Ja dalej, ciągle, ciągle jadę...
W Czechach nic szczególnego się nie działo, droga pusta, więc korzystamy i jedziemy dalej na południe i tak dojeżdżamy do Mikulova - nie ważne jaki stan paliwa w baku zawsze tam robimy krótki postój. Tym razem nie mogło być inaczej. Niestety nie wszyscy mieli ochotę pójść do kasyna, więc poza spacerkiem i zakupem Red BUlla zapakowaliśmy się do auta i dalej przed siebie...
Przed Wiedniem pasażerowie z tylnej kanapy wpadli na "genialny" pomysł. Otóż chcieli zwiedzić Wiedeń, co mi niezbyt przypadło do gustu, więc powiedziałem OK, aby pominąć dyskusję jednak pech chciał, że przegapiłem zjazd.
Także jedziemy dalej. na rast station 100km przed grazem dopada mnie kryzys numer 1.
Zdjęcie Wam podaruję, bo protestujecie przed oglądaniem autka:)
Dziękować nie musicie
No to kładziemy fotele i próbujemy się zdrzemnąć... wszyscy zasnęli momentalnie, ale nie ja.
No cóż... w takim razie spacerek 15 minutowy i dalej jedziemy aż do Leibnitz, gdzie pora zatankować. Nie marnując czasu ruszamy dalej... Noc już ciemna, więc jedziemy...
Słowenię zgodnie z planem pokonujemy objazdem w celu uniknięcia winet. I tu pierwsza styczność z niebezpiecznymi drogami słoweńskimi, a w zasadzie z dziką zwierzyną... otóż 5km przed miastem Lenart wyskakuje nam przed maskę jeden jeleń/łoś. Udało się samochód cały, zwierzę nei ruszone. Koncentracja w pełni, ciśnienie około 200 i tym razem ostre hamowanie. Zatrzymuję się i widzę przed sobą jeszcze 3 zwierzaki...
Pomyślałem, jak tak dalej pójdzie to w końcu o coś uszkodzimy samochód, ale nei ma odwrotu. Twardym trzeba być nie "miętkim"
Na szczęście więcej przygód ze zwierzyną brak
Jednak tuż po wjeździe do Lenartu zaczęło padać. Ale jak...
Mając w myśli jeszcze przygody ze zwierzyną plus deszcz mocno ograniczający widoczność toczymy się 50km/h przez Słowenię. W porywach 70...
W końcu dojeżdżamy do granicy
Szybka odprawa - pokazujemy paszporty na co Chorwat
-"aaaa polaki, kuda?"
+"otok krk"
- cold, winter
+ might be
i z uśmiechem na twarzy ruszamy po autostradach, bramki mijamy puste, ruch na autostradach jak na polnej drodze w Polsce dziennie (niemalże zerowy).
Tak więc jedziemy 140-150km/h zmieniając w między czasie autostradę przy Zagrzebiu kierując się na Karlovac, następnie na rozwidleniu na Rijekę i dalej przed siebie...
tuż po zjeździe z autostrady dopada mnie kryzys 2. Jednak wypijam kolejnego Red Bulla, zjadam czekoladę i z nogą na hamulcu pokonujemy zjazd pełen ostrych zakrętów. Jakoś do mostu dojechać trzeba... Wydawało mi się, że ta droga nie ma końca, jednak w końcu jest... to on... most - najpierw 30HRK za wjazd 2 minuty później jesteśmy już na wyspie!!
Zatrzymujemy się na rozprostowanie kości na dobrze znanym wszystkim "tarasie widokowym" i oglądamy rafinerię i Rijekę
po 10 minutach stwierdzamy, że czasu mamy dużo, bo jest 23, więc w Baśce agencje będą już zamknięte, a właściciele apartamentów będąalbo w knajpie albo w łóżku. Jednak chęć bycia już na miejscu wygrała i ruszmay dalej. 30-40minut później jesteśmy na miejscu. Oczywiście w Dradze Bascanskiej wielkie poruszenie na wszystkich zrobił dom, który kończy nasz pas ruchu
krótki postój na obejrzenie tego zjawiska, które w naszym kraju uniemożliwiłoby budowę drogi i jedziemy dalej.
a dalej jest nasz cel!!
tak jesteśmy...
jesteśmy w Baśce!!
Parkujemy samochód pod hotelem i idziemy na spacer. Zachodzimy do konoby i zaczynamy wakacje
jeszcze cała noc przed nami, a my bez noclegu, którego poszukamy następnego dnia!
ciąg dalszy nastąpi wkrótce...
