DamianM napisał(a):Witam,widzę że zdjęcie z piwem jest
To jestem i ja.
Cześć Damian

Mikromir napisał(a):Byłam trochę zaskoczona, bo wracałam z nią na dół tą kanapą bez założonych nart i pan zabronił nam trzymać narty na kanapie, kazał jechać najpierw nam na jednej, a potem naszym nartom

na następnej kanapie. Niby ze względów bezpieczeństwa... Zastanawiam się, czy wszędzie tak jest.

Też mnie to zdziwiło. Pokazałam mężowi i mówi, że tak jest bezpieczniej, bo jak człowiek trzyma narty, to może je upuścić, a jak leżą, to nie spadną

Może coś w tym jest
piekara114 napisał(a):Dzięki Aga. Temat mnie zainteresował, a ja raczej codziennie przez cały dzień bym nie wydoliła fizycznie na nartach, zwłaszcza, że potrafi mnie kolano zaboleć, a ja też jakość super nie jeżdżę i zastanawiałam się czy jak moje chłopaki popołudniami na nartkach to na bym mogła gdzieś sobie wjechać i popatrzeć lub zrobić przerwę jednodniową. A jakby karnet już był to warto by było w górze się dotlenić

Zawsze też możesz wjechać z nartami (na kanapach zdecydowanie łatwiej) i prawie nie jeździć, tylko posiedzieć na słoneczku, a jak Ci się jednak zachce, to zjechać

Jest trochę takich osób, które siedzą z książką i piwem/drinkiem na leżaku
11 lutego (poniedziałek): Śnieżne Penken, czyli Harakiri i mysz na trasie 
Niestety, wszystkie prognozy pogody były zgodne - czekają nas dwa dni z chmurami i ze śniegiem

Musimy to jakoś przetrwać! Ale takie narciarstwo to dla mnie też frajda! Nie jedziemy daleko, zaledwie kilometr do naszego "domowego" ośrodka - Penken. Mapka tras:

Wciągamy się gondolką Horbergbahn:
Przygotowana na walkę ze śniegiem i mgłą

:
Na szczęście tak źle nie jest, widoczność taka sobie, ale da się jeździć. 5 lat temu, też na Penken, widać było na 3 metry i błędnik wariował. Ciekawe, że ten ośrodek kojarzy mi się właśnie z taką pogodą... Ale to nasza wina, wybieramy go do jazdy przy gorszych warunkach. Pod koniec tygodnia jednak "odczarujemy" Penken i zobaczymy, że w słoneczku jest tu bardzo fajnie.
Teraz zresztą też dobrze się bawimy, np. jadąc za ratrakiem, który zostawia świeży ślad sztruksiku

:
W nocy spadło mnóstwo śniegu i nie zdążyli tego wyratrakować. Oczywiście ratraki nie będą jeździły w ciągu dnia, to zbyt niebezpieczne; ten tylko przejeżdżał i zawracał.
Muszę sobie przypomnieć, jak się jeździ w puchu. Obciążam tyły nart i jakoś idzie. Mamy naprawdę niezły fun! Jak się dzisiaj nie wywalimy, to będzie cud

Cud się (prawie) zdarzył...

Ale o tym później.
Kanapą Knorren przejeżdżamy obok Harakiri - trasy o największym nachyleniu w Austrii. Na razie nie ma chętnych. Na razie

Zdjęcie oczywiście nie oddaje tego, jak tam jest stromo:
Postanawiamy przeprawić się do części Rastkogel. Musimy wsiąść do wagonu, który zabiera maksymalnie 150 osób. To autobus na linie

W taką pogodę jak dzisiaj nie trzeba czekać w długiej kolejce. Niestety, nie ma też widoków, chociaż stoję przy samej szybie:
Minusem takiego wyciągu jest to, że po wyjściu z wagonu wszyscy od razu zaczynają zjeżdżać:
Trzeba ich przeczekać, żeby nie jechać w tłumie. Trasy na Rastkoglu są świetne i doceniam je nawet dzisiaj. Niestety, widoczność jest tutaj jeszcze gorsza, bo jeździmy wyżej - do 2500 m.
Później postanawiamy przejechać do kolejnego ośrodka - Eggalm. Prowadzi do niego fajna traska przez las:
Zjazd jest bajeczny i na pewno go zapamiętam, choć ze zdjęć mam tylko to jedno, powyżej. No i jeszcze knajpki, przy jednym z zakrętów:
Na Eggalm jest zupełnie inny śnieg - od razu czuć pod nartami, że to południowe stoki. Jak tu przyjedziemy przy ładnej pogodzie, będzie twardo, a miejscami wręcz lodowo, ale dzisiaj nie musimy się tym martwić. Warunki narciarskie - bardzo dobre, turystyczno-krajoznawcze - kiepskie

:
Kręcimy się przy kanapach, zjeżdżamy do gondolki:
I w końcu zasiadamy w fajnej knajpce Vogelnest (Gniazdo ptaka):
Wcinamy tosty, wypijamy małe piwo i ruszamy dalej, a właściwie z powrotem. Najpierw znowu kręcimy się po stokach Rastkogel, odnotowując, że
heizung (ogrzewanie) na kanapach nie działa, a dzisiaj by się przydało

Jak tu przyjedziemy w słoneczny dzień, będą grzali, co nie ma dla mnie sensu...
Wracamy do "niecki" Penken, jak nazywamy główną część ośrodka - schodzi się tu wiele tras, tworząc właśnie taką nieckę.
Jest już po 14:00 i jadąc kanapą Knorren, widzimy ludzi zjeżdżających Harakiri:
Mówię do Małża: "A może by tak... Zobacz, tam są nawet dzieci! One zjeżdżają, a my nie damy rady?"
No i wszystko przez te dzieci

Tracimy zdrowy rozsądek i pod koniec dnia takiego jak dziś, przy słabych warunkach, postanawiamy uderzyć na Harakiri

Trochę lansu przed zjazdem

:
Kilka informacji - to najbardziej stroma trasa w Austrii, o średnim nachyleniu 78%, czyli większym niż rozbieg skoczni narciarskiej

Kluczowa jest jedna ścianka. Stromizna jest naprawdę duuuża, a do tego trasa jest jakby przechylona na bok.
"Zjechaliśmy" (cudzysłów nieprzypadkowy

) nią 8 lat temu. Teraz miałam ambicje pokonać Harakiri w lepszym stylu, w końcu czegoś się przez tyle lat musieliśmy nauczyć

Niestety, wybraliśmy na to kiepski dzień. Już na początku okazało się, że na kluczowej ściance jest sporo lodu

Tego się po takich dużych opadach nie spodziewaliśmy
Dzieci, które nas zachęciły do zjazdu

, nadal tkwiły na trasie. Była to zresztą polska rodzinka

Hehe, dzisiaj tylko Polacy porywają się na Harakiri; coś chyba z nami jest nie tak

No to zjeżdżam - od prawej do lewej

Nie jest źle, tylko nie mogę zakręcić

No i oczywiście dojeżdżam do skraju trasy, dokładnie pomiędzy zawieszoną na krawędzi polską dziewczynką a jej spanikowanym tatą kilka metrów wyżej. Fajne spotkanie rodaków!

Tata krzyczy do córki, żeby już jechała, bo boi się, że na nią spadnę. Spokojnie, usiądę tu sobie

Jest po prostu tak stromo, że nie da się stać. Czy to się liczy jako wywrotka

Nieee, ja tylko usiadłam!
W końcu udaje mi się jakoś wycofać, wykręcić i zjechać już bez dalszych przygód

Pokonałam Harakiri! (Muszę sobie w Mayrhofen kupić koszulkę z napisem
I survived Harakiri! Ostatecznie nie kupiłam

) Po raz drugi w życiu! I chociaż nie w takim stylu, w jakim bym chciała, jestem z siebie trochę dumna

Tak jak i z tej dziewczynki (to ta różowa), która też bezpiecznie zjeżdża:
Na ściance pozostaje jeszcze Małż... Na szczęście jemu również udaje się wyjść z tego zmagania bez szwanku

Ale nogi się trzęsą z emocji... I po co my to sobie robimy

Na koniec przygody z Harakiri jeszcze jedno zdjęcie z przebłyskiem słońca nad trasą:
Wygląda to trochę złowieszczo

Narciarze, którzy teraz zjeżdżają, zdecydowanie dają radę! Brawo! Choć ten fragment to już jest pikuś, najgorszego nie widać.
Na koniec dnia mamy jeszcze zabawną przygodę. Małż dostrzega na śniegu małą myszkę przecinającą w poprzek trasę

:
Co tu robi mysz? Czy to mysz leśna

Bo chyba nie polna...
Kiedy się do niej zbliżamy, zagrzebuje się w śniegu, choć nie do końca skutecznie:
Potem chowa się za butem mojego męża

Chwilę się śmiejemy, ale też zdajemy sobie sprawę, że dla niej sytuacja jest bardzo niebezpieczna - w każdej chwili ktoś może ją rozjechać

Postanawiamy ją asekurować i dowozimy bezpiecznie na drugą stronę trasy

Widzimy jak wchodzi w las i mamy nadzieję, że nie przyjdzie jej do głowy znowu wyłazić

Koło 15:00 kończymy jazdę. Mimo pogody mieliśmy bardzo udany, ciekawy i emocjonujący dzień

Skiline pokazało 51 km, więc całkiem sporo jak na trudne warunki.
Wieczorem idziemy do pizzerii, patrzymy w rybki

:
i planujemy kolejny narciarski dzień
