Wracamy na plażę.

Teren Blue Flag szybko się kończy

.

Plaża z gruboziarnistego piachu nie jest ani mała, ani duża… wszystko zależy jakie tłumy zjeżdżają tu latem.

Trochę podobnie tu jak na plażach Ios

.

Ale takie palmy są tylko tu

.


Wracamy do auta. Zrobiło się już późnawo i choć mamy pomysł na miejsce noclegowe i liczymy że nie będziemy musieli go szukać, to fajnie byłoby już się tam znaleźć i odpocząć nieco.
Po drodze podziwiamy palmy







To jest fajne miejsce, niemal jedyne w swoim rodzaju. Traktowaliśmy Vai nie jak plażę a jak ciekawostkę Krety i nie zawiedliśmy się, nam się podobało

.
Niestety, jak się okazało z noclegiem nie poszło tak łatwo jak sądziliśmy. Jadąc w upatrzone miejsce przy plaży Chiona zajechałem jeszcze by zobaczyć plażę Maridati. Mała plaża na końcu wąskiej dolinki z poletkami (dojazd szutrówką) była mówiąc wprost beznadziejna

a do tego stał tam wyraźny zakaz nocowania. Zdegustowani odjechaliśmy.
Niestety przy Chionie też nie zostaliśmy, ani przy długiej Kouremenos. Niby pusto, niby dziko, ale jednak nie całkiem pusto i nie całkiem dziko

, nie znaleźliśmy takiego miejsca które nadawałoby się do spania. Postanowiliśmy nie szukać już na siłę a jechać gdzieś w inny rejon… przy okazji jutro będziemy mieli bliżej

. Opuściliśmy więc (bez większego żalu) północno-wschodni skrawek Krety główną drogą przez Palekastro.
Wybrzeże pomiędzy dziwnym osiedlem apartamentowców o nazwie Dionisios

a Sitią jest mało ciekawe i niezbyt dostępne, im bliżej Sitii tym bardziej zabudowane. Jeśli są tu jakieś plaże to kiepskie

. Coraz gorzej widzieliśmy pozostanie na noc gdzieś w tej okolicy, ale jednak

uśmiechnęło się do nas szczęście

. Skręciwszy za znakiem do wykopalisk starożytnego miasta Tripitos znajdujących się na niedużym cypelku i wybadaniu że placyk przed bramą będzie się nadawał, podjechałem stromo

pod górkę i tam się właśnie umieściliśmy. Prawdę mówiąc w tym momencie nie zawiodło nas doświadczenie

mówiące, że często przy takich miejscach archeologicznych w Grecji albo przy monastyrach są parkingi-placyki dogodne do spędzenia na nich nocy.
Zabraliśmy się za gotowanie. Jeszcze było jasno, a wiatr ucichł na tyle że nawet na tej odsłoniętej, otwartej przestrzeni zbytnio nam nie przeszkadzał. Nie wywołaliśmy też zainteresowania mieszkańców pobliskiego domku (po numerach stojących przy nim aut byli to obcokrajowcy). Ale bez zadziwiającego zdarzenia obejść się nie mogło

. Nagle bowiem na placyk zajechał zdezelowany pickup a w nim starszy Grek. Pozdrowił nas przyjaźnie i zabrał się za otwieranie bramy do wykopalisk – na szczęście nasze auto stało tak, że mu w przejechaniu nie przeszkadzało. Wjechał do środka i zamknął za sobą bramę. Hmm…może ma tam gdzieś poletko? A może parę kóz w zagrodzie? Ale na terenie wykopalisk

, cóż, w Grecji wszystko jest możliwe

.
Nie minęło 10 minut a Grek w swoim pojeździe pojawił się z powrotem. Otworzył bramę, wyjechał, zamknął i odjechał. Pakę miał pustą w obie strony. Następnego dnia rano poszedłem pooglądać wykopaliska i przy okazji sprawdzić co takiego tam jest za winklem…nie było dosłownie nic, ani pola, ani kóz, ani niczego co by powodowało by jechać tam autem, nawet miejsca na nawrócenie za bardzo nie było. Ot, grecka zagadka

.
Kolejny dzień na Krecie dobiegł końca. Jak zwykle zbieraliśmy się do spania już w zupełnych ciemnościach, nie było ani księżyca ani gwiazd, za to były skłębione chmury

. Nie wróżyło to dobrze…
c.d.n.