Chorwacja wyskoczyła właściwie przez przypadek - początkowo miała być Andaluzja, ale nie mogliśmy dograć wszystkich rzeczy w tak krótkim czasie i padło na Adriatyk właśnie. Ostatni raz byłem tam 9 lat temu, jeszcze z rodzicami, mając przez 2 tygodnie jedno miejsce noclegowe - teraz miało to być już w zupełnie innym, naszym stylu
wyjechaliśmy 16 sierpnia przy niezbyt miło zapowiadającej się pogodzie - po wjeździe na Węgry w Rajce zaczęło lekko padać, ale był to bardzo ciepły, przyjemny deszcz. I można powiedzieć, że tam po raz pierwszy zetknąłem się z Chorwacją, bo okazuje się, że w Bezenye mieszka liczna społeczność chorwacka - to potomkowie uciekinierów przed Turkami z XVI wieku.
w Mosonmagyaróvár skręcamy w złą drogę, ale trudno - bocznymi, spokojnymi szosami dojeżdzamy do Gyor, gdzie klnąc na czym świat stoi usiłuję znaleźć drogę w kierunku Balatonu. Jadę na czuja i w końcu się udaje.
w lekkim deszczu zatrzymujemy się przy klasztorze benedyktynów w Pannohalma
później wychodzi słoneczko, więc zahaczamy jeszcze o ruiny zamku...
oraz o barokowy Veszprem.
Na nocleg wybrałem kemping nad Balaton w Keszthely. Niestety, dojazd jest tak fatalnie oznakowany (do kempingu), że kluczę po mieście dobrych 45 minut i trafiam tam przez totalny przypadek. Jest już za późno, żeby wyjść na miasto, więc rozbijamy namiot i idziemy do kempingowej restauracji, gdzie zamawiamy sobie m.in. gulasz w kociołku
Rano wstajemy przed 7-mą i zaliczamy szybką kąpiel w Balatonie
i ruszamy drogą nr 75 w kierunku granicy słoweńskiej. Jedzie się całkiem przyjemnie, oprócz kilkunastu kilometrów wleczenia się za TIRem, który w końcu też nie wytrzymuje i zjeżdza na bok, przepuszczając sznur samochodów.
Dojeżdżamy do Lendavy - tego wąskiego cypelka Słowenii wciśniętej między Węgry i Chorwację.
Ładna, winiarska okolica i senne miasteczko ze sporą węgierską mniejszością (wszędzie dwujęzyczne napisy). Korzystamy z okazji i robimy większe zakupy - i dobrze, bo sporo taniej niż w Chorwacji - błędem okazuje się tylko zakup wielkiego, ciemnego chleba, z którym będziemy się męczyć przez kilka następnych dni
Następnie jeszcze parę kilometrów i wjeżdżamy do Chorwacji. Nasz pierwszy cel to Varazdin - najbardziej barokowe miasto kraju. Włóczymy się po wąskich uliczkach i placach...
(tutaj ratusz)
...konsumujemy lody...
(zamek z XIV-XV wieku)
...i wymieniamy część euro na kuny. W planach tego dnia było jeszcze zahaczenie o Zagrzeb, ale stwierdziliśmy, że zostawimy to sobie na powrót. Ładujemy się na autostradę i ruszamy w kierunku południa. Ruch niewielki, nie licząc obwodnicy stolicy, ale generalnie to w zupełności wystarczają te 2 pasy na chorwackich autostradach. Za Karlovacem zaczynają pojawiać się piękne górskie widoki
co jakiś czas staję na parkingu, aby pocykać fotki. Z A1 zjeżdzamy w okolicach Starigradu - nocowałem tam 9 lat temu i okolica mi się bardzo podobała. Generalnie nie przepadam za morzem, ale morze w połączeniu z górami bardzo mi odpowiada
Szukamy kempingu - w Starigradzie przy morzu wszystkie na full, a w ogrodowych rozbijać się nie chcemy. Wracamy do Seline - kemping nad samą plażą jest co prawda mocno obładowany, ale znajdujemy zacienione miejsce, w dodatku tuż pod okiem "szefostwa". Toalety w porządku, bardzo czyste, widoki z plaży super - jedyny minus to kamieniste podłoże, ale jakoś to znosimy. Najgorzej wbić śledzie - nawet z młotkiem jest to ciężkie.
plaża i Paklenica w tle
pierwszy widok na Małą Paklenicę
na kempingu przeważają Niemcy, trochę Czechów, Holendrów, Francuzów i Włochów. Ludzi z Polski na szczęście niewielu - wydają się nigdzie nie wychodzić poza kemping (a już na pewno nie do restauracji) i stołować tylko produktami Made in Poland. Do sklepiku i dwóch knajp mamy może ze 200 metrów, więc idziemy na pierwszą chorwacką kolację...
Bardzo mi się podobało, że wszędzie w Chorwacji dostawałem piwo w grubym szkle
A od jutra zaczynamy voyage...

.png)
.png)

.png)



.png)