napisał(a) Artur68 » 19.02.2011 19:12
Wróciwszy do swego gabinetu, Mueller zauważył, że Stirlitz podejrzanie kręci się w pobliżu sejfu. - Co tu robicie, Stirlitz? - srogo zapytał.
- Czekam na tramwaj - odparł Stirlitz.
- W porządku! - rzucił Mueller, wychodząc. Ale na korytarzu pomyślał: Jakiż u diabła może być tramwaj w moim gabinecie? Zawrócił. Ostrożnie zajrzał do gabinetu. Stirlitza nie było.
- Pewnie już odjechał - pomyślał Mueller.
Stirlitz się zamyślił. Spodobało mu się to, więc zamyślił się jeszcze raz.
Stirlitz wszedł do kawiarni Elefant. - To Stirlitz. Zaraz będzie zadyma - powiedział jeden z siedzących przy stole. Stirlitz wypił kawę i wyszedł.
- Nie - odpowiedział drugi. - To nie on.
- Jak to nie!? To Stirlitz!!! - krzyknął trzeci. Zaczęła się zadyma.
Hitler i Bormann stoją przed mapą i planują ważną akcję. Wchodzi Stirlitz z pomarańczami, wyciąga aparat fotograficzny, robi zdjęcia mapy i wychodzi.
Hitler zdziwiony pyta Bormanna:
- Kto to był?
- Stirlitz, radziecki szpieg.
- Czemu go nie aresztujesz?
- Nie ma sensu. Znów się wykręci. Powie, że przyniósł pomarańcze
Stirlitz karmił ukradkiem niemieckie dzieci.
Od ukradka dzieci puchły i umierały.
Dom Stirlitza okrążyli gestapowcy.
- Otwieraj! - krzyknął Mueller.
- Stirlitza nie ma w domu! - powiedział Stirlitz.
W ten oto sprytny sposób Stirlitz już piąty raz przechytrzył gestapo.
Stirlitz szedł ulicami Berlina, coś jednak zdradzało w nim szpiega: może czapka-uszanka, może walonki, a może ciągnący się za nim spadochron?
Stirlitz, przechodząc korytarzem, jakby od niechcenia pchnął drzwi gabinetu Bormanna. Drzwi ani drgnęły. Stirlitz zatrzymał się, rozejrzał i pchnął mocniej. Bez skutku.
- Pewnie zamknięte - pomyślał Stirlitz.
Stirlitz poszedł do lasu, ale ani borowików, ani podgrzybków, ani nawet opieniek nie było.
- Pewnie nie sezon - pomyślał Stirlitz, siadając w zaspie.
Szybkościomierz samochodu Bormanna pokazywał 80 km/h. Obok
szedł Stirlitz udając ze nigdzie się nie spieszy.
idzie sobie Stirlitz patrzy : drzewo a w drzewie dziupla.
patrzy : w dziupli świecą sie czyjeś oczy...
-to pewnie Borman - pomyślał Stirlitz
-tak , to ja - pomyślał Borman
Do gabinetu Bormanna wchodzi nieznajomy. Staje przed biurkiem i patrząc
prosto w oczy Bormanna, wykonuje dziwne gesty. W końcu mówi:
- Słonie idą na północ, a wołki zbożowe podążają ich śladem.
Bormann patrzy na przybysza z wyraźnym niesmakiem:
- Gabinet Stirlitza jest piętro wyżej - odpowiada.
Stirlitz szedł ulica, kiedy z tyłu rozległy się strzały i tupot
podkutych butów. To koniec - pomyślał Stirlitz wkładając rękę do
prawej kieszeni spodni. Tak, to był koniec. Pistolet nosił w lewej.
Stirlitz spacerował po dachu kancelarii Rzeszy. Nagle poślizgnął
się, upadł i tylko cudem zahaczył o wystający gzyms, unikając
upadku z dużej wysokości. Następnego dnia cud posiniał i obrzękł.