Wycieczka z Tucepi do
Czarnogóry.
Plan zwiedzania mieliśmy opracowany już przed wyjazdem do cro.
Miał być Kotor, potem Cetinje, jezioro Szkoderskie, Budva i powrót.
Jak się potem okazało był to zdecydowanie plan zbyt ambitny jak na jeden dzień. Wyjechaliśmy o 6-tej rano jak zwykle przy pięknej pogodzie (w ciągu czterech pobytów w cro przeżyliśmy może 3 krótkotrwałe burze, i chyba dwa razy krótki intensywny deszcz). Jadranką na południe. Po drodze krótki postój na parkingu z widoczkiem na Dubrovnik i potem
już na granicę. Pół godziny czekania, zakup "ekologicznej" winiety bodjże za 10 euro i jedziemy dalej. W Herceg-Novi korek w mieście, poruszamy się z prędkością 20 km/h, ale jedziemy z nadzieją,
że za chwilę nadrobimy stracony czas. Im jednak dalej w las tym droga gorsza. To znaczy jest wąsko, trochę dziur, dużo zakrętów i każdy napotkany samochód ciężarowy bardzo nas spowalnia. Przed Perast natrafiamy na naprawdę duży korek, samochody chyba czekają na prom i jednocześnie blokują przejazd główną drogą. Tracimy tu ponad 40 minut.
W końcu dojeżdżamy do
Kotoru i szukamy miejsca na parkingu. Samochody jadą z prędkością 10 km/h, pomimo tego nie udaje nam
się znaleźć ani jednego miejsca, dojeżdżamy do skrzyżowania wyjazdowego z miasta, nawracamy co nie spotyka się z "życzliwością" miejscowych i jedziemy z powrotem. W tym miejscu trzeba dodać,że jazda w Czarnogórze charakteryzuje się dużą dowolnością w respektowaniu przepisów, w szczególności wymuszanie pierwszeństwa jest na porządku dziennym (gwoli sprawiedliwości po części wymusza to duży ruch na głównych drogach) no i nieustanny dźwięk klaksonów używanych w najprzeróżniejszych sytuacjach. mW końcu zauważamy duży parking tuż za fosą starego miasta (jadąc od cro na lewo przed starym miastem). Parking duży, ale miejsca nie ma więc trzeba czekać aż ktoś wyjedzie. W końcu po 10 minutach parkujemy. Pomimo teo, że jeszcze nic nie zwiedziliśmy jesteśmy już zmęczeni. Jednak Kotor wynagradza nam trudy podróży. Trochę zaskakuje nas konieczność zapłaty za możliwość wdrapania się na wzgórze, ale już po kilkunastu minutach nie żałujemy. Wprawdzie żona doszła tylko do połowy trasy, upał w samo południe robi swoje, ale to co widzimy to na pewno jedne z najpiękniejszych widoków jakie wiedzieliśmy nad Adriatykiem. Po uwiecznieniu Kotoru i okolic na fotkach schodzimy w dół. Nie ukrywam, że "spacer" na górę nadszarpnął nasze siły witalne. Na szczęście na dole było źródełko, a po spryskaniu się chłodną wodą odzyskaliśmy połowę energii. Drugą połowę poszukaliśmy w knajpce na starym mieście.
Lody, zimna cola, soczek i byliśmy gotowi do dalszej drogi. Jednak była już 13-sta więc trzeba było się zastanowić nad modyfikacją trasy.
*W drodze do Czarnogóry za Dubrovnikiem
*Kotor
*W oddali widać zamek na szczycie wzgórza
Z wielkim bólem zrezygnowaliśmy z wyjazdu nad Cetinje i jezioro Szkoderskie i zdecydowaliśmy, że pojedziemy teraz do
Sveti Stefan, potem do Budvy a następnie wrócimy inną trasą przez Tivat,a potem promem. Dojechaliśmy do Sv. Stefan stosunkowo szybko, jednak okazało się że poszukiwanie wolnego miejsca na parkingu zajęło nam kolejne pół godziny. Stanęliśmy dość wysoko nad morzem, więc trzeba było trochę schodzić w dół. Tam na plaży spędziliśmy 2 godziny, po wykąpaniu się dobry humor wrócił. Plaża z drobnymi kamyczkami baaaardzo szeroka, nie to co w cro. Ludzi nie było za wiele.
chcieliśmy wejść do środka jednak drzwi były zamknięte. Stało tam paru Japończyków i trochę ludzi innych narodowości jednak dominował "czeski" film. Nikt nie wiedział kiedy będzie otwarte i czy w ogóle będzie otwarte, więc zrezygnowaliśmy i pojechaliśmy do Budvy.
*Plaża pomiędzy Budvą a Sv. Stefanem, którego widać w oddali
*Sv. Stefan
*Szeroka plaża w Sv. Stefan
W
Budvie wreszcie nie mieliśmy problemu z parkowaniem, dojechaliśmy prawie do starego miasta. Ulicami przelewało się morze turystów, tak na oko 30% Rosjan, 40% Serbów. Serbowie, głównie młodzież bardzo hałaśliwa. W knajpkach nad samym morzem głównie techno.
Być może tak duże ilości młodzieży na ulicach to efekt muzycznego festiwalu, który w tym czasie odbywał się w Budvie. Jeżeli jednak jest tam tak na co dzień to nie jest miejsce dla mnie.
Po spacerze i posiłku okazało się, że jest już 19-sta, więc czas na powrót.
*Zatłoczona plaża późnym popołudniem w Budvie
*Cerkiew - Budva
Droga powrotna w Czarnogórze przebiegła już spokojniej, na promie można było podziwiać piękne widoki i tak powoli dojechaliśmy do granicy. I tu pierwsza niespodzianka. Droga do samej granicy prowadzi pod dość dużą górę a my tymczasem dojechaliśmy tylko kawałek pod górę i stoimy w korku. Była godzina 23 więc szczerze mówiąc trochę ponarzekaliśmy, że pewnie z godzinę będziemy musieli czekać. No ale trudno jesteśmy przecież na wakacjach. Po 40 minutach, gdy przesunęliśmy się około 10 metrów zacząłem się niepokoić. Może jakiś strajk pograniczników? Zostawiłem rodzinkę w aucie i idę do góry pieszo. Gdy doszedłem do samej granicy, przypomniały mi się stare polskie komedie. Otóż auto podjeżdżało pod okienko, po 5 minutach Pan z okienka brał z namaszczeniem paszport, potem bez pośpiechu sprawdzanie paszportu przez kolejne 5 minut, a następnie zjazd na bok
i sprawdzanie bagaży (w co drugim samochodzie). Po zaznajomieniu się z powyższymi faktami już wiedziałem, prędko stąd nie odjedziemy.
Potem było drzemanie, spacerowanie po ulicy, słuchanie radia, drzemanie itd. W końcu o 3-ciej w nocy opuściliśmy Czarnogórę. Do dziś nie wiem czy to normalne na tej granicy, czy to ja miałem takie wyjątkowe "szczęście" trafić na strajk "włoski". Wschód słońca obserwowaliśmy znowu z jadranki tak jak poprzedniego ranka.
Po powrocie do Tucepi tym razem nie było porannego wyjścia na plażę lecz odespanie nocy.
Ogólnie pomimo niezrealizowania w całości planu wycieczki uznajemy wyjazd za bardzo udany. Przypadł nam do gustu w szczególności Kotor, miejscowości nadmorskie nieco mniej, moim zdaniem nie mają one takiego uroku jak te w cro.
C.d.n.