Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Najmniejszy kawałek Cuillin Ridge. Maj 2007

Wielka Brytania (Anglia, Szkocja i Walia) jest w pełni otoczona wodą. W Wielkiej Brytanii akcenty zmieniają się zauważalnie co 40 km (25 mil). Szczególnie trudno jest wymówić jedno walijskie miasto. Llanfairpwllwlllandysiliogogogoch jest jedną z najdłuższych nazw miast na świecie. Stonehenge jest starsze niż piramidy - powstało około 3000 roku p.n.e.
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005
Najmniejszy kawałek Cuillin Ridge. Maj 2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 16.06.2007 21:29

Najmniejszy kawałek Cuillin Ridge


Cuillin Ridge, masyw wyrastający prawie 1000 m prosto z morza, na wyspie Skye przy zachodnim wybrzeżu Szkocji. Nazwa znana każdemu znającemu trochę brytyjskie góry. Miałem tam jechać w ostatnim tygodniu trzyletniego pobytu na Wyspie, ale okoliczności nie pozwoliły.

Niedawno mój przyjaciel i partner wspinaczkowy z Bristolu, Dave, spytał mnie czy bym się tam nie wybrał w połowie maja. Ze swoją ekipą planowali zrobić całą grań Cuillin i powspinać się w okolicznych skałach. Gdyby to tylko ode mnie zależało to nie musiałby się mnie dwa razy pytać.

Seba, mój kumpel z Utrechtu, daje się namówić na towarzystwo, jednak do ostatniej chwili nie wiemy czy się wyrwiemy z roboty. Jak już się decydujemy, jest za późno żeby znaleźć w miarę tani lot, więc pozostaje skodzinka. Prognoza dla wyspy Skye jest gorzej niż fatalna, ale to jest jedyna okazja żeby się spotkać z Dave'em. Wcześniej myślałem żeby jechać na cały tydzień i przy okazji odwiedzić Bristol, ale proza życia pozwoliła wyrwać tylko 5 dni włącznie z wolnym piątkiem, sobotą i niedzielą.

Czwartek 17 maja

Rano idę do roboty, chociaż w Holandii jest dzień wolny. Po południu wyjeżdżamy z Utrechtu, 350 kilosów przez kontynent mija szybko. Seba prowadzi żeby mnie odciążyć, ja przejmę stery gdy będzie trzeba jechać po złej stronie drogi bo mam już z tym jakie takie doświadczenie. Łapiemy wieczorny prom z Boulogne do Dover. Mówię głośno do siebie: teraz jedziemy po lewej. Specjalnie zaplanowaliśmy przejazd londyńską obwodnicą M25 na późny wieczór żeby uniknąć korków, ale idzie jeszcze szybciej niż przewidywaliśmy. Ciągniemy do 3 nad ranem daleko na północ Anglii, stajemy na stacji benzynowej przy autostradzie M6 między Preston i Lancaster.

Piątek 18 maja

Po 3 godzinach snu na rozłożonych siedzeniach, na przebudzenie zamawiamy pełne, ciężkie angielskie śniadanie w jadłodajni, i niedługo przejeżdżamy granicę której nie ma. To tu, do Gretna Green, dawno temu uciekały angielskie młode pary w wieku nie pozwalającym na legalny ślub. Według szkockiego prawa ta granica wieku była przesunięta w dół.

Wiadomości radiowe o zakorkowanej obwodnicy Glasgow wymuszają małą korektę trasy. Słońce i deszcz na przemian towarzyszą nam w drodze przez zieloną Szkocję. Przez wspaniałą ale dosyć zachmurzoną dolinę Glen Coe wjeżdżamy do Fort William, miasteczka u stóp Ben Nevis, najwyższego szczytu Szkocji i całych Wysp Brytyjskich. Idziemy coś zjeść i uzupełnić zapasy żarełka. W górsko-wspinaczkowym sklepie Nevisport kupuję w bardzo dobrej cenie nową linę. Stara, już mocno zryta wieloma latami łojenia i po paru sporych lotach, została zresztą w Łodzi na zasłużonej emeryturze.

Gdy dojeżdżamy do mostu łączącego stały ląd z wyspą Skye, duje taki wiatr że się go mocno czuje na kierownicy. Jeszcze kilkadziesiąt kilosów wąskimi dróżkami przez wyspę, przejeżdżamy obok gorzelni Talisker i znajdujemy Portnalong, wioskę na końcu świata, gdzie mieści się nasza baza. Dave nie może uwierzyć że jednak się zdecydowaliśmy przyjechać. W kabinie razem z nim mieszka Will, też mi znany z Bristolu, i jego dziewczyna Helen.

Już wcześniej wiedzieliśmy że miejsca w kabinach mieszkalnych będą pozajmowane. Pozostaje więc namiot. Jak tylko wyciągamy płachtę z pokrowca, wiatr robi wszystko żeby ją porwać. Po kilkunastu minutach walki udaje nam się założyć rusztowanie, jednak wtedy dopiero moje igloo zaczyna spełniać funkcję wysokiej klasy żagla. Zakotwiczamy je przez wrzucenie pełnego wora do środka i wbijamy śledzie. Wtedy jednak siła wiatru całkowicie przygniata namiot do ziemi. Spanie w nim nie wchodzi w grę, rusztowanie prędzej czy później strzeli nawet przy nie wiem jak naciągniętych odciągach. Seba proponuje żeby rozbić jego miniaturowy namiot, może będzie lepszy na taką piździejawicę. Dave widzi nasze heroiczne wysiłki z kabiny i woła żebyśmy se dali siana i spali w środku. Przyznajemy mu rację, wrzucamy namiot do kufra skodzinki i rozkładamy nasze bety na glebie w kuchni.

Wieczorem jesteśmy wszyscy zaproszeni na imprezkę w domku obok wynajmowanym przez innych ludzi z ekipy Dave'a. Przy zacnym jadle i napitkach snują się plany na jutro. Oni wszyscy pojutrze rano wracają do domu. Dave z kolegą wcześniej zrobili w dwa dni całą grań, akurat się wstrzelili w lampę. Część ekipy łoiła na morskich klifach. Jutro większość się nastawia na relaksowe zwiedzanie wyspy, szczególnie że prognoza jest do niczego. My z Sebą chcemy podejść na grań, przynajmniej na najwyższy szczyt Sgurr Alasdair (992 m), nie przedstawiający specjalnych trudności. Weźmiemy szpej, jak warunki puszczą to spróbujemy przejść granią do Inaccessible Pinnacle, zjedziemy z niej na przełęcz i w dół.
Ostatnio edytowano 18.06.2007 23:13 przez zawodowiec, łącznie edytowano 3 razy
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 16.06.2007 21:35

Sobota 19 maja

Wiatr dalej ostro duje ale zachmurzenie nie jest tragiczne. Jednak jadąc do punktu startowego pod granią widzimy gęstą czapę chmur wiszącą nad całą Cuillin Ridge. Zupełnie jak w Tatrach, całe Podhale może być w słońcu a nad górami i tak siedzi syf.

Zostawiamy samochód i człapiemy ścieżką w górę. Spotykamy schodzącą parę, mówią że się przeszli tylko nad jeziorko, wyżej nie widać nic. Zaczyna padać. Za nami idzie kilkoro Szkotów, spotykamy się jeszcze przed jeziorkiem. Idą na Sgurr Alasdair, jak my. Wkrótce wszyscy wchodzimy w zupełne mleko, nawet widoczne poniżej morze znika nam z oczu. Jeziorko widzimy dopiero jak już prawie w nie wdeptujemy. Siadamy na kamieniach, wrzucamy coś na ruszt i rozgrzewamy się herbatą bo gwiździ niemiłosiernie.

Obrazek Obrazek

Seba mówi że nie idzie mu się za dobrze w niskich butach które ma. Dobre trapery niestety zostawił w Polsce. No i w ogóle nie chce mu się iść wyżej w taką dupówę, mówi że poczeka na dole nad morzem. Na szczęście Szkoci szykują się iść, bo samemu bym się nie pchał w ten syf. Seba bierze ode mnie cały szpej, na sam Sgurr Alasdair nie będzie mi potrzebny. O najciekawszej części grani do In Pin nawet nie ma co marzyć.

Miejscowi to ekipa z Edynburga. Jeden zna drogę. Już wiem od Dave'a że mamy iść przez Great Stone Chute, wyraźny żleb zaczynający się znad jeziorka. Co z tego, jak jeziorko nad którym stoimy ledwo się wyłania z mgły, a umiejscowienia żlebu możemy się tylko domyślać.

Na czuja podchodzimy stromym piargiem. Teren nie bardzo mi się zgadza z mapą, zwężenie w którym jesteśmy nie wygląda mi na bardzo wąski żleb w którym powinniśmy być. Może dopiero wyżej się zwęzi.

Nagle zaczyna prać poziomy deszcz ze śniegiem, przechodzącym w grad. Od góry mnie chroni goretex ale nachy mi błyskawicznie przemakają. Szybko wyciągam z wora dresy i zakładam na wierzch. Jak ma nie być sucho to przynajmniej będzie cieplej.

Depresja się zwęża w prawdziwy żleb dopiero na samej górze. Wychodzimy na grań, widoczność ciągle niewiele poza czubek własnego nosa, gdzieś we mgle majaczą najbliższe turnie. Na Sgurr Alasdair trzeba w prawo. Miejscami włazimy po dosyć stromych skałach, umiejętności ludzi z ekipy są bardzo różne więc idzie nam wolno. Coś mi się widzi że jest dalej i trudniej niż miało być.

Obrazek Obrazek Obrazek

Kulminacja grani wcale nie jest szczytem, trzeba iść jeszcze dalej. Mżawa cały czas ostro zacina, niesiona zimnym wiatrem. Znowu jest kilka miejsc gdzie trzeba się przytrzymać, skała jest bardzo śliska. Trwa to wszystko dosyć długo. Pod ostatnim trudniejszym miejscem większość się zatrzymuje na dłużej. Wychodzę na parometrowy uskok, jeszcze kawałek bardziej wypłaszczoną w tym miejscu granią, jeszcze jeden mniejszy uskok i jestem na czymś przypominającym szczyt. W skale jest osadzona tablica kogoś upamiętniająca. Z drugiej strony w mleku nic nie widać, można się tylko domyślać że dalsza droga wymagałaby zjazdu na linie.

Wracam do reszty ekipy, znajdując trochę łatwiejszą drogę. Większość nie chce już iść dalej, na szczyt idą dwie dziewczyny i facet. Idę jeszcze raz z nimi. Wchodzimy razem na czubek, robię zdjęcie tablicy żeby potem rozpoznać na którym szczycie byliśmy, bo to chyba nie jest Sgurr Alasdair.

Obrazek

Dopiero później znajdę informację że tablica upamiętnia wspinacza który tu zginął.

Wracamy, doganiając schodzącą resztę. Pokonanie w dół trudniejszych miejsc znowu się przeciąga. Tym samym żlebem schodzimy nad jeziorko. Gadam trochę z ludźmi z ekipy. Wszyscy są z Edynburga. Robiący za nieformalnego przewodnika Gary pochodzi z Irlandii Północnej, ale od dawna mieszka w Szkocji. Od początku słyszałem w jego akcencie coś znajomego. Potwierdza że we mgle poszliśmy nie tym żlebem i w efekcie weszliśmy na Sgurr Mhic Choinnich (948 m), niższy od Sgurr Alasdair ale jak się okazało sporo trudniejszy.

W końcu z mgły wyłania się najpierw jeziorko, a potem morze.

Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek

Na parkingu żegnam się z ekipą, która ma bazę tu na kampie. Seba czeka na plaży, w międzyczasie napstrykał dużo zdjęć.

Przy kolacji rozważamy co jutro. Przy lepszej pogodzie spróbować to co chcieliśmy wczoraj, a jak nie to jakieś skałki bardziej na południe w Szkocji. Dave poleca nam Polldubh przy samym Fort William, u stóp Ben Nevisa.

Wieczorem idziemy z Dave'em i całą paką do pubu obok naszej bazy. Dave ogrywa nas wszystkich bezlitośnie w bilard, degustujemy miejscowe piwa i łyskacze, w tym Taliskera ze wspomnianej pobliskiej gorzelni. Za barem pracuje troje Słowaków, gadam z nimi po słowiańsku. Impreza przeciąga się do późna.
Ostatnio edytowano 15.05.2011 23:37 przez zawodowiec, łącznie edytowano 5 razy
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 16.06.2007 21:36

Niedziela 20 maja

Rano Dave, Chris i Helen pakują się do wypożyczonego focusa i odjeżdżają w kierunku lotniska w Inverness, skąd mają dziś lot do Bristolu. My z Sebą robimy jeszcze kilka fotek okolicy i też ruszamy.

Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek

Pogoda jest zachęcająca, ciągnie mnie żeby wrócić tam gdzie wczoraj i zrobić kawałek grani od Sgurr Alasdair do In Pin, w końcu po to jechaliśmy taki kawał. Gdy dojeżdżamy do rozdroża, mina Seby mówi wszystko. Nie czuje się najlepiej w górach w tych butach które ma i nie ma ochoty na Cuillin Ridge. Wiem że nie ma nic gorszego niż iść w góry na siłę, wbrew sobie. Decyzja zapada - Polldubh.

Wracamy drogą przez wyspę. Słońce świeci, nawet nad górami prawie nie ma czapy chmur. Szczyty północnego końca Cuillin Ridge patrzą na nas pytająco, zdziwione dlaczego nie chcemy ich dziś odwiedzić.

Obrazek Obrazek Obrazek

Zatrzymujemy się na krótko przy moście i ruszamy na południe.

Obrazek Obrazek

Mijamy wyjątkowo fotogeniczny zameczek Eilean Donan Castle na wyspie na jeziorze.

Obrazek Obrazek

Kręta droga przez góry, wleczemy się dłuższy czas za autobusem. Pierwsza dłuższa prosta, jedziemy może 80 na godzinę. Chociaż Seba siedzi z prawej, to i tak wyjeżdżam na środek i się maksymalnie wychylam żeby wyjrzeć czy ktoś nie jedzie z przeciwka. Przez to nie patrzę czy kogoś nie ma na poboczu po mojej stronie. Droga wolna, migacz, wyprzedzam. Gdy mam przód równo z tyłem autobusu, ten mi nagle zjeżdża w prawo. Uciekam na pobocze, jakoś się mieszczę między nim a rowem, autobus szoruje po moich lewych drzwiach, po czym odjeżdża w siną dal jakby nigdy nic. Dopiero wtedy widzę rowerzystę, którego wyprzedził.

Zjeżdżam na pobocze ocenić straty. Na szczęście tylko powierzchowna rysa po lakierze przez całe przednie drzwi i trochę obtarty błotnik, nawet nie ma wgnieceń. Musiał pojechać plastikowym zderzakiem. Najpierw myślę że to z mojej winy, że byłem za bardzo zajęty wychylaniem się w prawo i powinienem zauważyć rowerzystę wcześniej. Pewnie coś w tym jest, ale dopiero za chwilę do mnie dociera że autobus NIE DAŁ MIGACZA. Seba mówi że dał ale dopiero w momencie wyprzedzania, jak już byłem równo z nim. Nie widziałem tego bo byłem zajęty ratowaniem naszych własnych dup. Kierowca pewnie nawet nas nie widział, ale niezależnie od tego miał psi obowiązek dać migacza 10-15 sekund wcześniej.

Fort William, żywnościowo-alkoholowe zakupy w Tesco, ponowna wizyta w Nevisport. Kupuję dwa duże heksy, których mi brakowało do kompletu szpeju. Zaopatrujemy się w przewodnik po skałkach w dolinie Glen Nevis.

Wyjeżdżamy z miasteczka, w dolinie mijamy kamp na którym chcemy się rozbić. Zostawiamy skodzinkę na parkingu pod skałami. Gdy przepakowujemy szpej, podchodzi do nas troje rodaków którzy usłyszeli naszą rozmowę. Pracowali trochę w Edynburgu, teraz na koniec zrobili sobie objazd po Szkocji i niedługo wracają do Polski.

Zrobiła się zupełna lampa, słoneczko przygrzewa. Związuję się dziewiczą liną, na nogi wkładam mythosy, też jeszcze nie rozprawiczone, i wbijam się w pierwszą drogę, ukośną rysę. Według śpiewnika droga ładna ale z kiepską asekuracją. Wkładam kilka kostek i friendów, jest trochę ślisko ale ogólnie łatwo, zresztą po takiej długiej przerwie w łojeniu nie porywałbym się na żadne ekstremy. Kilkanaście metrów wyżej zaczynam intensywnie myśleć. Asekuracja faktycznie nienajlepsza, pod sobą mam słabą kostkę, a w rysie im wyżej tym więcej wilgoci, kreda nie pomaga. W końcu się robi totalne błoto i rozmoknięty mech, a poza rysą nie ma żadnych klam ani stopni. Przymierzam się kilka razy do wejścia w mokre oblaki, powyżej nie wygląda ani trochę lepiej. Szanse na gruchę oceniam na grubo ponad 50%. Szalę decyzji przeważa przedostatnia kostka, która od początku siedziała dosyć luźno a teraz postanowiła wypaść. Czujnie złażę do ostatniego przelotu, też nienajlepszej jakości, i asekurowany przez Sebę delikatnie schodzę na sam dół nie obciążając liny. Przeloty wyciągnę ze zjazdu.

Biorę sznurek i parę pętli, gramolę się na skałkę przez chęchy od tyłu i zakładam zjazd z drzewa. W zjeździe oglądam miejsce z którego się wycofałem i utwierdzam się w słuszności decyzji. Wyjechałbym z tego masła jak nic.

Za chwilę prowadzę drogę obok. Trudności podobne ale skała sucha, asekuracja doskonale siedzi, po prostu sam miód. Stan z drzewa, Seba idzie na drugiego. Na górze gratulujemy sobie naszej pierwszej drogi w Szkocji.

Obrazek Obrazek

Podjeżdżamy na ogromny kamp, recepcja już zamknięta. Rozbijamy namiot, gotujemy kolację i idziemy na piweczko do pobliskiego pubu.
Ostatnio edytowano 31.03.2009 10:03 przez zawodowiec, łącznie edytowano 4 razy
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 16.06.2007 21:38

Poniedziałek 21 maja

Rano robimy jeszcze dwie drogi na tej samej skałce co wczoraj, trochę trudniejsze od poprzednich. Jedną w ładnym stylu prowadzi Seba, drugą ja, długo rozkminiając patent na przejście. Czas się zbierać, coś zjeść, wskoczyć pod prysznic i ruszać na południe. Przed odjazdem płacę w recepcji. Jak łatwo zgadnąć, pracuje tam Polka.

Jedziemy wzdłuż malowniczego, opiewanego w piosenkach jeziora Loch Lomond.

Obrazek Obrazek

Wjeżdżamy do Glasgow, gdzie na centralnym placu jesteśmy umówieni z dwiema kuzynkami Seby.

Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek

Na razie przychodzi tylko jedna z nich. Chwilę łazimy po centrum, po czym podjeżdżamy do ich mieszkania. Przychodzi druga kuzynka, łapiemy się na dobrą kolację. Dostajemy propozycję nie do odrzucenia żeby się przekimać u nich do rana, chociaż mieliśmy pociągnąć dziś jeszcze sporo dalej. Jak fajnie mieć taką rodzinkę! Nastawiamy budziki na czwartą.

Wtorek 22 maja

Autostrada prowadzi nas prosto na południe. Przejazd między Manchesterem i Liverpoolem przypada akurat na poranny szczyt, ale nie korkuje się tak bardzo jak się obawialiśmy. Seba mnie zmienia za kółkiem jak mnie zaczyna trochę przymulać. Obwodnica Londynu też jest w miarę luźna. Mamy dobre 3 godziny zapasu.

W Dover podjeżdżamy pod zamek. Tyle razy tam byłem a nigdy go nie widziałem z bliska. Jednak cena - 10 funciaków od łebka - powoduje że rezygnujemy ze zwiedzania, tym bardziej że mielibyśmy może godzinę na przebiegnięcie całego wielkiego zamku. Lepiej to odłożyć na inną okazję. Podjeżdżamy kawałek dalej przejść się po klifach.

Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek

Przeprawa promowa do Boulogne i droga przez Francję i Belgię mijają bez przygód. O północy jesteśmy w Utrechcie. Na Cuillin Ridge trzeba wrócić. Na razie dało się zrobić tylko jej najmniejszy możliwy kawałek, ale od czegoś trzeba zacząć.
Ostatnio edytowano 31.03.2009 10:28 przez zawodowiec, łącznie edytowano 3 razy
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 16.06.2007 21:39

Słowniczek trudniejszych terminów:

chęch - termin botaniczny: roślinność porastająca skałę.
depresja - wklęsła formacja skalna, coś jak żleb (patrz niżej) tylko łagodniejsza.
dupówa - termin meteorologiczny: przeciwieństwo lampy (patrz niżej).
friend - rodzaj przyrządu do osadzania w szczelinach skalnych dla asekuracji.
grań - skalny grzbiet.
grucha - odpadnięcie od skały.
heks - rodzaj kostki (patrz niżej) o sześciokątnym kształcie.
klama - duży, dobry chwyt.
kostka - kawałek metalu o odpowiednim kształcie, do osadzania w szczelinach skalnych dla asekuracji.
kreda - magnezja, używana do osuszania rąk we wspinaczce, jak i np. przez tyczkarzy i ciężarowców.
lampa - termin meteorologiczny: przeciwieństwo dupówy (patrz wyżej).
łojenie - wspinanie.
mythosy - Mythos, marka butków do wspinaczki skalnej.
oblak - obły chwyt.
przelot - punkt asekuracyjny zakładany podczas prowadzenia drogi i usuwany przez idącego na drugiego lub ze zjazdu (hak, kostka, friend lub inne ustrojstwo) lub umieszczony na drodze na stałe (stały hak, spit, ring).
stan - stanowisko asekuracyjne.
szpej - sprzęt wspinaczkowy.
śpiewnik - przewodnik wspinaczkowy.
żleb - rynnowata formacja skalna.
Ostatnio edytowano 17.06.2007 21:31 przez zawodowiec, łącznie edytowano 1 raz
plavac
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 4893
Dołączył(a): 11.02.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) plavac » 17.06.2007 21:04

Vivat fantazja :D
Gratuluję !
A na dupówę w "moich" czasach mówiło się cwangla.
Lampa natomiast jest ponadczasowa :)
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 17.06.2007 23:11

Dzięki!
Z cwanglą też się spotkałem :D
wojan
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 5547
Dołączył(a): 17.06.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) wojan » 18.06.2007 20:24

A Kamil jak zwykle - "zawodowy profesjonalista" :D :D
Pozdrav

Powrót do Wielka Brytania - United Kingdom


  • Podobne tematy
    Ostatni post

cron
Najmniejszy kawałek Cuillin Ridge. Maj 2007
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone