Prawie jak Mistrz Świata
Wakacje mają to do siebie, że czas na nich zdecydowanie za szybko leci

Ledwo co przylecieliśmy, a już trzy dni odeszło do przeszłości, co więcej - został nam jeden, ostatni spędzony na północy, a my przecież mieliśmy tyleeee zwiedzić i tyleeee zobaczyć

I co ? Znowu nastąpiła gonitwa myśli
no to gdzie dzisiaj i jakoś tak goniliśmy tę myśl, goniliśmy, aż dała się złapać
Zapakowaliśmy się do Czarnej Strzały, grzecznie poprosiliśmy naszego tomtoma, żeby w miarę po prostej i asfaltowej drodze

zawiózł nas do Aveiro, czyli portugalskiej wersji Wenecji, takiego miasta pociętego kanałami

Muszę od razu zaznaczyć, że do Aviero nie dojechaliśmy

ale z takim planem w głowie opuszczaliśmy kemping
Jedziemy. Naprzeciwko nas jedzie jakieś auto z Hiszpanami w środku (ha, zdradziła ich tablica rejestracyjna

), całe oflagowane na żółtoczerwono (bo to był pierwszy dzień, kiedy Hiszpanie zostali mistrzami świata w wiadomo jakich mistrzostwach

). I ci Hiszpanie zaczynają do nas radośnie machać i trąbić

No cóż -
Południowcy, pomyśleliśmy

i też pomachaliśmy. A co tam

Po jakimś czasie sytuacja się powtarza, znowu Hiszpanie, też oflagowani i też szczęśliwi, że nas widzą

Ale o cooo chodzi? Może coś z autem złego się dzieje. Nieeeee, Portugalczycy obok nas raczej obojętnie przejeżdżają. I nagle nas oświeciło :! Przecież my na hiszpańskich blachach jedziemy :! I oni, nie dość, że się cieszą, bo "swoich" widzą

to jeszcze ogarnia ich zdwojona radość, bo na obcej dla nich

ziemi dowiedzieli się, że wygrali Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej i tą radością zwyczajnie dzielą się z ziomalami, czyli z nami :!
Eeeee, to takie buty

No skoro "nasza" drużyna okazała się zwycięska

to faktycznie jest to powód do zadowolenia

Od tej pory byliśmy już zwarci i gotowi, by w każdej chwili odpowiedzieć eksplozją radości... na eksplozję radości naszych ziomali

Wyyyyyy graaa li śmyyyy
Ale ponieważ przez dłuższy czas Hiszpanie nas nie mijali, to jakoś się nudno zrobiło, w związku z czym sięgnęłam po przewodnik. No i sobie wyczytałam, że obok Aviero jest taka miejscowość letniskowa
Barra, w której znajduje się jedna z największych na Półwyspie Iberyjskim latarni morskich. I znowu rodzicielstwo dało się nam we znaki, bo pomyśleliśmy, że nasze dzieciaki przecież nigdy na żywo latarni nie widziały, a teraz mamy okazję to naprawić, a kanały w Aveiro mogą poczekać (w końcu podobne widzieliśmy w Wenecji)

No dobra - nie tylko latarnia była przynętą, ale również charakterystyczne pasiaste kolorowe domki, których naoglądałam się w necie na zdjęciach, i które bardzo, ale to bardzo chciałam na żywo zobaczyć, no bo takie ładne były

Jak nie wierzycie, że takie ładne, to
zobaczcie sami 
Dlatego nastąpiła zmiana kierunku.
Wjeżdżając do miasteczka Barra od razu i z daleka widać Farol de Aveiro, czyli ową największą, bo 62 metrową latarnię zbudowaną w końcówce XIX w. Mimo że latarnia stara, to w niczym jej nie przeszkadza, żeby wiązka światła, którą wypuszcza, potrafiła sięgać ponad 43 km (co w języku wilków morskich podobno przekłada się na 23 mile morskie).
No tak, latarnia morska zaliczona. I co teraz? Jak to co - trzeba w końcu coś zjeść

(ciekawe czy uda mi się napisać choć jeden odcinek, w którym tematu żywieniowego nie poruszę

). Oto miejsce naszego kolejnego spotkania z kuchnią portugalską:
Miejsce wybrane nieprzypadkowo, bo obok był plac zabaw
Prezentacja miejsca zakończona - przejdźmy do rzeczy istotnych

Portugalskie biesiadowanie zaczęło się tradycyjnie, czyli od przykrycia przez kelnerkę obrusem stołu. Następnie oczywiście menu dostaliśmy, oczywiście w języku głównie portugalskim

ale po trzech dniach pobytu to my już specjaliści językowi byliśmy

i wiedzieliśmy, że
sopas to zupy,
peixe ryby,
cataplana, czyli jednogarnkowe danie rybne bądź mięsne z
arroz'em - ryżem lub
mass'ą - makaronem. ( a tak przy okazji - jak ktoś jest makaronowym smakoszem, to w Portugalii nie będzie miał okazji do delektowania się tym daniem, bo oni ten makaron mocno rozgotowują i takie trochę mocno-już-nie-aldente kluchy im wychodzą

). No więc zamówiliśmy, czekamy na dwa razy
ementa turistica - tym razem ryżowa cataplana podawana do grillowanego mięska i góra smażonych sardynek, a do tego winko), a tymczasem Pani przynosi nam takie oto cudeńka
Myśleliśmy, że przynieśli nam przystawki na podobnej zasadzie jak u nas... gratis od firmy chleb ze smalcem

Dobre było

Najbardziej smakowita była taka sałatka z tajemniczego mięska i fasoli połączona gęstym sosem pomidorowym (później wyczytałam w przewodniku, że owo
tajemnicze mięsko okazało się żołądkami

których
przecież nie lubię
Tak więc, czas nam upływał na kulinarnych przyjemnościach, słońce świeciło, słychać było szum oceanu, dzieciaki wariowały na placu zabaw, a białe wino w jedyny słuszny sposób podgrzewało atmosferę... do czasu, gdy nie dostaliśmy rachunku

bo się okazało, że te gratis od firmy przystaweczki wcale takie gratis nie były
Stąd nauka jest dla żuka... jeżeli kelner w Portugalii przynosi Wam do stolika potrawy, których nie zamawialiście, należy odmówić i powiedzieć
nao quero isto. Mówię to Wam ja - mądry Polak po szkodzie, który za późno wyczytał tę informację w przewodniku
Jak już uporaliśmy się z myślą, że po wakacjach zamiast kulinarnych uniesień głównie o chlebie i wodzie będziemy żyć

ruszyliśmy na dalszy obchód Barry, która okazała się miejscowością zdecydowanie bardziej przypominającą kurort. Świadczyła o tym nie tylko bujniejsza turystyczna infrastruktura, ale przede wszystkim stopień zagęszczenia ludzi na plaży:
Na tej plaży nie tylko było ludnie, ale zdecydowanie bardziej wietrznie. Niektórzy mocno się od tego wiatru zasłaniali
Jak Plavac

słusznie zauważył, kładki spacerowe na wydmach są w większości miejscowości nadmorskich (chociaż powinnam napisać "nadoceanicznych"

). Jak widać na poniższym zdjęciu - można i górą i dołem
Miejscem spacerowym w Barze jest także mocno wysunięty w ocean, zakończony małą latarnią morską, falochron (przepraszam za jakość zdjęcia owego falochronu, ale robiła je Maja

)
Spacerując falochronem można z bliska przyjrzeć się:
wędkującym wędkarzom
i surfującym surferom
i małej latarni morskiej, która znajduje się na jego końcu:
Latarnia obejrzana, plaża zaliczona, obiad zjedzony, a kolorowych pasiastych domków jak nie ma, tak nie ma. Domyśleliśmy się, że pewnie jesteśmy nie tam gdzie trzeba, wsiedliśmy więc w samochód i pojechaliśmy do miejscowości Costa Nova, która sąsiadowała z Barrą. Udało się - pasiaste domki grzecznie stały i czekały na nabrzeżu, tylko niestety ja - nieprzykładna relacjonistka, nie zrobiłam im zdjęcia
Czas kontynuować podróż. Pada pomysł, żeby wracając zobaczyć coś, co znajduje się "po drodze". A że nasze starsze dziecko od dłuższego czasu oszalało na punkcie rycerzy i wszelkiego sprzętu z nimi związanego, wybór padł na
Castelo da Feira - średniowieczny zamek obronny znajdujący się w Santa Maria da Feira.
Jak widzicie na powyższym zdjęciu, zamek okazał się zamknięty. Nic to - stwierdziliśmy, po czym doszliśmy do wniosku, że pooglądamy go chociaż z zewnątrz

(przecież Tymek raczej nie przepuści takiej okazji, żeby choć przez chwilę poprzyglądać się rycerskiemu mieszkaniu

) Parkujemy na pustym parkingu bezpośrednio przed bramą zamkową, podchodzimy pod główne wejście i nagle zza jakiegoś węgła

wyłania się Pan Ochroniarz. Rozpoczyna się "rozmowa"

znaczy się - Pan coś nam usiłuje przekazać w szeleszczącym (tak, tak - nie tylko my szeleścimy

) języku portugalskim, jednak widząc w naszych oczach całkowite niezrozumienie, przechodzi na komunikację mocno pozawerbalną

dzięki której ustalamy, że możemy wejść do zamku pod warunkiem, że zwiedzimy go w 20 minut, bo tyle czasu zostało do zamknięcia. Dla przyzwoitości kupujemy jeden bilet za 3E, i rozpoczynamy zwiedzanie
Okazało się, że 20 minut było wystarczającym czasem na zwiedzanie, bo zamek da Feira gabarytami Malborku raczej nie przypomina

dzięki temu świetnie się nadawał, żeby z małymi dziećmi pozaglądać we wszystkie (a nie tylko niektóre) jego zakamarki

Tymek co prawda był trochę zawiedziony, że ani Zawisza Czarny, ani Zbyszko z Bogdańca

ani nawet słynny Jurand ze Spychowa

nigdy tam nie mieszkał, co więcej, ci rycerze, którzy tam kiedyś przebywali, nigdy nie walczyli z Krzyżakami

Fakt ten mocno niestety pomniejszył wagę zwiedzanego Castelo da Feira
Zwiedzanie zakończone, więc teraz pozostał już powrót na kemping. A jutro...
pozdrawiam
