Nieszczęścia chodzą po świecie; i po co było wracać? Już miałem zabrać się za pisanie posta, a tu zanikło światło w przedpokoju. Uprzedzając moje myśli żona zauważyła, że nieużywany przez wakacje kran coś kapie - gorzej- ciurczy przy ścianie. Nie zdążyłem uporać się z dziadem, jak freon w lodówce zaatakował nas dość ekspansywnie i z siłą wodospadu oraz chmurą niemalże ognistą a smrodem niemożebnym rzucił się na mięso w zamrażalniku i z godnością rozpylacza przeciwpożarowego uczynił z mięsa ścierwo a kuchnię nie do użytku. Po utylizacji ew. dziury ozonowej przycupnęliśmy przed telewizorem, włączając go z pewną dozą nieśmiałości (i to był błąd) i OTO widzimy, że tereny naszego ostatniego etapu przejazdu wakacyjnego toną w wodzie i błocie! Co za smutek! Auta dziś nie używałem - nie można kusić losu.
Ale, cholera, to forum Cro , a nie forum prawa Murphie`go. Do rzeczy!
Start nasz 10go lipca opóźniła (znowu!) kilkudziesięciogodzinna ulewa w Krakowie, która nie pozwoliła nawet spakować auta. No dobrze, czekamy z nosami przyklejonymi do szyb. W poniedziałek mżawka ustaje! Zamieniamy się w juczne muły i dymamy wielokroć IIpiętro-auto-IIpiętro-auto-i.t.d. Pot zlewa czoło, niektórzy już mają dość wyjazdu, ale chwila odpoczynku czyni cuda i atmosfera staje się znośniejsza. Fela (znaczy nasz wehikuł) załadowana, nachlana (znaczy zatankowana) śpi i czeka na rychły wyjazd. Decydujemy - jutro choćby potop - jedziemy. I tak się stało. Wyjeżdżamy naszą ulubioną trasą, na Hyżne, brrr "zakopianka" już w remoncie i mamy pierwszy górski OS via Tokarnia, Łętownia i powrót na główny trakt. Oficjalny objazd przez Mszanę Dln. już jest zatłoczony (jest 5:15 rano!) Hyżne, jak zwykle niezawodne i bezproblemowe, tniemy dalej. Pogoda poprawia się, słoneczko zaczyna nas rozpieszczać, więc u stóp Orawskiego Podzamku robimy pierwsze zdjęcie naszego, jeszcze czystego bolidu

No i w drogę, w Banskiej Bystrzycy wizyta w naszym ulubionym TESCO, drobne zakupy i byle szybciej do granicy węgierskiej. Droga znana na pamięć, ale zawsze miło wspominana, boć to zawsze droga na wakacje! Od granicy węgierskiej zaczyna lać! Co się dzieje? Od kilku lat było odwrotnie! Pchamy dalej, w Budapeszcie daję z siebie zrobić osła, ja, który tyle razy przejechałem to miasto w dzień i w nocy- jadę za drogowskazami na drogę prowadzącą do Mohacsa a wpierw do Dunaujvaros. Jedziemy więc w jakichś surrealistycznych korkach w zupełnie odmiennym kierunku (ja stary harcerz wiem, że słońce i mech na latarniach nie są tam, gdzie powinny być).No i objechaliśmy dookoła to miasto i nie byłoby nic podniecającego na tej drodze do granicy chorwackiej, gdyby nie nagle olśniewająca prawda o Anglikach, zwanych też Angolami, prawda, którą przekazali nam bracia Węgrzy.
A brzmi ona tak:

Jest dobrze, mniej nudno, nasze córy chichrają się z tyłu , że niby oficjalnie nie wiedzą, o co biega, ale swoje wiedzą!
Dalej granica H/HR, bez problemu, kolejki, zbędnych pytań. Lecimy na Osijek,Vinkovci, Żupanję i zaraz granica HR/BiH. Bez problemowa, aczkolwiek dwuetapowa. Krótka przerwa w deszczu, którą wykorzystujemy na rozprostowanie kości na pierwszej stacji benzynowej. Tankowanie do fulla za 1,65 BAM/ltr , 4 herbaty za 3Euro (co za rozpusta) i w drogę - cel Sarajevo!
I tu coś nowego- od granicy aż do Srebrenika widać zniszczenia wojenne. Jedziemy wzdłuż zasieków z takimi sympatycznymi tabliczkami

Jednogłośnie ustalamy, iż tu kwiatków nie zrywamy, nawet w krzaczkach nie siusiamy, na "rozrywki" poczekamy.
Tuzli nawet nie zwiedzamy, jedziemy nadal w strugach deszczu i błota wyrzucanego spod kół poprzedzających aut. Wyprzedzanie kogokolwiek , to walka. Szczytem wszystkiego jest oblanie błotkiem mojej córy siedzącej z tyłu po prawej stronie przez uchylone moje okno! O sobie przez skromność nie wspomnę.
Od miejscowości Kladanj zaczyna się piękna, górska droga, ale bez ekstremów, przez Olovo do Sarajeva. Gdyby nie deszcz - byłyby piękne widoki. Ale i tak kręty szlak przez góry robi wrażenie.
Zaczyna zmierzchać - już nie leje, lecz mży. Wieżę przekaźnikową nad Sarajewem widać i widać, lecz co chwila jeszcze jeden i jeden zakręt.
Może tracę już cierpliwość, to 900km , w tym 700km w deszczu- nie za dużo wody?
W końcu zjeżdżamy, widać miasto! Miasto na które ja się uparłem. W zeszłym roku byliśmy tu przez parę godzin w skwarze i duchocie. Żona i dzieci miały dość, ja zostałem oczarowany i postanowiłem, że zwiedzimy je dokładnie w tym roku.
Dotarliśmy do kempingu OAZA w dzielnicy Ilidża i padliśmy na pysk.
Pierwsze spojrzenie przez okno domku na świat w dniu następnym wzbudziło naszą trwogę.
Chmury, potężne, ciężkie, sine przewalały się poniżej okolicznych wzgórz obsikując Sarajewo kapuśniaczkiem.
Może więc nie zostawać dłużej, tylko uciekać w Durmitor? Ale najpierw śniadanie. W międzyczasie dzwoni Jacol8

Zresztą deszcz przestaje padać i ruszamy podbić miasto! Najpierw stadion Kośevo i wioskę olimpijską. Wysiadamy i zaczyna znów padać. Idziemy rzucić okiem z bliska na wioskę olimpijską. Miejsce o tyle ciekawe, że zabudowane jest całe bardzo strome zbocze i do kolejnych kondygnacji prowadzą zewnętrzne windy w rodzaju kolejki na Górę Parkową w Krynicy. Podziwiamy i odwrót. Deszczówka ścieka po nas i chlupocze w sandałach. Żeńska część PASZCZAKÓW chce do auta i gdziekolwiek, byle nie na deszczu. Argumentuję, że podejdziemy obok stadionu na historyczny cmentarz, wspaniała rzecz do obejrzenia, wejdziemy z boku, chwila po błocku i dalej już żwirek. Uuuups! Chyba nie była to najlepsza forma zachęty. Następuje bunt!
No cóż , nie jestem politykiem i obiecywanie złotych gór nie idzie mi najlepiej. Jednakże znam cuda, które czyni dobra bajera. Przepowiadam rychłą poprawę pogody, mamię lodami, colą, piwem, kurczę ,nawet świeżym chlebem i masłem - ALE PO ZWIEDZENIU CMENTARZA! Udaje się!
Czyż nie warto było?

Uff, jedziemy dalej, pogoda poprawia się i można trochę pofotografować. Niestety w Sarajewie widać na każdym kroku jego niedawną przeszłość.


Wśród wypalonych i zbombardowanych budynków tętni życie:

"Kto handluje, ten żyje", jaką ten cytat ma w tym miejscu wymowę!

Objeżdżamy całe stare miasto wokół Dżamiji, targu miejskiego robiąc rundę ulicami Obala Kulina Bala i Mula Mustafe Baśeskije, oraz Marśala Tita zbaczając w bardzo ciekawe , muzułmańskie dzielnice Bjelave i Hrastovi . Na starym mieście parkujemy i idziemy zwiedzać oraz zrobić obiecane zakupy.(pamiętacie moje obietnice- chleby, masła,piwa itp.?) Po przejściu 100 mb zaczyna LAĆ, znowu woda penetruje nas od głów po podeszwy sandałów. Ale jesteśmy już prywykli, nic nam to! Skoro nie ma miętkiej gry, to nie ma. Robimy zakupy też (ach te jaja z butelkami i kaucją).
Wjeżdżamy na Put Mladih Muslimana, skąd widać panoramę miasta (w chmurach), detale wyglądają lepiej-

Wieczorem powrót do naszej kempingowej twierdzy. Asfalt po obu stronach głównej arterii miasta- Bulevar`u Meśe Selimovića jest zdarty na głębokość jakichś 20 cm. Nie istnieją więc żadne pasy na jezdni a studzienki kanalizacyjne sterczą z iście fallistyczną symboliką. Nie przeszkadza to jednak, by ruch, aczkolwiek slalomem odbywał się płynnie, rzekłbym , wesoło nawet, jak na torze przeszkód, lecz bez żadnych incydentów i zawisów na wspomnianych , nieoznakowanych studzienkach. Już widzę taką sytuację na Alejach w Krakowie


Zajeżdżamy na kemping - piwko (Sarajevsko, ma się rozumieć) , kolacja, piwko i lulu.
Jutro w Durmitor!!
Czekacie na Albanię? Nie od razu Kraków zbudowano, nie od razu do Albanii wjechano!
Pozdrawiam miłośników tasiemcowych seriali, c.d.n.
Idę oblookać szczątki lodówki!
PASZCZAKI