mariusz-w napisał(a): postanawiamy nie korzystać z usług "karuzelowej" kolejki tylko "per pedes apostolorum" pokonać zbocze w dół
W 1997 też kupiliśmy bilet w jedną stronę

. Ale...
Na grzbiet wyruszliśmy jeszcze

później, niż ci pokazani przez Was chętni na górską wycieczkę.
Drogowskazy przy górnej stacji kiedyś pokazywały

tylko kilometry szlaku, bez orientacyjnego czasu przejścia (taki system jest nam znany

jako dość popularny w Czachach), więc podeszliśmy do tematu trochę za bardzo optymistycznie

. Zresztą, z Twojego opisu wynika, że czasy podane na drogowskazach i tak nie są dla tych, co nie wędrują tempem wyścigowym

, więc pewnie i tak dalibyśmy się omamić...
Grzbietem wędrowało się przyjemnie i dość leniwie

.
Roślinek co prawda nie obserwowaliśmy

, ale widoki dalsze i bliższe też mocno

spowalniały tempo. Trochę nas dziwiło,

dlaczego Włosi gnają jak szaleni? Im bliżej Valdritty, tym

szybciej. A my

luzik.
Na jednym ze szczycików nawet pozwoliliśmy sobie na dłuższy popas

.
Wskazówki na zegarku uświadomiły nam jednak, że szczyt Valdritty

nie dla nas, chociaż pozornie jest tak blisko

chyba trzeba pogodzić się z kolejką. Tyle, że powrót tym samym szlakiem jakoś nie bardzo nas rajcował. Podeszliśmy więc grzbietem jeszcze ciut dalej, na przełączkę z której odgałęzia się "odpuszczony" krótki i stromy szlak na Valdrittę, oraz trasa którą potem

mieliśmy i tak pójść w dół...
Po karkołomnym stromym i mało przyjemnym zejściu

piarżyskiem, dalej szlak wiódł już łagodnie

aż do San Michele. Wstępnie optymistycznie

zakładaliśmy, że pośrednią stację kolejki tylko miniemy

, pieszo docierając aż do Malcesine...
Dopadł nas jednak znamy Wam "zejściowy" ból i już w połowie drogi do San Michele wiedzieliśmy, że piesze dotarcie na sam dół

może nas tylko dobić. No więc jdnak

kolejka ...
Tylko aby zdążyć na ostatni wagonik, końcówka trasy powinna być

biegiem. Teraz wiadomo, skąd ten pośpiech mijających nas Włochów
No więc pobiegliśmy również i my, ale i tak zdążyła tylko najbardziej wytrzymała trójka, a reszta z ósemki ( w tym oczywiście ja

) zobaczyła tylko

cień wagonika.
Na szczęście, bufet na pośredniej stacji działał dłużej

, niż sama kolejka. Jakoś więc przetrwaliśmy czas oczekiwania na auta, którymi nasi dzielni kierowcy musieli się po nas

wspiąć serpentyniastą bardzo stromą i wąską szosą, która

na szczęście prowadziła na San Michele. Biedne były autka, technicznie zupełnie nieprzystosowane do takich dróg...
I to tyle moich wtrącków z Monte Baldo. Teraz schodzę z Wami
