Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Akwaaba Ghana - witamy w Ghanie

Afryka jest drugim co do wielkości kontynentem. W Afryce są 54 kraje. Prawie jedna trzecia światowych języków jest używanych w Afryce. Jezioro Wiktoria w Afryce jest największym jeziorem i drugim co do wielkości jeziorem słodkowodnym na świecie. Nigeria ma najwyższy na świecie wskaźnik urodzeń bliźniąt. W Sudanie znajduje się ponad 200 piramid, czyli więcej niż w Egipcie.
mutiaq
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1892
Dołączył(a): 19.02.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) mutiaq » 19.03.2009 15:32

oo zaczyna się super! 8O :)
Czekamy czekamy :D
miejski
Croentuzjasta
Posty: 173
Dołączył(a): 27.03.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) miejski » 19.03.2009 16:36

shtriga napisał(a):A o Liberii też coś będzie? Napisz koniecznie - o ile jest taka możliwość :D


A mam coś napisać? To biedny i brudny kraj wycieńczony wojną domową...

shtriga napisał(a):Modelowe, bo radzi sobie sprawniej z demokracją w odróżnieniu od innych krajów Czarnej Afryki? Tak się tylko upewniam.


Masz rację, niestety większość państw "czarnej" Afryki to tzw. trzeci świat i niestety w większości jest to prawda.

Pozdrawiam
miejski
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 19.03.2009 16:44

miejski napisał(a):
shtriga napisał(a):A o Liberii też coś będzie? Napisz koniecznie - o ile jest taka możliwość :D


A mam coś napisać? To biedny i brudny kraj wycieńczony wojną domową...


Wiem... Ale tyle co z mediów. Nie cały świat jest kolorowy (to metafora ;) ). Miałeś okazję być tam, gdzie większość z nas pewnie nie szybko trafi. Nie chodzi o epatowanie biedą i potwornościami, ale wydaje mi się, że warto sobie uświadamiać co się dzieje na świecie. A od Ciebie by było z pierwszej ręki - to, co najbardziej uderza człowieka z zewnątrz. Napisz, napisz. Ja poczytam na pewno.
miejski
Croentuzjasta
Posty: 173
Dołączył(a): 27.03.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) miejski » 19.03.2009 17:05

Kumasi - czyli królestwo Ashanti

Na 28 września (niedziela) zaplanowaliśmy wylot do Kumasi. Bilety na samolot kupiliśmy już w dniu przylotu do Ghany, aby nie było problemu z miejscami w dniu wylotu. Bilety kosztowały nas 92 cedi od "łebka" za 45 min. lotu samolotem SAAB 340 linii CityLink.

Obrazek Obrazek

Kumasi to około 1 milionowe miasto, sławne z tego, że znajduje się tam pałac króla Ashanti. Około XVI wieku królestwo Ashanti było dominującą siłą w rejonie dzisiejszej Ghany, kontrolując wszelaki handel (głównie złotem i niewolnikami) w stronę wybrzeża początkowo z Portugalczykami, potem Holendrami, Francuzami i Szwedami. Ówczesna stolica - Kumasi, była na tyle rozwinięta cywilizacyjnie, że porównuje się ją z ówczesnymi miastami europejskimi. Dominacja Ashanti skończyła się gdy handel niewolnikami został zakazany przez Anglików w XIX wieku. Dzisiejsze Kumasi to wieloetniczne i wielokulturowe miasto, z centrum zajętym przez największy targ w Afryce Zachodniej - Kejetia Market.

Jako, że wylot do Kumasi miał miejsce o godzinie 16:30, zdążyliśmy zjeść smaczny lunch w hotelu w Akrze, popijając oczywiście "naszym" piwem Star. A potem żegnani przez grubą kelnerkę Josie, udaliśmy się na lotnisko. Na lotnisku zdaliśmy nasze bagaże, dostaliśmy karty pokładowe i czekaliśmy, aż ogłoszą boarding. Jako, że chodziło sporo czarnoskórych stewardess, zastanawialiśmy się, która będzie "nasza"(tzn. która leci z nami :lol: ). Po jakimś czasie wezwano pasażerów do wyjścia i zawieziono nas do samolotu, gdzie zajęliśmy miejsca na samym końcu. Po starcie, gdy już byliśmy na wysokości przelotowej ok. 4000m. stewardessa podała nam soczek w kartoniku i bardzo smacznego batonika, co nas zaskoczyło, gdyż nie spodziewaliśmy się niczego w tak krótkim locie, a już na pewno nie w Afryce.

Obrazek Obrazek

Nim się obejrzeliśmy i wypiliśmy soczek, już lądowaliśmy w Kumasi. Jako że lotnisko jest na obrzeżach miasta, musieliśmy wziąć taksówkę, aby dotrzeć do hotelu. Wybraliśmy z przewodnika hotel Guestline Lodge, niestety taksówkarz nie wiedział gdzie to jest. Wiedział (podobno) gdzie jest inny hotel - Fosua, więc tam kazaliśmy się zawieźć. Po drodze okazało się, że nie zna drogi również do tego hotelu, gdyż pytał wszystkich na około. Ale jakoś udało nam się dojechać do hotelu, który okazał się jednym z najlepszych w mieście. Za 50 cedi mieliśmy dwuosobowy pokój (na szczęście łóżka były osobne) z klimatyzacją i TV, ładną łazienką z ciepła wodą i hotelową restauracją nieopodal ze śniadaniem w cenie.

Po wzięciu prysznica, zdecydowaliśmy się na wieczorny wypad na miasto. W planie był powrót z Kumasi nad morze nocnym pociągiem, więc chcieliśmy dotrzeć do dworca kolejowego i rozeznać się jak taki pociąg tutaj wygląda, aby się nie zdziwić. Złaziliśmy trochę Kumasi po zmroku (przez nikogo nie zaczepiani) i gdy dotarliśmy w końcu na dworzec kolejowy, okazało się że jest tam już bar, a pociągi nie kursują od jakiegoś czasu. To efekt tego, że przewodnik był wydany w 2007 roku. Od tego czasu trochę się pozmieniało, w końcu to tylko Afryka. Znaleźliśmy za to niezły bar o wdzięcznej nazwie "Eclipse" (zaćmienie) w którym zdecydowaliśmy się zjeść kolację i wypić - a jakże - parę butelek Stara. A potem spanko, bo wycieczka w miasto nazajutrz.

Rano wstaliśmy coś koło 9:00 jakoś niewyspani i zeszliśmy do restauracji hotelowej na śniadanie jako jedni z ostatnich gości. A potem poszliśmy pozwiedzać. Zasadniczym celem był pałac Manhyia - czyli miejsce gdzie urzęduje obecny król Ashanti, a właściwie stary pałac w którym jest muzeum. Aby do niego dotrzeć musieliśmy przejść przez Kejetia Market. Jak przystało na największy targ w Zachodniej Afryce, nie było to łatwe zadanie, bo jak tylko tam weszliśmy, okazało się że stragany są wysokie, uliczki wewnątrz wąskie na jedną osobę i panuje tam straszny zaduch, co nie jest dziwne przy takiej ilości straganów i ludzi. Po długich poszukiwaniach znaleźliśmy wreszcie wyjście i udaliśmy się w kierunku pałacu Manhyia.

Obrazek Obrazek

Gdy do niego dotarliśmy, okazało się, że wewnątrz nie można robić zdjęć. Więc pstryknęliśmy parę fotek przed wejściem i udaliśmy się z przewodnikiem pozwiedzać do środka. Stary pałac był używany przez królów do roku 1974, potem stał się muzeum. Można tu zobaczyć jak mieszkali i rządzili królowie Ashanti. Przewodnik tłumaczył również różne zwyczaje tego plemienia, w pewnym momencie nawet zaoferował mi, że mógłbym mieć tutaj 8 żon. Perspektywa spędzania każdej nocy z inną nie była zła :D , ale utrzymać je wszystkie byłoby chyba ciężko, więc się nie zdecydowałem. W pałacu są także woskowe figury dwóch królów i ich matek oraz jednej królowej matki Yaa Asantewaa, która przewodniczyła rewolcie przeciwko Anglikom w 1900 i zmarła na zesłaniu na Seszelach.

Po zwiedzaniu pałacowego muzeum poczuliśmy spory głód więc odwiedziliśmy lokalną restaurację o wdzięcznej nazwie "It's my kitchen" (moja kuchnia). Jedzenie było OK więc spędziliśmy tam trochę czasu. Restauracja umiejscowiona na pierwszym piętrze posiadała taras, z którego widać było cały Kejetia Market.

Obrazek Obrazek

Jako że poprzedniego wieczora stwierdziliśmy, że z podróży koleją nici, poszliśmy szukać dworca autobusowego, gdyż nasz plan przewidywał przemieszczenie się nad Atlantyk, aby pozwiedzać zamki niewolników. Okazało się, że są dwa autobusy dziennie na wybrzeże: o 4:00 rano i o 12:00. Zdecydowaliśmy się na wyjazd następnego dnia o 12:00 (4:00 rano to nieciekawa godzina), więc kupiliśmy zawczasu bilet. Wyglądało więc, że noc spędzimy ponownie w Kumasi, więc udaliśmy się z powrotem do hotelu, aby po małym odpoczynku i prysznicu, udać się na kolację i piwko do "Eclipsa", bo ghańska muzyczka bardzo przypadła nam do gustu. A potem spanko, bo Elmina i zamki niewolników czekały...

cdn...
Ostatnio edytowano 10.10.2009 10:27 przez miejski, łącznie edytowano 2 razy
krakuscity
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 7912
Dołączył(a): 11.08.2003

Nieprzeczytany postnapisał(a) krakuscity » 19.03.2009 17:46

miejski napisał(a):[b]A potem spanko, bo Elmina i zamki niewolników czekały...

cdn...

To poczekamy do jutra. :D
Adam.B
Cromaniak
Posty: 4491
Dołączył(a): 12.02.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) Adam.B » 19.03.2009 17:46

Ojjj :) w Ghanie to ja jeszcze nie byłem ;) , czytam z otwartą bużką :) Pozdrav :)
Iwona Baśka
Cromaniak
Posty: 1096
Dołączył(a): 15.02.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) Iwona Baśka » 19.03.2009 18:16

adam11 napisał(a):Ojjj :) w Ghanie to ja jeszcze nie byłem ;) , czytam z otwartą bużką :) Pozdrav :)

Ja też :o
miejski
Croentuzjasta
Posty: 173
Dołączył(a): 27.03.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) miejski » 20.03.2009 22:44

Elmina i zamki niewolników

Po piwku w "Eclipsie" jakoś ciężko się wstaje, więc we wtorek 30 września znów o mało nie spóźniliśmy się na śniadanie. Po śniadanku pakowanie bagaży, wymeldowanie się z gościnnego hotelu "Fusua" i piechotką powędrowaliśmy na dworzec, który był jakieś 300m od hotelu. Tak krótki spacer z bagażami sprawił, że afrykańska słoneczna i parna pogoda znów dała znać o sobie i zanim dotarliśmy do dworca, byliśmy już zdrowo spoceni. Ale z drugiej strony nie możemy narzekać, bo to wciąż końcówka pory deszczowej, więc lepiej się spocić niż być mokrym.

Na dworcu okazało się, że nasze bagaże, które idą do luku bagażowego w autobusie, musza być zważone i podlegają dodatkowej opłacie. Zważyliśmy więc nasze bambetle razem i zapłaciliśmy 1 cedi. Autobus państwowego przewoźnika STC (coś jak nasz PKS) na trasie ok. 250 km z Kumasi do Elminy kosztował 9 cedi od łebka. Byliśmy miło zaskoczeni, że autobus jest nowoczesny, z klimatyzacją i skórzanymi siedzeniami.

Prawie punktualnie o 12:00 wyruszyliśmy w drogę do Elminy. Właściwie to autobus był do Takoradi i Cape Coast (które są dalej), ale jechał przez Elminę, więc poprosiliśmy kierowcę, aby nam się tam zatrzymał. Po drodze mijaliśmy kolorowe i tętniące jak zwykle życiem ghańskie wioski i miasteczka. Droga cały czas była asfaltowa (z małymi wyjątkami), a większość wiosek po drodze miała elektryczność, co jest nie do wyobrażenia w Liberii. Po jakichś 3 godzinach jazdy kierowca wysadził nas przy postoju taxi w Elminie, aby łatwiej nam było znaleźć transport do hotelu. Słyszeliśmy o fajnym małym hoteliku przy samym zamku, więc kazaliśmy się tam zawieźć taksówkarzowi.

Obrazek Obrazek

Po przyjeździe na miejsce, hotelik okazał się fajnym stylowym (jak angielski pub) i ciekawie położonym miejscem. Pokój z klimą, TV i ciepła wodą kosztował 60 cedi. Było to dość drogo, ale ze względu na dobre położenie i turystyczny rejon, było OK. Po obowiązkowym prysznicu i obiedzie w hotelowej restauracji, udaliśmy się na wstępne zwiedzanie miasta, a właściwie najbliższego nam zamku Świętego Jerzego.

Zamek Świętego Jerzego został zbudowany 1482 przez Portugalczyków i jest dziś najstarszą zachowaną europejską budowlą w sub-saharyjskiej Afryce. Na początku służył jako punkt przerzutowy w handlu złotem (dawna nazwa Ghany to Złote Wybrzeże), a potem zamek powiększono aby mógł służyć przerzutowi niewolników do Ameryki i na Karaiby. Zamek jest teraz pod patronatem jako światowy zabytek UNESCO.

Obrazek Obrazek Obrazek

Jako, że było już koło 17:00 i zamek był zamknięty dla zwiedzających, więc pospacerowaliśmy naokoło zamku, pooglądaliśmy stragany z pamiątkami i występy lokalnych tancerzy, które akurat odbywały się przed zamkiem. Słońce w tym rejonie Afryki (blisko równika) zachodzi bardzo szybko, więc zrobiliśmy parę zdjęć i wrócili do hotelu na kolację i spanko. No przed spankiem obowiązkowo piwko "Star" i kawka.

Nazajutrz czyli 1 października, wymieniliśmy trochę dolarów w miejscowym kantorze i poszli zwiedzać fort St. Jago. Fort St. Jago, który został zbudowany przez Holendrów w 1652 roku na wzgórzu naprzeciw zamku Św. Jerzego w celu jego obrony, jest również światowym zabytkiem UNESCO. Malowniczo położony, z jego wieży widać prawie całą Elminę z piękną laguną, wejściem do portu rybackiego i zamkiem Św. Jerzego.

Obrazek Obrazek

Po zwiedzeniu fortu i zrobieniu fotek udaliśmy się na zwiedzanie zamku Św. Jerzego. Po opłaceniu wejściówek dołączyliśmy do wycieczki, która poza nami i jedną Holenderką składała się wyłącznie z Afrykańczyków. Ma to pewne znaczenie jeśli przewodnik oprowadza cię po lochach, w których trzymano niewolników, karano niepokornych, gwałcono kobiety i wywożono statkami do odległych krajów. Dla Afrykańczyków to miejsce ma trochę podobną wymowę jak Oświęcim dla Polaków. W lochach można było spotkać wieńce składane w celu uczczenia pamięci przodków, których tu przetrzymywano.

Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek

Po zwiedzeniu zamku, kupieniu pamiątek w przyzamkowym straganie, poszliśmy do hotelu aby wymeldować się i ruszyć w dalszą drogę, tym razem do Cape Coast...
miejski
Croentuzjasta
Posty: 173
Dołączył(a): 27.03.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) miejski » 23.03.2009 17:50

Cape Coast czyli nad oceanem

Popołudniem 1 października wynajęliśmy taksówkę i wymeldowując się z hotelu "Bridge House" w Elminie, ruszyliśmy w kierunku następnego miasta z zamkami niewolników - Cape Coast. Cape Coast, oddalone od Elminy o ok. 12 km, było kiedyś stolicą brytyjskiego kolonialnego Złotego Wybrzeża i największym centrum handlu niewolnikami w całej Zachodniej Afryce. Zasadniczo miasteczko jest raczej podupadłe i jedyne co można tu zobaczyć to zamek. Kazaliśmy się wysadzić taksówkarzowi koło "Oasis Beach" czyli nadmorskiego hotelu z bungalowami z barem i restauracją. Wynajęliśmy bungalow z łazienką (niestety tylko zimna woda, ale w Afryce to nie problem) do spółki za 32 cedi.

Obrazek Obrazek Obrazek

Jako, że dotarliśmy do Cape Coast wczesnym popołudniem, po spożyciu smacznego obiadu (kurczak po malajsku z frytkami i sałatką) w restauracji o krok od bungalowu, zdecydowaliśmy się iść pozwiedzać zamek. Po zamku w Elminie, wycieczka z przewodnikiem nie była już tak interesująca, gdyż opowiadała zasadniczo o tym samym, czyli przetrzymywaniu i transporcie czarnych niewolników do Ameryki.

Obrazek Obrazek

Po zwiedzeniu zamku udaliśmy się do podzamkowego centrum z pamiątkami aby obejrzeć co mają miejscowi do zaoferowania i w jakich cenach. Zasadniczo nie mieliśmy zamiaru nic kupować, gdyż pamiątkowe zakupy postanowiliśmy zrobić w Akrze przed wylotem (jest tam bardzo duży targ pamiątek), aby zaoszczędzić sobie noszenia zbędnego bagażu.

Następnie udaliśmy się do hotelu na tradycyjne wieczorne piwko z szumem Atlantyku w tle. A nazajutrz...
Iwona Baśka
Cromaniak
Posty: 1096
Dołączył(a): 15.02.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) Iwona Baśka » 23.03.2009 18:19

miejski napisał(a):
Następnie udaliśmy się do hotelu na tradycyjne wieczorne piwko z szumem Atlantyku w tle. A nazajutrz...

No i co było nazajutrz ?
miejski
Croentuzjasta
Posty: 173
Dołączył(a): 27.03.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) miejski » 23.03.2009 19:54

Iwona Baśka napisał(a):No i co było nazajutrz ?

No jak to co... następna część :D
Iwona Baśka
Cromaniak
Posty: 1096
Dołączył(a): 15.02.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) Iwona Baśka » 23.03.2009 20:53

miejski napisał(a):
Iwona Baśka napisał(a):No i co było nazajutrz ?

No jak to co... następna część :D

No dobra, czekam do jutra :cry:
miejski
Croentuzjasta
Posty: 173
Dołączył(a): 27.03.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) miejski » 25.03.2009 13:40

Park Narodowy Kakum i powrót do Akry

Rankiem 2 października po śniadanku z gościnnym "Oasis Beach Resort" spakowaliśmy nasze graty i wymeldowaliśmy się z bungalowu, planując wypad do Parku Narodowego Kakum. Zostawiliśmy duże plecaki w recepcji i zamówiliśmy taxi do dworca busów tro-tro Kotokuraba w Cape Coast. Stwierdziliśmy, że skoro jesteśmy w Afryce, musimy czasem poruszać się jak tubylcy, stad więc taki środek transportu. Tro-tro to nic innego jak mikrobus (tam głównie stare Mercedesy), który ma zainstalowane siedzenia lub ławki tak ciasno, żeby wziąć jak najwięcej ludzi. Brak tam jakichkolwiek udogodnień jak klima itp. Słowem afrykański "hardcore". Tym słowem zresztą określaliśmy wszystko co zbliżało nas do tubylców, czyli jeżdżenie afrykańskimi środkami transportu, jedzenie miejscowego jedzenia itp.

Po dotarciu na dworzec tro-tro zostaliśmy natychmiast przechwyceni przez naganiacza z pytaniem, gdzie jedziemy. Skierował on nas do właściwej "nyski", kupiliśmy bilet do oddalonego o 33km Kakum za 1,6 cedi (tanio jak barszcz). Zasiedliśmy na samym końcu busa czekając na odjazd. Po paru minutach lało się z nas niemiłosiernie, taka była duchota w środku. Na nasze nieszczęście nie wiedzieliśmy, że bus odjeżdża jak się zapełni cały (nie ma określonej godziny odjazdu). Czekaliśmy więc prawie godzinę w busie, aż się zapełni pasażerami z różnym majdanem (pod moimi nogami jechał 50 kg worek z ryżem, a z przodu busa butla z gazem). W międzyczasie miejscowi handlarze mieli "czas reklamowy" (tak to określiliśmy z Piotrkiem). Tak więc oferowano pasażerom szczoteczkę do zębów, z pastą, mydłem i 2 saszetkami proszku do prania w promocyjnej cenie 1 cedi, albo płytę z filmem o człowieku bez nóg i rąk (z prezentacją na przenośnym odtwarzaczu DVD), czy miętowe pastylki podobno wybielające zęby itp. Nie obyło się również bez kazania jakiegoś miejscowego kaznodziei w lokalnym języku, z którego zrozumiałem tylko końcowe "Amen". Niestety zdjęć w środku busa nie robiliśmy, bo byłoby to chyba niestosowne i popsułoby atmosferę.

Po jakimś czasie, gdy bus wyglądał jak puszka sardynek (24 osoby z kierowcą), wreszcie ruszyliśmy i przez otwarte okna wdarło się świeże powietrze. Po jakichś 40 minutach szaleńczej jazdy z użyciem klaksonu średnio co 2 minuty, dotarliśmy wreszcie do bramy parku. Gdy wysiadaliśmy, paru pasażerów skorzystało z postoju aby zrobić siku, co w wersji afrykańskiej wygląda bez obciachu i szukania odpowiedniego miejsca, tylko zaraz przy busie, na widoku wszystkich.

Po wykupieniu biletów w kasie parku, czekając na parkowego strażnika jako przewodnika, zajrzeliśmy do parkowego małego muzeum. Park Narodowy Kakum to rezerwat składający się z pozostałości równikowego lasu tropikalnego, który dawniej pokrywał duże obszary Ghany. Obecnie wykarczowany, prawie nie istnieje na południu kraju, dlatego jego pozostałości chronione są w Kakum. Park oferuje 2 trasy do zwiedzania: pieszą wyprawę po lesie tropikalnym oraz tzw. "canopy walkway" czyli zwiedzanie parku "z góry" czyli z rozwieszonych na wysokości ok. 8-9 piętra kładek linowych o łącznej długości ok. 350m. Kładek jest 7 i są one rozwieszone między dużymi baobabami, gdzie są małe platformy aby się zatrzymać i podziwiać faunę i florę parku i słuchać odgłosów zwierzyny.

Obrazek Obrazek

Jako, że lasu tropikalnego mieliśmy pod dostatkiem w Liberii, zdecydowaliśmy się tylko na mosty wiszące. Po instruktażu naszego parkowego strażnika Freda ("jak będziecie mięli szczęście to może zobaczycie kobrę, pytona, mambę albo nawet leoparda") ruszyliśmy w kierunku kładek. Droga wiodła przez znany nam już las tropikalny, jakieś 500m pod górkę. Szliśmy wąską ścieżką rozglądając się uważnie czy aby z konarów któregoś drzewa nie zwisa mamba (te węże są jednymi z najbardziej jadowitych na świecie i żyją głównie na drzewach). Dotarliśmy do kładek nie spotykając żadnego zwierzęcia, poza wielkich rozmiarów motylami . Zwierzaki są sprytniejsze od ludzi i zapewne zwiały wcześniej zanim my je zobaczyliśmy. Na ochotnika jako pierwsi z Piotrkiem weszliśmy na kładki (niektóre ludziska nie miały ciekawych min jak zobaczyły te trzęsące się i bujające kładki). Nie było tak źle. Szło się nieźle, wkoło zapierające dech w piersiach widoki, odgłosy małp w oddali, raz nawet ryk chyba leoparda. Niestety poza tymi motylami nic nie widzieliśmy ze zwierzyny.

Obrazek Obrazek

Z innych ciekawych rzeczy park oferuje również nocne wędrówki po parku albo nocleg na platformie na drzewie (10 cedi od osoby plus dodatkowe koszty za śpiwór, moskitierę itp.). Niestety mimo ochoty na taki biwak, brakowało nam już czasu, bo samolot z Akry do Monrowii był nazajutrz. Po zakończeniu wędrówki odczuwając głód i pragnienie, uraczyliśmy się chłodnym Starem i zdecydowali się na następny "hardcore" czyli ghańskie jedzenie w Kakum Rainforest Cafe. Z różnych dań "normalnych", serwowano tam też lokalne specjały jak fufu, kasawa, banku itp. Wybraliśmy banku, co po konsultacjach z kelnerem miało być baraniną z kukurydzą przyrządzoną w lokalny sposób. Brzmiało nieźle, niestety po przyrządzeniu okazało się niebyt smaczne dla nas Europejczyków. Baranina to zasadniczo były jakieś kości ze skórą i niewielką ilością mięsa, zaś kukurydza to były 2 kulki jakiejś sfermentowanej papki. Po zjedzeniu połowy jednej z kulek zdecydowaliśmy się jednak na zamówienie czegoś normalnego.

Po obiadku powrót do Cape Coast (znowu tro-tro), zabranie bambetli z hotelowej recepcji i znowu na dworzec, tym razem na autobus do Akry. Autobus okazał się już większy, jednak odstępy miedzy siedzeniami nie wskazywały na wygodę podróży. No nic, był to jedyny wtedy autobus do Akry, gdzie musieliśmy się znaleźć do wieczora. Za dystans ok. 150 km zapłaciliśmy 3,5 cedi od łebka, tyle że już doświadczeni, nie siedzieliśmy w autobusie, wiedząc że odjedzie jak będzie pełny. Zajęło to jakieś półtorej godziny. My w tym czasie, będąc chyba jedynymi białymi na tym dworcu, staliśmy się obiektem zainteresowania, głownie dzieciaków, które dotykały nas jak Marsjanów. Piotrek, który zapomniał wody (a było jak zwykle gorąco), zdecydował się na następny "hardcore" czyli zakup lokalnej wody w woreczkach. Chyba była OK, bo nie dostał biegunki. Obok dworca były tabliczki ostrzegające o AIDS w stylu "Jedź zabezpieczony", "If it's not on, it's not in". AIDS to poważny problem w krajach subsaharyjskiej Afryki. Szacuje się że na ok. 40 mln nosicieli HIV na świecie, ok. 25 mln przypada na kraje subsaharyjskiej czarnej Afryki.

Obrazek Obrazek Obrazek

Autobus ruszył z dworca o ok. 18:30 co oznaczało, że w Akrze znajdziemy się koło 21:30 (jak nie złapiemy gumy, autobus się nie rozkraczy itp.). Podróż była podobna do tej z tro-tro, tylko trochę dłuższa i było chłodniej, bo zbliżał się zmrok. Do Akry dotarliśmy o czasie i zaraz pojawił się taksówkarz, oferujący dowóz do hotelu. Mieliśmy pokoje zarezerwowane w tym samych hotelu, co poprzednio. Po przyjeździe, pozostawieniu bagażu w pokojach, udaliśmy się piechotą do pobliskiej pizzerii na kolację, bo w hotelu było już na nią za późno. Po pizzy i piwku, poszliśmy grzecznie spać, bo dzień był bardzo wyczerpujący.
Janusz Bajcer
Moderator globalny
Avatar użytkownika
Posty: 107679
Dołączył(a): 10.09.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janusz Bajcer » 26.03.2009 01:57

miejski napisał(a): Zostawiliśmy duże plecaki w recepcji i zamówiliśmy taxi do dworca busów tro-tro Kotokuraba w Cape Coast. Stwierdziliśmy, że skoro jesteśmy w Afryce, musimy czasem poruszać się jak tubylcy, stad więc taki środek transportu. Tro-tro to nic innego jak mikrobus (tam głównie stare Mercedesy), który ma zainstalowane siedzenia lub ławki tak ciasno, żeby wziąć jak najwięcej ludzi. Brak tam jakichkolwiek udogodnień jak klima itp. Słowem afrykański "hardcore". Tym słowem zresztą określaliśmy wszystko co zbliżało nas do tubylców, czyli jeżdżenie afrykańskimi środkami transportu, jedzenie miejscowego jedzenia itp.


Czy to ten dworzec :?:

Obrazek

Wsiadamy do TRO - TRO :wink:
miejski
Croentuzjasta
Posty: 173
Dołączył(a): 27.03.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) miejski » 26.03.2009 09:34

Dworzec chyba nie ten panie Januszu, ale atmosfera na zdjęciu jak i na filmiku identyczna :)
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Afryka

cron
Akwaaba Ghana - witamy w Ghanie - strona 2
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone