W niedzielę o piątej rano jeszcze było ciemno jak żegnaliśmy się z naszym gospodarzem. O 13.30 odpływał nasz prom z Neapoli, na końcu Peloponezu. Do zrobienia mieliśmy 500 km.
Droga przez Chalkidę była już odblokowana, ale to co zobaczyliśmy po drodze to koszmar. Woda, a przede wszystkim lawa błota z kamieniami spływająca z gór, zmyła całe wioski. Wraki samochodów wisiały zaczepione na drzewach i leżały do góry kołami w rzece. Na poboczu drogi hałdy zaschniętego błota.
Pod Atenami, na wysokości Metamorfosi kolejna katastrofa. Nad autostradą kłęby gryzącego dymu, w wiadomościach mówią, że pali się fabryka plastiku.
Przez kanał Koryncki przejeżdżaliśmy już nie -naście, a -dziesiąt razy, ale zawsze się zatrzymujemy. Tym razem na śniadanie.
Most w Skala, jeszcze półtorej godzinki jazdy, zdążymy spokojnie. Taki sztywny plan trochę stresuje, ale z drugiej strony, gdybyśmy nie mieli zarezerwowanych biletów do wykupienia w biurze, dzisiaj tym promem byśmy nie popłynęli.
Kithira- to nasz następny cel.
W 2008 roku, kiedy byliśmy tu pierwszy raz, wyspa nie była tak popularna. Nie sądziłam, że dzisiaj tylu Greków wybierze ją na sierpniowy urlop. Na szczęście ich preferencje w większości nie pokrywają się z naszymi i poza tą podróżą nie musieliśmy z nimi się tłoczyć.
Nasze auto dwusamochodową windą musiało zjechać do dziury pod pokładem.
Na szczęście rejs nie był długi.
Znak rozpoznawczy
Diakofti, gdzie znajduje się port, to wrak zatopionego w 2000 roku statku i piaszczyste plaże z płytkim, łagodnym zejściem do wody.
Wyspa jest mała, dużo mniejsza od Evii, ale bardzo ciekawa dla turysty- taka cykladopodobna, w sam raz na tygodniowy pobyt.
Nasz apartament Prapas jest zlokalizowany dosyć wysoko, na wjeździe do miejscowości
Agia Pelagia. Warunki super, balkon, a właściwie duży taras-jeszcze lepszy. Z przyjemnością spędzaliśmy tu późne popołudnia i wieczory licząc przepływające daleko statki.
Taki widok miałam nie podnosząc się z łóżka