Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Primosten po raz kolejny - czyli wakacje 2007

Nasze relacje z wyjazdów do Chorwacji. Chcesz poczytać, jak inni spędzili urlop w Chorwacji? Zaglądnij tutaj!
[Nie ma tutaj miejsca na reklamy. Molim, ovdje nije mjesto za reklame. Please do not advertise.]
meeg
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1225
Dołączył(a): 17.06.2002
Primosten po raz kolejny - czyli wakacje 2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) meeg » 31.07.2007 10:05

Stało się. Wróciliśmy. Czternaście dni minęło tak błyskawicznie, że nadal nie mogę otrząsnąć się z szoku i wrócić do normalnych obowiązków. Jestem już tyle dni w Polsce i kolejny tydzień w pracy, ale wspomnienia i taki gryzący smutek, że już po wszystkim nie pozwalają skoncentrować się na niczym konkretnym. Brakuje mi skrzekotu cykad nazywanych przeze mnie "skrzekami", szumu morza, zapachów i woni - ten zapach pinii i innych olejków eterycznych wraz z odparowaną solą z morza, albo zapach grilowanych ryb, owoców morza a nawet pizzy w restauracyjkach na starym mieście, kwaśny zapach wina w winiarniach. Brakuje mi nawet ich wody bez chloru i tej słonej adriatyckiej oczywiście. No i te kolory. Jednego dnia leżąc na wyspie Smokvica zastanawiałam się dlaczego flaga Chorwacji nie jest połączeniem kolorów lazurowego morza, niesamowitej zieleni piniowych igiełek i bieli wszechobecnych skałek. Wiem, że teraz podnoszę ręke na święte symbole chorwackiego narodu, ale wtedy takie zestawienie kolorystyczne było takie naturalne i jakże kojarzące się z tym krajem - no może bardziej z jego wybrzeżem. Po prostu sielanka. Brakuje mi "srijemskiej kobasicy" i świeżych fig (resztki przywiezionych dżemów jeszcze są). Tęsknie za drzewkami oliwnymi, ławicami rybek w morzu, jaszczurkami uciekającymi spod stóp, widokiem jachtów i jeszcze wieloma rzeczami, które można wymieniać bez końca...
Teraz siedzę i zastanawiam się od czego zacząć. Nie mam jeszcze wgranych zdjęć i to może niestety trochę potrwać, ale może zacznę od początku czyli od wyjazdu, a reszta jakoś sama się ułoży.
Pierwsze plany - pojechać w nowe miejsce, gdzie jeszcze nigdy nie byliśmy. Ale nie do malutkiej wioski, tylko do jakiegoś miasteczka, gdzie oprócz wysepek jest też widok otwartego morza. Zawsze marzyłam o Hvarze i mieście Hvar i praktycznie ten cel został ostatecznie zatwierdzony. Byłam już pewna, że jadę właśnie do Hvaru, miałam namiary na apartament, ale mimo wszystko cały czas były pewne wątpliwości. Po pierwsze co z plażami w mieście Hvar. Na zdjęciach widać betonowe nabrzeże a jakieś plaże są na oddalonych obrzeżach i oczywiście Wyspach Piekielnych. Ale codziennie pływać na wyspy? Albo chodzić kawałek drogi aby znaleźć jakąś sensowną nie betonową plażę w mieście? No i jeszcze ceny apartamentów (wtedy jeszcze nie wiedziałam ile będzie mnie kosztowało mieszkanie w Primosten) - 40 euro po mailowych negocjacjach za 2 osobowy apartament leżący moim zdaniem dość daleko i pod górkę i bez widoku na morze z mikroskopijnym tarasikiem? No i dlaczego wszyscy jedżdżą do Ivan Dolac, Zavali, Sv Nedeli i innych wiosek (tam są fajne plaże), a do Hvaru jeżdżą tylko na wycieczki. Wątpliwości przeważyły i stanęło na starym, dobrym sprawdzonym Primostenie. Hvar miał być celem wycieczki w jakiś mniej słoneczny dzień.
Urlop zaczynał mi się już w środę - musiałam zrobić ostatnie zakupy, wymienić złotówki na euro i zapłacić wszystkie rachunki za okres całego miesiąca. Wysiadłam z samochodu i od razu złapała mnie ulewa. Buty mokre, ubranie mokre - wszystko płynie - rwące strumienie na jezdniach i chodnikach. Super! Jeszcze dzień wcześniej wychodząc z pracy gdy wszyscy życzyli mi dobrej pogody stwierdziłam, że ja na pewno będę miała dobrą - tam gdzie pojadę... W Polsce właśnie zapowiadają ochłodzenie i deszcz, ale gdy tutaj pada, w Chorwacji jest przeważnie ładnie bo te koszmarne niże z opadami są z zachodu spychane nad Polskę wtedy gdy na południu i na Bałkanach zadomowi się silny wyż. Wtedy zazwyczaj jest tam bezchmurne niebo, tylko wiaterek potrafi być silniejszy. Moje przewidywania potwierdzały prognozy pogody więc nie mogłam się doczekać kiedy ucieknę na południe. Kolejny dzień to pakowanie - czyli taki mój osobisty koszmar. Tym razej zadziwiająco szybko się spakowałam i jakoś tam mniej tych bagaży mi wyszło niż zazwyczaj. Wkładamy wszystko do samochodu, samochód odstawiamy na parking i przekazujemy naszego kotka pod opieke sąsiadom. Moja kiziunia o imieniu Istria czuje już zbliżającą się rozłąkę i jest tak przeraźliwie smutna, że aż zaczynam żałować że jadę... Kładę się spać o dziewiątej aby do 1 w nocy trochę jeszcze się zdrzemnąć ale muszę dzielić poduszkę z kotem, który z tęsknoty zaczyna mi już na głowę wchodzić i cały czas tak głośno mruczy, że nie mogę zasnąć. Kręcę się z boku na bok i wcale nie mam ochoty na spanie, aż wreszcie dzwoni budzik i senność przychodzi błyskawicznie! Tak teraz to nawet na stojąco mogłabym zasnąć! No cóz niestety teraz to już trzeba wstawać robić śniadanko budzić mężulka i w drogę! Pogoda za oknem jest fatalna - wieje taki wiatr, że zaczynam się obawiać, czy na drodze nie będzie jakiś połamanych drzew. Ale tego i tak nie da się przewidzieć, pijemy spokojnie kawkę oglądając tv i oczywiście z półgodzinnym spóźnieniem wyruszamy w trasę. Jest 2.30, wyjeżdżamy z parkingu - a ja przypominam sobie o kanapkach zostawionych w lodówce. Jak zwykle moja genialna pamięć zawodzi. Trudno, nie wracamy, będziemy kupować jakieś batoniki w trakcie postojów. Samochód zatankowany pod przysłowiowy korek, nawigacja włączona, jedziemy. Na drogach pusto, mijamy Kraśnik i jedziemy dalej w kierunku Rzeszowa drogą nr 19, która w przyszłości ma stać się drogą ekspresową - ciekawe czy dożyjemy tych czasów... Na odcinku od Kraśnika do Janowa Lubelskiego trwa wymiana nawierzchni - niestety przejazd kolejowy w Polichnie pomimo remontu drogi chyba nie będzie wyrównany i nadal będzie spełniał rolę skoczni. Mijamy Janów, w tutejszych lasach zawsze stajemy na rozciąganie kości. Jeszcze trochę zaspani, nabieramy świeżego powietrza w płuca. Tutaj zawsze fajnie pachnie sosenkami. I dalej w drogę. Dalej też trafiamy na remonty - mnie zawsze najbardziej denerwują nieoznakowane uskoki drogi, ale w Polsce to standard - najlepiej ograniczyć prędkość do 30 (albo do 20 jeszcze lepiej) i niech się ludziska same martwią, jak będą jechać szybciej i czegoś nie zauważą to za karę na pewno poczują! Wschód słońca przed Sokołowem Małopolskim wygląda dosyć malowniczo, poranne mgły snują się po łąkach. Przez Rzeszów jedziemy przez centrum, tutaj widać jak szybko to miasto się rozwija. Wszędzie wymiana starego na nowe - drogi, sygnalizacje, budynki (stary hotel już prawie całokowicie zburzony - ciekawe jak będzie wyglądał nowy). Lublin w porównaniu do Rzeszowa stoi w miejscu a nawet się cofa. Wyjeżdżamy drogą w kierunku przejścia w Barwinku, ruch jest minimalny i zaskakuje nas szybki czas dojazdu pomimo dość spokojnej jazdy.
W Barwinku oczywiście robimy przerwę. Oczywiste jest to, że zawsze korzystalismy tutaj z toalety i piliśmy kawę, a tym razem mój brzuch domaga się kanapek z salami, które zostały w lodówce. Rok wcześniej w tym momencie nie byłam jeszcze głodna - teraz jest diametralna zmiana. Jeść!- woła żołądek przeciągłym burczeniem a kawa, którą nam podano aż piecze. Przy sąsiednim stoliku ktoś pałaszuje golonkę - ale zapach! Teraz już jestem nie tylko głodna - ja już pożeram wszystko wzrokiem. Pytam się ile trzeba czekać na golonkę - okazuje się że aż 30 minut, no to może chociaż jakiś szaszłyczek? Tak, bierzemy szaszłyki z sałatką. Wyglądają świetnie! A smakują... bez komentarza. Mój wszystkopochłaniajacy mężuś je i nawet twierdzi, że mu smakuje, a ja... wybieram to co nadaje się do zjedzenia zastanawiając się kiedy to coś z czego zrobiono ten szaszłyk zakończyło swój żywot (chyba bardzo, bardzo dawno temu, niestety...). Mój apetyt zostaje częściowo zaspokojony czekoladą, a posmak starego tłuszczu muszę zabić gumą do żucia. Jedziemy dalej bo postój w Barwinku przeciągnął się do 45 minut. Wjeżdżamy na Słowację.
j23
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1004
Dołączył(a): 22.05.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) j23 » 31.07.2007 12:06

Bardzo mnie cieszy, że ktoś chwali Rzeszów, bo faktycznie u nas dużo się robi zawłaszcza na drogach, przebudowane kub będą w najbliższej przyszłości wszystkie drogi wylotowe z miasta, odnośnie hotelu Rzeszów to już po nim ślad nie pozostał, ma na jego miejscu powstać centrum konferencyjno-handlowe, Pisz Meeg, pisz bo ładnie to robisz i czytanie Twojej relacji z podróży to sama przyjemność.
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 31.07.2007 12:37

Meeg - czekamy na ciąg dalszy bo zapowiada się ciekawie :lol:
Pozdrowienia z Rzeszowa, który chwalisz :lol: :wink: :papa:
a to ja
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 4755
Dołączył(a): 18.07.2003

Nieprzeczytany postnapisał(a) a to ja » 31.07.2007 12:41

Obrodziło tego lata w primoštenskie wspomnienia ... .
Oj, obrodziło :)

Z przyjemnością przysiądę u Ciebie, Magdo.
I będę chłonąć ... .

Pozdraviam :)
meeg
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1225
Dołączył(a): 17.06.2002

Nieprzeczytany postnapisał(a) meeg » 31.07.2007 14:18

Dzięki wszystkim za miłe słowa. Do Rzeszowa zawsze miałam i ja i mój małżonek szczególny sentyment. Znamy trochę osób z tych okolic i w sprawach służbowych tutaj bywamy czasami i widzimy jak to miasto się rozwija.

A dalszy ciag postaram się wrzucić jutro - jeśli dzisiaj wieczorkiem powalczę ze zdjęciami, a jeśli nie powalczę to postaram się coś wrzucić bez fotek.
el_guapo
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1536
Dołączył(a): 08.07.2003

Nieprzeczytany postnapisał(a) el_guapo » 31.07.2007 14:49

meeg napisał(a):Dzięki wszystkim za miłe słowa.


Jak zwykle poziom relacji 'wery haj lewel" - czekam z niecierpliwością. :wink:
Adam.B
Cromaniak
Posty: 4491
Dołączył(a): 12.02.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) Adam.B » 31.07.2007 15:18

pięknie Meeg :) czekamy na ciąg dalszy i fotki of course :)
Joker_28
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 554
Dołączył(a): 22.07.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Joker_28 » 31.07.2007 21:45

Dołączam do grona śledzących :wink:
paolo
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 405
Dołączył(a): 12.07.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) paolo » 01.08.2007 07:55

Super super super. Juz nie mogę doczekać się na fotki.
zmrol
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 485
Dołączył(a): 08.05.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) zmrol » 01.08.2007 08:06

Czekam również ja będę chłoną wszystkie relacje z Cro ponieważ w tym roku do Cro nie zawitałam. Ale dzięki waszym relacja jakbym tam byłam. Pisz Meeg.
Cosmo
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 270
Dołączył(a): 08.02.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) Cosmo » 01.08.2007 10:28

Pozdrowienia od rzeszowiaka, który w tym samym czasie oddychał primośteńskim powietrzem!
wojan
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 5547
Dołączył(a): 17.06.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) wojan » 01.08.2007 14:31

No to ja tez sie przyłączam do "ochów i achów" i czekam niecierpliwie na cd. :papa:
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 01.08.2007 16:32

Czytamy i czekamy.
Mała prośba Meeg; wstaw od czasu do czasu pustą linijkę, albo lepiej zdjęcie, bo tak ciurkiem na ekranie trudno się czyta.
Tym bardziej, że epopeja się zapowiada.
Pozdro Igor
marsylia
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 882
Dołączył(a): 19.07.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) marsylia » 02.08.2007 07:37

czytam i czekam na wyjazd, bo cały czas przed :nice:
meeg
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1225
Dołączył(a): 17.06.2002

Nieprzeczytany postnapisał(a) meeg » 02.08.2007 11:00

Wczoraj po pracy skazałam na wieczną kwasotę parenaście kilo krastavacy (o ile dobrze pamietam tak nazywają się ogórki) i przejechałam się rowerkiem nad nasz lubelski zalew i niestety jak wróciłam to już nie chciało mi się siadać do komputera. Ale dzisiaj trochę napisałam, niestety zdjęcia ładują się koszmarnie wolno, no i jeszcze nie zdążyłam ich pokadrować. Z góry uczulam, że ten odcinek jest trochę taki ... fizjologiczny, bo poszczególne jego momenty zawsze opierają się o moją podróżną przypadłość, za co wszystkie ewentualnie zniesmaczone osoby z góry przepraszam.
Przerwy co jakiś czas postaram się pododawać, a na więcej zdjęc trzeba będzie jeszcze trochę poczekać...

Słowacja zaraz po przekroczeniu granicy wita nas deszczem, który na szczęście szybko się kończy, a chmury towarzyszące nam od początku trasy zaczynają się powoli rozstępować. Wiatr po drugiej stronie gór też jest już słabszy i na horyzoncie widać coraz odważniejszy błękit nieba. Drogi prawie puste. Mijamy Śvidnik (dla ludzi z Lublina bardzo swojsko brzmiąca nazwa), potem takie serpentyki prowadzące do wsi o dwuczłonowej nazwie, której nigdy nie mogę zapamiętać. Jest wczesny poranek i pora bocianiego śniadanka - na łączce wzdłuż której jedziemy stoi stado kilkudziesięciu (nie przesadzam!!!) boćków! Podobno w Polsce jest ich najwięcej, ale ja po raz pierwszy w życiu widziałam w jednym miejscu tyle bocianów! I ciekawa jestem co na to miejscowe żaby - czy jakaś przeżyje taką inwazję? Jedziemy i patrzymy - (może ktoś je poklonował, albo ze słupów pewnej firmy pożyczył?). Szkoda, że nie ma gdzie stanąć bo aż się prosi o zdjęcie. Aparat mam schowany z tyłu (w Barwinku wrzuciliśmy go głębiej aby nie leżał na widoku) i nie mogę po niego sięgnąć. Trudno.

Wreszcie dojeżdżamy do miejscowości Lipniki, Lada i następnie Kapusany i w tej okolicy już stajemy na poboczu, wyjmujemy aparat i robię kilka zdjęć zamku na górce po prawej stronie jezdni.

ObrazekObrazekObrazek
(Na tym ostatnim zdjęciu niestety załapał się kawałek mojej drugiej połowy, ale jeszcze nawet palcem nie tknęłam zdjęć i jak tylko będę miała więcej czasu to pokadruję).

Słoneczko zaczyna świecić coraz raźniej, a powietrze jest niezwykle klarowne co owocuje super widocznością. Niestety trochę nam się oczka kleją ale od czego są energetyczne dopalacze i świeże górskie powietrze. Pomaga! Wsiadamy do samochodu i znowu spać nam się chce... Ale wjeżdżamy już do Presova i skupiamy się trochę bardziej na drodze co trochę nam otrzeźwia umysł. Teraz jak co roku zastanawiam się czy nadal stoją te stare słupy bez latarni. Okazuje się że stoją (ciekawe jak będzie za rok), ale chyba coś z nimi zaczynają robić bo mam wrażenie że kilka słupów już odmalowali - tak do połowy. Mijamy skrzyżowania koło Tesco. Stoimy na swiatłach, patrzę w prawo i co widzę - reklama z sikającym dzieciakiem - rozbraja nas całkowicie - poziom powala na ziemię.

Obrazek

Wyjeżdżamy powoli z Presova. Wybieramy tradycyjnie drogę krajową przez Budimir, czyli skręcamy w prawo przed wjazdem na autostradę. W tym roku temat opłat za ten odcinek był ostro przerabiany na Forum, ostatecznie urzędowa wykladnia rozwiała wątpliwości i można jechać bez obaw (osobowy do 3,5t). Na tej drodze tradycyjnie tylko kilka samochodów ruch nadal minimalny i na szczęście nie ma policji - oby tak dalej! Mijamy kilka starszych babinek w spódnicach przed kolano. Strój najczęściej czarny, ale kolana odsłonięte - u nas taka babinka miałaby gorące uszy od plotek - a tam norma. Fajnie, że nie ma sztucznej pruderii. Przed Budimirem mam takie jedno miejsce, którego niewyjaśniony magnetyzm sprawia (a może tym razem to jakieś niewyjaśnione działanie podprogowe tej reklamy z Presova), iż nagle muszę znaleźć "krzaka", tzn. pisząc już po ludzku chce mi się strasznie sikać. I to zawsze w tym samym miejscu! Już mam ścieżkę wydeptaną przy wjeździe do jednego ichniego "pegeeru". Zawsze rosły tam słoneczniki i nie trzeba było daleko iść aby zniknąc z oczu, teraz nie ma słoneczników! A ruch oczywiście nagle rośnie. Chowam się o ile to możliwe i wreszcie ulga. Teraz jest miejsce na kolejny dopalacz energetyczny stawiający oczy na baczność.

Przed Koszycami wjeżdżamy na dwupasmówkę, która teraz jest poddawana rewitalizacji. Zresztą bardzo dużo odcinków przejeżdżanych przez nas słowackich dróg miała nową nawierzchnię. W Koszycach rozglądam się na prawo i lewo, aby nie przegapić skrętów. Nadal jest taki mały objazd. Potem kilka "ślimaków", kilka skrzyżowań i Koszyce też mamy za sobą.

Teraz czas na tankowanie. Zawsze robiliśmy to na stacji OMV po lewej stronie przy wyjeździe z Koszyc, tym razem mówię Mariuszowi, żebyśmy pojechali na Shellkę przed granicą (działa już od roku to trzeba i ją "zwiedzić"). Podjeżdżamy na stację która gdyby nie nazwa, to balibyśmy się tutaj tankować. Mariusz od razu marudzi, że trzeba było na OMV stanąć, przynajmniej można byłoby z normalnej toalety skorzystać. Ja jak zwykle to miejsce królów muszę odwiedzić - jedna kabina a kolejka kilkuosobowa. Stoję i czekam w korytarzyku, a mój mężuś w tym czasie tankuje. A ja stoję i stoję już chyba z 10 minut i nic - kolejeczka nawet nie drgnęła. Wreszcie drzwi się otwierają i wychodzi sprawca zatoru toaletowego, niestety to co "dolatuje" zza otwartych na chwilę drzwi powoduje, iż już nie mam potrzeby korzystania z tego miejsca (jak to babcia mówiła - minęło jak ręką odjął). Wracam do samochodu, tutaj mój mąż już lekko zniecierpliwiony (widzę na jego twarzy niewypowiedziane zdanie - ile można czekać!!!). Pyta mnie tylko "Już?", odpowiadam, że tak, wsiadamy do samochodu i wyjeżdżamy w stronę przejścia Sena - Tornyosnemeti. Ja oczywiście wszystkie wydatki dokumentuję w notatniku podróżnym. Pytam mojego kochanego ile zapłacił za paliwo i ile kosztował litr, a on zdziwiony - jak to ile, nie wiesz? Ja, proszę aby pokazał mi rachunek, a on przecież ty masz rachunek! I tak sobie jeszcze chwilę pogadaliśmy, po czym błyskawiczna nawrotka i pędem na stację! Nikt nas jeszcze nie goni, syreny nie wyją, a na stacji dzieki niebiosom jeszcze nikt nie podjechał do tego dystrybutora i nie wykasował naszej kwoty. Obsługa patrzy się na nas jak na niepowiem kogo i nie wie co myśleć - złodzieje czy idioci! Mario bierze sprawy w swoje męskie ręce i idzie zapłacić - jego wrodzona umiejętność przemieniania wszystkiego w żart sprawia, że po chwili widać jak cała obsługa uśmiecha się z politowaniem (zapewne wszystko zrzucił na "głupią" żonę, która poszła do wc i z wrażenia zapłacić zapomniała!). I tak właśnie nieświadomie omal nie staliśmy się grupa przestępczą okradającą stacje benzynowe i uciekającą przez granicę. No cóż mogliśmy stać sie sławni, wystąpić w wiadomościach, a może nawet w gazecie by napisali, a tak zmarnowaliśmy taaaką okazję od losu! A już na poważnie - to głupie przyzwyczajenie notowania informacji, do których potem nawet nie zaglądam zaoszczędziło nam kłopotów. Teraz przez najbliższe półgodziny śmiejąc się z siebie wyobrażamy sobie sytuację, że nie zapytałam sie o cenę, jedziemy dalej, a tu nagle zatrzymuje nas policja oskarżając o kradzież, a my tłumaczymy że płaciliśmy... bo ja myślałam że płacił mój mąż, a on myślał że płaciłam ja - bo tyle czasu mnie nie było. I tym kryminalnym wątkiem kończę odcinek o Słowacji.

Teraz przed nami Węgry i ich niesamowity język. Jesteśmy już po drugiej stronie terminalu w Tornyosnemeti. Język węgierski jest niesamowity! Sorki, że się powtarzam, ale zawsze śmieję się że gdyby ktoś mówił po węgiersku a obok po chińsku to dla mnie nie byłoby różnicy. Mamy super humory (jako niedoszłym przestepcom jest nam niezmiernie wesoło) i recytujemy na głos nazwy ich miejscowości przeczytane na znakach - Aszalo, Szikszo, Forro - to te łatwe, które znam na pamięć, na tych trudnych sobie język można złamać, więc i tu ich nie zacytuję bo nie pamiętam. Radio ustawione teraz oczywiście na stację węgierską brzęczy w uszach wszystkimi możliwymi odmianami "szy". Droga od przejścia do momentu wjazdu na autoplay(a)-ę M30 pod Miszkolcem jest już cała po remoncie, aczkolwiek ten remont był taki, że wcześniej kładzione odcinki w jednym miejscu zdążyły się pozapadać. Miejsce to jest oznaczone stosownym ograniczeniem (bodaj do 30) a największe wgłębienie jest dodatkowo oznakowane. Poza tym droga równa jak masełko i wreszcie można śmignąć trochę szybciej. Pędzimy zawrotnym dla Węgrów 120 a czasem nawet 140, wyprzedzamy wszystkich, aż nam tak głupio, gdy wszyscy jadą 90. W zabudowanym oczywiście przestrzegamy ograniczeń, jadąc grzecznie za innymi. Wjazd do każdej miejscowości Węgrzy obwarowali wysepkami z takim zakolem, co wymusza wolną jazdę. A w tych mieścinkach życie toczy się tak samo wolno jak ruch na drogach. Oglądamy sobie domy (wszystkie prawie identycznie ustawione bokiem do drogi i z wyglądu przypominają mi stajnie). Ja babskim okiem sprawdzam co rośnie w ogródkach, Mario dostrzega jakiegoś kota na oknie - i tutaj oboje "ciekawe co u naszej Istruni". I tak dojeżdżamy do policji, która jedzie bardzo przepisowo więc nie ryzykujemy wyprzedzania. Ratuje nas stacja MOL, gdzie zjeżdżamy po winietę. Policjanci tez zjeżdżają. Na szczęście udaje nam sie szybciej opuścić "pit stop" i jedziemy dalej w stronę raju dla kierowców podążających przez Węgry - czyli autostrady.

Pozdrawiam wszytskich i wracam do pracy, bo szef mnie zabije!!!
Następna strona

Powrót do Nasze relacje z podróży



cron
Primosten po raz kolejny - czyli wakacje 2007
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone