21 sierpnia 2006
Południe-Północ czyli Maju cóż zobaczymy dziś???
Przed szóstą jest jeszcze szarawo... Noc krótka, pakowanie szybkie... Zaprawione jesteśmy w tym już
W związku z tym, że ja nie spałam pół nocy, Wiola w aucie natychmiast zasypia
W Lezhe przemieszczam się do tyłu, bo z przodu zasiądzie nasz guru, nasza wyrocznia, nasze alfa i omega
W planach mamy kawę u franciszkanów w Szkodrze. Niestety czas nas trochę zaczął ścigać - Albańczycy wracają do Włoch i Grecji, to i ruch na drodze się zrobił większy.
Dziękuję Niebu za nutellę
W Szkodrze zatrzymujemy sie tylko po to, żeby zrobić zakupy. Zakupy... hehe... Idziemy po wodę - niestety jest tylko gazowana. Tak, tak - ta o dźwięcznej nazwie "Glina". Nasi panowie mówią, że ile razy jadą do Polski i myślą o spotkaniu z drogówką, to muszą mieć pod ręką tę wodę
W temacie wody już wiem, że tę kupioną wyleję przy pierwszej okazji i nabiorę sobie normalnej
Wizyta w mięsnym - bleeeeeeeeeeeeee. Dziękuję Wioli, że ma w plecaku wiaderko greckiej nutelli. A ja mam jeszcze przezornie - kilka pasztetów made in Poland, bo jak nic musiałabym głodować przez najbliższe trzy dni. Kiełbacha paskuuuudna. Niby sucha. A wygląda tak straszliwie - brrrr. Kupujemy jeszcze ser owczy - kaszkawał - taki tutejszy, trochę ostry (to chyba to samo, co włoski caciocavallo).
Ale już z dwojga złego ten ser jakoś przeżyję
Z czasem bezczelnie zajrzę do plecaka o. Włodka i ucieszy mnie niesamowicie widok Marsów. Chyba o. Włodek wykupił wszystkie dostępne w Albanii
Kupujemy jeszcze 30 bułek i gnamy do Koplika, gdzie:
1. spotykamy sie z ks. Artanem - tym, którego poznaliście już dzięki relacji Zawodowca;
2. poznajemy Agnieszkę, wolontariuszkę, która maluje fresk w tutejszym kościele. Agnieszka tez kocha góry i pójdzie z nami;
3. Zostawiamy nasze niepotrzebne nam w góry graty, bierzemy tylko niezbędne drobiazgi (sorrry ale znów ten tusz do rzęs niechcący zabrałam
4. Poznajemy Zawodowca
5. zmieniamy nasze osobowe auto na 4x4.
Skarb piratów i inne sprawy
Po Kamilu i jego chorwacko-bośniackim teamie zostaje dla nas skarb piratów - misternie wyrysowana mapa (dopisek po latach: Zawodowcu nie krzycz na nas... Agnieszka chciała ją koniecznie mieć... Ale nie wiem czy ma do dziś... A jednak byłaby to cenna sprawa na tym forum dla wszystkich potencjalnych zdobywców Majki...)
Auto mnie od razu wkurza
Jedziemy doliną Shkrelu - JAKI ASFALT RÓWNY!!! Nie możemy się powstrzymać z Wiolą - 5 lat temu to tu szutrówka była taka klasyczna. I jak daleko jedziemy tym asfaltem!!!!!!! O rrrrrrrany!
Od Agnieszki wiemy, że w czerwcu cały Shkrel tonie w morzu cudownie pachnącej lawendy (śliczny zasuszony bukiecik dostanę, kiedy będziemy wyjeżdżać).
Pogoda robi się fatalna. No i Darek zaczyna marudzić: a może nie jedźmy dalej... Po co tam pojedziemy? Tylko się zmęczymy. A zostańmy tutaj. Zrobimy se ognisko, upieczemy ziemniaczki. Będzie fajnie
Jakoś przeżyjemy to marudzenie. Co chwilę pyta: A jak to się nazywa? JezIerce? I te JezIerce, to nas do ataku doprowadzą zaraz chyba
Różne emocje drogowe
Nim zniknie zasięg w naszych telefonach, zdążymy odczytać smsa od Typa-pogodynki, że pogoda zapowiada się nam nie najlepsza... Powiedzmy sobie to otwarcie - ma padać aż do środy... A my akurat do środy planujemy włóczęgę... Hm... Pewnie nie można mieć wszystkiego. Chłopaki - i Typ i Zawodowiec - mieli dosłownie i w przenośni pod górkę już na starcie. My się wieziemy jak księżniczki - żadnych problemów póki co... ZA ŁAAAAAATWO by nam było
Pierwszy postój na cudownej przełęczy Terthores. Coś pięknego... Jaka niesamowita panoramka! O rrrrrrrany. Po drodze jest jednak jeszcze trochę emocji - naprawiają drogę. A to się wiąże z mijankami na lusterka albo mniej, z cofaniem, wstrzymywaniem oddechu, kiedy kółko zdaje się wisieć nad przepaścią. Ja dalej siedzę w środku, więc jestem upośledzona w tych wszystkich doznaniach.. Co zwlecze, to nie uciecze...
Dojeżdżamy do słynnego BUFE w Theth
Kiedy chłopaki naszej wyprawy wracają - jakieś 1,5 km - żeby zostawić auto u zaprzyjaźnionej gaździny, my przygotujemy coś do jedzenia. A właściwie to nie dzieje się to tak szybko, bo kiedy dojeżdżaliśmy do polanki pod drogowskazem, dołączyli do nas albańscy stróże prawa i - dla naszego bezpieczeństwa - spisali nasze dane. Żeby wiedzieć ile osób będą musieli szukać za trzy dni
Nasi rodacy zastanawiają się czy mogą nas tu same zostawić, ale jakoś się nie boimy. Chichramy się, bo mamy niezłą obstawę - kiedy przygotowujemy kanapki, stróże prawa i jeszcze okoliczne chłopaki wyciągają się na trawie w pobliżu i oddają się obserwowaniu nas
Zaczyna padać deszcz...
Deszcze i żądza Majkowania
Po powrocie Darka i o. Włodka szybko jemy i ciągniemy się na Qafę e Pejes. Milion dróżek - jakoś w górę każdy po swojemu. Jest trochę mrocznie - jak to podczas deszczu... Mamy wciąż cichą nadzieję, że prognozy pogody się nie sprawdzą... Wierzę też, że nie będzie zimno - wzięłam tylko krótkie spodenki, 3 koszulki i coś tam do spania. Zamiast kurtki mam jakąś leciutką pelerynę za 2 złotki
Zastanawiamy sie czy nie przeczekać do jutra pod cudowną wiszącą skałą [zdjęcie lepsze będzie z drogi powrotnej - teraz nawet aparat szkoda wyjmować]. W końcu przestaje padać i decydujemy się iść jednak do pasterzy. Darek, który wciąż marudzi o JezIercach znacznie nas wszystkich wyprzedza. Potem oczywiście mnie gna żądza Majkowania. Skrzydeł takich dostałam, że ech!!! Jak ja strasznie chcę już JĄ zobaczyć!!! Spotykamy się wszyscy pod krzyżem na Qafa e Pejes. O. Włodek był tu miesiąc temu - dzięki niemu wiemy, że nie warto schodzić do jeziorka z paskudną wodą - do pasterzy dojedziemy pnąc się dalej prawo skos, lekko w górę.
W ogóle to my trzy trzymamy się o. Włodka - niezmordowanie opowiada nam o tym, co mu tu dane było przeżyć w ciagu mionionych 10 lat. Skóra cierpnie, kiedy słyszymy o przejażdżce łódką z mafią, o tym jak mimowolnie czasem człowiek zostaje wciągnięty w czarne sprawy mrocznego świata...
No i są opowieści o tym, jak się która górka nazywa i jak się nazwę tłumaczy. O. Włodek ma chyba hopla na punkcie albańskiego i jego dialektów - tak mu to tłumaczenie logicznie wychodzi za każdym razem













Przedrzemy się przez jakieś krzaczory i... i w dole zobaczymy naszą Ładną Dziurę - polankę niedaleko pasterzy, u których jest źródełko.To tutaj podstawa - trzymać się pasterzy, bo tylko oni wiedzą, gdzie jest woda. Wprawdzie my póki co nie czujemy czym jest upał, ale generalnie to jednak już wiemy czym jest
Już wychodzą nam naprzeciw Afrim, jego ojciec, młodziutka żona i jej młodszy brat. Afrim pochodzi z Koplika - tu mieszkają w szałasie całe lato. Jesienią wrócą do miasta. Już snujemy dywagacje na temat ciężkiego losu kilkunastoletniej dziewczyny wydanej za 35-letniego faceta. Siedzi tu bidula na końcu świata. Ani poplotkować z koleżankami, ani wyżalić się komu na ciężki los...
O. Włodek i Darek wyręczają nas w całej konwersacji. Rozmawiają o Kamilu i jego towarzyszach drogi; o naszych planach. Wszyscy oglądają Kamilową mapkę. Dobrze trafiliśmy - Afrim to akurat dobrze zorientowany, która to Majka. Ja w dalszym ciągu pojęcia nie mam w którą stronę w ogóle mam patrzeć, żeby ją rozpoznać... Ale czuję się zwolniona z myślenia. Bo.. Pomyślę o tym jutro
Żonka Afrima dzierży w dłoni rozmówki - perfekcyjnie przygotowana na kolejne w tym roku spotkanie z turystami








Kocioł albański
W kotle jest ciekawie. Kiedy rozbijamy namioty, podchodzą do nas Afrimowe owce. Niesamowicie kiedy kilkaset zwierzaków skubie trawę obok ciebie - wiecie jakie fajne dźwięki???




Księża jeszcze odprawią Mszę po chmurką. W tym czasie upiorne meszki dadzą nam wszystkim straszliwie w kość. Nie widać tego dziadostwa, a tak żre to to potwornie, że się wściec można!!!!!!
We trzy ładujemy się w końcu do naszego namiotu. Panowie rozbijają obok swoje maleństwo. Z latarką czytam jeszcze raz relację Typa - na głos. O. Włodek ma już na tyle rozeznania w tych górach, że doskonale wie co czytam...
Długo nie umiem zasnąć... Jeju - to już jutro!!! Cieszę się jak dziecko

.png)












.png)
