I tak minęły nam dwa tygodnie. Na łowieniu jeżowców, muszelek, na smarowaniu się przeciw opalaniu, balsamowaniu po opalaniu, przenoszeniu się ze słońca w cień, z plaży do wody, piciu wina z lodem z termosów na plaży, przez co człowiek już o 10 rano był w dobrym humorze

. Przejechaliśmy się trochę wybrzeżem. Byliśmy w Marinie



podziwialiśmy Primosten


Na zakupy jeździliśmy do Sibenika, bo było najbliżej a i człowiek przyzwyczajony do sklepów wielkopowierzchniowych. Zasmakowaliśmy w dżemach morelowych i syropach Dona limonkowych. Ja wypatrywałam wszędzie drzew figowych i wchodziłam jak to się mówi „w szkodę” czyli figi, figi i figi, suszone, podsuszone i te zupełnie surowe, ale już dojrzałe

Wieczorami dokuczały nam komary, zupełnie nie byliśmy na nie przygotowani, a ostatniej nocy to przeszły same siebie.
W nocy zaczęły nadciągać chmury burzowe, czekaliśmy na niezłe oberwanie chmury, a tu nic. Ukisiło się tylko strasznie, nie było czym oddychać, komary cięły jak opętane, Reisefieber już jest, czekaliśmy aż minie noc i będzie można wyjechać. Spakowaliśmy się sprawnie, pożegnaliśmy z gospodynią, dostaliśmy nalewki własnej roboty z orzechów i wiśni i ruszyliśmy w drogę, prawie łzami żegnając ten cudowny zakątek.
Do Zadaru 60 km wybrzeżem, potem autostrada i prosto do Polski. Burza, która czaiła się od kilku godzin jednak uderzyła. W Zadarze ściana wody, potoki płynęły całą szerokością jezdni, nic nie widać.

„ Tato,czy ty prowadziłeś samochód już w takich warunkach?” Przebiliśmy się przez miasto, na stacji tankowanie, może i przeczekać pod dachem? Więcej ludzi wpadło na taki pomysł, brak miejsca.
Ale że ściana deszczu zaczęła przechodzić już tylko w oberwanie chmury, zdecydowaliśmy się jechać dalej. Na autostradzie 60-70 km na godzinę, co chwila korek, ledwo dojechaliśmy do parkingu przed tunelem Sv.Rok. Już nie pada. Wysiądziemy odpocząć, bo kierowca wykończony, a droga jeszcze się nie zaczęła. Wysiadamy z samochodu – krótkie spodnie, klapki, t-shirty. „ło matko, ale ziąb, gdzie polary, adidasy” Na termometrze 15 stopni…. Rano było 30

toż to szok termiczny.
Dzięki informacjom z forum uniknęliśmy godzinnego chyba stania w korku przy bramkach na autostradzie – tych gotówkowych, tylko pomknęliśmy bokiem do płatności kartą. 10 min i po bólu.
Droga powrotna nie jest już tak ekscytująca jak ta na wakacje. Jedzie się dobrze, bez przystanków, organizm wypoczęty, kierowcy się zmieniają i w niedzielę o 5 rano jesteśmy po domem. Pozostała opalenizna, kilogram muszelek, sporo zdjęć i wspomnienia.
I tylko jedno pytanie kołacze się po głowie: jak żyć po urlopie? Jak żyć?