No to trochę się relacja zaniedbała. Znaczy ja ją zaniedbałem. Ale już jestem i piszę, skoro są też i chętni na czytanie, którym wszech i wobec uprzejmie dziękuję za cierpliwość do tych wypocin... Poza tym poczytałem też kilka relacji, w których niejeden delikwent narzekał na pogodę.
A my mieliśmy upalne lato. I choć w świetle zawiedzionych wakacjami w Chorwacji w tym samym terminie, my mieliśmy tylko jeden dzień, kiedy faktycznie lunęło z nieba. Ale przyznam, że każdy z naszej dziesiątki był na to przygotowany. Po pierwsze już w poniedziałek (dzień przed wyjazdem z Polski) dowiedziałem się z internetowych przewidywaczy pogody, że nadchodząca sobota na Korculi oznaczać będzie burzę. I oznaczała. Ale tylko do około 13:45. Lało jak z cebra, zrobiło się ciemno, a huk co kilka chwil zagłuszał wszystko inne. Wszyscy pochowaliśmy się w apartamencie, część zaczęła oglądać Piratów z Karaibów (część pierwszą z trzech zaplanowanych na cały wyjazd). Dziewczyny coś tam "siedziały" przy stole w kuchni, ogólnie szał wiał z tej nudy
Tam taka burza, a one przy stole siedzą
Kiedy już się skończyło, to przecież nie mogliśmy siedzieć z dupskiem w chacie. Na plażę iść się już nie opłacało, więc ruszyliśmy w pięć osób w trasę. Plan: zachodnia Korcula. Rozpoczęliśmy od Vela Luka i cofając się zahaczaliśmy o kolejne miejscowości.
No to siup i wycieczka!
Tuż za Smokvicą.
Vela Luka nie powala, nie ma co mówić. Pierwsze zresztą, o czym pomyślałem wjeżdżając do nadbrzeżnej części miasteczka, to "ale gdzie tu ludzie chodzą na plażę?" Kurcze, no jeśli ktoś ma apartament w okolicach centrum, to nie zazdroszczę, jest gdzie drałować. Bo przy łajbach i kilku promach dziennie śmierdzących jak stuletnie skarpety maczane w "niepowiem" to ja bym do wody nie wszedł. Co mnie w Vela Luka urzeka, to... ryby

Tak tak, wszystko co z nimi jest związane, z nimi i owocami morza. A tu tego dnia klopsik: Danas nema riba. No to "zwiedzamy", zawijamy manatki, idziemy na lody i wio przed siebie. Aha, koniecznie odwiedziliśmy Konzuma, gdzie zakupiłem po trzy paczki przyprawy do ćevapčići i dalmatinski zacin, czyli chorwackiej mieszanki ziół.
Nabrzeże w Vela Luka.
Kto miał taki wielki palec?
Vela Luka
Idziemy na lody...
I teraz uwaga... 3...
2...
1...
Pełnia szczęścia pełną gębą
Szczęście ma różne oblicza.
Blato. Nooo, tu już lepiej, ale gdzie jest kurde morze? O czymś zapomnieli? Tak się sami upośledzili, czy co? Szczerze? Dobrze, że tam morza nie było, bo nadało to zupełnie inny klimat miasteczku. Spokój, cisza, piękny skwer przed kościołem i arcydługa ulica przechodząca przez całą miejscowość, a obsadzona po bokach drzewami. Trochę skojarzyła mi się z niektórymi polskimi drogami, ale po boku starsi ludzie tradycyjnie na ławeczkach i codziennych "plotkach". Wokół Blato mamy gaje oliwne, ale trudno znaleźć większą ilość producentów oferujących oliwę z oliwek. Swoją drogą, mam wrażenie, że chorwacka oliwa, taka kupiona u chłopa, jest wyjątkowo kwaśna. A może miałem pecha?
Tu pachniało grillem
Nikt nie mówił, że wszyscy muszą być normalni...
Widok na Blato.
Portretowo
Zanim wyjechaliśmy...
Tak wygląda ulica przebiegająca poprzez całe miasteczko.
Nie wiem, jak to możliwe, ale większość z nas siły opuściły. Okej, wiem - zgłodnieliśmy. Co innego, że obiadu po drodze nie mogliśmy zjeść, bo w Zavalaticy czekała pozostała piątka, aż wrócimy z półproduktami do makaronu, który przewidzieliśmy na wieczór. Zatem przygłodzeni ruszyliśmy z Blato. Wiedziałem tylko, że może już nie być kolejnej okazji do zwiedzenia tej części wyspy podczas wyjazdu. Dlatego, gdy zobaczyłem znak na wioskę Prižba, wykonałem szybki myk kierownicą i przy milczącej aprobacie i tępym wzroku wygłodniałej czwórki poczęliśmy wspinać się na góry wznoszące się nad Blato.
Jeszcze jeden widok na Blato.
Droga miód malina, widoki genialne, praktycznie brak jakiegokolwiek ruchu, a jak pociskali Chorwaci swoimi reliktami to grzecznie ustępowałem im miejsca, co by nie pozabijać się w ucieczce przed yugo koralami i innymi. Kiedy rozpoczęło się zjeżdżanie, w dole zauważyliśmy zatoczkę malowniczo położoną u stóp gór. Im byliśmy bliżej, tym bardziej byłem zachwycony. Gršćica to wioska, którą każdy w Polsce nazwałby zadupiem, kilkanaście domów na krzyż i nic więcej. Przy brzegu zacumowane łódki rybackie, prawie w ogóle nie było widać ludzi. Przycupnęliśmy na kamiennym murki w pobliżu dwójki kociąt, czarnego i białego. Chwile później były już trzy, dwa już leżały zagłaskiwane na śmierć, jeszcze moment i białego mam na kolanach. Zza pleców wyszła jakaś pani z panem, pan z małą wędką, którą chciał złowić kalmary. Kiedy zapytałem, czy w ogóle biorą, usłyszałem tylko tyle, że nema, były, ale już prawie pusto. Za to obrodziło w jeżowce. Czas wracać, bo w brzuchach to już tylko opary benzyny mamy... Tu kiedyś wrócę. Takiego miejsca szukałem.
Droga nad Blato, później była jeszcze bardziej malownicza.
Relikty motoryzacji
Nieśmiertelne yugo.
Gršćica.
Kociambry.
Mrrrau.
No to ruszamy. Jedziemy, jedziemy. Smokvica i pierwsze co to vino, rakija itede itepe. Stoimy już w pierwszej chacie, jaką można zobaczyć po wjeździe do Smokvicy od strony Vela Luka. Marzena i Maciej zdecydowali się na jakieś trunki, oczywiście degustacji nie odpuścił nikt

Było niezłe, ale rakija Jakoba wyryła mi się w pamięci. Kasa zostawiona, wracamy. Patrzę w lusterko, spokój w aucie. No to korzystam z okazji: migacz, kierownica, cel: Brna. Witek sobie przypomniał, że chyba nas jeszcze nie poinformował: drogi na Korculi są zdecydowanie lepsze od tych na Hvarze. Dobrze wiedzieć
Brna. Cóż, byłem już tak głodny, że żołądek powoli zaczynał trawić mi mózg, więc wszelkie bodźce, jakie odbierałem, ginęły gdzieś w czeluściach umęczonego człowieka. Przypomniało mi się jedynie, że para... znaczy duet Jachu i Tomek poprosili o arbuza. A tu akurat arbuzy były... tyle że bardzo małe. Ale, żeby nie było. Kupiliśmy. Kiedy pakowaliśmy je razem z dorzuconymi jeszcze pomidorami, papryką i ogórkami, w bagażniku zauważyliśmy kruh. Mmmmm, białe,
suche pieczywo... Nie tknąłbym go palcem w każdej innej sytuacji. Ale zjadłem. Rzut oka na miejscowość, która jest chyba za mocno wciśnięta w ląd, przynajmniej takie wrażenie sprawia. Zavalatica lepsza, jedźmy już do siebie.
Cukiernia w Vela Luka, to nam się przypomniało "na głodzie"
Dziwicie się?
Cały czas się dziwicie?
Nawet teraz?
W Brna na głodnych zrobiliśmy całe jedno zdjęcie
Przed nami Čara, gdzie jeszcze raz się zatrzymaliśmy. Kolejna degustacja win, rakiji, likierów. Z panią gospodynią gadaliśmy chyba z dwadzieścia minut, kupiliśmy prošek, jedną flachę likieru, możliwe też, że jakiś pošip. Nasza szanowna sprzedawczyni była niesamowicie miła, opowiedziała nam o całym procesie produkcji, o zastosowaniu konkretnych win. Najbardziej interesował nas prošek. W zeszłym roku na Hvarze bardzo nam zasmakował. Okazało się, że w Chorwacji wino to traktuje się bardzo prestiżowo. Jest pite przy specjalnych okazjach, na święta, urodziny, śluby i tym podobne. I jako aperitif. Wiedzieliście? Czy nam pani ładnie naściemniała?

Nieważne. I tak jest bardzo smaczne. Na odchodne dostaliśmy siatkę pełną winogron i fig, które dość szybko zostały skonsumowane w apartamencie. A do pani gospodyni jeszcze dwukrotnie wracaliśmy.
Vino, rakija, likijer!
Nie wyobrażacie sobie, jak nawtykaliśmy się wieczorem makaronu. To było coś! Na szczęście było go tyle, że 10 osób miało wieczorem wielkie brzuchy.
CDN
