napisał(a) JasioJasio » 10.09.2007 20:26
Wiecie co, no jednak nóż się w kieszeni otwiera! Żeby chorować to trzeba mieć końskie zdrowie.
Podczas ostatniej wizyty ostatniego dnia mojego pobytu w szpitalu (piątek) ordynator nakazał w poniedziałek udać się do internisty celem uzyskania skierowania do poradni chirurgicznej i zdjęcia szwów w 7 dobie po operacji czyli jutro, we wtorek.
Cisnę zatem dzisiaj rano do mojej pani doktor (pierwszy raz od "zaoptowania się"), czekam grzecznie godzinkę w kolejce, chwilka bajerki, upraszam ją o skierowanie pokazując opatrunek, bo przecież w szpitalu wypis dostanę najwcześniej we wtorek właśnie, doktorstwu się nie śpieszy. Na szczęście musiałem być przekonujący, skierowanko w kieszeni lecę (kuśtykam) do poradni chirurgiczne w innym budynku i staję grzecvnie w kręgu chętnych do rejestracji. Krąg chętnych otaczał zamknięte drzwi rejestracji (godzina 10:30 czyli wiadomo, przerwa na obiad, na trzech stanowiskach na raz), na szczęście po jakimś kwadransie metalowe drzwi pancerne (!) podniosły się i żwawi staruszkowie szturmowali okienka. Ja czekam grzecznie pewny swego, po paru cwilach podaję karteczkę z miną tryumfująca gdy rozdarty pisk zadżumiałej makolągwy oznajmia mi, że i owszem za dwa tygodnie to może mnie ktoś przyjmie. Tłumacze, że to po operacji, zdjecie szwów koniecznie 7 dni po zabiegu, na co pani z miną modliszki pokazuje mi, że na skierowaniu nie ma żadnej daty. No nie ma, przecież jeśli chodzi o papiery to ja nikomu nie udowodnię, ze miałem jakąkolwiek operację co najmniej do wtorku (pani w szpitalu mówiła, że lepiej we środę, bo doktory wypisy to piszą i piszą), a prozaiczna dziura w boku mało kogo obchodzi! Wkurzony idę do poradni bez kwitka z rejestracji za to z Kazimierzem Wielkim w dłoni z mocnym postanowieniem wspierania prywatnego sektora medycznego, w poczekalni nikogusieńko ( przypominam 10:30), za drzwiami smichy i chichy znaczy załoga jest ale ... ma w "de" moją kase, moją dziurę w boku i skierowanie.
"Nie ma miejsc na dzisiaj!"
Ciśnienie mi skacze ale kuśtykam spowrotem do internistki ale niestey, przerwa trwa od czasu gdy wyszedłem (jakieś 30 minut), kolejka urosła jak przed koncertem Rolling Stonesów - odpuszczam.
Wracam za trzy godzinki, czekam 40 minut w kolejce, załatwiam dopisek z datą zdjęcia szwów i wracam do innej pani w rejestracji by usłyszeć, że i owszem chętnie mnie zarejestrują za dwa tygodnie. Para mi idzie uszami ale grzecznie tłumaczę (pani zresztą o niebo sympatyczniejsza od makolągwy) że chyba trzeba zdjąć jakoś na dniach skoro doktor kazał a nie za dwa tygodnie. "Pan idzie do lekarza, zapyta się" pada rada i idę znowu do poradni chirurgicznej. Wyłuszczam sprawę i widzę jak pani się zmienia na twarzy. Oburzenie, złość, znudzenie i kompletny brak aprobaty (Rembrandt by lepiej paninych uczuć nie oddał) dla zawracania głowy komuś tak zajętemu (paznokcie) z taką pierdołą jak dziura po wyrostku. Z widoczną łaskawością pani pisze na kwitku (Pan poda długopis!) "środa, 12.09 godzina 9-12) a ja dumny ale wkur... udaję się do okienka gdzie potwierdza się moja rezerwacja do lekarza.
Raz na 7 lat potrzebuję państwowej służby zdrowia na którą płacę co miesiąc i kuźwa wszystko z łaską, z błędami (skierowanie), nieterminowo (wypis) a potem "ludzie w bieli" mają żal do całego świata że ich nikt nie chce pożałować!
Wojan, Buber "no siojki" jak mówi moja córa ale jak idę z Najlepszą z Żon do prywatnej kliniki ginekologicznej to pani sekretarka/rejestratorka jest miła i uśmiechnięta, lekarz opiekuńczy i komunikatywny a jak tylko założą państwowe kitle to nic tylko w mordę dac jednemu i drugiemu!
Jutro idę po wypis, pojutrze zdjąć szwy, pewnie będzie znowu jakiś kabaret, chyba żażyje bromu na uspokojenie.