo...mnie już rozkłada:
Bobotov mnie nieźle zmęczył...ale co tam, warto było. Lubię takie całodniowe wyprawy. Może mniej chodzenie typu "góra - dół" - po Olimpie (już mam tego nieco dosyć...). Ale cały dzień w górach, gdzie mało ludzi, gdzie widoki są cudne, to coś, co bardzo lubię...a taki jest Durmitor. Taki jest nawet Bobotov, choć tam akurat spotkaliśmy najwięcej ludzi, ale to i tak pewnie nic w porównaniu ze szlakami w Tatrach. A wieczorem zrobiliśmy sobie mała imprezkę u siebie...planując kolejny dzień...
PS z innych "mrożących" historii, to sam widziałem jak dwóch gości spadało z górki, gdzieś tak z 1,5-2m. Byli trochę od nas i szli pewnie jakimś nieoznakowanym szlakiem. Ale na moje pytanie "ok?", odpowiedzieli tak samo...