Wyjazd - niedziela 10 czerwca ok. 16. Kierunek jak zawsze Barwinek, Miszkolc, Budapeszt (masakra), Zagrzeb i Zadar. Sama droga przebiegła bezproblemowo aż do Budapesztu. Tu tradycyjnie co drugi wyjazd musi coś się dziać


Po kilkunastominutowym krążeniu po mieście udało się zapanować nad nawigacją i powrócić na trasę. Dzięki temu "niekierowcy" czyli ja i koleżanka mogłyśmy obejrzeć dużą część oświetlonego Budapesztu. Ładny to fakt, ale wolę zwiedzanie z własnej woli

Granicę przekroczyliśmy po północy i po godzinie stanęliśmy na nocleg na parkingu. Zawsze denerwują mnie lampy z autostrady więc tym razem elegancko założyłam matę na przednią szybę i zadowolona z pomysłu ułożyłam się do snu. Jakie było moje zdziwienie kiedy poczułam, ze coś kapie mi na rekę, myśle co się dzieje, bo otworzenie powieki to za duży wysiłek. Po chwili już wiem - na zewnątrz leje jak z cebra. Ehh co rok to samo. Mokrą matę musiałam zdejmować w deszczu i już nie byłam taka zadowolona. Deszcz padał prawie do samego Zadaru.
Poszukiwanie noclegu nie poszły tak jak bym sobie tego życzyła. W ubiegłym roku drugi odwiedzony apartament okazał się trafiony. Tym razem kolejne miejscowości nie przypadały nam do gustu. Decydujemy się więc przejechać przez Zadar do Bibinje. Koniec Zadaru a nawigacja kieruje nas do ... strefy przemysłowej. Widok masakra i pytania męża: gdzie Ty nas wieziesz?? Gdzie, gdzie do Bibinje, na zdjęciach wyglądało nieźle, burza myśli, co jeśli taki widok będzie dalej? Oszczędzając Wam szczegółów dalszych narzekań i niepokojów, nocleg został znaleziony, wszyscy byli zachwyceni. Tym bardziej, że apartament był nad samym morzem. Yupi !!!! Nie dość, że apartament piękny, cena rewelacja to jeszcze nad samym morzem. Dwie godziny poszukiwań zostały nagrodzone.
To początek naszego pobytu.