Re: Chorwacja 2014... 5500 km zajebistości... :)
Wyjechaliśmy… dzień 1 urlopu rozpoczął się…
Pogoda dopisuje… ciepełko… typowo letni dzień się zapowiada… 50 km przed granicą przypominam sobie, że w ramach ubezpieczenia samochodu mogę ubezpieczyć siebie od kosztów leczenia za granicą na 7 dni więc dzwonie i przy okazji za kilkanaście złotych ekstra dopisuje do tego ubezpieczenia żonę… Agusia jest fajna więc warto… i to nie tylko dlatego, że czyta tą relacje… żona podczas wyjazdu ma misje specjalną… została nominowana Dyrektorem Artystycznym Wycieczki odpowiedzialnym za materiał audiowizualny… przed granica z niemiaszkami dotankowuje samochód (6zl/litr – kogoś chyba po******bało) siusiu i jazda przez Odrę na niemiecka stronę… kilka remontów w stronę Berlina na autostradzie… na szczęście bez większych korków… na nieszczęście będę miał chyba fotkę z przejazdu przez remontowany odcinek … poczekamy zobaczymy… co prawda przekroczyłem o 10-20 km/h, ale po co mieć gdzieś długi…
Dalej na południe autostrada nudna jak flaki z olejem… same pola… na szczęście znaleźliśmy sobie z żoną tematy do rozmowy i przegadaliśmy tak prawie cale Niemcy… w okolicach Norymbergii zaczęło się strasznie chmurzyc…

- zbierające się chmury

- więcej zbierających się chmur...
zrobiło się tez dosyć chłodno… zatrzymaliśmy się na siusiu i kawkę jakieś 20 km przed Norymbergią… jak wychodziliśmy ze stacji to zaczynało kropić… jak wsiadaliśmy do samochodu to już padało… jak wyjeżdżaliśmy z parkingu to lalo tak, że na autostradzie nie można było jechać szybciej niż 30km na godzinę… prawdziwy koszmar… wycieraczki nie nadążały…

- ulewa...
widoczność jakieś 3 metry przed samochodem… jednak po kilku minutach padać przestało… niestety na kilka minut i znowu ulewa… deszcz przez kilka minut pada i przez kilka minut jest bez deszczu… za piątym razem to już się tylko z tego śmialiśmy „10 minut bez deszczu? Cos chyba nie tak z tą pogodą…”
Przed Monachium trochę się uspokoiło…
tzn. bardziej kropiło niż padało… w Monachium tradycyjnie zjechałem nie tam gdzie trzeba… na szczęście szybko się zorientowaliśmy i po kilku minutach byliśmy znowu na właściwym torze… wtedy jeszcze nieświadomie podziękowałem za to Automapie… ehhh… gdybym wiedział jaki numer nam wytnie kilka dni później hehe… ale o tym później…
Do Austrii wjechaliśmy późnym popołudniem lub jak ktoś woli wczesnym wieczorem (18.30)…
jako, że w Austrii paliwko jest znacznie tańsze niż w Niemczech to czas zatankować… i przy okazji winietka… pierwszą stację za granicą zaraz za mostem sobie odpuściliśmy… benzyna po 1,51E… kilka wiosek dalej tankowaliśmy już z konieczności, ale po 1,41E za litr… winietka 7,50Euro i dalej w drogę… w stronę Zell am See… planowo tam będziemy szukać noclegu… pierwszy raz jadę do Cro z noclegiem i powiem szczerze tak jak nie widziałem nigdy ku temu potrzeby tak teraz uważam, że to najlepszy pomysł jaki do tej pory miałem… człowiek jedzie wypoczęty… zrelaksowany… spokojny… inny komfort jazdy niż męczenie się jazdą w nocy… nie na moje zdrowie już może… może się starzeję, ale poważnie mówię… z noclegiem 1000 razy lepiej…

- tęczę przyjmujemy jako znak pomyślności naszej podróży
No cóż… Austria to piękny kraj… czyściutki… poukładany,… miły i uśmiechnięty… te widoki… panoramy… góry… drogi… wiszące kwiaty na balkonach… no po prostu fantastycznie… cos pięknego… podziwiając to co za oknem dojeżdżamy do Zell am See…



piękne miasteczko nad jeziorem… ale robi się już powoli późno więc mówię sobie, że na zwiedzanie przyjdzie czas później, a najpierw musimy znaleźć nocleg… pierwszy hotel nad jeziorem 120Euro… drogo i pomimo sporego budżetu na wyjazd to nie decydujemy się… idziemy dalej… hotel 100m od jeziora… wygląda na gorszy i tańszy… pan z recepcji każe nam chwilkę zaczekać bo właśnie jest w roli kelnera i za chwilę do nas przyjdzie… no to ile może kosztować taki nocleg? 150Euro (!!!) szok… jedziemy stąd… może gdzieś po drodze na jakieś wsi będzie taniej… przejeżdżając przez Zell am See dostrzegamy jedną niepokojącą rzecz… a mianowicie gdzie do cholery są Austriacy??? Na ulicach mnóstwo ludzi, ale żaden z nich nie wygląda na Austriaka… co więcej… żaden z nich nie wygląda nawet na europejczyka… sami arabi… kobiety w burkach… restauracje pełne, ale muhadżinów… panowie przed knajpami palą szisze… jaja jakieś… nasuwa mi się jeden straszny wniosek… Arabowie żywią się Austriakami… i teraz wiemy dlaczego hotele tu tyle kosztują… wydaje nam się, że Zell am See zostało podbite przez arabów i tylko wielbłądów brakuje… za to Mercedesów luksusowych pod dostatkiem… jedziemy stąd szczęśliwi, że nie nocujemy tutaj… jednak chwilę później sprawa robi się poważna… jest już szaro i wraz z tą szarością widoki na nocleg w łóżku są mniej widoczne… za to nocleg w samochodzie robi się coraz bardziej realny… gdzie nie podjedziemy to brak miejsc… żałuję, że przed wyjazdem nie zabrałem ze sobą kilku adresów hoteli spoza Zell am See jednak kto mógł przewidzieć, że to piękne miasto jest arabską enklawą? Przy głównej drodze widzę, że można zapomnieć o czymkolwiek i wtedy dostrzegam jakiś ludzi… siedzą przy stoliku i kończą jeść kolację… siedzą przy jakimś pensjonacie czy czymś takim z wielkim napisem „Zimmer”… wygląda ładnie… wjeżdżam na podwórko… pytam łamanym niemieckim o wolne pokoje… starsza pani poprawnym niemieckim odpowiada, że niestety nie ma, ale jej siostra tez prowadzi taki pensjonat… i chyba będą miejsca bo pensjonat jest na uboczu… pani mówi, ze zaraz zadzwoni i da nam znać (albo coś podobnego mówiła bo nie znam niemieckiego jednak z pewnością w tym kontekście)… czekamy… po chwili pani przychodzi i mówi, że nie będzie problemu… nocleg za dwie osoby to 60Euro ze śniadaniem… i ona nas tam zawiezie… szok… jaki fuks… jedziemy... pani z garażu wypakowała swoją Honde i jedziemy za nią… niedaleko… 3 może 4km dalej skręcamy w boczne uliczki… i po kilku minutach jesteśmy już na miejscu… wygląda super… typowa Alpejska willa… 14km od parku i drogi Hochalpenstr…. podoba nam się… druga starsza pani mówi (właścicielka pensjonatu), że pokój jest już gotowy i pyta co byśmy chcieli na śniadanie… nie mamy dużych wymagań… pokój nam się podoba… i ten widok…



i nawet trochę się wypogodziło… ehhhh… od razu postanowiliśmy, że wrócimy w to miejsce zimą… i konkretnie do tego pensjonatu… po napawaniu się widokami szybka toaleta… telefon do synka… i spać… zasnęliśmy szybko… i tak zakończył się dzień pierwszy…