Odcinek 5: środkowy Pelješac z górskim finiszem, cz. II: Trstenik i Janjina
- Trstenik widziany z nadmorskiej drogi od strony Žuljany
- koteł nadmorski
Ponieważ w Żuljanie
nie da się kupić ani burka ani wina (to akurat wina sjesty), zwijamy manatki i kierujemy się do Trstenika, ale nie glavną cestą, a nadmorskim skrótem, wg którego odległość między dwoma miejscowościami wynosi dokładnie 6 km, czyli tyle ile powinna. Droga jest bardzo wygodna (nowy asfalt) i dość szeroka (zawsze da się jakoś wyminąć), oferuje też wiele możliwości pozostawienia auta w celu udania się piechtą na jedną ze słynnych („
być może najładniejszych nad całym Adriatykiem”) plażyczek. To do ewentualnego sprawdzenia kiedy indziej...
- wyżej i niżej: pora sjesty w Trsteniku
W Trsteniku parkujemy na rivie, gdzie nikt od nas nie chce pieniędzy za postój. W miejscu, gdzie trstenicka riva załamuje się pod kątem prostym (oraz gdzie – jak sprawdzimy to dopiero po powrocie do Polski – ma swój początek stara droga do Boraka i Potocine, stanowiąca jedyną możliwość dotarcia drogą lądową do dwóch miejscowości położonych na południowym stoku Dingaca do 1973 roku, kiedy to przebito tunel przez górę), zauważam winną piwniczkę.
Witamy się z otyłym właścicielem i próbujemy – białe niezłe, ale bez rewelacji, w dodatku ma tylko w butelkach (po 60 kn/l), a tzw. „jako vino” (z nalewaka) jest ohydne – sam sprzedawca zaleca rozrobienie go z wodą, co nam zresztą demonstruje. Woda okazuje się wydobyć z napoju sam ocet. Błeee, wychodzimy. Przysiadamy w Konobie Maris w miejscu, gdzie riva zakręca pod kątem 90 stopni. Karty dań wydają się pamiętać ubiegłe milenium, ale coś nas do tego miejsca ciągnie – może „zachęcajka” o treści „ćrni rizot + vino 60 kn”?
Ja zamawiam ten właśnie zestaw, Ania muśule na buzaru, dzieci palaćinki. Do tego wino dla Ani i napoje dla dzieci. Rachunek wynosi 197,50 Kn, a było to
naprawdę dobre, zwłaszcza risotto! Kwota rachunku cieszy mnie także dlatego, że w portfelu zostało niewiele ponad 200 kun, a ani w Żuljanie ani w Trsteniku nie ma bankomatu, natomiast żeby wyjąć pieniądze z karty na poczcie potrzebuję paszportu, który oczywiście leżakuje w domu w Orebiciu.
- Risotto było pyszne...
- ...małże takoż :)
- PRAWIE daliśmy się zaprosić ;)
- Parkowanie obowiązkowo w cieniu!
- Atrakcyjnie prezentujące się znaki...
- ...doprowadziły nas do Tawerny Domanoeta :)
Z Trstenika jedziemy nie prosto do domu, ale znów do nieodległej Janjiny, gdzie znów nikt nie krzyczy o opłatę za parking, a my ochoczo odwiedzamy bankomat (ten w knajpie) i zachęcającą ciekawymi szyldami piwnicę winną, która
okazuje się być też agroturystyczną gospodą. I to jak urządzoną! Właściciel, który mnie przypomina Andrzeja Grabowskiego, a Ani Mikołaja Klatkę, częstuje nas winem białym (pyszne, w końcu! a za ile? 20 Kn/l? Bierzemy 3 litry!), smokvicą (bierzemy 0,5l za 40 kun), travaricą (w przeciwieństwie do próbowanej na rivie w Orebiciu nieperfumowaną – też bierzemy pół litra za 40 Kn) i w końcu czerwonym winem, którego nabywamy literek. Gość w dodatku chlubi się tym, że wszystko ma własnej, ekologicznej produkcji no i jest zwyczajnie niezwykle prostolinijnym, sympatycznym ludkiem. Oglądamy zarówno wnętrza konoby (przyozdobione pordzewiałymi instrumentami dętymi i całą masą innych bibelotów), jak i ogródek.
Wiejsko, sielsko, ale klimatycznie i z klasą. Bierzemy wizytówkę i przyrzekamy – zarówno gospodarzowi jak i sobie – wpaść tu na popas (i przy okazji kupić alkohole na prezenty do Polski). Aha, zostaję pochwalony za swoją znajomość chorwacczyzny – mówię, że to raptem parę słówek, ale miło mi, że mój wysiłek zostaje nagrodzony
- podwórze tawerny
- wewnątrz knajpy (chyba rzadko tam ktoś siada, bo w ogrodzie jest dość miejsca)
- A Wam kogo przypomina?
- Winko nalane, ale będziemy smakować rakije :>
- również do zakupienia w tawernie
- Godziny otwarcia ribarnicy w Janjinie, jakby ktoś potrzebował. Nam nie udało się nigdy być wtedy w pobliżu.
cdn.