Pamiętam, jak dawno, dawno, dawno temu, zza żelaznej kurtyny,
ktoś przywiózł moim staruszkom butelkę "Napoleona".
Długo się ostała. Wiele osób ją obejrzało. Wiele dotknęło.
I, w końcu, przyszedł TEN dzień. To zdaje się Wigilia była, może Wielkanoc.
Straaaasznie dawno. Nie pamiętam.
Ojciec otworzył, wszyscy powąchali.
Nastała chwila zwątpienia, bo wozduch był niespecjalny. Nalał. Wypili.
Ale świństwo! Koniaczek pity na raz, nawet zmrożony

to nie było to.
Na szczęście zapas jakiejś Żytniej czy Czystej też był przygotowany.
Resztki "francuza", w końcu, też zmęczyli.
Ostała się pusta butelka.
Przydała się. Jak ojciec przepalankę robił, miał w co nalewać.
Pomysł się przyjął.
TEN Napoleon, to było to! Wiele osób się przewinęło, wszyscy ukontentowani wielce,
że ich tak "szlachetnym" trunkiem raczymy.
Butelka zaginęła w pomroce dziejów, ale ile osób przekonaliśmy, że Francuzinie gęsi
i też potrafią dobra gorzałkę zrobić.
Jakby co, to ci mogę przepis na przepalankę podać.
Kolorkiem by podeszło, a moc to już od ciebie zależy, żeby była odpowiednia.
Jeżeli tylko butelki ci się ostały - uzupełniaj.
