no to jak obiecałam to heja
szczur w dom bóg w dom-brrrrw zeszłym roku zaczęły się u mnie problemy z łazienką,a konkretnie zalewałam co jakiś czas tych na dole-na szczęście "ci na dole"to już piwnica....na nieszczęście zagospodarowana na firemkę produkującą woreczki foliowe
najpierw były spokojne rozmowy...próby ratunku z mojej strony czyli powolne spusszczanie wody z wanny.....krecik....w końcu wizyta pana ze spółdzielni (na marginesie był to pan od gazu a nie hydraulik

) i jego decyzja......hm wie pani co to chyba będzi ta bateria od umywalki.....ok "fachowiec"powiedział trza wykonać

.....tak więć została wymieniona bateria (nawet był prawdziwy hydraulik)...sprawdzone czy nie cieknie pod płytkami iiiiiiii o dziwo szczęście-w piwnicy sucho
ale ten się śmieje kto się śmieje ostatni.....miesiąc spokoju i telefon od pani piwnicowej ,który już trudno było nazwać miłym

.....po przyjeździe z pracy okazało się ,że wanna już wcale nie odprowadza wody -wybija na łazienkę.....a ,że akurat był Grzegorz (adorator) to zaczęła się burza mózgów......nadmienię ,że był to piątek godz.17-18
-pierwsze -tel .do pogotowia wodociągowego-odpowiedź" ale psze pani my już nie pracujemy,weekend(pogotowie kojarzyło mi się z ciągłym dyżurem

ale co ja się znam ) a jakby co to czyścimy rury strumieniem wody pod ciśnieniem co by panią całkiem zalało (kolejne

to tak jakby lekarz pogotowia powiedział ,że przyjeżdżają tylko do np.zawałów bo nie mają sprzętu)....a gdzie pani mieszka....(i tutaj było słychać jak spada kamień z jego serca,bo pewnie kawa stygła)...aaaaa osiedle.....to wy tam macie swoje dyżury"
-oki to szukamy numeru do osoby na "naszym "dyżurze......siupeeer jest na klatce schodowej....dzwonię....przedstawiam sytuację.....odp "a gdzie to leci....aaaa pod wanną ....(kolejny kamień z serca usłyszałam)...no to nie należy do spółdzielni....ten odcinek należy do lokatora"......głos zaczął mi już drżeć.....no to co ja mam zrobić?......po chwili pan podał mi nr.do kumpla który może coś pomoże
-kumpel odebrał "bardzo wesołym głosem

" w końcu weekend ,ale zgodził się przyjść na drugi dzień
-ale jak tu siedzieć bezczynnie...."grzegorz no zrób coś"...no i zaczeliśmy próbować na własną rękę.....konieczne było obkucie części wanny z płytek(brak wystarczającego dojścia) i próby przepchania....tu puk...tam puk w syfon (taki syfon żeliwny stary prl-owski),tu się obsypało...tam się obsypało ale trochę wody zeszło....super
-ale gdyż, ponieważ ,ale wąż odpływowy od pralki właśnie do wanny był skierowany ...to w ramach zażegnania ryzyka....podjęłam męską decyzję-dzisiaj piorę ręcznie to co konieczne............trochę wody do wanny i namaczamy...namaczamy
-i teraz sobie puśćcie jakąś muzyczkę z horroru

....idę do łazienki wyprać ww. bluzki a tam we wannie zwierzątko.....Rattus.....szczur.....a w cholerę jak zwał tak zwał.....ja się myszy boję a tu taka bestia.......jeszcze tak szybko nie znalazłam się w kuchni,gdzie był Grzegorz...."trochę"!!!!! krzyczałam....piszczałam i przy okazji dowiedziałam się ,że blat w mojej kuchnia jest całkiem nisko i jest baaardzo wygodny...nie zejdę...w życiu....końmi mnie nie ściągniesz.....cdn