Wklejam z innego Forum.
http://www.alpina4x4.com w Nowym Sadzie
No to było tak.
Już w drodze z Polski pojawiły się pierwsze niepokojące dźwięki - szumy, chrobotanie. Podczas noclegu na Węgrzech, gdzieś pomiędzy tysiącami hektarów kukurydzy i słoneczników, szybka diagnoza - pompa wody. Temperatura OK, ale robić pilnie trzeba. Odkładamy naprawę do Serbii. Niecałe 2 km przed granicą serbsko-węgierską auto ginie w kłębach biało-sinego dymu. Sytuacja nagła, żadnych wcześniejszych symptomów. Poziom płynu chłodniczego w zbiorniczku OK, sam płyn czysty, brak majonezu pod korkiem olejowym. Pocieszamy się, że może nie uszczelka pod głowicą.
Tuż za granicą serbską sprawdzamy odmę, kombinujemy z rurkami i butelką czy nie wali olejem tam, gdzie nie powinno. Nie wali, butelka czysta. Jedziemy dalej. Na wyższych biegach prawie OK, na jałowym masakra. Przed nami miasto. Na każdych światłach dym z drugiego auta jest tak gęsty, że kilka sekund po zatrzymaniu ja w pierwszym aucie nie widzę nic przez przednią szybę. Samochody zwalniają, wszyscy ludzie się zatrzymują, a my się modlimy, żeby nie było policji.
Uruchamiamy telefon do przyjaciela. Z internetem jesteśmy na bakier - jeden telefon to zabytek, drugi łączy się tylko przez wi-fi, trzeci się wyładował, a PIN-u moja żona nie pamięta, bo to nówka sztuka

26
Za miastem przerywamy jazdę. Moim autem wracamy i szukamy na ślepo mechaników. W międzyczasie nadchodzi burza, wiatr zrywa się taki, że przypomina mi się latająca krowa w "Twisterze". Pierwszy mech robi tylko klimę, drugi się nie zna na LR, trzeci nie robi w niedzielę, choćby był koniec świata. Czwarty jedzie z nami i potwierdza agonalny stan pompy. Podaje namiar, gdzie jest szansa ją zanabyć. Na dym rozkłada ręce - w nocy i lejącym deszczu nie jest w stanie tego zdiagnozować. Za pomoc nic nie chce, stwierdzając, że trzeba sobie w życiu pomagać

2
Śpimy awaryjnie na stacji benzynowej. Pytamy wcześniej o zgodę pracownicę, która chyba nic nie rozumie - cały czas się jednak uśmiecha, co poczytujemy sobie właśnie za zgodę. Jest kibel, umywalka i na stanie 6 litrów tokaja z Tokaju.
Następnego dnia rano na stację podjeżdża Def z energetyki. Brat jednego z pracowników jest mechanikiem. Kilka telefonów i po numerze VIN Serb namierza pompę. Mamy czekać na brata, który już załatwia pompę i za chwilę przyjedzie zabrać złoma na warsztat. Jest nadzieja. Czekamy pół godziny, godzinę, półtorej... Telefonu kontaktowego nie wzięliśmy, bo akcja była z zaskoczenia. Rezygnujemy, bo nie znamy serbskiej definicji chwili.
Dymimy do Nowego Sadu i trafiamy do warsztatu Alpina, którego namiary dostaliśmy od kubbaasa via Jac. Dwóch kontaktowych braci (angielski) rzuca swoją robotę i natychmiast się nami zajmuje. Od początku jest OK. Silniki znają, bo serwisują nieliczne tam LR należące do policji i energetyki. Pompa ma być za kilka godzin, przy okazji stwierdzają, że wisko prawdopodobnie się kończy. Dym czeka w kolejce.
Pompa faktycznie przyjeżdża, ale nie taka. Dobra ma być następnego dnia. Śpimy, znowu awaryjnie, w pobliżu warsztatu w środku osiedla domków jednorodzinnych. Alexander zostawia nam na noc klucze do warsztatu, gdzie jest kibel i bieżąca woda. Trzeba przyznać, że jesteśmy pod wrażeniem zaufania, jakim obdarzył zupełnie obcych ludzi.
Następnego dnia wymiana pompy. Wszystko OK. Do konsultacji w sprawie dymu bracia uruchamiają seniora - równie miłego i chętnego do pomocy wszelakiej ojca. W rurach turbiny olej i mnóstwo opiłków metalu. Robi się niewesoło. Panowie zdecydowanie odradzają organizowanie używki, bo wybór na serbskim rynku mały i żadnej gwarancji nie będą mogli dać. Regeneracja najszybciej w 4-5 dni, co w skali 12 dni wyjazdu wiadomo co oznacza. Czyszczą więc co można, wlewają do silnika jakiegoś siuwaksa na ciśnienie oleju, zalecają nie kręcić silnika powyżej 2000-2500 obrotów i w drogę. Jest szansa, że 2-3 dni możemy tak jeździć. W kilku kolejnych miastach na trasie mają swoich znajomych. W razie problemów mamy dzwonić, a oni załatwią nam wjazd na cito na kolejny warsztat. Za wszystko biorą 200 euro, w tym 120 kosztowała pompa. Moim zdaniem - bardzo uczciwie.
Jedziemy. Po kilkudziesięciu kilometrach okazuje się, że granaty dymne odpalamy jeden za drugim. Nie da rady tak ciągnąć. Dzwonię do PawłaW, ten do zalewiaka, który oferuje wymontowanie turbiny ze swojego silnika i wysłanie jej kurierem następnego dnia rano

2 Wracamy do Alpiny. Panowie początkowo rozkładają ręce - zapada decyzja o powrocie do domu :-X Junior i senior podchodzą jednak ambicjonalnie - kolejne 2-3 godziny diagnoz, 50 km jazdy próbnej i informacja, że w silniku są nienaturalnie wysokie różnice ciśnienia. Ograniczenia w słownictwie technicznym nie pozwalają nam się w pełni dogadać (zapieczone pierścienie?), ale najważniejsze, że panowie robią odbarczenie, które pieszczotliwie nazwaliśmy stomią. Do butelki wywala olej, który co 50-70 km mamy wlewać z powrotem do silnika. Dym znika, moc jest z nami. Panowie za kolejną pomoc nic nie chcą, ani dinara. Wyciągamy litra czystej, bo tylko to mamy. I znowu szok, bo Alexander po chwili pojawia się z litrem rakiji własnej roboty. I do tego senior zaprasza na nocleg do łodzi, która stoi na naszym osiedlowym "campingu"

2
I to by było na tyle.
Prawie.
Kilka dni później podczas cofania cała załoga tak się skupia na rowie, że nie zauważa latarni. Z rogu zderzaka robi się harmonijka, pozycja przechodzi do historii, żarówka kierunkowskazu zwisa smętnie na przewodach, wrota otwierają się do połowy. Początkowo planujemy naciągać i klepać, ale przy tym pechu prędzej byśmy sobie zmiażdżyli palce niż wyprostowali zderzak. Odpuszczamy.
Limit wyczerpany... Może być tylko dobrze.
Po czym przyszło załamanie pogody. Deszcze, chłodno, w Polsce upały, a tam wieczorami grube polary i czapki, a na dodatek mgły i niskie chmury na najatrakcyjniejszych odcinkach dróg. No żesz kurwa, ile można.
A można... jeszcze złamać tablet i rozwalić sobie palec o hi-lifta. A w końcu cudem przeżyć. Gdyż albowiem dnia przedostatniego pokonaliśmy 150 km stylem dosyć szaleńczym celem zdążenia do jaskini w godzinach jej otwarcia. A kto był w Serbii ten wie, że w jej środkowej i południowej części zjawisko prostej drogi nie istnieje - składają się one bowiem wyłącznie z zakrętów. Do jaskini zdążyliśmy, ale felerne auto straciło hamulce na ostatnich kilkudziesięciu metrach - pedał poleciał w podłogę, tylko druga sekcja i ręczny uratowały nasz tyłek, w którym kolega chciał zaparkować. Przyczyna - odkręcona jedna śruba zacisku, który zaczął latać jak głupi ułamując przewód hamulcowy. Następnego dnia klepanie na parkingu uciętego przewodu i kontrolowana jazda ściągającym na bok autem do pierwszego serwisu celem zakupienia "zamiennika". Odpowiednio dogięty przewód, bodajże z Mercedesa, dowiózł pechową załogę do domu.
A ja dostałem mandat 16 sekund po przekroczeniu darmowego czasu parkowania oraz złamałem nowiutką antenę CB podczas ciorania pod drzewami. Tylko.
Dwie rzeczy są pewne:
- z pełnym przekonaniem mogę polecić serwis
http://www.alpina4x4.com w Nowym Sadzie. Rozmawiać z Alexandrem, powołać się na dwa Disco 300 Tdi z Polski i opisane problemy. Z pewnością będą pamiętali.
- serbskie dziewczyny są zajebiście zgrabne.