Potem mamy chwilę dla siebie. Bierzemy kajaki żeby sprawdzić jak jest na pobliskich wysepkach. Okazuje się, że problemem jest wyjście na brzeg. Nie ma tu twardej skarpy lub złotego piaseczku. Warstwa mułu i błota jest tak głęboka, że opuszczając kajak zapadam się po kolana. Nie było to przyjemne. Ale woda rzeczywiście była taka jak trzeba.
Po południu dla chętnych wycieczka. Prawdę mówiąc liczyłam na wyprawę do jaskini z wodą, a dostaliśmy do wyboru lajtowy spacer po parku, albo dużo trudniejszą wspinaczkę na punkt widokowy. Pływania w jaskini nie ma odkąd kilkoro turystów straciło tam życie. Kolektyw wybrał punkt widokowy.
Do punktu startowego płyniemy łodzią. Rozpoczynamy mozolną wędrówkę pod górę. Początkowo była to wydeptana ścieżka przez dżunglę, bez specjalnych fajerwerków. Po deszczu musi tu być bardzo ślisko. Przewodnik nazywał roślinki po drodze, ale niewiele zapamiętałam.
W dżungli rośnie wyjątkowy kwiat bukietnica Arnolda, inaczej rafflesia, którego niestety my nie widzieliśmy. Kwitnie styczeń-luty. Jest to roślina pasożytnicza i śmierdząca, ten fetor przyciąga muchówki. Może mieć metr średnicy i ważyć 10kg. Zdjęcie z intrnetu.
W pewnym momencie ścieżka się kończy i dalej trzeba się wspinać po grzbietach bardzo ostrych skał, jednocześnie dobrze się ich trzymając, bo w dole jest przepaść. Nie ma tu żadnego wyznaczonego szlaku ani zabezpieczeń. Nie mieliśmy specjalnego obuwia, po prostu sandały. Syn brata, który do tej pory szedł boso, założył japonki. Siedmioletnie dziecko zaczęło płakać i zostało z mamą. Wycofał się także Teo z żoną. My uznaliśmy, że nie zmarnujemy dotychczasowego wysiłku i z narażeniem życia (całkiem poważnie) na czworaka poleźliśmy dalej. Przewodnik, który powinien przynajmniej asekurować najsłabszych, na szczycie był pierwszy. Mirek dostał brawa, jako najstarszy uczestnik wyprawy, rzadko tu widują polskich emerytów. Czy warto było ? Oceńcie sami.
Po zejściu do jeziora niektórzy zdążyli zażyć kąpieli. W drodze powrotnej Mirek jak to Mirek, robił sobie pranie spoconych i umazanych w błocie rzeczy. Postanowił jeszcze buty sobie wypłukać. Niestety prąd wody jednego wyrwał mu z ręki, do końca pobytu został w klapkach