Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Śródziemnomorska 1,5 - Grecja 2007

Do Grecji przynależy około 2500 wysp, ale tylko nieco ponad 150 jest zamieszkana przez ludzi. Grecja słynie z produkcji marmuru, który jest eksportowany do innych państw. Grecja posiada aż 45 lotnisk. Językiem greckim posługiwano się już cztery tysiące lat temu - to jeden z najstarszych języków w Europie.
weldon
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 39917
Dołączył(a): 08.07.2009
Śródziemnomorska 1,5 - Grecja 2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) weldon » 24.06.2010 07:43

Obrazek

Śródziemnomorska 1,5 - Grecja 2007

Spis treści

01 Prolog
02 Przygotowania
03 Wyjazd
04 Włochy
05 Prom
06 Korynt, Mykeny, Drepano
07 Hotel
08 Drepano
09 Zwiedzamy - Tolo
10 Wyprawa na Wyspę Królików
11 Zwiedzamy - Epidauros
12 Fish piknik
12b Zwiedzamy - Ateny
14 Tolo, Korynt, Patras
15 Prom, Wenecja - wielki powrót


Galerie zdjęć

Wyjazd. Bystra
Przez Słowację i Austrię
Wenecja
Adriatyk
Korynt
Mykeny
Tolo
Wyspa Królików
Fish piknik
Epidauros, Nafplio
Ateny
Drepano - Korynt - Patras
Prom
Wenecja - Polska


Galerie otwierają się w formie prezentacji, ale pod spodem są miniaturki.
O zdjęciach napisałem na końcu.












-------------*/*/*/*/*/*/*/*/*/*/*/*/*-------------


A miało być tak pięknie ...

Zanim wyjechaliśmy dowiedzieliśmy się, że jedziemy do jednego z najbardziej niebezpiecznych,
pod względem poruszania się po drogach, kraj Europy, na najgorszy pod tym względem półwysep,
że te upały w Polsce to nic, w porównaniu z upałami na południu, że ta cała część Europy płonie
i spowita jest siwym dymem ...

I tak nie było wyboru. Mnie nic by nie powstrzymało przed wyjazdem.
Nie pamiętam już kiedy ostatnio byłem na porządnym urlopie.
Dziewczyny tak się nie przejmowały na szczęście.

Przygotowania zakończyliśmy już dość dawno temu, wszystko było zapięte na ostatni guzik ...

Pierwszy raz w życiu przekraczałem granice bez granic.

Przede mną, przed nami był już tylko jeden cel ...

Grecja.

Obrazek
Ostatnio edytowano 24.06.2010 08:35 przez weldon, łącznie edytowano 1 raz
weldon
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 39917
Dołączył(a): 08.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) weldon » 24.06.2010 07:44

Obrazek

Przygotowania

Pierwsze co, to zapomniałem dokąd jedziemy.

Na szczęście internet działał, więc spokojnie zlokalizowałem to miejsce, poniżej Aten,
gdzieś na wybrzeżu Morza Egejskiego (ach, jak to brzmi ... Morze - Egejskie).
Wyszło mi, że to Anavyssos, a właściwie Palea, a dokładnie Plaza Resort Hotel.

W mapach googla wszystko wyglądało OK.
Plany sobie podrukowałem, najważniejsze informacje ściągnąłem ...

Przysłali nam program.

Drepano.

Nie ma.

To znaczy były jakieś, ale mi żadne nie pasowało.
Jeszcze mi kumpel mieszał, bo jemu też się pop...ło, jego synowi też,
no i w końcu wyszło, że ni cholery nie wiemy gdzie jedziemy.

Nie ma siły, ferie są, jedziemy do Janka. W góry.

W ten sposób znów (o Jezu!) wylądowaliśmy w zaprzyjaźnionym ośrodku w górach.
Już nas tu znali, już mu wszystkich znaliśmy, ale niewątpliwą zaletą tegoż ośrodka,
przynajmniej dla mnie, był fakt posiadania basenu.

Poranna kąpiel w ciepłej wodzie z widokiem na zaśnieżone górskie szczyty
potrafi czynić cuda. Co prawda w tym roku widok był taki sobie, bo śniegu dowaliło tyle,
że poruszaliśmy się w śnieżnych tunelach mocno nas przewyższających, ale dzieciaki
zadowolone były.

Kaska sobie pobrykała na nartach, ja się opaliłem, wymoczyłem ... Fajnie było.

Ale, ale, do rzeczy. Drepano to mała wiocha na Półwyspie Peloponeskim,
tak poniżej starej stolicy Greckiej, Nafplio.
Daleko. Trzy noclegi po drodze. Na szczęście nie byle jakie, ale o tym potem.
Zapowiadało się ciekawie.

Po powrocie zaktualizowałem sobie bazę danych o miejscach w których mamy być,
zakupiłem nowe karty do aparatu, buty do wody, a istnieniu których pojęcia do tej pory
nie miałem, koszule z długim rękawem i długie spodnie, w tym upale niezbędne,
zapakowaliśmy i ... usiedliśmy na walizkach, wyczekując na dzień w którym przyjedzie
po nas Janek.

Na polecenie Bożeny, która już z tą ekipą jeden wyjazd miała za sobą,
rozpocząłem intensywne treningi ... ;)

W końcu minął drugi tydzień lipca ...

Obrazek
weldon
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 39917
Dołączył(a): 08.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) weldon » 24.06.2010 07:44

Obrazek

Wyjazd

Koncepcja wygrała taka, że Janek, kierowca naszego autokaru, przyjedzie z Bielska-Białej
do Warszawy, zanocuje u mnie, bo najdalej, a rano wyjeżdżamy, zbierając po drodze ekipę.

Nocujemy w Bystrej, a następnego ranka, wcześniutko, wyjeżdżamy, zabierając z kolej
następnych uczestników wycieczki w Bielsku, Wilkowicach, Szczyrku, Wiśle w końcu
i ruszamy w nieznane.

Pomysł był całkiem niezły, tyle, że już w drodze z Warszawy do B-B, jak również
przy wieczornych ognisku, mocno nadszarpnęliśmy swoje zapasy.
Z basenu też nic nie wyszło, bo w Magnusie miejsc wtedy nie mieli
(jacyś żołnierze z Iraku się akurat zwalili) i nocowaliśmy w pobliskim SkiParku
(tradycji stało się zadość i kumplowi, ledwo przekroczył próg SkiParku, rączka
w walizce się urwała. Na schodach. W kolano mi przyp... przywalił. Bolało całą drogę.
Trzeba było środki znieczulające uzupełnić.)
W SkiParku, do którego po raz pierwszy dotarłem latem, okazało się,
że wcale nie jest tak wąsko, że mają parking, mały basenik, oczko wodne,
ławeczki, huśtawki ... Dotychczas w tych miejscach leżała potężna warstwa śniegu.
Wieczorkiem, jak wspomniałem, zrobiliśmy sobie ognisko, no i, poszliśmy spać.
Zapowiadała się ciężka droga.

Obrazek

Wyjechaliśmy zgodnie z planem, na kogoś trzeba było poczekać, zajrzeliśmy jeszcze
do zaprzyjaźnionego sklepu. Ruszyliśmy.

Jak wyjeżdżaliśmy o świcie jeszcze było chłodno, a teraz, tuz za pierwszą granicą,
sypnęło słońcem.

Miało to swoje dobre strony, bo się wszyscy, razem z dzieciarnią pospaliśmy
i nawet nie wiemy kiedy i jak dojechaliśmy do Wiednia.
W Wiedniu mieliśmy pożegnać się z kierowcą, który jechał jako zmiennik Janka.
Do Polski wracał pociągiem.
Janek zawsze dbał o bezpieczeństwo jazdy i przestrzeganie przepisów.
Dlatego też każdą podróż rozpoczynał od krótkiej modlitwy kierowcy,
nie śpieszył się po drodze, jadąc zawsze z bezpieczną prędkością,
no i stąd zmiennik, który doprowadził nas do Wiednia.

Nie przeszkadzało to nam. Przespaliśmy większą część podróży, trochę sobie obejrzeliśmy
Bratysławę, trochę rzuciliśmy okiem na Wiedeń. Wracać mieliśmy obwodnicą, Ring coś tam,
ale na razie kierowaliśmy się już w jedynym, słusznym kierunku.
Przed nami, coraz bardziej, rosły Alpy, a my wypatrywaliśmy granicy z Włochami...

Obrazek

Wyjazd. Bystra
weldon
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 39917
Dołączył(a): 08.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) weldon » 24.06.2010 07:45

Obrazek

Włochy

Austrię opuszczaliśmy już po ciemku, autostradą Alpe-Adria, "nowym" przejściem granicznym.
W strefie Schengen jeszcze nie byliśmy, ale kompletnie nie odczuwaliśmy tych granic po drodze.
Jeszcze rok temu, dziewczyny miały jakoś gorzej.

Jak wspomniałem, ciemno się zrobiło, żar trochę odpuścił, tym bardziej, że wjechaliśmy w Alpy,
nawet, jak nam się wydawało, po drodze widzieliśmy jakieś białe plamy, jakby zmarzlina,
albo resztki śniegu? Tym bardziej, że minęliśmy Tarvisio, miasteczko w którym mieliśmy nocować
i pojechaliśmy wąską, krętą, wręcz kamienistą miejscami drogą w góry.
Tylko zaufanie jakie pokładaliśmy w Janku (oraz odbywające się od czasu do czasu - ale to,
z powodów podanych wcześniej - skromne imieninki ;)), pozwoliły nam nie przejmować się
gdzie jedziemy.

Wylądowaliśmy w końcu na parkingu jakiegoś hotelu.
Był to Hotel sportowy, pozostałości po odbywającej się tutaj w 2003 roku Uniwersjadzie Zimowej.

Idziemy spać.

Poranek nie pozostawił złudzeń. Byliśmy gdzieś na szczycie Alp.
Powietrze było klarownie czyste, świeciło słońce, cisza w uszy biła ... Było przepięknie.
Tak w zasadzie, to moglibyśmy tu zostać jeszcze chwilkę.

Obrazek

Otaczające nas skały powalały, czego nie mogliśmy powiedzieć o hotelowej kuchni :)
Zdarzało mi się gorzej jadać, ale to raczej dlatego, że sam sobie przygotowywałem ...
Dobra. W konfrontacji mieć ładne widoki albo mieć jedzenie zwyciężyła wola przeżycia.
Wyjeżdżamy.

Gdybyśmy wiedzieli, co nas czeka - chyba byśmy zostali ...

Po wyjeździe z parkingu, a dalibyśmy sobie głowę, że powinno być odwrotnie,
Janek skręcił w lewo. Coś tam margał pod nosem, o jakiejś niespodziance, ale ...

Mijaliśmy coraz bardziej odludne domki, które zresztą, w końcu się skończyły,
a my się wspinaliśmy, wspinaliśmy, do momentu w którym nie otworzył sie przed nami
przepiękny widok na dolinę. Byliśmy na przełęczy, a ten wężyk, gdzieniegdzie
przebijający sie pomiędzy rosnącymi na zboczach drzewami był naszą drogą w dół.

Niektórzy zaczęli się głośno modlić ...

Obrazek

W skrócie.
Wyobraźcie sobie drogę na sv. Jure, tylko z bardziej stromymi ścianami, z górami dookoła,
z tunelami, "oknami" z widokami na rozciągającą się daleko pod nami dolinę.
No i dłuższą.

I teraz pomyślcie, że zjeżdżacie z góry autokarem.

Obrazek

Na trzeźwo nie poszło. Dzieciaki tylko miały kiepsko. Siedzieliśmy jak trusie.
Zazwyczaj tak bywa, że, ponieważ ścianę mieliśmy raz z lewej, raz z prawej strony,
to zawsze połowa była poszkodowana w widokach, więc się wszyscy przewalają, raz na jedną
raz na druga stronę. Tym razem nikt nie ryzykował i nie leciał, żeby "popatrzeć".
Na domiar złego, droga była straszliwie wąska, więc nie wiem, jak Jankowi udawało się
zakręcać na raz, na dole zauważyliśmy pracowicie wspinający się do góry punkt.
W miarę upływu czasu, punkt się powiększył i okazał sporą wywrotką, wiozącą jakiś badziew
na sobie. Nie ma siły, Nas jest więcej. Zwalimy go!
Za nami zjeżdżała druga ciężarówka ...

Obrazek

Zanim się spotkaliśmy droga się trochę unormowała, zbocze złagodniało, pojawiło się
więcej drzew, miejscami tryskały źródła, zaczęły płynąć strumyczki, małe wodospady.
Kolejny raz zostaliśmy zauroczeni zmiennym obliczem Alp.

Obrazek

Nad nami górowała prawie pionowa ściana, z której niedawno zjechaliśmy, zrobiło się
zielono, pomału teren się wyprostował i zaczął rozszerzać.
Mijaliśmy szerokie, wyschnięte rozlewiska rzek, mosty, w oddali wciąż mijaliśmy się
z autostradą.
Podobno tą drogą, którą właśnie przekroczyliśmy Alpy, kilka lat wcześniej, na wiosnę,
zeszły wody z roztopionych śniegów i straszliwie spustoszyły widoczną dolinę i w ogóle,
spore połacie północnych Włoch.
Stąd inwestycje, szerokie koryta rzek, estakady ciągnące się kilometrami.

Górskie strumyki szybko przerodziły się w potoczki, te w potoki, rzeki,
a potem zaczęły się kanały, w których zamiast dotychczasowej krystalicznie czystej wody
pojawiła się żółtobrunatna breja, nie wzbudzająca już takiego zainteresowania
jak to, co widzieliśmy kilkadziesiąt/kilkaset metrów wyżej.

Wraz z wodą zmieniła się okolica.

Zieleń lasu zamieniła się w szczątkową zieleń zagajników, przegradzających
wioski i miasteczka podobne do tych, które widzieliśmy w Austrii, później zaczęło się
robić bardziej industrialnie, sucho, zmieniły się domy, pojawiły palmy.

Musiałem mieć głupią minę, jak na podwórku jakiegoś gospodarstwa, zamiast zwykłej sosny,
no dobra, pini, zobaczyłem regularną palmę.

Potem zrobiło się już straszliwie płasko i straszliwie gorąco.

Obrazek

Na Ponte della Liberta, most łączący Wenecję z lądem dotarliśmy około południa.
Akurat mieliśmy tyle czasu, żeby znaleźć parking w pobliżu Bacino Stazione Marittima
gdzie zostawiliśmy autokar i gdzie umówiliśmy się po powrocie i udać się w krótką
wycieczkę po Wenecji.

Janek został załatwiać papiery, a my, przez most łączący port z resztą miasta
skierowaliśmy się na najbliższy dworzec tramwaju wodnego. Niby mieliśmy przewodnika,
ale tyle, co mieliśmy tu spędzić, to potrzebowaliśmy go tylko po to, żeby zaprowadził nas
na Plac św. Marka czyli Piazza San Marco, gdzie mieliśmy się za kilka godzin spotkać.
Dziewczyny były tu rok temu i woleliśmy się odłączyć od grupy i samodzielnie
poszwendać po zabytkach.

Obrazek

O Wenecji to Mariusz tyle napisał, że nawet nie podejmuję się w jakimkolwiek stopniu
o tym mieście coś wspominać, więc ograniczę się tylko do osobistych kilku refleksji.

Po pierwsze, pomysł wg mnie kretyński, zwłaszcza wobec panujących tu upałów,
ale na tym pierwszym moście, na balustradzie, przymocowane były kwadratowe blachy,
na których umieszczone były jakieś kolorowe płaskorzeźby.
Zaintrygowani podeszliśmy bliżej i, czym prędzej daliśmy wióra.
Płaskorzeźby okazały się pieczołowicie, musi być, latami przyklejanymi gumami do żucia.
Śmierdziało to, muchy latały ...
Wspominałem już, że to kretyńskie? A tam kretyńskie. Debilne!
Jak ktoś, gdzieś, kiedyś trafił palcami na świeżo przyklejoną pod blatem stolika
gumę do żucia, ten mnie zrozumie.

Obrazek

Drugie - niestety - śmierdziało. Nie wszędzie, ale te pomniejsze kanały, tam gdzie
nie było cyrkulacji wody, gdzie zbierały się całe góry śmieci niesionych przez fale,
no i te ich śmieciarki. Dobrze, że to pływało, ale to były zwykłe barki, na które,
wyskakiwało kilku takich chłopaczków, wywalali zawartość śmietników i takich zebranych
gór śmieci. Raz było to spakowane w worki, raz luzem. Żar był okropny ...

A poza tym, miasto niesamowite. Piękne, mimo upału, mimo tych tłumów turystów,
malownicze, pełne kolorytu, pełne weneckich masek, wachlarzy, które nie omieszkaliśmy
kupić - nie ma, słuchajcie, nie ma nic lepszego na upały jak wachlarz.
Rok wcześniej Bożena to przyuważyła. Jako jedyna kupiła sobie wachlarz, bo inni
wyposażyli się w takie wiatraczki na baterie, jakieś zraszacze.
Nie ma nic lepszego. Polecam.
Bardzo duże wrażenie zrobiła na mnie roślinność. W tym mieście, w którym starano się
wykorzystać każdy centymetr kwadratowy powierzchni, zawsze znalazło się trochę miejsca
na jakiś krzaczek, jakieś drzewko, jakąś skrzynkę z kwiatkami.

Obrazek

Wycieczka była intensywna, ale czas nas gonił. Jeszcze tylko trochę zdjęć tych
kolorowych domów, jeszcze gondolierzy,jeszcze blaszana czacha ...

Mijamy, obchodząc z daleka "płaskorzeźby", mostek, rondo i lądujemy w autokarze.
Szybko wjeżdżamy na teren portu i ... stajemy w straszliwej kolejce.
Jesteśmy jedynym autokarem, dookoła same osobówki, pewnie inni wjechali wcześniej,
bo kilka autokarów stało koło nas.
Patrząc na kolejkę utwierdzam się w przekonaniu, że kabriolety to poroniony pomysł.
Stoi tu ich kilka, ze złożonymi dachami. Rozkładają jakieś parasolki, rozkładają dachy.
Po co komu samochód, w którym latem dostajesz po głowie słońcem, zimą ci pada za kołnierz.
No bajer jest, najlepiej to te dzieciaki wystawione na żar nieba wiedzą.

Obrazek

Janek otwiera drzwi - mamy zabrać wszystkie bagaże i dwójką dojechać do promu.
Lepiej się teraz kawałek przelecieć, niż siedzieć w tym nagrzanym autobusie.
Na promie czekają na nas kajuty, kolacja, zimne picie ... Idziemy.

Trochę pobłądziliśmy, ale w końcu trafiliśmy na odpowiedni trap, jeszcze kilka,
może kilkanaście metrów pod górę i lądujemy w czeluściach statku.
Tu są ruchome schody! kolejne kilka pięter przejeżdżamy w komfortowych warunkach
i trafiamy w sam środek luksusu. Recepcja, złotem świecące balustrady, dywany,
klimatyzacja, chłodno jest, dystrybutory z zimną wodą ...

Obrazek

Mimo, że jest to jeden z mniejszych statków, jak się później okazało, tej floty,
już na nas zrobił wrażenie. Pod nami chyba dwa, czy trzy pokłady dla samochodów,
trzy czy cztery pokłady mieszkalne, sklepy, knajpy restauracje, kawiarnie, baseny,
pokłady. Dwie noce i dzień.
Będzie co robić, oj będzie :D.

Obrazek

Przez Słowację i Austrię
Wenecja
weldon
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 39917
Dołączył(a): 08.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) weldon » 24.06.2010 07:46

Obrazek

Prom

Przy miłym, panującym we wnętrzu promu, chłodzie już spokojnie czekaliśmy
na sprawdzenie paszportów, rozdanie biletów, podział na kajuty.
Zresztą dość szybko się przerzedziliśmy, bo ci "załatwieni" natychmiast byli
odprowadzani przez kogoś z obsługi do kajuty.

Nasza była wewnętrzna.
Bez okien znaczy się, ale miało to swoje zalety, bo mogliśmy się przespać o każdej porze.

Chwila moment pogubiliśmy się.
Wystarczyło, że za kimś się zamknęły drzwi i już się nie wiedziało, gdzie on zniknął.
Jak wspomniałem, nasza była wewnętrzna, co wynikało z prostego faktu, że za taką zapłaciliśmy.
Zewnętrzne posiadały okna. Okna były zaj... zafajdane czymś z zewnątrz tak,
że kompletnie nie było nic widać. To znaczy kłamię. Komuś się trafiła fajna kajuta
z oknem na pokład, więc umytym, za to bez żadnych firanek. Tak gdzieś od siódmej rano
do późnych godzin wieczornych wyglądali jakby w akwarium na wybiegu siedzieli.
Dopóki się ludzie nie przyzwyczaili, to im stale zaglądali.
Wieczorkiem siedzieli po ciemku.

Obrazek

Okna miały jeszcze te zaletę, że wpuszczały światło słoneczne.
Nawet się zastanawialiśmy, że oni może jakim wapnem te okna pobielili, żeby to słońce
tak nie nap... nagrzewało pomieszczenia, bo klima nie wytrzymywała.
Taki piekarniczek się robił.
Wyobraźcie sobie zresztą, jak u kumpla zaraz się ta klima zepsuła.
Pół nocy siedzieli na korytarzu, bo sam powiew powietrza z kajuty powodował
powstawanie bąbli od oparzeń. U mnie, dla odmiany, odwrotnie.
Coś mnie podkusiło, że by ten grzybek od nawiewu spróbować podregulować,
co skończyło się tak, że do tej małej kajutki zaczęło głośno wpadać przeraźliwie
zimne powietrze.
BYło przyjemnie, a zrobiło się zero jedynkowo: dmucha - zimne, ale mocno zimne i głośne,
albo jest cisza, ale nie dmucha wcale. Patrząc na perypetie i próby dogadywania się z załogą
(statek niby grecki, ale po jakiemu oni mówili?) woleliśmy już pozostać przy tym,
co mieliśmy. Po prostu, jak siedzieliśmy w kabinie, to przykręcaliśmy,
jak wychodziliśmy dawaliśmy czadu, żeby mieć lodóweczkę po powrocie z pokładu.
Wieści się dość szybko rozniosły i sporo "bagażu" trafiło do nas, a klucz do naszej
kajuty stał się najpilniej strzeżoną rzeczą na całym promie.
Trochę to było upierdliwe, bo co jakiś czas musiałem z kimś do tej kajuty się udać,
co, po jakimś czasie, zwłaszcza, ze względu na panujący upał, źle na mnie zaczęło
działać ;), więc wolałem już, bez żadnych gratyfikacji, klucz ten, po prostu,
wypożyczać. I tak już się pogubiłem, co, do kogo należało ...

Obrazek

No to ponarzekałem na statek, na załogę, czas przejść do pozytywów.
Anek Lines, spora linia promowa, kursująca po Adriatyku i Morzu Egejskim.
Nasz prom nazywał się Lefa Ori, co sobie na nasze przetłumaczyliśmy
jako Złota Lwica*, i należał do tych mniejszych. Półtora tysiąca pasażerów,
700 samochodów, świeżo po remoncie w 2000 roku. Nówka sztuka, mało śmigana.
Na rufie dwa pokłady plażowe z knajpką, barem, basenem, pokłady do leżakowania
wzdłuż burt, pokład plażowy na dziobie, wewnątrz galeria sklepów bezcłowych,
kafejka internetowa, olbrzymia restauracja na dziobie, na rufie, coś w stylu baru mlecznego,
zagrody dla psów ...
Przeprowadziliśmy oczywiście szkolenie dzieciakom. Niby jakiegoś tam niebezpieczeństwa nie było,
ale miały zakaz poruszania się samotnie. Przecież jakby kto je wciągnął do kajuty ...
Drzwi wyciszone, łatwo się zgubić, przeszukać nie sposób.

Zwiedzamy.

Obrazek

Pierwsze, co się rzuciło w oczy, to olbrzymia masa ludzi rozkładających się na pokładzie
oraz w korytarzach, a zwłaszcza klatkach schodowych statku, do spania.
Niektórzy sobie namioty rozbijali. 8O

Metodą dedukcji, z własnych skojarzeń oraz z prospektu w końcu pokapowaliśmy się,
że jest to jeden z tańszych sposobów przemieszczania się za morze.

Obrazek

Według tego, co napisali w ulotce, nasz sposób, czyli samochód - pod pokładem, my - w kajutach,
należał do tych bardziej ekskluzywnych. Kolejną wersją było wynajęcie miejsca np. pod kamper.
Mocowali caravan na pokładzie samochodowym w takich boksach, dawali prąd, wodę i dostęp do kibla,
i człowiek płynął przez Adriatyk we własnym łóżku. Inną wersją było siedzenia "lotnicze".
U nas tego nie było, ale na niektórych z promów, jest taka "autobusowa" wersja.
Człowiek dostaje miejsce w fotelu lotniczym, jak w samolocie, z widokiem lub bez.
No i, najtańsza z wersji - bilet za przewóz. Wtedy, właśnie tak jak to obserwowaliśmy,
nocuje się na korytarzu, lub na którymś z pokładów, w śpiworku, umyć się można w umywalni,
zjeść w tym barze "mlecznym" lub pokładowym.

W sumie to podróż bez jakichś większych zakłóceń odbyliśmy.
Spiekliśmy się na raka, napluskaliśmy w baseniku, objedliśmy na posiłkach.
Sporo czasu spędzaliśmy w barkach pod pokładem, tym bardziej, że widok brzegu się skończył,
a morze zrobiło się monotonnie gładkie, ciche, spokojne i puste.
O tym, że zbliżyliśmy się do któregoś brzegu informowały nas tylko sms'y, które nagle,
wszyscy, dostawaliśmy jak tylko znaleźliśmy się w zasięgu któregoś nadajnika.
Kretyński zwyczaj. Nagle, w środku nocy, po kilka sygnałów w każdym telefonie ...
Jeszcze jedna rzecz przypominała, że to morze nie należy do najszerszych.
Europa wtedy płonęła. Żywym ogniem się paliła, o czym świadczyły dymy, widoczne z daleka,
unoszące się nad horyzontem. W nocy wyglądało to gorzej. Wtedy widoczne były łuny,
a im bliżej brzegu płynęliśmy, tym widok był bardziej przeraźliwy.
Chorwacja, Albania, Grecja ...

Obrazek

Docierały do nas jakieś szczątkowe informacje, jak pożary trawią Grecję.
Nie wyglądało to za ciekawie. Z drugiej strony - zrobiliśmy sobie właśnie sielankę
na środku morzu.

W życiu się tak nie wynudziłem, wpatrując w przeraźliwie błękitną, gładką toń ...
Gdzieś nam się po drodze jedna godzina zgubiła. A może znalazła?
Jakoś nam w ogóle dzień się dziwny zrobił. Jak przybijaliśmy do Patras, to w ogóle
było jeszcze ciemno. A to była jakaś szósta, góra szósta trzydzieści.

No, ale trochę do przodu wybiegłem.

Co prawda, na pokładzie, w sumie, niewiele się działo, ale udało mi się dwa razy
zwrócić na siebie powszechną uwagę.

Telefon sobie wtedy sprawiłem. Nowy. Zresztą - praktyczna rzecz - dziewczynom sprawiłem
identyczny, dzięki czemu zaoszczędziłem dźwigania na ładowarkach - zamiast trzech,
wzięliśmy dwie i wystarczyły.

Obrazek

Sęk w tym, że to był mój pierwszy, multimedialny telefon.
Poprzedni ukradli mi tak gdzieś po trzech dniach użytkowania i niedawno dopiero
rozstałem się z taka kilkuletnią Motorolą. No więc, sprezentowałem sobie i dziewczynom
dodatkowe karty, załadowaliśmy sobie music (ja, oczywiście, ten mocniejszy,
trochę punka, metal, trochę klasyki - znaczy się Ironów sobie wgrałem ...).
Słuchawki w uszy i czadu!
Sęk w tym, że z tymi słuchawkami polazłem do knajpy. Patrzę, siedzą, coś do mnie mówią,
ja odpowiadam, znów coś mówią, znów odpowiadam, widzę, łapami mi machają.
Wyciągam słuchawki i słyszę: "Ty tak nie drzyj tej japy, bo się ludzie zbiegli ...".

Jak by co, to wsadźcie sobie kiedyś słuchawki ...

Z tego wszystkiego tak się zdenerwowałem, że zażyczyłem sobie tzipouro.

Obrazek

No, tzipouro taka grecka gorzała. Mocna - ponad 45 % ma. Taka rakija, też z winogron
pędzona, tyle, że bez anyżku. Jak się do tego anyżku doda, to się robi ouzo.
Ouzo też jest niezłe, co prawda w naszym klimacie to nie podchodzi, ale tam, w tym upale,
taka szklaneczka rozrzedzona zimną wodą, jak to się w czasie rozłoży, nieźle działa.

Ale teraz miałem ochotę na coś bardziej swojskiego, no a że grecki statek, to i tzipouro.
Zimne, dobre było. Nawet na raz weszło, poprawiłem, przy trzecim kumpel mnie trąca:
- TY, oni się jakoś dziwnie na ciebie patrzą. - Chyba faktycznie się dziwnie patrzyli.
Teraz dopiero zwróciłem uwagę, że stoją koło mnie już trzy szklaneczki z wodą.

Znaczy się, powinienem rozcieńczać ... Tylko po co? Takie lepsze.
Zamiast czwartego zamówiłem kawę. Trochę głupio mi też było więc obaliłem jeszcze
te trzy szklaneczki z wodą, ale i tak, jak wychodziłem, to wyglądali za mną.
Zdaje się, że spożyłem jakąś, według nich, zabójczą ilość tego alkoholu.
Nie wiedzieli na szczęście, że nasza ekipa cały czas intensywnie trenowała ...

Obrazek

Podobno, jest taka teoria, to prawdziwi Grecy przetrwali w jakimś szczątkowych
ilościach w miastach, natomiast wieś stanowi konglomerat różnych nacji, w tym,
napływających gdzieś tak w VI wieku n.e. Słowian. Wydawało by się, że powinniśmy
w związku z tym, mieć sporo wspólnego. Okazało się, że nie bardzo.
Może ze względu na upał, ale w czasie swojego pobytu widziałem tylko raz zawianego Greka.
W Atenach.
Z kilkoma właścicielami knajp udało nam się napić porządnej, czystej, albo jakiego
drinia z sokiem jabłkowym na żubrówce zrobić, dopiero, jak skończyli pracę.
Oni w pracy - ani ciut, ciut ...
W sumie, przy panującym upale, doskonale ich rozumiałem.
Bez klimy, to człowiek zaczynał funkcjonować, tak na prawdę, dopiero po zmroku ...

Po krótkim postoju w Igumenitsie, gdzie wyładowaliśmy część pasażerów, szybko juz
dotarliśmy do Patras. Jak wspomniałem, pomerdały nam się godziny, ciemno było.
Janek dość szybko wyjechał z promu. Gwałtownie, prawie że bez świtu, zrobiło się jasno.
Znad Zatoki Patraskiej odnogi Morza Egejskiego, wzdłuż Zatoki Korynckiej ruszyliśmy autostradą
w kierunku Koryntu ...

Obrazek


Adriatyk





* w rzeczywistości jest to nazwa pasma przepięknych Białych Gór
(Lefka Ori albo Madares) na Krecie :)
weldon
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 39917
Dołączył(a): 08.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) weldon » 24.06.2010 07:48

Obrazek

Korynt, Mykeny, Drepano

Wzdłuż autostrady którą jechaliśmy, ciągnęły się kamieniste tarasy, wydzielone kamiennymi
murkami, na których albo nic nie rosło, albo sterczały jakieś popalone krzaczory, natomiast
wzdłuż tarasów ciągnęły się jakieś dziwne, czarne, poskręcane nitki.

Minęło trochę czasu, zanim zorientowaliśmy się, że są to ślady niedawnych pożarów.
Wypalone krzaczki były, swego czasu, potężnymi krzakami oliwek, zaś poskręcane nitki
to popalone, gumowe węże systemu nawadniania.
Później wielokrotnie widzieliśmy takie gaje oliwne, plantacje winogron,
takie plątaniny czarnego węża, dostarczające wodę nawet na duże odległości.
Nawet, tak jak to widzieliśmy, wzdłuż autostrad.

Okazało się, że to, o czym szczątkowo dowiadywaliśmy się z telewizji, było faktem.
Tuż przed naszym przyjazdem zakończyła się walka z jednym z potężnych pożarów na półwyspie.
Jak się okazało, nie pierwszym, nie ostatnim.

Przed nami - Korynt.

Obrazek

Tak w zasadzie, to teraz interesował nas bardziej Archea Korinthos, taka wiocha, poza miastem,
w której znajdowały się ślady dawnej świetności tego miasta (no wiecie, domy z czerwoną latarnią,
córy ... ;))

Obrazek

Żartowałem ;) Małe miasteczko, kilka knajpek na rynku, oczywiście (ponieważ się wcześniej
przygotowałem) zaraz zamówiliśmy grecką sałatkę, souvlaki, moussakę ... Nazw nie pamiętam,
wyglądu i smaku też już nie za bardzo, więc tylko tyle powiem, że kuchnia nam smakowała.
Z początku braliśmy sałatkę i trzy, różne, potrawy, ale, stanowczo, było to za dużo.
Później ograniczyliśmy się do dwóch. W Polsce próbowałem odtworzyć greckie klimaty,
ale to nie to. Nie te oliwki, nie ta feta, tzatziki jakieś takie ...

Obrazek

Inna sprawa, że ten grecki klimat, mimo upału, sprzyjał nam. Te leniwe podejście do rzeczy,
brak pospiechu, ta zimna woda, nalewana bezpośrednio z kranu. Mimo, że wiedziałem,
że woda podawana w dzbankach jest zwykłą kranówą, nie martwiłem się tym.
Woda w Grecji jest doskonała. Spokojnie można pić wodę z kranu - wystarczy schłodzić.
I taki właśnie rytuał nam się podobał. Stoliki na zewnątrz, cień z parasoli,
dzban zimnego wina dla dziewczyn, dzban zmrożonej wody, szklaneczka ouzo, grecka sałatka,
chleb maczany w doskonałej oliwie ... i tak się siedzi. Godzinę, dwie ...

Obrazek

Na ryneczku w Starym Koryncie pierwsze zakupy poczyniliśmy. Jakieś ikony, kartki pocztowe
i takie koraliki, jak mówili, nawet ich premier ich używa. Uspokajają. Tak się je,
jak paciorki różańca, przez palce przesiewa, obraca. Nie wiem, czemu teraz Grecy tacy
gwałtowni się zrobili? Może tych koralików im zabrakło?

Obrazek

W pobliżu ryneczku można zwiedzić pozostałości po starożytnych miastach Greków
i Rzymian, jakie się w tym miejscu znajdowały. Portowe niegdyś miasto odsunęło się
swego czasu, od morza i dlatego obecne miasto położone jest kilka kilometrów na północ.
Nad Starym Koryntem góruje wzgórze Akrokorynt, niegdyś miejsce, w którym znajdowała się
słynna świątynia Afrodyty, znana jako miejsce sakralnej prostytucji, od której wzięło się
powiedzenie o "córach Koryntu". Jak się okazuje, ten sposób oddawania czci bogom był
dość powszechny zarówno w starożytnej Grecji, jak również w rzymskim imperium.

Obrazek

Po świątyni śladu nie zostało, natomiast warto wjechać na wzgórze obejrzeć ruiny
imponującej twierdzy wzniesionej przez krzyżowców, którzy w XIII wieku objęli te tereny
w posiadanie. Później rządzili nimi Wenecjanie, Turcy Osmańscy i było tak aż do 1821 roku,
kiedy to wybuchło powstanie, właśnie skierowane przeciwko Turkom, a które, w 1830 roku,
dzięki pomocy Anglii, Francji i Rosji doprowadziło do uzyskania częściowej niepodległości.
Wówczas to właśnie, pierwszą nowożytną stolicą zostało starożytne argolidzkie miasto - Nafplion.

Obrazek

Ateny były wówczas wiochą i dopiero od 1834 roku, kiedy to król Grecji, Otton Bawarski
przeniósł tam stolicę i rozpoczął budowę Pałacu Królewskiego czyli obecnego Parlamentu,
rozpoczyna się żmudny proces nauczania i przypominania Grekom o ich niesamowitej,
starożytnej historii i jej wpływie na cały świat. Ukoronowaniem tego procesu
były pierwsze Igrzyska Olimpijskie ery nowożytnej, które odbyły się w 1896 roku.

Obrazek

Ale teraz, zwiedzamy twierdzę. Najpierw bardzo wysoko wjeżdżamy autokarem. Później, kamienną drogą,
schodami wspinamy się coraz wyżej i docieramy do zewnętrznego pasa umocnień. Za bramą
droga ciągnie się dalej, kolejne umocnienia, forteca rozciąga się na całym wzgórzu,
jest ogromna. W oddali widać dodatkowe umocnienia, strażnice.
Znów przelatuje nad nami samolot.
Na zboczu góry widać głębokie rany, jeszcze dymiące niekiedy, ślady wczorajszego pożaru.
Ogromne czarne połacie. Pożar przeniósł się dalej. Z tej wysokości widzimy słupy dymu
unoszące się z pobliskich wzgórz, pokrytych plantacjami drzew oliwnych.

Obrazek

Na szczęście ogień jest daleko, od czasu do czasu zalewany wodą przez dwa samoloty oraz
ze zbiornika podwieszonego pod olbrzymim śmigłowcem. Widać teraz doskonale,
jak raz jeden raz drugi nabierają wody w Zatoce Korynckiej i wracają nad pożar.

Obrazek

Kilka dni później dotarła do nas informacja, że śmigłowiec miał awarię i że zginęła
cała załoga. Nie były to jedyne ofiary żywiołu. Zarówno w Grecji, jak i w całej
południowej Europie zginęło kilkadziesiąt osób.

Obrazek

Zjeżdżamy z góry. Niedługo opuścimy autostradę i skierujemy się w kierunku kolejnej,
czekającej nas dziś lekcji historii.
Przed nami Mykeny i grób Agamemnona.

Obrazek

O! cichy jestem jak wy! o Atrydzi!
Których popioły śpią pod świerszczów strażą
Ani mię teraz moja małość wstydzi,
Ani się myśli tak jak orły ważą.
Głęboko jestem pokorny i cichy
Tu, w tym grobowcu sławy, zbrodni, pychy!
Juliusz Słowacki

Najpierw Mykeny. Aż wierzyć się nie chce, że to stolica całej cywilizacji mykeńskiej.
Dookoła wzgórza, po środku wzgórze z miastem, poniżej kolejne wykopaliska,
odsłaniające kolejne odkrycia archeologiczne. Tym razem cmentarz.

Potężne mury cyklopowe, Brama Lwów, cztery tysiące lat patrzą na nas.

Obrazek

Na wzgórzach widzę palące się ogniska i wieże wartownicze, z których rozpościera się
doskonały widok na żyzną dolinę, rozpościerającą się aż do morza dzięki któremu Mykeny
utrzymywały szerokie kontakty handlowe i nabrało takiego wielkiego znaczenia
w ówczesnym świecie i skąd przyszły Ludy Morza, tajemniczy związek plemion,
który jak tornado przetoczył się przez Anatolię, Syrię, Palestynę, Egipt, Cypr
i który doprowadził do upadku mykeńskie państwo.

Dwa wieki później dzieła zniszczenia dopełnili Dorowie.

Obrazek

Na równinie pojawiły się pierwsze zastępy dzikich wojowników, widać dym z płonących chat,
coraz wyraźniej słychać krzyki uciekających i mordowanych.

Czas zamknąć bramy ...

Obrazek

... a dla nas czas na Iliadę.

Agamemnon, człowiek, który potrafił zmusić dziesiątki tysięcy greckich wojowników,
aby popłynęli z nim odzyskać, Helenę, żonę brata i księcia Myken, Menelaosa.
Człowiek, który poświęcił własną córkę, aby uzyskać zgodę bogów na wypłynięcie na wojnę,
człowiek, który pokonał dumnych Trojańczyków i który, jako brankę, przywiózł
do domu córkę króla Priama, Kasandrę, wieszczkę, ukarana przez Apollina tym,
że nikt nie wierzył w jej przepowiednie.
Dlatego nikt nie brał poważnie jej ostrzeżeń o upadku Troi, dlatego, gdy stała pod bramą
i krzyczała, że czuje krew i że nad domem Agamemnona wisi klątwa, król spokojnie udał się
do kąpieli, gdzie czekała już na niego żona Klitajmestra wraz ze swoim kochankiem Ajgistosem.
Kiedy Agamemnon wycierał się ręcznikiem okrutna żona zarzuciła na niego własnoręcznie utkaną sieć.
Wtedy też za kolumny wyskoczył Ajgistos i zadał mu dwa ciosy mieczem a Klitajmestra
odrąbała mu głowę toporem, tak samo zabiła też Kasandrę.
Nie oszczędzono także nikogo ze świty wodza.
Tak przynajmniej mówi jedna z wersji opowiadających o śmierci króla.
Niektóre twierdzą, że Agamemnon zginął w czasie uczty powitalnej, inne, że w czasie kąpieli.
Udział Klitajmestry w tej zbrodni jest też różnie opisywany. Jedni twierdzą, że żona
podarowała mu koszulę z zaszytymi rękawami i nie mógł się przez to bronić.
Inna wersja podaje, że Klitajmestra miała go osobiście zabić toporem, gdyż była zazdrosna o Kasandrę.
Jeszcze inna wspomina o zemście za ofiarowaną kilkanaście lat wcześniej bogom córkę.

Obrazek

Wchodzimy do olbrzymiego grobowca, który mógłby być kiedys grobem tego władcy.
Mówi się, że mógł to być też Skarbiec Atreusza, syna Pelopsa i Hippodameii, wypędzonego przez ojca.
wraz z bratem, Tiestesem, za zamordowanie trzeciego brata, Chrysipposa (Chryzypa).
Klątwa Pelopsa stała się przyczyną wielu zbrodni w rodzie i tłumaczyłaby tragiczna historię
synów Atreusza - Agamemnona i Menelaosa oraz ich potomków i rodzin.

Obrazek

Znów autokar. Za jakieś czterdzieści minuy pożegnamy się z surowymi, kamienistymi wzgórzami
i wylądujemy na brzegu Zatoki Argolidzkiej. Po drodze mijamy jeszcze ruiny określone jako
"coś związane z Herkulesem" i wbijamy się w wąskie uliczki Drepano.
Szybkie zakupy w Supermarkecie wielkości niewielkiego osiedlowego sklepu w Polsce
i wyjeżdżamy na ulicę kierującą nas na plażę.
Błękit morza miesza się z przeraźliwie białymi kamieniami na plaży, jeszcze kawałek
asfaltową droga wzdłuż plaży i zatrzymujemy się przed hotelem.
Basen, alejki z niesamowicie zielonymi piniami, palmami i ten straszliwie głośny,
nieodłącznie towarzyszący nam przez cały pobyt, jazgot.

Cykady.

Obrazek


Korynt
Mykeny
weldon
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 39917
Dołączył(a): 08.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) weldon » 24.06.2010 07:48

Obrazek

Hotel

Hotel "Eden Beach Drepanon Nafplion", trzygwiazdkowy, położony był poza miasteczkiem,
a dokładnie tuż obok samej plaży, od której oddzielał go basen, barek i wąska, asfaltowa,
droga dojazdowa.

Do drogo hotel przylegał węższym bokiem, a nasz pokój, narożny, położony na samym końcu budynku,
znajdował się już w samym centrum ogrodu okalającego hotel. Z balkonu mieliśmy doskonały widok
na otaczające Drepano wzgórza, ze względu na panujący upał, wciąż otoczone mglistym, rozgrzanym
powietrzem, powodującym, iż cały czas wydawało nam się, że otoczeni jesteśmy lekką mgłą.

Obrazek

Sprawy recepcyjne załatwiliśmy szybko, zresztą, ze względu na panujący w hotelu chłód,
nie śpieszyliśmy się za bardzo, rozwalając w hotelowych fotelach, po czym wspomagani
przez panią z obsługi przenieśliśmy się do pokoju.

Wydawało by się, że czasy "Delicji ciotki Dee" - książki opisującej perypetie Polki
mieszkającej w Stanach w latach '80-tych bodajże, minęły. Pamiętam, jak w 1990 roku,
z pobytu w Szwecji wrócił mój ówczesny szef. Jak opowiadał perypetie i problemy
z dostaniem się do pokoju, ponieważ posiadany klucz nie pasował do żadnego z otworów
w drzwiach. Dobrze, że murzyn ... pardon, jak się teraz poprawnie mówi? Afrykanoid?
Dobra, "pan o karnacji pozwalającej poruszać się po ciemku nago", pokazał mu,
że do otwierania drzwi to jest karta, a ten kluczyk to od barku ...
Tak samo delegacje mojej małżonki do Austrii i poszukiwania włącznika światła
do toalety, zanim się połapali, że tym rządzi fotokomórka ... ;)

Obrazek

No więc, ponieważ te czasy już dawno minęły, a my przyjechaliśmy z, w miarę,
cywilizowanego, sporego kraju w centrum Europy nie spodziewaliśmy się żadnych
zagwozdek, do czasu, póki nie zamknęły się za nami drzwi pokoju.

Oczywiście nie ma "prunda". Biorąc pod uwagę panujące upały, pewnie im coś siadło,
tym bardziej, że tego prunda nie miał nikt, na całym naszym korytarzu.
Greczynka, sprzątaczka, zdaje się, że już miała do czynienia z takimi jełopami.
Wyjęła mi kluczyk a ręki, po czy wsadziła go we włącznik światła, a konkretnie,
w taką szczelinę od góry, czyniąc tym samym światło :D

Obrazek

Pomysł fajny, tyle, że, jak się okazało, wychodząc musimy odciąć sobie prąd do pomieszczenia,
co automatycznie wyłączało klimę, rzecz do przeżycia, oraz lodówkę, w której przechowywaliśmy
kilka "specjałów" z Polski, rzecz już do przeżycia trudniejsza.

Widać było, że wycieczka z Polski przyjechała, ponieważ na obiad, jak i na basen
wszyscy, jak jeden mąż przyszliśmy bez odpiętych breloczków, które zostawiliśmy
wetknięte w ten kontakt w pokojach. Obciach był, bo, jak się okazało, "nas już tu znali"
i po breloczki musieliśmy się zgłosić do recepcji.
Panie sprzątaczki znając już nasze (czytaj: polskie) zwyczaje, od razu przeszły po pokojach
zbierając fanty. Jednak obciach. I to kolejny.

Kolejny, no bo jeszcze przejechaliśmy się na klimie.

Obrazek

W pokoju, jako, że nie było prądu, było dość gorąco. Dodatkowo otworzyliśmy drzwi na balkon,
otworzyliśmy okiennice, ja sobie wyskoczyłem zapalić ... klima - nie działa.
Najpierw kombinowałem z pilotem, potem kręciłem tymi kółkami na ścianie - gucio.
Wyskoczyłem do kumpla - to samo. Głupio nam było w stosunku do tych pań, ale wyglądało na to,
że popsute. Nic, poczekajmy, trzeba usiąść, pomyśleć, zanim znów damy ciała.
Jak zacząłem myśleć - klima odpaliła. Poleciałem do sąsiadów się pochwalić - przestała działać.
No, żesz k ...
W ciągu najbliższych piętnastu minut, klimie zdarzył się z pięć razy odpalić i tyleż samo razy
wyłączyć. Poddałem się. Oczywiście z reklamacja żonę wysłałem, samemu chowając się
w łazience i przypatrując scenie przez szparę w drzwiach.

Obrazek

Pani, jak się okazało, obyta była z przyjezdnymi, jak również, baba z babą, to się dogada zawsze,
na migi poszło im chwila moment. Klima działa, tylko muszą być wszystkie drzwi zamknięte.
Jak się otwiera wejściowe, albo na taras, klima wyłącza się na kilka minut i włącza
automatycznie. Proste. Jak czekałem - włączała się. Jak leciałem się pochwalić - wyłączałem ją.
Porażek miałem już dość, jak na jeden dzień. Teraz należało wykazać się trochę.
Najpierw poobserwowałem drzwi. Zauważyłem, że jak się odpowiednio szybko wyjdzie,
to klima się nie wyłącza. W związku z tym, zaczęliśmy wchodzić i wychodzić pojedynczo,
z szybkością światła. Co prawda mieszkaliśmy na samym końcu korytarza, ale,
zanim sąsiedzi i sprzątaczki się do nas przyzwyczaili, kilka razy zdarzyło się nam
wpaść na kogoś, albo, przy jego całkowitym zdziwieniu - zniknąć.

Obrazek

Ponieważ ja palący byłem, to na drugi ogień poszły drzwi od tarasu. Na dworze był
straszliwy upał, więc ja tez mogłem wytrzymać tam tyle, ile trwało wypalenie papierosa,
więc eliminowałem klimę na ładnych kilka minut, co, dla dziewczyn czyniących sobie
sjestę, było nie do przyjęcia. Jakimś dziwnym trafem, tak mi się scyzoryk w drzwiach
omsknął, że ten czujnik na drzwiach się zablokował. Sam nie wiem, jak to się stało,
ale poszło na moje konto, że "popsułem". Nic, jakoś to przeżyłem, więc już chyba
nie warto do sytuacji wracać. Tym bardziej, że, jak na miejscowość wypoczynkową,
Drepano jawiło się jak taki mały raj na ziemi. Trzeba było się ruszyć na zwiedzanie.

Obrazek
Ostatnio edytowano 20.02.2012 08:12 przez weldon, łącznie edytowano 1 raz
weldon
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 39917
Dołączył(a): 08.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) weldon » 24.06.2010 07:49

Obrazek

Drepano

Mała mieścina. Gdzieś czytałem opowieści pewnego Polaka,
który regularnie przyjeżdżał tu od dwudziestu lat, jeszcze w czasach, gdy była tu
malutka wioska rybacka. Trochę się zmieniło, na szczęście - niewiele.

Sama mieścina niewielka, kilka knajpek przy ryneczku, mały, zazwyczaj zamknięty kościółek,
targowisko, czasami czynne, Supermarket, o którym już wspominałem, trochę kwater prywatnych,
wypożyczalnia motorowerów i skuterów, kilka sklepików wzdłuż drogi prowadzącej w kierunku morza.

Jeden z tych sklepów, z dużą ilością pamiątek, prowadziła starsza pani.
Nawet nieźle się z nią po polsku dogadywaliśmy, zresztą grecki okazał się całkiem
przystępnym językiem - kalimera ;) Pani prowadziła wyprzedaż, ponieważ została sama,
o czym świadczyły również zdjęcia zawieszone w sklepie - tam był jakiś taki zwyczaj,
że zdjęcia zmarłych, w tym przypadku męża i syna, wiesza się w miejscu pracy.
Był to zresztą powód, dla którego pani likwidowała działalność.
Do niedawna prowadziła ten sklep z rodziną.
Powiedział nam o tym pewien pan, Polak, którego tam spotkaliśmy, a który wspominał coś
o tym, jak tu bywało kilka, klikanaście lat temu ... Mam wrażenie, że spotkaliśmy wtedy
właśnie tego kogoś, kto o Drepano prowadził swoją witrynę.
A może nie? I tak nieważne. Sporo o miejscowości wiedział, ale jakoś musieliśmy
wracać i więcej go już nie spotkałem ...

Obrazek

Tyle o mieście. Na plażę prowadzi asfaltowa droga pomiędzy sklepikami, a później
pomiędzy gajami oliwek, jakichś owoców, nie pamiętam już.

Już przy samej końcówce drogi, która skręca w prawo i prowadzi dalej wzdłuż wybrzeża,
znajdują się campingi, o tyle nietypowe, bo zrobione w formie boksów w zieleni,
w których można rozbić namiot lub postawić przyczepkę.
Kiosk z napojami i jakimiś gadżetami plażowymi, knajpy, kampingi, knajpy, kampingi ...
Na plaży, kamienistej, pokrytej białymi otoczakami, rozstawione parasole, leżaki,
płatne tylko w pierwszym od wody rzędzie. Cała plaża pokryta jest drewnianymi podestami
ułatwiającymi poruszanie się.
Wzdłuż plaży, oddzielając ją od asfaltowej drogi tworzącej niejaką promenadę,
rosną piękne palmy.
Nasz hotel był niejako na granicy tej części turystycznej-zorganizowanej.
Dalej były to raczej kwatery prywatne, małe, ocienione domki, małe knajpki.
Niesamowity widok, często tam przychodziliśmy popatrzeć, stanowił niesamowicie
zielony, starannie utrzymany trawnik przed jednym z domów. Biorąc pod uwagę,
że w całej okolicy było, po prostu, sucho, takie utrzymanie tej zieleni stanowiło
niesamowitą sztukę.

Obrazek

Wspominałem już, że po wyjściu z hotelu, trafialiśmy w pierwszej kolejności
na basen, wypełniony ciepłą, słodką wodą (woda w Grecji jest doskonała, spokojnie
można pić kranówę, a co dopiero pływać w niej :)). Basen dobrze robił zarówno
przed wskoczeniem do morza, jak i po wyjściu z niego.
Zaraz za basenem - barek. Zimne piwo, drinki, lody. Potem już tylko skok przez jezdnię,
kawałek podestem, po kamieniach i lądowaliśmy w niesamowicie ciepłej zupie
zatoki argolidzkiej. Ciepłej, czystej i niesamowicie zasolonej. Później w Turcji
i w Chorwacji spokojnie pływałem bez okularków, tu nie dało rady. Sól strasznie
wżerała się w oczy.

Musiało być jej sporo bo i wyporność mi wzrosła. Przy tak czystej wodzie,
doskonale było widać znajdujące się na dnie skały, piasek, ryby, jakieś chabazie,
muszelki, pancerzyki, sporo jeżowców - widoki pod woda przepiękne.

Sęk w tym, że sobie pozrywałem chyba ścięgna, bo co wydawało mi się, że coś jest
w zasięgu ręki i nurkowałem po to, ni cholery nie dawałem rady zejść pod wodę głębiej,
niż na swoją wysokość. Wystarczyło, że przestałem machać jedną ręką, wyciągałem ją
po upatrzoną muszelkę i widziałem jak woda odsuwa mnie od niej, nie dając żadnych szans.

Potem mnie trochę poduczyli nurkowania, ale to jak mnie ścięgna przestały boleć.

Hotel niedawno po remoncie. Jak już pisałem, otoczony ogrodem w którym gnieździły się
jakieś miliony cykad. Hałas jaki czyniły, dopóki się nie przyzwyczailiśmy, momentami
nie pozwalał rozmawiać. Najśmieszniejsze, że, pomimo tej ilości, tylko Bożena, raz,
zaobserwowała pomiędzy liśćmi jedną cykadę. Nam, czyli mi i Kaśce, się to nie udało.

To znaczy raz, przed świtem. To mocno powiedziane - przed świtem.
Tu nie było świtu ani zmroku. Koło siódmej nagle wstawało Słońce, a wieczorem nagle znikało.
Jak szliśmy na kolację był dzień, jak kończyliśmy - była już noc.

W każdym razem, wyszedłem któregoś poranka na balkonik. Ciemno jeszcze było,
cicho, bo po ciemku cykady jakoś tak zasypiały, za to na pobliskich drzewach pojawiły się
setki ptaków. Tez robiły rejwach, ale już nie taki, jak cykady.
Okazało się, że one przyleciały tu na wyżerkę. Darmową. Po ciemku cykady w ogóle
nie reagowały, co pozwalało ptakom latać od gałęzi do gałęzi i rąbać ile wlezie.
Tak było do pierwszego blasku Słońca, które, jak zwykle, nagle, wyjrzało
znad otaczających nas gór. Jakby czekając na ten sygnał, z krzaków zerwała się olbrzymia,
wielotysięczna, może milionowa, chmura owadów za którą, w pierwszej chwili,
zerwało się trochę ptaków, ale które, blask słońca szybko przydusił do ziemi.
Miałem wrażenie, że upał regulował życiem tych okolic, zmuszając ptaki do ukrycia się
przed nim - faktycznie, w ciągu dnia ptaków się nie widziało, natomiast wprawiał w ruch
stada cykad, które rozpoczynały swą szaleńczą kakofonię dźwięków.
Myślałem, że się do niej przyzwyczaiłem, dopóki nie dotarłem na Króliczą Wyspę.
Ale o tym - potem.

Obrazek

Obsługa hotelu, jak już pokazali kto tu rządzi, okazała się miła i przesympatyczna.
Jedno euro pozostawione na łóżku działało cuda, na recepcji, jeżeli nie siedział Polak,
taki śniady, ale całkiem nieźle po polsku zasuwał - żone miał Polkę, czy jakoś tak,
to z paniami całkiem nieźle już, tą mieszaniną grecko-angielsko-francusko-polsko-migowego
się dogadywałem. Kelnerzy też Polacy - sporo ich tutaj było, pracujących na campingach,
hotelach, knajpach. Polaków, Ukraińców, a, zwłaszcza, ich piękniejszego wydania ;)

Ja nie wiem, człowiek sobie chciał tylko język przypomnieć, pogadać z rodaczkami ...
A że młode laski? To co ja zrobię, jak stare tu nie przyjeżdżały? A przecież,
jak chciałem sobie zjeść jaką lokalna potrawę, to nie ma siły, trzeba było pogadać,
głęboko w "oczy" zajrzeć ...

Ale wracajmy do rzeczy. Śniadania - szwedzki stół, kolacje - dwa dania, deser,
obowiązkowa woda, wino. Dopychaliśmy się w pobliskich knajpkach, bo chcieliśmy
poznać lokalne potrawy, ośmiornicę posmakować, kalmary, kotleciki, paszteciki ichnie,
gołąbki i inne specjały. Wypić, mimo, że mroziliśmy, w dzień nie dało specjalnie rady.
Co innego usiąść nad szklaneczką uzo, mocno rozwodnionej zimna wodą, a co innego walnąć
50 gram. Piwem chłopaki nadrabiali. Ja odkryłem, ciekawe, ale w części sklepu poświęconej
napojom raczej bezalkoholowym, pomiędzy wodą, kolą i sokami, plastikowe butelki
z młodym, tanim winem.
Wino, zwłaszcza schłodzone, lekko wchodziło, szybko parowało ... Taki, kompocik :)

Najbliższa okolica obleciana, basen zaliczony, w morzu się zanurzyliśmy, zakupy zrobione,
wieczorny spacer, mimo, że Słońce już zaszło, wieczór wcale nie przyniósł ulgi w upale.
I tak, zmordowani, za bardzo już nam się łazić nie chciało.
Na jutro zaplanowaliśmy zwiedzanie.

Obrazek
weldon
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 39917
Dołączył(a): 08.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) weldon » 24.06.2010 07:49

Obrazek

Tolo

Zwiedzanie, jak zawsze, zaczynamy zaraz po tym, jak nam się znudziło plażowanie,
czyli gdzieś po godzinie nurkowania. Góra godzinie.

Za cel obieramy sobie pobliskie Tolo, miejscowość typowo turystyczną, leżącą na cyplu
wysuniętym w kierunku Wyspy Apostołów, na której, swego czasu, miał przebywać św. Paweł.
Po drodze planujemy jeszcze odwiedzić "the ruins of Ancient Asini with its Mycenaean wells",
czyli starożytne ruiny położone na wzgórzu cypla, odcinającego nasza plażę od plaży i zatoki
przy Tolo. Planujemy to jako spacer, tym bardziej, że zapowiada się miły marsz asfaltową
drogą, pod palmami, między knajpkami ...

Tak było gdzieś do połowy plaży. Potem droga sobie odjechała od morza, a my zostaliśmy
sam na sam, z piaszczystą, pełna drobnego żwiru i muszelek, niesamowicie nagrzaną plażą.
Gorący piasek odjeżdżał spod stóp, wlewał się, niczym roztopione żelazo w każdy zakamarek
butów, sandałów. Bez butów nie szło wytrzymać, w butach wsypywało nam się gorące tworzywo,
z którego zbudowana była plaża.

Weszliśmy do wody, ale sypka breja, piasku wymieszanego z różnym ścierwem powodowała,
że czuliśmy się jak ten facet z rysunku Mleczki, przebijający się pracowicie przez
betonowe płyty chodnika.

Obrazek

Opamiętanie, a może kryzys przyszedł, jak byliśmy gdzieś w połowie drogi.
Stanęliśmy przed dylematem - wracać czy brnąć dalej? W sumie, droga ta sama, przecież
wrócimy jakoś inaczej, a szkoda już przebytej drogi.
Na końcu czekała na nas już sympatyczniejsza plaża, mini porcik, trochę zieleni.
Złachani jak psy obeszliśmy skałę z ruinami, obiecując sobie wrócić tu kiedyś,
(oczywiście się nie udało), ale teraz musieliśmy jeszcze dotrzeć do drogi prowadzącej
do Tolo, zrobić długie podejście wzdłuż wybrzeża, oraz jeszcze dłuższe zejście do miasteczka.

Widok ze wzniesienia rekompensował poniesione trudy. Ze skały, na której staliśmy,
roztaczał się przepiękny widok na zatokę, na plażę i kąpielisko koło Assini, na pływające
stateczki, kajaki, rowery wodne.
Na obrzeżach urwiska, schodząc schodkami na niżej położone tarasy, znajdowała się jakaś
knajpka, jakieś punkty widokowe, nawet, mam wrażenie, że ktoś na tym zboczu mieszkał.
Górę pokrywały krzewy przepięknych kwiatów oraz groby. Nie dużo, dwa czy trzy, odosobnione
i wydzielone miejsca, wyraźnie wyglądające na pojedyńcze groby.

Znaleźliśmy pocztę, bankomat, wstąpiliśmy na jakąś przegryzkę (coś w stylu gołąbków
z liści winogron - takie sobie), duuuuużo picia.

Za dużo nie zwiedziliśmy. Wracamy.

Obrazek

Czekała nas długa droga pod górę, a minęło już, nawet mocno, południe i, jakby od rana nie było
gorąco, robiło się jeszcze cieplej, natomiast Słońce zaczęło sięgać zenitu.
Pomału zanikał nasz cień.

Powrót, wraz z podejściem, wraz z zabłądzeniem na okolicznych drogach, z przedzieraniem się
wąskimi, zarośniętymi ścieżkami w kierunku morza, bez cienia, w skwarze, jaki odbijał się
od wysuszonych pół i gajów, trochę nam zajął.

W sumie, jak się teraz patrzę, jakie mieliśmy szczęście, że nam się nic nie stało ...
Najgorsza była końcówka, jak na opuchniętych, popalonych stopach docieraliśmy do hotelu ...

Nie, kłamię, najgorsze to przyszło jak do Tolo wybrali się znajomi.
Jak wysiedli z taksówki, jak powiedzieli, że kosztowało ich to kilka euro ...
Znów na sknerę wylazłem.
A skąd ja miałem wiedzieć, że w takiej dziurze są taryfy?!

Poza tym, zawsze to jakieś nowe doświadczenie. Przydało się później i w Grecji
i w Turcji i w Chorwacji ...

Opaliliśmy się równo, poobkładaliśmy jakimiś kremikami, odmoczyliśmy w baseniku ...

Do przeżycia.

Obrazek

Tolo
weldon
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 39917
Dołączył(a): 08.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) weldon » 24.06.2010 07:50

Obrazek

Wyprawa na Wyspę Królików

Bliskie kontakty z obsługą zaowocowały wkrótce propozycją krótkiego wypadu na wyspy.

Ponieważ nie wszyscy się na to pisali, w dwie łodzie wyruszyliśmy na morze.
Wałówka własna, polowanie na ośmiornicę - obiecane, widoki i odczucia - własne,
dodane gratis.

Trochę bujało, trochę pryskało pianą i morską wodą ... Opłynęliśmy sporą wyspę
naprzeciwko Tolo i wpłynęliśmy w przesmyk, jak się okazało, pomiędzy tą większą
oraz znajdującą się za nią, mniejsza wyspą.

Obie wyglądały na niezamieszkałe. Gdzieniegdzie widać było ślady działalności
człowieka, w postaci ruinek budynków, walących się kamiennych murków.
Jak na mój gust mogło to mieć równie dobrze dwadzieścia jak i dwa tysiące lat.

Obrazek

Wzdłuż wybrzeża zaobserwowaliśmy kilka pustych łódek i pontonów, których właściciele,
prawdopodobnie, oddawali się urokom podwodnego świata wokół wysp.
Była jeszcze koncepcja, że coś ich pożarło, jakaś ośmiornica gigant, ale,
chociażby ze względu na dzieci znajdujące się na pokładzie, zarzucona.

Miejsce pod biwak było przygotowane. Ładny pomost, do którego zaraz przybiliśmy.
Część oddała się pływaniu i nurkowaniu, część wyciągnęła wałówę, zazwyczaj arbuzy
i inne owoce, ja z Kaską wypatrzyliśmy gdzieś wysoko na szczycie jakieś interesujące ruinki.
Idziemy.

Obrazek

Jak wspominałem, największy, jaki do tej pory słyszałem hałas, powodowany był
przez cykady w Drepano. Tu było gorzej. Albo ich było więcej, albo bliżej.
Nie dość, że droga w górę okazała się, w panującym upale, dość męcząca, to im wyżej,
tym bardziej oddalaliśmy się od ożywczej, morskiej bryzy, tym bardziej coś nas
zaczynało konsumować, jakieś komary czy meszki, i tym bardziej zanurzaliśmy się
w tym piekielnym jazgocie.

Odpuściliśmy.

Obrazek

Zresztą okazało się to o tyle trafną decyzja, że schodząc z góry, w przeciwieństwie
do towarzystwa baraszkującego w wodzie, zwróciło naszą uwagę pojawienie się,
w pobliskich krzakach, jakichś stworzeń, dość blisko zresztą naszego obozowiska.
W zaroślach, w zboczu, była spora jama, zasłonięta niby nasypem i niewidoczna z plaży,
za to zaobserwowana przez nas z góry.

Z jamy wyglądały przesympatyczne królicze mordki. Ile ich było, to nie wiem,
bo zaczęły wskakiwać do jamki, wyskakiwać. Zwłaszcza jak rzuciliśmy im kilka
skórek od arbuza zaczęła się przepychanka, wciąganie zdobyczy do norki, wydzieranie
sobie skórek. Jak się okazało, nie wiem, jaka jest prawidłowa nazwa tej małej wysepki,
ale, jak się okazuje, od króliczych gniazd, jakie mieliśmy okazję obejrzeć,
przez miejscowych nazywana jest Wyspa Króliczą.
Czy Daskalio to Królik? Nie wiem, ale tak na mapach wysepkę tę opisywali.

Obrazek

Powrót nie przyniósł już żadnych niespodzianek, może oprócz małego kataklizmu,
kiedy znajomy, fotograf amator, taszczący potężną torbę z aparatami, obiektywami
i dobrem wszelakim, przy wysiadaniu z łódki wpadł do wody.

Jest duże prawdopodobieństwo, że by się nam chłopina utopił, bo, zamiast siebie ratować,
poszedł pod wodę, trzymając wysoko w górze cenną torbę. Na szczęście, ponieważ
staliśmy w pobliżu, wraz z chłopakami ze stateczków, za wszarz zwłaszcza ciągnąc,
bo za ręce nie pozwalał, wspólnymi siłami - wyciągnęliśmy go.

Obrazek

Będzie miał kto stawiać, a szkód jakichś wielkich, na szczęście, słona woda
w sprzęcie nie poczyniła. Tak to jest, jak się człowiek na młodą, dobrze rozwiniętą
Greczynkę zapatrzy. To tak, jakby tu jaki fotograf się trafił.
Ku przestrodze - wspominam.

Obrazek

I dobrze. Najciekawsze wciąż jednak ciągle przed nami.

Obrazek

Wyspa Królików
weldon
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 39917
Dołączył(a): 08.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) weldon » 24.06.2010 07:50

Obrazek

Zwiedzamy - Epidauros

W okręgu świątynnym w Epidaurze znajduje się teatr, najbardziej, moim zdaniem, godzien oglądania.
Wprawdzie wielkością przenosi go teatr arkadyjskiego miasta Megalopolis, a rzymskie teatry ozdobnością
przewyższają o wiele wszystkie teatry świata. Ale ze względu na harmonię lub piękno jakiż budowniczy
mógłby wytrzymać współzawodnictwo z Polikletem?

Pauzaniasz, Periegesis II, 27, 5

Dość wcześnie wyjeżdżamy na krótką wycieczkę. Mijamy wsie, miasteczka, senne i ciche o tej porze,
dlatego tez szybko, w jakieś półgodziny później wspinamy się, pośród ukwieconych krzewów,
otaczających wzniesienie, do jednego z największych i najwspanialszych greckich teatrów.

Obrazek

Teatr, zaprojektowany pod koniec 4 wieku przez Polikleta Młodszego, słynie ze wspaniałej akustyki,
chętnie demonstrowanej przez przewodników. Fakt, że Epidauros leży nieco na uboczu sprawił,
że nie rozkradziono całkiem kamieni, z których zbudowany jest teatr- aż do niedawna nie konserwowany.
Z okresu starożytnego zachowała się okrągła orkiestra, ale stojący w jej centrum ołtarz zaginął.
Aktorzy wchodzili na proskenion dwiema bocznymi rampami przez monumentalne bramy (paradoi),
których węglary niedawno ustawiono na nowo.

Za orkiestrą, naprzeciwko widowni, zachowały się resztki skene oraz proskenionu, gdzie występowali aktorzy.
Dzisiaj w teatrze odbywają się latem festiwale dramatu starożytnego.

Wchodzimy po doskonale zachowanych, kamiennych stopniach i, dzięki uprzejmości pana, który został
na dole, sprawdzamy opowieść o kamiennej płycie i monecie.
Akustyka teatru jest taka, że słyszymy dośc dobrze głosy ludzi przemieszczających się
w pobliżu sceny.
Mimo delikatnego szumy, doskonale słyszymy dźwięk monety uderzającej okrągłą, kamienną płytę,
umieszczoną pośrodku areny.

Obrazek

Nic dziwnego, że ta budowla stanowi idealny model architektury teatralnej w Grecji
i posłużyła jako wzór dla takich budowli wznoszonych w latach późniejszych, m. in.
w peloponeskim Megalopolis, w macedońsko-trackim Filippi; być może wywarł też wpływ
a ostateczny kształt teatru Dionizosa u stóp ateńskiej Akropolis oraz teatru w Delfach,
a także zapewne ogólnie na architekturę teatralną okresu hellenistycznego i rzymskiego,
podobny układ architektoniczny zachowywały bowiem także teatry budowane na terenie Grecji
przez Rzymian, np. w Dodonie. Analogiczne założenia odnajdujemy również w miastach greckich
na zachodzie (Syrakuzy) i wschodzie (Priene, Pergamon). W okresie hellenistycznym
i rzymskim zmianom ulegały głównie proporcje orchestry i proskenionu, co było w dużej mierze
związane z rozwojem dramatu, wymagającego coraz większej przestrzeni dla aktorów,
przy zmniejszającej się roli chóru występującego na orchestrze.

Obrazek

Wprawdzie Epidauros słynie głównie ze swego wspaniałego teatru, ale w starożytności tutejsze sanktuarium
było ważnym ośrodkiem terapeutycznym i religijnym, poświęconym Asklepiosowi, bogu sztuki lekarskiej.
Asklepios był herosem zabitym przez Zeusa za to, że wskrzeszał zbyt wielką liczbę ludzi,
naruszając tym samym prawa natury. Oddawano mu cześć boską; w miejscowej świątyni istniał jego wizerunek z laską,
w towarzystwie psa i węża- symboli władzy przyrodniczej.

Sanktuarium funkcjonowało od Vi wieku p.n.e. co najmniej do II wieku n.e., kiedy to odwiedził je,
cytowany powyżej, podróżnik i historyk Pauzaniasz.

Obrazek

Ponieważ dzisiejsze Epidauros położone jest nad morzem, kilka kilometrów dalej, niż się obecnie
znajdowaliśmy, gdybyście szukali tej miejscowości na mapie, to szukajcie:
Asklepionu (Askliplio) - okręg kultowego Asklepiosa).

Na znacznym jego obszarze trwają wykopaliska i wiele obiektów jest niedostępnych.
Jednym z tych, które można zwiedzać jest monumentalna brama (propyleje), stojąca na północnym skraju sanktuarium,
będąca oryginalnym wejściem na teren okręgu. Zachowała się też rampa i część płyt, którymi była wyłożona
Święta Droga, wiodąca od bramy na północ do leżącego na wybrzeżu starożytnego miasta Epidauros.

Obrazek

W północno- wschodniej części okręgu znajdują się resztki tolosu - okrągłej budowli o nieznanym przeznaczeniu,
zaprojektowanej przez Polikleta; koncentryczne przejścia we wnętrzu uważane są albo za pomieszczenie
świętych węży albo miejsce obrzędów rytualnych. Pacjenci spali w eikoimitria - budynku położonym na północ
od tolosu, gdzie oczekiwali albo na sen wyjaśniający przyczynę choroby, albo na jadowite węże.
Lecznicze źródła mineralne koło muzeum, z których można nadal korzystać, również odgrywały rolę
w procesie leczenia pacjentów.

Ze świątyni Asklepiosa, stojącej na wschód od tolosu, pozostały fundamenty.
Leżący na południe stadion z okresu klasycznego ma idealnie zachowane rzędy kamiennych ław
i widoczną nadal linię startową. Wykorzystywany był w czasie odbywającego się co cztery lata
święta Asklepiosa. Na terenie hellenistycznego gimnazjonu Rzymianie wybudowali odeon,
w którym urządzano w czasie tego święta konkursy muzyczne.

Obrazek

Niektóre z obiektów są rekonstruowane. Warto odwiedzić pobliskie muzeum, obejrzeć
posągi oraz kamienne tablice pełne "recept" oraz metod leczenia schorzeń.

Wracamy. To miała być krótka wycieczka, a, jak zwykle, łazimy i łazimy, jak to powiedział
znajomy, który w takie miejsca nie przyjeżdża - ciągle po takich samych kamieniach i nawet
nie ma gdzie się ... przed Słońcem schować ;)

Obrazek

A Słońce już daje nam się we znaki. Z tego wszystkiego zapominam, to znaczy, może
nie zapominam, ale jakoś ciężko tam było stanąć, trudno, odpuszczam sobie ...
Mianowicie minęliśmy właśnie najstarszy most Grecji, a pewnie również Europy i Świata
– most z okresu cywilizacji mykeńskiej (1700 – 1100 p. n. e.).
Nieduży, kamienny. Znów, kolejna okazja, żeby tu wrócić.

W czasie drogi powrotnej zatrzymaliśmy się na chwilę w pobliżu twierdzy Nafplion.
Wpadniemy tu jeszcze raz wieczorem, nie na długo. To już był kawał miasta, ze swoim gwarem,
ruchem ulicznym, światłami i wilgotnym upałem, czyli rzeczami, od których zdążyliśmy się odzwyczaić,
ale wypada kilka słów o tym mieście napisać.

Obrazek

Nafplio zostało założone, według legendy, przez żeglarza Naupliosa, którego syn Palamedes wynalazł grę w kości,
warcaby, dodatkowe litery alfabetu, miary i wagi i latarnię morską. Zazdrosny Odyseusz zabił go pod Troją.
Miasto było pierwszą stolicą niepodległej Grecji po wyzwoleniu się z okupacji tureckiej.
Rząd rezydował w Nafplionie w latach 1829–1834. To tutaj z rąk zamachowców manijskich zginął pierwszy prezydent,
Kapodistrias, tutaj też znajdowała się w latach 1833–1834 pierwsza rezydencja bawarskiego księcia Ottona,
pierwszego króla Grecji, który objął tron z namaszczenia europejskich mocarstw.
Położenie miasta, w samym końcu Zatoki Argolidzkiej, architektura, przeplatająca sie epokami,
stanowią o tym, że jest to chyba najpiękniejsze miasto lądowej Grecji.

Nad miastem góruje dawny akropol, obecnie monumentalne ruiny twierdzy frankońskoweneckiej - Palomidi.
Palamidi to jedna z najpotężniejszych wenecko-tureckich twierdz w całej Helladzie (wstęp 4 euro).
Jej długie mury powstałe w latach 1711-14 pną się skrajem wielkiej skały o tej samej nazwie prawie pionowym
urwiskiem wyrastającej z morza i górującej nad Nafplionem. Widziana z dołu Palamidi wydaje się niezdobyta.
Ale Turkom udało się to już w 1717 r.
Z miasta można tam dojechać drogą (ok. 4 km) lub wspiąć się po 899 stopniach zygzakowatych schodów
zbudowanych ok. połowy XIX w. przez więźniów. Wyobraźmy sobie trzy potężne zamki - siedem bastionów
oddzielonych murami i fosami otoczonych wspólnym murem. Wspinają się one po skale Palamidi jeden nad drugi
i przechodzą grzbietem na przeciwległe zbocze. Każdy bastion był samowystarczalny - gdy jeden został zdobyty,
pozostałe broniły się dalej.

Obrazek

W nocy z 29 na 30 listopada 1822 r. Palamidi zdobyli powstańcy greccy i odprawili tu mszę dziękczynną.
Później działy się tu mniej podniosłe sprawy. Kiedy królem Grecji został książę bawarski Otton,
bastiony Miltiadesa i św. Andrzeja zamieniono w więzienie (istniało do 1926 r.) dla przeciwników politycznych,
m.in. Theodorosa Kolokotronisa, dowódcy oddziałów, które wyzwoliły Nafplion.
Bastion-więzienie św. Andrzeja zachował się w znakomitym stanie. Pozostałe trwają jako malownicze ruiny.
Turyści rzadko się tu zapuszczają, choć widoki na miasto, morze i Peloponez są zachwycające.
A twierdza wydaje się nie mieć końca. Idzie się i idzie, a kiedy wydaje się, że dociera się do jej krańca,
zawsze w murze można znaleźć korytarz czy bramę, za którymi zaczynały się nowe fortyfikacje.
Ukoronowanie marszu jest widok na wieś i zatokę Karathóna słynącą z kilku kilometrów piaszczystych plaż.

Z 230 metrów wysokości, jaką ma skała Palamidi, widok jest wspaniały.
Pod nogami w błękitne wody Zatoki Argolidzkiej wcina się skalny cypel podobny do krótkiego grubego sierpa.
Po prawej zatoka się kończy, brzeg zatacza półkole i oddala się na południe górskim wybrzeżem Peloponezu.
Wzrok przyciągają czerwone dachy domów, które rozłożyły się na cyplu - to Nafplion, miasto pełne zabytków,
tawern, pensjonatów, położone w malowniczej Argolidzie, gdzie jest najwięcej zabytków starożytności w całej Grecji.

Obrazek

Nafplion był dla Wenecjan greckim Neapolem - pod ich panowaniem nazywał się Napoli di Romania.
Działało tu wielu weneckich architektów, kupców, wojskowych. Niezatarty ślad zostawił po sobie zwłaszcza
Agostino Sagredo - pod koniec drugiej okupacji weneckiej generalny superintendent floty.
To on kazał zbudować Palamidi, przebudował fortyfikacje na Akronauplii i postawił wiele budynków.
Palamidi to najmłodsze nafplionskie fortyfikacje. Znacznie wcześniejsze były zamki: Its Kale na Akronauplii
(85-metrowe wzgórze zajmujące większość cypla) oraz na Bourtzi, wysepce strzegącej wejścia do portu.
Doskonale je widać z murów Palamidi. To na obronnej skale Akronauplii powstała pierwsza osada
zamieszkiwana do średniowiecza. Pozostały szczątki murów z czasów antycznych i bizantyjskich
i znacznie więcej z zamków Franków i Wenecjan powstałych między XIII a XV w.

Francuscy krzyżowcy po zdobyciu Nafplionu przebudowali znajdujący się tu bizantyjski zamek-gród.
Uczynili z niego tzw. Zamek Greków, gdzie mieszkała ludność Nafplionu, oraz zbudowali Zamek Franków,
gdzie sami mieszkali, oddzielając oba murami i fosami. W XV w. Wenecjanie dobudowali do nich od wschodu
Castello di Toro (Zamek Byka) jako dodatkową ochronę przed Turkami.

Obrazek

Dzisiejsza nazwa fortyfikacji Its Kale (oznacza "trzy zamki" albo "wewnętrzny zamek") pochodzi jednak
z czasów panowania Turków. Tylko Zamek Byka, z eksponowaną okrągłą wieżą z krenelażem, zachował się
w dość dobrym stanie. Wiele murów i budowli Its Kale będących w złym stanie lub w ruinie zniszczono po 1970 r.,
budując na wzgórzu jeden z najbardziej luksusowych hoteli w Grecji - Nafplion Pallas. Podchodząc na wzgórze
od Palamidi z placu Arvanitia, mija się jego prostokątne pudło. Można też wspiąć się na Akronauplię uliczkami
starego miasta, przez bramę w jej północnej części (znacznie przyjemniejsze dojście).
Spacerując wzdłuż fortyfikacji, dochodzi się do punktu widokowego przy samotnej, smukłej wieży zegarowej
- jak na dłoni widać stąd cały Nafplion.

Obrazek

Wenecja władała Nafplionem nie na próżno. Łatwo się domyśleć, że większość malowniczego Nafplionu
była niegdyś morzem lub bagnistym terenem zalewanym przez fale. Po 1470 r. Wenecjanie zaczęli sypać w wodę
kamienistą ziemię i wbijać w grunt drewniane pale. Na takich fundamentach postawili tzw. dolne miasto
(dzisiejszy Nafplion), które otoczyli murami z licznymi bastionami.

Jak przyjedziemy tu wieczorem, przejdziemy przez plac Philellinon, zbudowany na miejscu weneckich bastionów
i fragmentów murów z XVI-XVIII w. (ostatnie rozebrano w 1930 r.), i dotrzemy do miejsca, gdzie jezdnia
zmienia się w szeroki bulwar i prowadzi do kamiennej przystani.
W letnie wieczory pełno tu ludzi, świateł, zapachów.

Wakacji wolałbym tu nie spędzać, ale warto zajrzeć, pochodzić po knajpkach. Kilka osób decyduje się
zostać na dyskotece. Wrócą taksówkami.

Obrazek

Epidauros, Nafplio
weldon
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 39917
Dołączył(a): 08.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) weldon » 24.06.2010 07:51

Obrazek

Fish picnic

Tym razem wyruszamy z Tolo. Statek dużo większy, szybszy.

Kierunek obieramy jak poprzednio, również opływamy wyspę Daskaleto, ale, zamiast do Króliczej,
tym razem lądujemy na ładnej plaży położonej wewnątrz zakola tworzonego przez wyspę.

Nie ma tu pomostu, więc pierwsze co, to musimy się przetransportować po sznurowej drabince
do wody i ostrożnie - dno jest kamieniste - przenieść wszystkie klamoty na brzeg.

Dzień upływa na kąpieli, krótkich spacerach, ale raczej wzdłuż brzegu - zbocza wzgórza
są dość strome, poprzecinane kamiennymi murkami. Mając już doświadczenia z owadami
z wyspy obok, nie chce nam się ryzykować kolejnego pokąszenia.

Obrazek

Na razie i tak jest co robić. Nawet bez zanurzania się, można, przy pobliskich skałach,
obserwować podwodne życie. Chłopak ze statku próbuje zapolować na ośmiornicę, pozostali
szykują wyżerkę. Szaszłyki, wino, sałatka. No i, nieśmiertelny, chleb z oliwą.

Wracamy opływając wyspę z drugiej strony. Tutaj, od Tolo, brzeg jest kompletnie niedostępny.
Wysokie skały wyrastają bezpośrednio z morza i pną się wysoko. Z drugiej strony wygląda to
zupełnie inaczej. Wyraźnie widać, że Tolo była kiedyś kraterem, rozerwanym przez wybuch.

Obrazek

Mijamy małą wysepkę, na której zbudowany jest Kościół Apostołów, miejsce, w którym, podobno,
przebywał Apostoł św. Paweł. Przepływamy wzdłuż wybrzeża Tolo. Ponieważ jeszcze raz tu zajrzę,
postanawiam dowiedzieć się trochę więcej o tej miejscowości. A, skoro już nic specjalnego się
nie działo, to może, o Tolo i pobliskich wyspach, słów kilka tutaj.

Samo Tolo rozkłada się nad przepiękną zatoką o turkusowej wodzie, w zielonym zakątku prowincji
zwanej Argolidą. Otoczone jest wzgórzami i górami porośniętymi gajami cytrusowymi, oliwnymi
lub wypalonymi słońcem porostami.

Obrazek

Perspektywa zatoki zamknięta jest rozsianymi blisko i coraz dalej wyspami. Tworzy to widok, a zarazem
całość, dającą ukojenie dla oczu. Koło portu rozkłada się wyspa Romvi, częściej zwana Nesi – co po grecku
oznacza słowo „wyspa”. Obok niej duża, skalista Daskaleto zwana „Nauczycielem”, gdyż podczas tureckiej okupacji
dzieci przybywały tu nocą, gdzie w małym bizantyjskim kościółku nauczał je ksiądz.
Obie wyspy tworzą zespół kopuł – turyści nazwali je przeto „Biustem Afrodyty”, bogini miłości.

W centrum zatoki wyłania się z morza, wspominana już, maleńka wysepka Koronesi, na której szczycie stoi
malownicza kapliczka Świętych Apostołów.

Obrazek

Duża, piaszczysta plaża o żółtym piasku, z leżakami, wypożyczalniami sprzętu wodnego – turysta znajdzie tu wszystko,
co potrzebuje. Morze jest płytkie, nawet do 50 m od brzegu woda sięga do pasa, a dalej głębiej dla pływaków.
Dno piaszczyste, bez uciążliwych, kujących jeżowców. W innych miejscach plaża jest wąska, kamienista,
ale stoją na niej stoliki restauracyjne. Przyjemnie jest siedzieć pod parasolem chroniącym od słońca,
ze stopami prawie w wodzie i popijać niesamowicie chłodzącą kawę Frappe, mrożoną, którą Grecy przyrządzają
najlepiej w porównaniu do innych śródziemnomorskich nacji.

Te same restauracje i tawerny serwują kuchnię europejską i lokalną folklorystyczną, z potrawami,
które warto popróbować. Wspaniałe są także ryby, zaskoczeniem dla nas były nowe smaki ryb, przyrządzanych
w sosach z owoców. Wszędzie rozlega się muzyka grecka rana na buzuki – greckiej odmianie mandoliny,
w rytmie sirtaki – tańca niewłaściwie, ze względu na film "Grek Zorba", nazywanego przez Polaków „zorbą”.

Obrazek

Na głównej ulicy Tola mnóstwo sklepów: od spożywczych, poprzez przemysłowe, ale najwięcej z suwenirami.
Każdy tu znajdzie pamiątkę dla siebie. Pisałem już o tym w opisie spaceru do Tolo. Około 2 km od centrum,
na zboczu skały zamykającej małą zatoczkę, rozłożyła się tawerna – tarasami na skale, do której warto przyjść
wieczorem. W dole widać mieniące się iskrami gwiazd granatowe morze, a przeciwległa skała z ruinami antycznego
Assine, oświetlana jest w rytm muzyki reflektorami tworząc spektakl światła i dźwięku.

Obrazek

Trochę inaczej wygląda to miejsce za dnia. Na cyplu oddzielającym zatokę od długich plaż Kastraki
leżą ruiny prehistorycznego Assine otoczone cyklopim murem. To obszar zamieszkany już w epoce brązu 2800 lat p.n.e.
Widać wyraźnie kształt akropolu z czasów kultury mykeńskiej, a także późniejsze rzymskie łaźnie i forty tureckie.
Assine dostarczało okrętów w czasie Wojny Trojańskiej, o czym pisał Homer, w wojnach wspomagali Spartę
przeciw Argos i Atenom.

Obrazek

Zatoczkę nazywano Port Aulon, z tego powstał skrót Taulono i obecny Tolon, po grecku Tolo.

No to tyle dla ducha, teraz, dla ciała ...

Basen, barek, morze, barek, basen, barek, morze ... i tak, do wieczora ...

Obrazek

Fish piknik
weldon
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 39917
Dołączył(a): 08.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) weldon » 24.06.2010 07:52

Obrazek

Zwiedzamy - Ateny

W czasie naszego pobytu było gorąco. Ogień trawił południową Europę.

W Drepano byliśmy trochę jakby w innym świecie.
Gdyby nie wiadomości w telewizji i i pojawiające się czasami na horyzoncie smugi dymu,
kompletnie by nas ten problem ni dotyczył.

Trochę też już zapomnieliśmy widok popalonych górskich stoków, wypalone krzewy i gaje
i poskręcane od żaru gumowe węże, jakie widzieliśmy w pobliżu Koryntu.

Wyjazd do Aten przypomniał nam o realnym niebezpieczeństwie w trójnasób.

Obrazek

Po pierwsze, nie było prądu. Podobno zagrożona była jakaś elektrownia, czy stacja
przesyłowa i wyłączono na jakiś czas prąd. W związku z tym nie działała klima,
nie mogliśmy nic zjeść przed drogą, woda w basenie, pozbawiona cyrkulacji i filtrowania
chwila moment zrobiła się lekko mętna. Nie wiedzieć czemu, czy to jakiś zbieg okoliczności,
czy może przestały działać jakieś filtry, morze zrobiło się nagle brudne..

Zapoceni, głodni, niewyspani załadowaliśmy się do autokaru. Przed nami ponad 150 km.

Drugim sygnałem, że nie jest tak fajnie, był widok wzgórz wokół Koryntu.
Poprzednio część była wypalona, część zarośnięta świeżymi krzewami, nad niektórymi
unosił się dym, ogień i latały śmigłowiec i samoloty. Teraz już nic nie latało.
Teren wyglądał na ugaszony, ale raczej przez wypalenie, niż przez wodę.
Ze zgliszcz na wzgórzach snuły się cienkie nitki dymu.

Obrazek

Takie same strużki dogoniły nas, gdy staliśmy w korku na wjeździe do Aten.
Zrobił się spory ruch, poruszaliśmy się powoli, razem z innymi, a razem z nami,
leniwie, przesuwał się delikatny zapach spalenizny, przetykany czasami lekką mgiełką dymu.

Mieliśmy sporo szczęścia. Ogień był zawsze albo przed nami, albo miał dopiero dotrzeć.
W kilka dni po naszym wyjeździe, do Aten, przyleciała córka znajomego.
Ogień dość mocno zbliżył się do miasta. W pewnym momencie, a na taki właśnie dziewczyna
trafiła, odcięto połączenie z lotniskiem. Znaleźli się w samym sercu pożaru, z którym
walka trwała kilka godzin, niczym w oblężonej twierdzy. Mogli tylko czekać.

Obrazek

A na razie, czekamy my. To znaczy poruszamy się, ale tak jakoś ... po warszawsku ;)
A śpieszymy się, ponieważ chcemy, koniecznie, zdążyć na zmianę warty przed Grobem Nieznanego Żołnierza
pod gmachem greckiego parlamentu.

Ateny sa olbrzymie. Trochę na to ma wpływ lekka sejsmiczność okolic, jak również zabytkowy charakter
tego, co znajduje się pod ziemia. Ciężko zbudować coś większego i cięższego, jeżeli fundamentami
jest kilka okresów starożytnego miasta.

Obrazek

Dlatego też stadion olimpijski, na którym, w 1896 mają miejsce piewsze Igrzyska Olimpijskie
ery nowożytnej, zorganizowane przez barona de Coubertin, nawet w porównaniu do dzisiejszych,
lokalnych stadionów, wydaje się być strasznie malutkim.

Zmiana warty jest malownicza, efektowna, kolorowa, momentami zabawna. Trochę trudno się dopchać,
Upał daje się we znaki zarówno turystom, jak i żołnierzom. Widzimy, jak któregoś wyprowadzają.

Obrazek

Kiedy Grecy odzyskali niepodległość, po wielkich Atenach, po wielkiej, antycznej Grecji,
pozostało tylko wspomnienie. Podobno tereny wiejskie zasiedlone zostały przez Słowian,
sprowadzanych w te okolice przez rzymian, około IV - VI w n.e., ludność z miast zapomniała
o latach świetności. Wykopaliska i badania, prowadzone tu od XIX wieku doprowadziły do tego,
że sława greckiej świetności, świadomość o wpływie Greków na, nie tylko antyczny, świat,
kultura, rzeźba, architektura zaczęły wnikać do świadomości Grecji współczesnej.

Dziś walczą już o swoje skarby, rozrzucone po największych muzeach Świata, rekonstruują
zniszczone, rozgrabione, rozebrane fragmenty budowli.

Obrazek

Tak jest właśnie na Akropolu, na który wspinamy się zaraz po obejrzeniu stadionu
i basenu olimpijskiego.

Obrazek

Podejście jest zacienione, ale upał znów daje się nam we znaki. Niestety, zakupione napoje,
zimne dość, musimy wypić przed wejściem. Na wzgórze świątynne nie wolno wnosić żadnych napoi,
lodów, ciastek ...
Podobno nie wolno też zabierać pamiątkowych kamieni i odłamków, co nie odstrasza turystów,
od polowania na nie. Polowania, gdyż dojścia do najbardziej "kamienistych" miejsc odgrodzone są
taśmą, natomiast po terenie zabytku krążą strażnicy.

Obrazek

Chyba jest ździebko prawdy w legendzie, że rocznie, na wzgórze, zwozi się kilka ton skalnych
odpadów, gdyż z niektórych miejsc zabrać pamiątkę jest strasznie łatwo, co tez skwapliwie czynimy.

Tak na moje oko, to tylko dziś, poszło w dół kilkaset kilo tego złomu.
W tym, jeden kawałek, w mojej kieszeni ;)

Obrazek

Jak wspomniałem, na Akropolu trwają prace rekonstruujące oryginalny wygląd zabytku.
Szczególne prace trwają przy Partenonie, świątyni poświęconej Atenie Dziewicy, przekształconej
później w kościół chrześcijański, w V w n.e., kiedy to usunięto z niego niektóre rzeźby,
w tym olbrzymi posąg Ateny dłuta Fidiasza. Później, po zdobyciu Aten przez Turków, Partenon,
został zamieniony na meczet, a następnie na magazyn prochu. Właśnie eksplozja w tym magazynie
doprowadziła do największych zniszczeń.
Inna sprawa, że na początku XIX wieku większość pozostałych tam jeszcze wówczas rzeźb
została za zgodą władz tureckich wywieziona do Anglii jako tzw. "marmury Elgina" i sprzedana
rządowi brytyjskiemu, który umieścił je w British Museum.
Niektóre rzeźby trafiły do Luwru i do Kopenhagi.

Obrazek

Grecy twierdzą, że zostali obrabowania ze skarbów, obecni właściciele twierdzą, że uratowali
zabytki przed zniszczeniem ...

Reszta dnia upływa na wizytach w miejscach, których nazw pamięć już tak nie ogarnia.
Biblioteka, teatr? Herodosa, Akropol, dzielnica targowa, gdzie, w jednym ze stoisk, pomiędzy
przybitymi do ściany banknotami z różnych krajów świata, odkrywamy swojską, czerwoną stówkę
z Waryńskim.

Obrazek

Kawa, lody ...

Obrazek

Bożena odkryła w sobie żyłkę handlarza. Kręciły się kobieciny i sprzedawały zasłony jakieś,
czy obrusy. Tej się zebrało na targowanie. Uparła się, że utarguje chociaż 1 euro, co jej się
udało w końcu, mimo głośnych lamentów zarówno kobity od zasłonek, jak i naszych, bo na kolanach
niemalże prosiliśmy, żeby sobie tego eurosa darowała, że nam się chce pić, że kawa stygnie ...

Pozostała niewzruszona. Dobiły targu, sądząc po zadowolonej minie Greczynki, obie coś na tym ugrały.

Ja niby też. To znaczy, ja wygrałem noszenie na plecach, w czasie tego cholernego upału, jakichś
straszliwie ciężkich i nieporęcznych koronek.

Obrazek

Czas się zbierać.

Wróciliśmy do autokaru przez taki park, położony obok Parlamentu. Podobno, jak mi ktoś kiedyś
mówił, w parku tym żyją żółwie, które każdy może sobie wziąć do domu. Jeden warunek - jak się znudzi
przynosimy go z powrotem.

Również niedaleko Parlamentu znajdują się, ładnie zapakowane w szklane daszki, chyba jedne
z najstarszych śladów osadnictwa na tym terenie. Pewny nie jestem, ale coś mi się tak kołacze,
że to przewodnik właśnie mówił, gdy biegiem lecieliśmy na zmianę warty.

Obrazek

A propos przewodnika. W czasie zwiedzania Akropolu miał zakaz wstępu na teren obiektu.
Może tu sobie przyjechać prywatnie i pozwiedzać, ale skoro przyjechał zarobkowo,
to obowiązkowo musi zgłosić się do tutejszego odpowiednika i go wynająć na czas zwiedzania.

Podobnie, później mieliśmy w Efezie, gdzie przydzielono nam z urzędu "opiekuna".

Jeszcze po drodze zapolowaliśmy na Kanał Koryncki (niestety, jadąc autostradą jest prawie
całkowicie niewidoczny) i wylądowaliśmy w hotelu.

Przed nami dzień rozpusty i ... powrót :(

Obrazek

Ateny
weldon
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 39917
Dołączył(a): 08.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) weldon » 24.06.2010 07:53

Obrazek

Tolo, Korynt, Patras

Ostatni dzień w Grecji.

Pakujemy się do autokaru i przenosimy do pobliskiego Tolo.
W jednym z hoteli czeka na nas niespodzianka. Obiad, grecka muzyka, tańce.
Hotel położony jest tuż nad morzem. Wprost od stolika wskakujemy do morza.
Właścicielem hotelu jest ojciec chłopaka, który organizował nam obydwie wyprawy
na wyspy, a na co dzień pracuje jako portier w naszym hotelu.

Obrazek

Obrazek

Małżonki, Polki, nie poznaliśmy. Była w Polsce na wakacjach :D Pozdrawiam.

Teraz, odjeżdżając, inaczej patrzymy na wszystkie rzeczy.
Ruiny starożytnego miasta, są jakieś bliższe nam, Tolo już nie jest takie gwarne.

Znajomą drogą, wszak już kilka razy ją pokonywaliśmy, ostatni raz objeżdżamy wzgórze
z twierdzą krzyżowców, górującą na starożytnym Koryntem, zjeżdżamy bliżej wybrzeża,
mijamy autostradę i wjeżdżamy do Koryntu współczesnego.

Obrazek

Obrazek

Miasto jak miasto, ale naszym celem jest jeden z mostów przerzuconych nad Kanałem Korynckim.

Ponieważ za dużo już nas w czasie tej podróży nie spotka, pozwolę sobie na dłuższe
opisanie historii tego skrawka lądu, który, w chwili obecnej, był wąziutka strużką,
biegnącą pod naszymi stopami.

Obrazek

Obrazek

Kanał Koryncki, prawie każdy o nim słyszał, ale kto z nas wie, gdzie on się znajduje,
jaka jest jego historia? Stoisz na moście nad Kanałem i jakieś niewdzięczne złudzenie optyczne
powoduje, że wydaje Ci się on nieduży, wydaje się być obrazkiem, rzucasz kamyk żeby zobaczyć,
jak to właściwie jest; po chwili wbrew Twoim oczekiwaniom kamyk rozpływa się w powietrzu,
nie jesteś w stanie uchwycić momentu, kiedy wpada do wody i tworzą się kręgi i już wiesz,
że masz do czynienia z czymś wielkim, wielkim dziełem człowieka.

Obrazek

Kanał Koryncki oddziela od Grecji jej najbardziej wysuniętą na południowy zachód część - Półwysep
Peloponez. Półwysep ma powierzchnię ok. 21 400 km2 i stanowi tym samym 1/6 całkowitej powierzchni kraju.
Od stałego lądu oddzielony został w XIX wieku w miejscu, w którym przyłączony był do niego
bardzo wąskim przesmykiem, o szerokości około 6 km od morza Jońskiego do morza Egejskiego.

Obrazek

Od dawna, ten wąski pas lądu zawsze stanowił cel wielu słynnych ludzi, którzy starali się znaleźć sposób
na uniknięcie długiej i pełnej niebezpieczeństw podróży wokół półwyspu. Pomysł na przedzielenie przesmyku
należy przypisywać Periandorowi (625 - 585 r. p.n.e.), tyranowi Koryntu oraz jednemu z Siedmiu Mędrców
starożytności. Jednak pomysł nie doczekał się realizacji za tamtych czasów, albo z powodu braku środków,
albo z powodu religijnych zabobonów. Takie poprawianie boskiego dzieła było wtedy nie do pomyślenia
i równałoby się świętokradztwu. Tak też było z Półwyspem Cnidyjskim, gdy Cnidianie przedstawili
wyroczni delfickiej pomysł przedzielenia własnego przesmyku, orzekła: "Zarzućcie ten pomysł.
Zeus nie będzie zadowolony, jeśli zmienicie cokolwiek. Gdyby chciał, by była tam wyspa, sam by ją stworzył".

Obrazek

Zamiast kanału Periander wybudował brukowaną drogę (diolkos) od morza do morza.
Jej pozostałości odkryto w połowie XX w, służyła ona do przeciągania statków, na drugą stronę przesmyku,
był to jednak skomplikowany, długotrwały, morderczy i kosztowny sposób, dlatego niektórzy woleli
np. sprzedać swój statek po jednej stronie przesmyku, a przetransportowany towar załadować
na nowo zakupiony statek po drugiej stronie. Mimo wszystko inwestycja ta spowodowała wzbogacenie się
i ekonomiczny rozwój Korytnu.

Wizja budowy Kanału Korynckiego pociągała wielu ludzi (m.in. Aleksandra Wielkiego, Juliusza Cezara,
Kaligulę), którzy chcieli, by historia kojarzyła odtąd ich imię z tym wielkim przedsięwzięciem.
Jednak projektowi wybudowania kanału zdecydowanie sprzeciwili się egipscy budowniczowie, którzy uważali,
że poziom wody w obu zatokach jest różny.
Według nich Zatoka Koryncka znajdowała się wyżej niż Zatoka Sarońska, więc połączenie ich pociągnęłoby
za sobą katastrofalne skutki. Teoria ta, mimo że okazała się błędna, zdobyła wielu zwolenników
i nie podjęto próby wybudowania kanału.

Obrazek

Dopiero Neron (31 - 68 r. n.e.) zignorował egipskich matematyków i w 67 roku rozpoczął budowę kanału.
Ceremonia otwarcia była bardzo wystawna; przy dźwiękach trąby cesarz najpierw uroczyście wbił kilof w ziemię,
a potem osobiście przeniósł na plecach pierwszy kosz z ziemią. Podzielenie przesmyku miało przebiegać
po linii prostej, podobnie jak dzisiaj. Siłę roboczą stanowiło 6000 żydowskich robotników,
którzy w ciągu dwóch miesięcy prac wykopali dwa rowy; pierwszy o długości 1,5 km biegnący od Zatoki Sarońskiej,
drugi o długości 2 km biegnący od zatoki Korynckiej. Szerokość rowów wahała się od 30 do 50 m.
Niestety w związku ze śmiercią Nerona budowa na tym się skończyła, a jego następca nie kontynuował dzieła.

Obrazek

Wieki później budowę kanału chcieli kontynuować Bizantyjczycy i Wenecjanie, jednak ich prace skończyły się
w związku ze źle wróżącym incydentem: w chwili, gdy złoty kilof trafił w skałę, woda o czerwonym kolorze
trysnęła z jej wnętrza; uwierzono, że była to krew i porzucono przedsięwzięcie.

Do sprawy kanału powrócono dopiero w XIX wieku, po wojnie o niepodległość Grecji (1821-1830).
John Capodistrias, główny gubernator Grecji, uczynił z kanału sprawę pierwszorzędnej wagi.
Jednak niebotyczna suma pieniędzy potrzebna na to przedsięwzięcie – 40 mln franków* – szybko ostudziła jego zapał.

Obrazek

Kanał po dziś dzień pozostawałby w sferze marzeń, gdyby nie Ferdynand Marie de Lesseps,
który wybudował w tym czasie Kanał Sueski i odwiedzając Grecję w 1869 r. obudził dyskusję na temat
Kanału Korynckiego.
Gdy ukończono budowę Kanału Sueskiego, rząd Grecji zadecydował, że nadszedł czas na budowę Kanału Korynckiego.
Podpisano kontrakt z Francją, ale wszystko pozostało na papierze, w końcu w 1881 r. władze greckie
powierzyły to zadanie węgierskiemu generałowi Istvanowi Türrowi, adiunktowi króla Italii, Wiktora Emanuela II.

Obrazek

Oficjalne rozpoczęcie budowy miało miejsce 12 sierpnia 1882 roku. Ceremonię uświetnili swoją obecnością
członkowie rządu, grecka rodzina królewska oraz zagraniczni oficjele. Król Jerzy I oraz królowa Olga
w towarzystwie księcia korony Konstantyna i księcia Jerzego przypłynęli statkiem wojskowym z portu Pireus
do Kalamaki, małego portu położonego niedaleko przesmyku, tam zostali powitani przez generała Türra.
Król wziął w ręce łopatę i wykopał kilka grud ziemi, które rzucił na mały drewniany wózek, to samo
uczyniła królowa, książęta oraz pozostali oficjele.
Następnie premier popchnął wózek w kierunku dziury w ziemi, w którą wrzucił wykopaną ziemię.
Przy dziurze postawiono pamiątkową tabliczkę. Następnie królowa uruchomiła elektryczny detonator,
doprowadzając do detonacji w 40 tunelach.

Obrazek

Według uzgodnionego na początku harmonogramu, prace należało zacząć w ciągu 18 miesięcy od podpisania umowy,
a zakończyć przed upływem 6 lat. Budowa kanału zaczęła się planowo, 29 marca 1882. Z początku myślano,
że projekt nie będzie przedstawiał trudności, jednak pierwsze badania terenu były niekompletne,
co przyczyniło się do błędnych prognoz zarówno w odniesieniu do budżetu, jak i czasu wymaganego na ukończenie budowy.

Obrazek

Główny przedsiębiorstwem budowlanym zatrudnionym przy budowie Kanału była założona przez generała Türra
francuska firma "Societé Internationake du Canal Martime de Corinthe" z siedzibą w Paryżu i kapitałem początkowym
wynoszącym 30 mln franków francuskich. Przyznano jej prawa do eksploatacji Kanału przez 99 lat.
W ciągu tego czasu przedsiębiorstwo miało czerpać zyski z cła nakładanego na statki korzystające z Kanału,
a także portu, cumowania i holowania statków. Przedsiębiorstwo było również uprawnione do użytkowania
terenów sąsiadujących z Kanałem.

Na obu krańcach Kanału planowano wybudować dwa kwitnące i tętniące życiem miasta: Ischemię nad Morzem Egejskim
oraz Poseidonię nad Morzem Jońskim. Generał Türr jako właściciel luksusowego domu nieopodal Isthmii
tym staranniej wytyczył plany przyszłego miasta. Jednakże Isthymia nigdy nie stała się niczym więcej
niż małą wioską, a Poseidonia pozostała jedynie w planach, mimo oficjalnej ceremonii założycielskiej.

Obrazek

Projektantem Kanału Korynckiego był Bela Ferster, pochodzący z Węgier główny inżynier Kanału
Franciszka Józefa na terenie Austro-Węgier. Pod uwagę wzięto 3 alternatywne trasy przebiegu Kanału,
lecz ostatecznie wybrano tę zaproponowaną wieki wcześniej przez inżynierów Nerona.
Budowę podzielono na 4 odcinki i utworzono w sumie 6 placów budowy. Siła robocza, początkowo około
1800 robotników składała się głównie z Greków, Włochów, Czarnogórców, Armeńczyków i Turków.
Przydzielone im zadania miały odpowiadać ich umiejętnościom i sile fizycznej.
Dzień roboczy trwał 12 godzin, w warunkach którym daleko było do idealnych.
Wypadki przy pracy oraz epidemie nie należały do rzadkości. W związku z niedoborem wody
na terenie budowy uruchomiono antyczny akwedukt, zbudowano tamę, rezerwuar na wodę,
zbiorniki i kilka studnia, a także elektrownię elektryczną.
Przecięcia przesmyku dokonano za pomocą dynamitu.

Obrazek

Według obliczeń Türra, koszt budowy miał wynieść 24 mln franków.
Przedsiębiorstwo budowlane zleciło podwykonawcy "Societé des Constructions et des Travaux Maritimes"
wybudowanie Kanału w 4 lata. Niestety kapitał początkowy błyskawicznie wyparował
a skutek nieprzewidywalnych trudności. W dodatku okazało się, że niezwykle kosztowne maszyny
zakupione do budowy Kanału do niczego się nie przydadzą, ponieważ nie były przystosowane do rodzaju skał
występujących na tym terenie. Dlatego te w 1888 r. przedsiębiorstwo budowlane zwróciło się
o dodatkowy kapitał do swoich 60000 akcjonariuszy, tylko 20000 zareagowało pozytywnie.
Rok później wydatki sięgnęły 42 mln franków, co ponownie zmusiło przedsiębiorstwo
do desperackiego poszukiwania środków, tym razem bez powodzenia.
Nieustający odpływ kapitału ze spółki ostatecznie doprowadził ją do bankructwa w 1889 r.

Po negocjacjach z greckim rządem doszło do przejęcia projektu przez nową,
tym razem grecką spółkę "Przedsiębiorstwo Kanału Korynckiego" pod zarządem Andreasa Syngrosa.
Jednak ukończenie budowy miało przypaść w udziale jeszcze innej firmie,
"Greckiemu Przedsiębiorstwu Kanału Korynckiego", które przejęło projekt i doprowadziło go
do końca w 1893 r. Całkowity koszt wyniósł 60 mln franków francuskich.
W czasie budowy usunięto 11 mln m3 ziemi, której później pozbyto się, usypując z niej
sztuczne pagórki na okolicznych terenach. Uroczysta ceremonia otwarcia odbyła się z wielką pompą
w sierpniu 1893 r., a zaszczycili ją swoją obecnością król Grecji Jerzy I oraz królowa Olga.
Królowa dokonała uroczystego przecięcia wstęgi złotymi nożyczkami.
Do użytku Kanał oddano dopiero po kilku miesiącach, w styczniu 1894 r.

Obrazek

Pierwszym statkiem, który przepłynął przez Kanał, była francuska jednostka "Notce Dame du Salut".
Mimo, że statek był przeciętnych rozmiarów (110 m długości, 13 m szerokości, 6,5 m zanurzenia),
uderzył w ściany Kanału wiele razy. Wywołało to spore rozczarowanie i zniszczyło marzenia wielu ludzi,
którzy inwestowali w ten projekt.

W 1906 r. prawa do eksploatacji Kanału przyznano Narodowemu Bankowi Greckiemu, następnie władzę
nad Kanałem przejęła nowo powstała spółka "Nowe Przedsiębiorstwo Kanału Korynckiego".

Podczas II wojny światowej niemieccy spadochroniarze zdobyli mosty nad Kanałem, odcinając w ten sposób
odwrót cofającym się wojskom brytyjskim. W kwietniu 1941 Brytyjczycy wysadzili Kanał w powietrze.
Jeszcze w tym samym roku obudowali go Włosi. W obliczu klęski państw osi Niemcy ponownie
wysadzili Kanał w powietrze, po czym wypełnili go 500 000 m3 ziemi oraz wagonami kolejowymi.
Przywrócenie Kanału do stanu użyteczności trwało 5 lat. W 1948 r. oczyszczono i naprawiono go
z pomocą Amerykanów.

"Nowe Przedsiębiorstwo Kanału Korynckiego" zarządzało Kanałem aż do roku 1980,
kiedy to nadzór nad nim przejął rząd. Ostatnimi czasy status Kanału ponownie uległ zmianie;
prawa do eksploatacji należą teraz do angielskiej spółki "Periander S.A.".

W porównaniu z Kanałem Sueskim, którego Kanał Koryncki miał stać się przedłużeniem,
budowa wydawała się łatwa, a jednak okazało się, że było to bardzo skomplikowane i kosztowne
przedsięwzięcie. Kanał Koryncki zawiódł nadzieje wielu ludzi marzących o podróży, która byłaby
łatwiejsza, krótsza, bezpieczniejsza i tańsza. Okazało się, że jego wymiary są nieodpowiednie.
Dotyczy to szczególnie szerokości Kanału, która nie pozwala na jednoczesny ruch statków w obie strony.
Z dokumentacji Kanału wynika, że od czasu ukończenia budowy nie przepłynął nim ani jeden większy statek.
Mimo tego Kanał Koryncki nadal pozostaje godnym podziwu osiągnięciem XIX wieku.
Samo przepłynięcie przez Kanał to ekscytujące przeżycie, jednak na turystach największe wrażenie robi widok,
jaki roztacza się z mostów, którymi można przejść nad Kanałem.

Obrazek

A może zamiast rzucać ten kamyk, skoczyć samemu? Nad Kanałem znajduje się stacja bungee jumping,
jeden skok kosztuje 100 euro, może to dużo, ale po tym skoku z pewnością będzie można powiedzieć,
że dobrze sie zna Kanał Koryncki.

Obrazek

Jeszcze kilka ciekawostek:

* Kanał Koryncki ma długość 6343 m, jest na tyle krótki, że baseny portowe wybudowano jedynie na jego krańcach.
* Kanał biegnie w linii prostej, najwyżej położony pukt znajduje się na wysokości 78 m n.p.m.,
a licząc od dna morskiego – na wysokości 86,3 m.
Szerokość mierzona na powierzchni wody wynosi 24,6 m, a na dnie 21,3 m.
Kanał jest głęboki na 8,3 m.
* Prądy morskie w Kanale zmieniają kierunek, co 6 godzin, jednak ich prędkość nigdy nie przekracza 3 węzłów.
* Kanał nie posiada śluz ponieważ uznano, że pływy praktycznie nie występują na tym obszarze.
* W Kanale mieszczą się statki o wyporności do 10 000 ton, ich droga dzięki Kanałowi skraca się o 400 km.
Wziąwszy pod uwagę sposób budowania statków w tamtych czasach oraz prędkości, jakie osiągały, można zakładać,
że podróż trwała wtedy o 24 do 28 godzin krócej.
* Kanał używany jest głównie przez statki turystyczne. Rocznie pokonuje go około 11 000 statków.
* Ruch po Kanale odbywa się w obie strony w trybie naprzemiennym.
W przypadku mniejszych jednostek czas potrzebny na przepłynięcie Kanału wynosi około 35 min.,
jednak dla większych statków czas ten wydłuża się ze względu na konieczność użycia holownika.
* Cena za przepłynięcie zależy od rodzaju statku i jego tonażu.
* We wtorki Kanał jest zamknięty z powodu koniecznych prac konserwacyjnych.
* Przez Kanał przebiega 6 mostów, w tym autostrada, most kolejowy i 2 niewielkie mosty
przeznaczone jedynie dla prywatnych samochodów i pieszych.
Te dwa ostatnie znajdują się niemal na wysokości poziomu morza, a ich tylne odcinki opuszczane są do wody
na głębokość 8 m, żeby umożliwić przepłynięcie statków.
Po ponownym podniesieniu mostu często można znaleźć na nim pełno ryb.
* Od otwarcia Kanału wydobyto dodatkowe 2 mln m3 ziemi, by zapobiec zablokowaniu Kanału przez ziemię
pochodzącą głównie z trzęsień ziemi, operacji wojennych lub stanowiącą wynik erozji.

(Na podstawie tekstu Ewy Traczyńskiej spisanego na podstawie:
Tsakos K., Pipera-Marsellou E., Tsoukala-Konidari 2003: Corinth Canal.
Historical and Archeological Guide. Hesperos Editions, Athens.)

Obserwując małe stateczki przepływające daleko w dole, wspominamy historię budowy kanału.

Obrazek

Przepłynęły już mniejsze jachty, ciągniony przez holownik zbliża się jeden z tych największych,
możliwych do spławienia kanałem statków. W ruch idą aparaty, kamery ... Nie wiem, czy on to
specjalnie zrobił, czy ma jakiś przepis, ale, będąc dokładnie pod nami, odpalił te pieprzone
syreny okrętowe. Jebło tak, że omal nie pogubiliśmy sprzętu foto wizualnego,
dziewczynom powiem sukienki na głowy zarzucił, krepując im ruchy, co bardziej wrażliwi
spieprzyli z mostu, nie bacząc w która stronę uciekają, w związku z czym, kilka osób
znaleźliśmy na tej "złej" stronie.

Kiedy odzyskałem słuch zaczęły docierać do mnie typowo polskie "życzenia" jakimi reszta
wycieczki obdarzała kierującego statkiem, a do których się chętnie przyłączyłem.

Obrazek

Zapomniałem z tego dodać, że właśnie nad kanałem zaobserwowaliśmy najwięcej śladów ostatniej wojny.
Niespotykane przez nas gdzie indziej bunkry, rozrzucone po obydwu stronach kanału.

Czas było się zbierać. Nerwy w autobusie ukoić. Prom czekał w porcie.

Obrazek

Drepano - Korynt - Patras
Ostatnio edytowano 20.02.2012 08:16 przez weldon, łącznie edytowano 2 razy
weldon
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 39917
Dołączył(a): 08.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) weldon » 24.06.2010 07:55

Obrazek

Prom, Wenecja - wielki powrót

Na prom, tym razem, wpuszczają nas od strony rampy wjazdowej.
Rozłożeni jesteśmy podobnie, prom znajomy, ten sam co poprzednio, co ułatwia
poruszanie się po znajomych już kątach. Szybka kolacja, zbieramy się na rufie,
ktoś wyciąga jakieś wino, za nami, co raz bardziej, niknie w mroku peloponeski brzeg.

Rano, jak się obudzimy, będziemy już daleko ...

Dzień na statku spędzamy podobnie, jak poprzednio. Barki, basen, leżaczki, kawka,
herbatka, no i, obchodzone od czasu do czasu w bardziej schłodzonych kabinach, imieninki ;).

Sielanka.

Obrazek

Tak było do wieczora, kiedy to kolacja skończyła się swego rodzaju ekscesami.

Okazało się, że ostatnia kolację przygotowano dla nas z wielką pompą.
Wszystkich szczegółów nie wspomnę, ale rozpoczęło się, jak zwykle, od jakiejś bajecznej sałatki.
Oczywiście woda, chleb, oliwa z oliwek były pozycjami obowiązkowymi.
Tym razem dostaliśmy wsparcie w postaci soków (dla dzieci) oraz przyjemnego wina (dla dorosłych).

Na początek zrozumieliśmy, że mamy wybór, pomiędzy rybą, a kurczakiem.
Pierwsze oznaki niepokoju, oczywiście zaraz po tym, jak zauważyliśmy, że jesteśmy
w jakiś szczególny sposób traktowani, okazaliśmy zaraz po zjedzeniu wybranej potrawy.

Obrazek

Nie zważając na nasze protesty, kelnerzy ochoczo dolewający do tej pory wino,
zaczęli wymieniać talerze z pierwszą, zjedzoną potrawa, na drugą. My nie wybieraliśmy
CO chcemy, ale W JAKIEJ kolejności! Szczerze mówiąc druga porcję spożywaliśmy już wyłącznie
z łakomstwa. Przy zupach zrobiło się cicho. Nasze ruchy były coraz bardziej ospałe,
niektórzy zaczęli popuszczać paski u spodni. Zauważyłem dziwne zachowania u niektórych,
dziwny wzrok ...

Obrazek

Udało nam się na chwilę wyrwać na pokład, zapalić, zaczerpnąć świeżego powietrza,
zrobić kilka skłonów, pozwalających na odsapnięcie po obżarstwie.

Pozostała kawa, wino i desery.

Desery, bo ich było kilka. Był melon, było takie ciastko nasączone miodem, były lody.

Nasi kochani organizatorzy w ten właśnie sposób uczcili naszą ostatnią kolację.
Wystawnie.
Bardzo wystawnie. Prawdopodobnie w życiu tyle nie zjadłem.
Zresztą nie tylko ja. Ale, przestrzegam, kuchnia grecka jest bardzo smaczna.
Naprawdę mają spory wybór potraw, bardzo pasował mi ich sposób przyrządzania.
Zresztą statek był grecki, co, właśnie, chociażby po tej kuchni, można było poznać.
No i właśnie z tego powodu tak trudno było odmówić ...

Obrazek

Jeszcze trochę musieliśmy się "poleczyć", co, w połączeniu z nastrojem panującym na owiewanym
morską bryzą, ciemnym pokładzie rufowym, nie było już taką straszną sprawą. Jeszcze trochę
poobserwowaliśmy łuny nad albańskim lub chorwackim brzegiem i, pomału, rozeszliśmy się do kajut.

Obrazek

Poranna Wenecja zaskoczyła nas ciszą i przyjemnym chłodem.
Pewnie dość wczesna pora tłumaczy obecność w porcie kolosów, przy których nasz, wydawało by się,
spory prom, okazał się dość niepozorny.

Obrazek

Przy przejeżdżaniu Alp zrobiło się wręcz zimno, ale przed Wiedniem znów wyjechaliśmy na Słońce.

W Wiedniu czekał już na nas zmiennik kierowcy. Podliczając czasy przejazdu i po konsultacjach
z obydwoma kierowcami postanowiliśmy, zaraz po wysadzeniu wszystkich z okolic Bielska,
lecieć dalej, do Warszawy. Zawsze to jeden dzień dłużej, na posprzątanie po wyjeździe.

Polska przywitała nas chłodem. Nad ranem zrobiło się wręcz przeraźliwie zimno,
a powstający świt powitał nas mocno zachmurzonym niebem.

Obrazek

Wprost z 40 stopni ciepła nad wczorajszym Adriatykiem wjechaliśmy w piętnaście stopni w Polsce.

I koniec.

Obrazek

Epilog

Tuż przed wyjazdem dowiedzieliśmy się, że Peloponez należy do najbardziej niebezpiecznych
rejonów w Europie, pod względem ilości wypadków oraz słynie z najgorszych w Europie kierowców.

Jest to jakaś wierutna bzdura. Nawet, jeżeli ktoś przycisnął, to naprawdę miał ku temu powód
i zaraz wracał do standardu. Zadziwiająca była cierpliwość Greków. Fakt, że samochody często
miały otarcia i wgniecenia, ale wynikało to z małej ilości miejsca na ulicach oraz gęstości
parkowania.

Obrazek

Z tego też powodu nie należał do rzadkości widok samochodu tarasującego przejazd, pomiędzy
dwiema liniami samochodów zaparkowanych wzdłuż ulicy i, na przykład, wyładowującego towar.
Kierowcy siedzący w samochodach, w korku za tym stojącym nawet gestem nie okazali swojego oburzenia.
W ogóle Grecy to wyjątkowo spokojni ludzie. Sam tego doświadczyłem, jak zmęczony zakupami
i skwarem panującym w sklepie, wyszedłem i zaczytałem się w greckie znaczki na przydrożnej
skrzynce pocztowej.
Było już po jedenastej, żar był straszliwy, więc bardzo pomału dotarło do mnie, że słyszę szum.
Okazało się, że to szumi silniki samochodów, które utknęły po moich obydwu stronach.

Obrazek

W środku nocy zrobiłem korek w samym centrum Drepano :D
W Polsce bym pewnie nie przeżył, tu, nawet nie zatrąbili ...

Podobnie w Nafplion, do końca życia nie zapomnę widoku starszej pani popychającej środkiem
ulicy na rowerze i potulny tłum samochodów, wolniutko przemieszczający się za nią ...

Później ktoś mi powiedział, że, jeżeli spodobały mi się greckie zabytki, to powinienem
pojechać do Turcji, co okazało się prawdą, ale to już zupełnie inna historia ...

PS Turczynka i Kabaret pod Wyrwigroszem.

Zapomniałem jeszcze wspomnieć, o dwóch, wydarzeniach, które urozmaiciły nasz pobyt.

Po pierwsze, przyjechała ONA.
Blondynka. Laska w obstawie kilku menów, których, wyraźnie, miała owiniętych wokół palca.
Latali za nią, skali wokół. To była niedziela, albo sobota i pojawiło się wówczas
trochę więcej ludzi, ale gwiazdą wieczoru miała być - Ona:

Obrazek

Te zgryźliwe komentarze ze strony naszych pań, to, uwierzcie, na pewno nie były
powodowane zazdrością. Zresztą, nam też zrobiło się żal tych panów, natomiast
o ile bardziej przychylnym okiem popatrzyliśmy na nasze damy.
Rany, żeby one się tak w życiu nie umalowały!

Drugie zdarzenie, to chłopcy z Kabaretu pod Wyrwigroszem się pojawili.

To znaczy przyszli trochę po prośbie, bo miejsca w hotelu szukali.
Przylecieli z biurem podróży do Aten, gdzie miał czekać na nich bus.
Zamiast tego upchnęli ich, o ile mnie pamięć nie myli, osiem osób z bagażami,
do jakichś dwóch taksówek. Przywieźli do Drepano.

Według katalogu - kwatery prywatne o wysokim standardzie, blisko morza,
okazały się wiejskimi chatami bez wygód, za to z potężna hodowlą, ostro srających kur,
położonymi gdzieś w polu, tak ze dwa kilometry od brzegu.

Następnego dnia - wyjechaliśmy ...

Obrazek

Prom
Wenecja - Polska

Śródziemnomorskie mi się kończą :( :
Śródziemnomorska 2,5 - Turcja 2008
Śródziemnomorska 3,5 - Chorwacja 2009


Została jeszcze wersja beta do ogarnięcia.

Trzeba pomału się za nią zabrać, i pomyśleć o przyszłości.
O Chorwacji i, ewentualnie, nie o Chorwacji:

Bałtycka Rapsodia - na Mierzei Wiślanej - 2010













PS II - był to mój jeden z pierwszych kontaktów z aparatem foto.
Zdjęcia są wypadkową z kilku aparatów, nawet telefonów, internetu...
Więc też z jakością różnie, ze wskazaniem na te gorszą różność,
za co przepraszam z góry i o wyrozumiałość proszę.

Galerie też są lekko chaotyczne, ale spróbuję je wyprostować.

Przynajmniej mam szczere chęci kiedyś to zrobić.












Jeśli mi się nie odmieni ... :wink: :papa:
Następna strona

Powrót do Grecja - Ελλάδα


  • Podobne tematy
    Ostatni post

cron
Śródziemnomorska 1,5 - Grecja 2007
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone