Droga z Evory do Lizbony przebiegła pod znakiem poszukiwania czegoś do jedzenia, bo dzieci były strasznie głodne. W samej Evorze nie zdecydowaliśmy się na obiad, bo nie znaleźliśmy ciekawego miejsca, gdzie można byłoby zjeść dobrze i tanio. Z akcentem na to drugie, ponieważ w centrum dominowały restauracje z obrusami i kelnerami. A to nie są tanie rzeczy…
Evorę opuściliśmy o 15.00, a godzinę później staliśmy już w kolejce po bilet na wjazd na most Ponte 25 de Abril, który przecina Tag, który z kolei oddziela Lizbonę leżącą na północy względem innych miejscowości, które względem niej leżą na południu…


A propos.
KĄCIK PORAD - opłaty drogowe w Portugalii!O ile kwestia opłaty za przejazd mostem jest prosta – płaci się wyłącznie za kierunek z południa na północ, tak opłaty za autostrady są nieco problematyczne.
Problemu nie ma na autostradach, gdzie funkcjonuje system bramkowy – stare rozwiązanie wypierane przez Via Verde. Na bramce, jak na bramce – pobiera się kwitek przy wjeździe i reguluje opłatę przy wyjeździe.
To nowsze rozwiązanie jest bardziej skomplikowane, bo wymaga albo kupna karty przedpłaconej (a skąd wiemy, ile dokładnie wydamy? Taka karta kosztuje od 5 do 40e), albo trzydniowego biletu (również dziwne rozwiązanie, które opłaca się wyłącznie dla krótkich pobytów lub intensywnych wycieczek – a taki bilet kosztuje 20e), albo kupienia/wypożyczenia urządzenia zliczającego opłaty (to już w ogóle bez sensu na kilka dni)…
My (dla autostrady południowej w kierunku Sewilli) wybraliśmy jeszcze inne rozwiązanie – kupiliśmy na stacji benzynowej kartę-zdrapkę. Taką kartę kupuje się na konkretną kwotę (w naszym przypadku to było około 11 euro), zdrapuje się z niej kod i wysyła go wraz z numerem rejestracyjnym pod wskazany numer telefonu sms-em. Wszystko jest bardzo proste, a jeszcze prostsze się to wydaje, gdy zagaić panny w samochodzie tankującym obok, jak to zrobić.
Takie zagajanie ogólnie jest przydatne… Na tej samej stacji, pięć minut wcześniej zagajałem pewnego sympatycznego Portugalczyka, jak zatankować w takim dziwnym dystrybutorze, gdzie najpierw się podaje wartość za paliwo, a później wkłada kartę kredytową, a później dopiero tankuje. Szczególnie, gdy się nie ma pojęcia, za jaką kwotę się zatankuje, a chce się zatankować pod korek.
A dlaczego pod korek? Bo na przykład chce się obliczyć, ile pali auto, by potem sobie zatankować tyle, by nie została ani kropla paliwa przy zwrocie samochodu, bo za tę kroplę płacę ja, a potem jeszcze klient, który przejmuje auto, a nigdy wypożyczalnia!
Sympatyczny Portugalczyk również nie wiedział, jak zatankować. A bo się okazało, że zagraniczne karty działają inaczej, albo że dla diesela są inne zasady niż benzyny… już nie pamiętam, jak to w końcu było. Najważniejsze, że się udało oraz, że się okazało, że po wielokrotnych próbach płacenia kartą nic mi nie zginęło z konta.
A na tej stacji to jeszcze był gość, co se palił papierosa, a potem rzucił kiepa na ziemię. I na tego gościa naskarżył Portugalczyk w kasie, ale najpierw go opierniczył!
I był też chłopak, co nie miał jednej nogi! Chyba lewej… albo prawej… nie pamiętam… jednej z nich.
Tyle przygód na jednej stacji, która sobie leży u wylotu autostrady północ-południe, z Lizbony do Algarve.
Ale wracając do opowieści…Wjechaliśmy na most i pojechaliśmy tym cudem techniki na drugą stronę Tagu. Nieco się przy tym pogubiliśmy i zjechaliśmy z mostu za szybko.
Na szczęście nie do wody, a w kierunku dzielnicy Belem, zamiast dalej podążać autostradą w kierunku campingu.
Ta pomyłka nam się w sumie opłacała, bo przejechaliśmy sobie zarówno obok klasztoru Hieronimitów, jak i pomnika Odkrywców.
Belem i klasztor postanowiliśmy zwiedzić albo wieczorem (zobaczymy, jak się dzień rozwinie), albo kolejnego dnia pobytu. Mieliśmy tam też zjeść słynne Pasteis de Belem, o których sława dociera do najdalszych zakątków ucha miłośnika ciastek.
Na camping
http://www.lisboacamping.com/ dotarliśmy o 16.30.



Najpierw (już po rozpakowaniu się, rzecz jasna) poszliśmy sobie na basen.
Ten basen to ja wywalczyłem, bo moja zapobiegliwa żona, gdy zobaczyła, jaka jest temperatura powietrza, to oznajmiła, że mowy nie ma, żadnych basenów, dzieci się poprzeziębiają…
A jak zbadała, jaką temperaturę ma woda, to już w ogóle nabrała pewności, że się rozchorują!
Ostatecznie zgodziła się, że ok., na moją odpowiedzialność, ale Natalia nie ma moczyć głowy.
Ale jak tu nie moczyć głowy, gdy przy basenie są dwa wysokie słupki? Tak wysokie, że z takich to dzieci jeszcze nigdy nie miały okazji korzystać!
Bajka, nie basen!!!

A po basenie do knajpy na pizzę, piwko i kalmary (25 euro za wszysto)

I w piłkarzyki pograć (0,50 e za meczyk, tyle samo, co na campingu w Caceres).
A jakość i stan tych piłkarzyków oddaje jakość stan innych instalacji na tym campingu…


Wcześniej jednak wybraliśmy sobie miejsce pod namiot, gdzie było najmniej śmieci.

Jak widać, zbyt ciasny ten camping to nie jest.

Rzecz jasna, nie pojechaliśmy tego dnia do żadnego Belem. Było zbyt późno, zbyt radośnie i zbyt kąpielowo!
Natomiast udało mi się ustalić z recepcją, że czekam na zagubioną walizkę i będę ich często nawiedzał z pytaniem, czy już dotarła.
Panowie na recepcji znali problem zagubionego bagażu i potwierdzili, bym się nie martwił – skoro walizka się odnalazła, to będzie u nich najpóźniej jutro po południu, a najprawdopodobniej dziś w nocy, bo również w nocy przyjeżdżają na camping zagubione walizki. Co stolica, to stolica jednak!