Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Pożegnanie z Chorwacją 2006

Nasze relacje z wyjazdów do Chorwacji. Chcesz poczytać, jak inni spędzili urlop w Chorwacji? Zaglądnij tutaj!
[Nie ma tutaj miejsca na reklamy. Molim, ovdje nije mjesto za reklame. Please do not advertise.]
wojan
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 5547
Dołączył(a): 17.06.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) wojan » 01.10.2006 08:56

Nooo...Aneta,podniosłaś poprzeczkę poziomu literackiego i fotograficznego relacji na cro.pl baaaardzo wysoko.Mały brat jest pod wrażeniem :lol:
Pozdrav.
Leszek Skupin
Weteran
Posty: 14062
Dołączył(a): 23.09.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Leszek Skupin » 01.10.2006 09:13

Cały czas jestem pod wrażeniem :D i czekam na ciąg dalszy :D
aneta_jacek
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1065
Dołączył(a): 05.07.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) aneta_jacek » 01.10.2006 10:50

krakuscity napisał(a):Tytuł jest "Pożegnanie z Chorwacją" ale chyba to nie jest prawda 8O . Za rok inne państwo? Mam nadzieję, że nie. :)



Janusz, obydwoje wiemy że jest to moje pożegnanie z tym krajem, jeśli chodzi o wyjazdy to na pewno. Dla mnie co za dużo to ... wystarczy :).
Pożegnanie miłe, cudowne ale bez żalu.


Z Chorwacją jest jak z milością. Kiedyś sie kończy i przechodzi w przyzwyczajenie. Wolę odpocząc od niej, póki jeszcze nie mam jej dość, żeby zachować chęć powrotu tam za 10 lat.
aneta_jacek
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1065
Dołączył(a): 05.07.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) aneta_jacek » 01.10.2006 11:03

7.IX Loviszte kojarzy się z miłością


W czwartek wreszcie dzień odpoczynku!! Postanowiliśmy wybrać się kawałek dalej od Orebicia poszukiwaniu fajnych plaż i miłych zakątków. Nasz wybór padł na drogę wiodącą dalej przez Orebić w kierunku końca Peljesaczu. Gdzieś w połowie drogi, na zboczu, jest bardzo fajny punkt widokowy. Można się tam zatrzymać i porobić fotki. Widać dokładnie bliski brzeg Korczuli.

ObrazekObrazekObrazek


Dalej droga wiedzie w dół do Loviste położonego nad zatoką Luka. Zatrzymaliśmy się na końcu drogi ( w Loviszte jechaliśmy do samego brzegu i dalej nad morzem w lewo ). Rozłożyliśmy się przy samym samochodzie, parkując na skalnej półce. W tym miejscu plaża jest skalista,z kawałkami wybetonowanymi, woda od razu jest głęboka więc dobra dla osób pływających. Blisko są też kafejki przy samym brzegu, był kłopot z obiadem i "normalnymi" daniami, jednak piwo i napoje były. Więcej ilustrują fotki.


ObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazek


Do bardzo ładnych miejsc można dotrzeć idąc na piechotę ścieżką wiodąca wzdłuż brzegu, dalej za latarnia morską. Poszliśmy tam sobie na spacer i .... zauroczyły mnie niedostępne skały, szum wody i fakt że można tam być zupełnie samemu. Spodobało mi się odcięcie na parę chwil od innych plażowiczów, pewne "wyluzowanie" jakie na pewno nie byłoby możliwe w obecności innych osób. Skałki w Loviszte mają w sobie coś, trudno mi to opisać co mnie tak zafascynowało. Może spodobał mi się najbardziej Jacek akurat wtedy i okolica w moich oczach "wypiękniała". Wrażenia z tego miejsca są bardzo subiektywne. Mnie akurat przypadły do gustu kamienne brzegi, z dużą ilością wodorostów, krabikami i ślimaczkami przyklejonymi do skałek. Tataj także dno opada szybko więc kąpiel jest możliwa raczej dla ostrożnych albo dobrych pływaków. Ogromna zaleta Loviszte to też spora ilość zatoczek w pobliżu wioski, można do nich dojść ścieżkami, pospacerować choć trzeba się nastawić na pokonywanie zarośli i chaszczy. Ta "niedostępność" sprzyja też intymności tego miejsca. Loviszte wydało mi się idealne do spędzenia czasu we dwoje, cieszenia się słońcem i ochładzania w wodzie. Skałki dają też cień a jednocześnie chronią przed wzrokiem :).

ObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazek
Ostatnio edytowano 01.10.2006 11:11 przez aneta_jacek, łącznie edytowano 1 raz
Leszek Skupin
Weteran
Posty: 14062
Dołączył(a): 23.09.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Leszek Skupin » 01.10.2006 11:10

:D :D :D :D :D :D Też dotarliśmy do Loviszte - fakt - pięknie tam jest i cisza i spokój i knajpki przy brzegu ehhh.... znów się rozmarzyłem :D :D :D :D :D
m82m
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 765
Dołączył(a): 15.03.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) m82m » 01.10.2006 15:02

Anetko!!! Twoja relacja jest świetna.Jestem pod dużym wrażeniem.A fotki "palce lizać".Może wkleisz coś z Peljesaca i Mostaru w temacie CROFOTKA na tapetę! fajnie by było w troszkę większym rozmiarze.
piotrus
Globtroter
Avatar użytkownika
Posty: 52
Dołączył(a): 28.06.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) piotrus » 01.10.2006 15:24

Aneto i Jacku - jakim aparatem były robione zdjęcia (bardzo ładne)?
aneta_jacek
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1065
Dołączył(a): 05.07.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) aneta_jacek » 01.10.2006 21:52

piotrus napisał(a):Aneto i Jacku - jakim aparatem były robione zdjęcia (bardzo ładne)?



hm... no Sonka DSC-H5 ale to nie tylko sonka ;)

Co do tapet: na pewno tak, w miare wolnego czasu i konczenia obrabiania czełego materiału.
aneta_jacek
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1065
Dołączył(a): 05.07.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) aneta_jacek » 01.10.2006 23:22

8.IX Ten stary, dobry Dubrovnik


Wycieczka do Dubrovnika to jedna z tych atrakcji na które wszyscy mieli ochotę. Dla nas to była "powtórka z rozrywki" gdyż już tam byliśmy dwa lata temu, popłynęliśmy wtedy na Lokrum i chodziliśmy murami obronnymi. Jednak dla reszty naszych znajomych był to pierwszy raz w Chorwacji, więc perła Adriatyku została wpisana jako punkt obowiązkowy w wycieczkach i już nikt o tym nie dyskutował. Wyruszyliśmy nawet o dziwo dość rano, wszyscy wstali i bez marudzenia się zebrali. Pakujemy się do astry i jedziemy w piątkę jednym wozem. Droga to trochę ponad 100 km, wydaje się blisko ale jest to bardzo mylące. Peljesaczem jedzie się wolno, trzeba uważać na ograniczenia, odcinek Jadranki od Stonu w dół też nie należy do komfortowej drogi. Podróż zabiera nam więc ponad 2 godziny. Stajemy na parkingu przed mostem, "chwila dla reporterów" na zrobienie widoczków i dalej.

ObrazekObrazekObrazek

Jacek jest świadomy problemów z parkowaniem stąd od razu cierpliwie przedzieramy się na drugą stronę Dubrovnika, jest piątek przed południem, wolnych miejsc w kolejnych strefach parkowania praktycznie nie ma. Nie zrażamy się tym i jedziemy dalej w kierunku drogi na Cavtat. W końcu udaje nam się znaleźć niepłatne juz miejsce przy drodze, od centrum Starego Miasta dzieli nas około 1000 m. Stajemy i zaopatrzeni w kilka butelek picia wyruszamy. Towarzystwo jest głodnawe i zmęczone podróżą. Pierwsza knajpka i postój. Wkurzam się lekko i niecierpliwie poganiam Grażynę żeby szybciej jadła śniadanie. Jestem spragniona uliczek, murów, pooddychania atmosferą która tak bardzo mi się wcześniej podobała. Idziemy w końcu połazić. Ciężko nam się zdecydować co robić konkretnie, jest upał i powietrze ciężkawo stoi się nad miastem. Tłum turystów jak zwykle ale nie aż taki jak w sezonie. Kręcimy się po uliczkach, ja fotografują te miejsca których nie zaliczyłam wcześniej, niestety, zapomniałam zabrać z wozu planu miasta i przewodnika, chodzę więc "na czuja" klucząc pomiędzy kolejnymi uliczkami. Jacek proponuje wycieczkę na mury , jednak jakoś nie potrafimy się wszyscy zorganizować na raz. W końcu, po "nałażeniu się" przysiadamy na odpoczynek na ławce w starym porcie. Nie ma chętnych do płynięcia na "Wyspę Miłości" więc powoli nasze oglądanie Dubrovnika dobiega końca. Fotki i wracamy do samochodu. Jednokierunkowa droga w kierunku lotniska Mocici i Cavtatu wspina się ostro w górę, na szczycie jest punkt widokowy, stoi kilka autek. Hamulec i grupka "japońskich turystów" po chwili pstryka 245 widoczek Dubrovnika.

ObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazek

Zbliża się pora obiadowa, ja napalam się na robienie zakupów w jakimś większym sklepie. Znaki pokazują na Getro, okazuje się że to po drodze do Cavtatu, skręcamy więc niepewni czy nie potrzeba tam kart wstępu tak jak do naszego "Macrów", Getro to właśnie chorwacki odpowiednik tej niemieckiej sieci w HR. Na miejscu okazuje się że co kraj to obyczaj i że możemy tam zrobic normalnie zakupy. Dziewczyny zostają w barku na piwku, ja z Jackeim i Przemkiem idę "na łowy". Wybór jest dużo gorszy niż w polskich makrach, ale skrzynka różnych win z Peljesaczu i dwie nalewki gruszkowe lądują w koszyku. Dokupujemy też trochę jedzenia, bezskutecznie szukamy dżemu figowego. Poganiając Przemka dla którego sklep to raj płacimy i czym prędzej zabieramy się w drogę do Cavtatu. Czas ucieka niemiłosiernie, godzina tu godzina tam i robi się późno. Już ostro głodni stajemy, nie kombinując już na płatnym pakingu tuż przy przystani i tym razem bez oglądania miasteczka rozsiadamy w knajpce wybieranej tym razem przez Przemka. Menu jak zwykle, standard dalmacki. Jacek z Lusi ryzykują po raz kolejny wybierając owoce morza, ja z Przemkiem bezpiecznie pizza a Graża spaghetti. Kalmary są nadziewane ale zimnawe, nieoczyszczone jak zwykle. Jacek przełyka jako ten mniej wrażliwy i być może bardziej głodny, Lucyna zostawia prawie nietknięte. Będzie musiała potem dopchać się czymś innym. Pizza jest bardzo dobra, jak zresztą obserwuję po wielu knajpkach chorwackich - włoskie jedzenie mają na poziomie, ja z Przemkiem jesteśmy więc zadowoleni. Najedzeni i nieco ociężali wyruszamy na zwiedzanie miasteczka. Moje wrażenie jest prawie takie jak wszędzie indziej - ładnie, promenada, porcik, palmy, straganiki. Nic więcej nić mniej. Chodzimy nad brzegiem morza fotografując kościółek i uliczki. Cavtat ma dość fajne położenie - maleńkie kilkuliczkowe stare centrum usadowiło się u nasady półwyspu, po ktoóego dwóch stronach są porciki i plaże. Koniec półwyspu to góra z laskiem piniowo - sosnowym i przepięknie położoną nekropolią z widokiem na morze. Spacerujemy i okrążając półwysep wracamy na parking.

ObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazek

Jacek jeszcze wpisał w program Ston. Za wzgórzami zachód słońca i wyraźnie widać że zwiedzanko czeka nas po ciemku. Jacek jednak jest zdeterminowany, koniecznie chce pokazać towarzystwu miasteczko. Rozłazimy się po uliczkach, spacerujemy, mijamy oświetlony łańcuchem żarówek zaułek z knajpką pośród palm, żartujemy że Chorwaci w Stonie wcześnie przygotowują się do zimowych świąt. Ja na mury nie mam ani siły ani ochoty, do tego się boję po zmroku tam włazić. Kilka fotek, wizyta w sklepie przy parkingu ( wreczcie znaleźliśmy dżem ze smokvy) i to właściwie cały nasz pobyt tutaj. Wracamy bardzo późną porą, zmęczeni jednak zadowoleni z udanego wypadu.

ObrazekObrazek
adamk3
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1282
Dołączył(a): 31.05.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) adamk3 » 02.10.2006 09:45

[quote="aneta_jacek"]6.IX Bośniackie klimaty - Mostar i Medugorie czyli zwiedzamy to co wszyscy

Mostar oglądałam wcześniej na fotkach znajomych, opowiadał o nim nam Pietro a także Jola wspominała w swojej relacji. Bośniackie miasto zostało więc wpisane jako "obowiazkowy" tym razem punkt wyjazdu.


Super relacja, czyta się "1 tchem"
-------------------------------------------
Ciekawa pozycja w TV:

MOST W MOSTARZE


Emisja:
4 października, godz. 09:00 NATIONAL GEOGRAPHIC

W Mostarze w Bośni i Hercegowinie podjęto się odbudowy mostu - symbolu wielokulturowości miasta i jego najważniejszego zabytku. Pochodząca z XVI wieku konstrukcja została wysadzona podczas krwawej wojny bałkańskiej w 1993 roku. Odpowiedzialny za odbudowę starego mostu jest architekt Amir Pasic.
woka
Koneser
Posty: 5458
Dołączył(a): 20.07.2003

Nieprzeczytany postnapisał(a) woka » 02.10.2006 12:09

aneta_jacek napisał(a):Janusz, obydwoje wiemy że jest to moje pożegnanie z tym krajem, jeśli chodzi o wyjazdy to na pewno. Dla mnie co za dużo to ... wystarczy :).
Pożegnanie miłe, cudowne ale bez żalu.


Z Chorwacją jest jak z milością. Kiedyś sie kończy i przechodzi w przyzwyczajenie. Wolę odpocząc od niej, póki jeszcze nie mam jej dość, żeby zachować chęć powrotu tam za 10 lat.


Cudnie napisane, bardzo "zdrowe" podejście do tematu CRO. Jednak z doświadczenia wiem, że nie potrzeba 10 lat. Po kilku latach nieobecności juz zaczynasz myśleć. Odległość do CRO jest stosunkowo mała i można nawet na lekko dłuższy wekend. No problem. .. "odpoczynek" od CRO popieram w całej rozciągłości.
Aneto masz ten przypadek co niejednokrotnie na forum poruszałem. Zachłyśnięcie się HR, przypuszczam, że Towje pierwsze posty były w rodzaju "raj na ziemi". To musiło się tak zakończyć. Mam taki sam przypadek ze swoją osobą z tą róznicą że nigdy nie postrzegałem Chorwacji jako coś najwspanialszego. Kraj jak kraj- ładny krajobrazowo ,.... jak wiele innych.
aneta_jacek
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1065
Dołączył(a): 05.07.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) aneta_jacek » 02.10.2006 13:03

9.IX, sobota Orebić w chmurkach

To był jedyny pochmurny dzień naszego pobytu. Wstaliśmy rano i zaczęło wiać. Tempertura też była trochę niższa. Wypiłyśmy z Lusi kawkę i postanowiłyśmy zrobić "dzień lenia i odpoczynku". Mglisto, pochmurno, nic się nie chciało. Kręcimy się po Orebicu, jednak na plaży pustki. Robię zdjęcia, których nawet Photoshopem potem nie da się poprawić i domalować słońca Obiadek i jako że nie znoszę bezczynności postanawiamy wybrać się na dłuższą wędrówkę do Klasztoru Franciszkanów pod górą ( Franjevacki samostan ). Idzie się tam główną drogą i na końcu Orebicia, nie dochodząc do hoteli. Po prawej stronie jest drogowskaz na punkt widokowy i Samostan. Poszliśmy do góry powoli, robiąc fotki i oglądając okolicę. Dotarliśmy nawet kawałek dalej za klasztor, sprawdzając gdzie zaczyna się szlak na Sv. Iliję na którego mieliśmy zamiar wchodzić któregoś z następnych dni. Na końcu drogi jest knajpa Panorama, wygląda ładnie i swojsko coś na taką wiejską konobę jednak nie polecam dla tych którzy nie przepadają za typowym dalmatyńskim mięsem. W menu mieli tylko jagnięcinę, wieprzowinę i wołowinę z rusztu a więc nic dla mnie, nie mówiąc już o osobach nie jedzących mięska. Okolica knajpki i zbocze Sv. Ilija jest fajnym miejscem na taki właśnie spacer, droga wije się wśród winnic i gajów oliwnych. Wracając kupujemy trochę wina i rakiji i snujemy plany na dni następne. Zycie dość szybko je zweryfikuje .......

ObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazek

Obrazek
aneta_jacek
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1065
Dołączył(a): 05.07.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) aneta_jacek » 02.10.2006 14:24

10.IX Gdyby kózka nie skakała .... Loviszte



Sama jestem sobie winna . Tego dnia od rana byłam ... rozkojarzona, wytrącona z rytmu, coś szło jakoś "dziwnie", sami pewnie miewacie takie dni że czujecie że coś się wydarzy. Nie wiesz tylko co, kiedy i czy będzie pozytywne. Piękna pogoda za oknem zachęciła do zrobienia sobie "dnia plażowania i kąpieli". Mam ochotę na trochę samotności i wyciszenia z dala od ludzi więc juz przy kawie zapowiadam że dziś opalamy się sami w Loviszte. Pakujemy się do samochodu i jedziemy znaną nam już drogą. W pewnym momencie Jackowi pękają na nosie okulary, szybko szukamy zapasowych i jedziemy dalej. Mało mi przygód więc kombinujemy trochę jadąc powolutku mało uczęszczaną drogą, mamy nadzieję dotrzeć do jakiejś zacisznej zatoczki. Okazuje się ze droga na mapie jest, ale tylko " teoretyczna", w efekcie to nieprzejazdne dla samochodu osobowego kamienie. Kręcimy się jeszcze chwilę i Jacek, zniecierpliwiony, wykręca do znanego nam już z poprzedniego dnia miejsca. Parkujemy na skalnej półce tam gdzie poprzednio, zostawiając miejsce na samochód Przemka ( który miał dojechać potem w drugiej turze )zabieramy rzeczy i idziemy na skałki. Idziemy, idziemy, jest zupełnie pusto, jednak ja się upieram na szukanie "doskonałego" miejsca na plażowanie. Jak wspominałam gdzieś wcześniej, Loviszte ma jedną wadę - głęboką wodę już przy brzegu. Szukamy więc niszy w skałkach gdzie dałoby się wykąpać bez wchodzenia od razu po pachy do wody. W pewnym momencie staję nogą na kamień i robię krok na następny .... po chwili jednak leżę półtora metra niżej. Okazuje się że upadłam, Jacek w szoku stoi nade mną i nie wie co zrobić.

Próbuję się podnieść i obejrzeć co faktycznie mi się stało. Jacek panikuje i jest kompletnie nieprzydatny. Okazuje się że gorzej wygląda to niż jest w rzeczywistości. Noga w kostce boli trochę jednak mogę nią poruszać, tak samo ręka. Mam sporo obtrać ale są powierzchowne i kropelki krwi na skórze zasychają momentalnie. Rozkładamy ręczniki i decydujemy się zostać w tym właśnie miejscu gdzie i tak upadłam. Przemywam co się da mineralną janą z butelki i wygrzebuję kawałek jakiegoś plastra z plecaka. Szkoda że nie ma więcej ale na palec który wygląda najgorzej wystarczy. Czuję się zupełnie dobrze więc nie zamierzam tracić tego pięknego dnia. Zaczyna przypiekać więc dobrym rozwiązaniem jest siedzenie na kamieniach z nogami w wodzie. Później okaże się ze ten pomysł "uratował" mi kostkę przed spuchnięciem. Opalamy się i robimy to co zwykli ludzie na wakacjach. Różnica jest ta, że trochę mnie pieką ledwo przyschnięte zadrapania, ale jestem dzielna i twardo wchodzę do wody. Mądre to nie jest, słona woda podrażnia naruszoną skórę ale jest tak zimna że aż przyjemna - póki w niej siedzę. Poprzedniego dnia porządnie wiało, odczuwa się to także i dziś - woda jest znacznie zimniejsza. Po południu zaczynamy być głodni, Jacek zaczyna się denerwować bo twierdzi że moja noga wygląda gorzej. Pakujemy się i wracamy. Idę powoli i jednak sama czuję że nie jest tak fajnie, rozgrzana kostka zaczyna boleć i ledwo wracam do samochodu. Po drodze spotykamy nasze towarzystwo, siedzą w knajpce na piwku. Wracamy pospiesznie do Orebicia.

Noga zdarzyła mi troszkę spuchnąć, ręka zaczyna boleć i .... puchnie ostro. Tłumaczę sobie że to naturalne po stłuczeniu. Wymyślam że dobrze by było schłodzić nogę, to opuchlizna powinna spaść. Okład z lodu i faktycznie, po kilku godzinach poruszam się juz znacznie lepiej. Wieczór schodzi nam właściwie na niczym, dywagujemy troszkę co robić z tą kontuzją, jest niedziela, ambulatorium w Orebiciu jest zamknięte, apteka oczywiście też. Postanawiamy poczekać do następnego dnia. Wieczorkiem towarzystwo siedzi na tarasie, jednak ja, zmęczona kładę się wcześnie. Jacek z Przemkiem zaczynają planować wypad na Sv. Ijija. Jeszcze dzień wcześniej, przymierzałam się żeby z nimi tam wchodzić, nawet buty do łażenia po górkach wzięłam ..... niestety staje się jasne że tym razem nie będzie to moja wyprawa.

< właściwie najlepsze fotki z Loviszte już są powyżej w innym odcinku zamieszczone więc wyjatkowo ten jest bez ilustracji>
aneta_jacek
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1065
Dołączył(a): 05.07.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) aneta_jacek » 05.10.2006 14:39

11.IX Góra Świętego Ilijasza wzywa


Jacek jak sobie cos postanowi to nie ma odwrotu. Tak właśnie było z wchodzeniem na Sv. Ilije, wstał rano, pomógł mi się ubrać i umyć, pobiegł do apteki z rozmówkami. Efekt tego był mizerny : szukal "mast na oteklinu", dostał jakiś żel w tubce, doczytałam z ulotki że to na kontuzje u sportowców, nie udało się dogadać w kwestii rywanolu . Tak więc smarowidło zastosowuję natychmiast i na tym poprzestaję. Jacek zaczął się zbierać z Przemkiem który o dziwo też wstał przed ósmą, wsiedli do samochodu Przemasa .... i tyle ich było widać. I tu się robi problem co ja mam dalej Wam pisać .... na górę nie wchodziłam, siedziałam na dole w kucy i przejmowałam się swoją puchnącą ręką, jest dużo fotek robionych przez męża i Folka, najlepiej by było jakby sam uczestnik opisał swoimi słowami jak wchodzili. Dla mnie ten dzień zapisał się jako najtrdniejszy moment naszego pobytu.

Mija ranek, chłopaki są gdzieś po drodze na męskiej wyprawie a ja siedzę przy kawie i śniadaniu z Lusi. Trochę gadamy ale dzień jest tak ładny że głupio mi zatrzymywać kumpelę tylko dlatego że ja niespecjalnie mogę chodzić. Lusi się idzie trochę się poopalać na plaży a ja zajmuje się czytaniem i porządkowaniem fotek. Długo jednak nie daję rady pracować przy kompie, w miarę jak ruszam na siłę palcami u ręki , ta zaczyna puchnąć i sinieć. Tuż po południu dzwoni telefon - to Przemek z góry oznajmia że są na szczycie. Mówi żebym wyszła z domku i zrobiła im z dołu zdjęcie, widzą naszą "kucę". Ręka mnie rwie już na dobre ale zbieram się w sobie i idę robić te fotki, nie widzę jednak nawet przez zoom chłopaków. Za chwilę Jacek przysyła smsa i takim samym tekstem. Zaczynam panikować i wymyka mi się przez telefon że ręka puchnie coraz bardziej, jak słyszę Jacka głos to zaczynam mu szlochać do słuchawki. Chcę żeby szybko wrócił bo czuję że bez lekarza może być kiepsko, nie mogę w ogóle zginać palców w prawej ręce. Chłopaki mówią że odpoczną i bedą juz wracać. Szybko obliczam że powinni być dopiero na 15 - 16stą z powrotem. Idę do łazienki, że spuchniętego serdecznego palca nie chce już jeść obrączka. Ściągam ją z wysiłkiem na siłę na mydło. Niedługo wraca Lisi i widzi że "coś jest nie tak".

Mija niecała godzina i ... pojawia się spocony Jacek. Jest podrapany, na kolanie ma przyschniętą krew. Bez wyjaśnień każe mi się zbierać i mówi że jest lekarz i trzeba szybko iść. Ambulatorium które wczoraj było zamknięte na głucho, jest czynne od 14ej, lekarz i pielęgniarka z Korculi właśnie przyjechali i będą przyjmować. Jacek łapie tylko picie i idziemy. Pytam gdzie Przemek - okazuje się że się rozdzieli,na szczycie podjęli decyzję żeby schodzić w dół do Orebicia, bez szlaku, na oko. Przemek został w tyle a Jacek dosłownie pobiegł po skałach. Niewiele więcej się dowiaduję, Jacek nie chce wnikać w szczegóły. Wyduszam z niego tylko to że szli jakimś starym szlakiem znajdującym po drugiej stronie grzbietu niż inni wracający z Ilijasza. Potem jak juz zszli niżej przez chaszcze i zarośla. Gdy dochodzimy do do ambulatorium, okazuje się że czeka już tam spora grupka osób, w drodze wyprzedza nas jeszcze polska para z Łodzi, wszyscy lądujemy i tak za chwile w poczekalni. Przyjmuje jeden lekarz "od wszystkiego" w asyscie pielęgniarki. Oddycham z ulgą gdy łodzianin mówi że można się dogadać po angielsku, mój chorwacki przecież ogranicza się do refrenów piosenek Thompsona. Czekamy dość długo, czasem pojawia się dyżurujący lekarz i wybiera sobie pacjentów. Nie rozumiem zasad jakimi się kieruje, ale wyraźnie widzimy że Chorwaci wchodzą pierwsi, nawet jak ktoś doszedł po nas. W końcu woła pana z Łodzi, który idzie na zdjęcie szwów z głęboko skaleczonej ręki. Ja muszę chyba wyglądać całkiem nieźle bo lekarz nadal się mną nie interesuje. Po półtorej godzinie uzyskuję tyle że mówią żeby się przenieść mnie do gabinetu zabiegowego, idziemy tam i znowu czekamy. Po chwili pojawia się młody Włoch który ma coś z uchem i też z nami czeka. Nikomu się tu nie spieszy a minuty odmierza coraz częstsze burczenie w moim brzuchu, znak że pora obiadowa się zbliża. W końcu Chorwacki lekarz przychodzi, rozmawia ze mną dobrą angielszczyzną ale jestem tak zdenerwowana że proszę o powtórzenie niektórych rzeczy drugi raz żeby mieć pewność że zrozumiałam o co mu chodzi. Bada mi rękę i mówi że może być złamana. Mówi że nie powinnam czekać do dzisiaj tylko od razu jechać wczoraj do Dubrovnika 120 km na ostry dyżur. Zgina mi rękę a ja syczę z bólu jak naciska na opuchnięty staw. Naszykowali mi opatrunek, jednak szybko orientuję się że to będzie gips. Lekarz mówi że trzeba rękę unieruchomić i jechać na prześwietlenie do Dubrovnika bo tak bez rentgena nie można stwierdzić czy to tylko stłuczenie czy coś więcej. Wypisuje mi hieroglificzne skierowanie, pytam czy nie można gdzieś bliżej tego załatwić. Okazuje się że niby można - po drugiej stronie w Korczuli, tylko że tam maja rentgen ale nie mają osoby która jest ortopedą i w razie czego nic nastwi mi ręki ani nie odczyta zdjęcia. Jeszcze tylko formalności - spisanie moich danych z paszportu i możemy iść do domu. Nic nie zapłaciliśmy, Polacy za podstawową opiekę medyczną w jakiejś umowy nie płacą, nie miałam żadnego dodatkowego ubezpieczenia. Jestem skołowana, nie wiem co zrobić dalej, Jacek każe mi decydować czy jedziemy do szpitala czy nie. Wracam płacząc z ręką w gipsowym korytku, zawiązaną bandażami. Naradzamy się z towarzystwem, co pięć głów to niejedna. Jacek jako jedyny jest za wyprawą do dubrovnickiego szpitala, Przemek twierdzi że nie mam żadnego złamania, podobnie Grażyna przypomina mi że wczoraj ruszałam palcami. Ponoć przy złamaniu nie mogłabym od razu zginać ręki. Biję się z myślami ale perspektywa jechania 120 km do nieznanego szpitala nie wydaje mi się zachęcająca. W końcu postanawiam zostać na własne ryzyko, w Chorwacji będziemy jeszcze 4 dni, nie muszę prowadzić samochodu więc taka decyzja wydaje się mieć sens. Przebieram się i jedziemy na kolację do knajpki. Po drodze podwozimy Przemka pod klasztor gdzie został jego wozik po porannej wyprawie. Najpierw idziemy do Mlinicy, knajpki polecanej przez Bociana, jednak okazuje się że nie ma tam wolnego stolika. Wchodzimy więc do innej - nazywa się Amfora, sporo stolików jest zajętych jednak kelner szybko znajduje coś dla nas. spotyka nas miłe zaskoczenie - mają duży wybór dań, rożne mięsa, w tym sporo kurczaka, spaghetti, kilka sałatek. Jacek chcąc mi wynagrodzić ciężki dzień zamawia półmisek mięs dla dwojga z dobrym piwkiem, nasi znajomi też znajdują coś dla siebie. Z naszego dania najadłoby się i czworo, jest różnorodne i ładnie podane. Konobar interesuje się nami co chwila co także jest dla nas miłą "nowością". Jemy sobie spokojnie, czuję się trochę jak dziecko bo Lusi i Jacek muszą mi kroić mięso które potem ja zbieram lewą ręką, ale jakoś daję sobie radę. Póżnym wieczorem wracamy z knajpki i spaceru już w znacznie lepszych humorach i nieco "rozładowani". Ja - znieczulona czerwonym winkiem szybko zasypiam, towarzystwo jeszcze siedzi jak zwykle wieczorem przy piwku na tarasie.

To są fotki zrobione z naszego podwórka:
ObrazekObrazek

A to już jedzonko w knajpce:
ObrazekObrazek

< Relacja Jacka z wejscia na Sv. Ilija i zejścia na poprzek do Orebcia będzie odzielnie jak tylko on sie zbierze i coś mi podyktuje >
aneta_jacek
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1065
Dołączył(a): 05.07.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) aneta_jacek » 09.10.2006 19:00

12-13.IX wtorek i środa Orebić, trochę z przymusu


Tego dnia miała być wycieczka na Mljet. Płynęła akurat z Orebicia, nie był to fish-picnic jakie lubimy tylko taka zwykła wycieczka, statek dowozi na wyspę, wypuszcza i po kilku godzinach chodzenia po Parku Narodowym. Dlaczego nie wykupiliśmy wycieczki i nie wsiedliśmy na stateczek? Tak właściwie to stchórzyłam, z zabandażowaną ręką, troszkę obolała, nie miałam już ochoty na dalsze przygody. Nikt z naszych znajomych nie chciał juz zwiedzać kolejnej wyspy, więc zabrakło motywacji. Zła jestem na siebie do dziś, że w decydującym momencie nie miałam odwagi zebrać się w sobie, wstać rano i po prostu iść rano na przystań, zapłacić za wycieczkę i pojechać. Zamiast tego zostaliśmy w domu, poszliśmy na pół dnia piaskową plażę i właściwie przesiedzieliśmy na miejscu cały dzień. Kiedyś byłoby cos takiego nie-do-pomyślenia, teraz daliśmy sobie luzu. To jest jeden z powodów dla dlaczego kiedyś wrócę jeszcze do Chorwacji - wtedy już tylko na wyspę, na pobyt wybitnie "relaksowy", być może właśnie będzie to właśnie Mljet.

Podobnie minął następny dzień, środa. Pochodziliśmy trochę po plaży, posnuliśmy się po uliczkach Orebicia, jeszcze zakupy i pakowanie. Na końcu miasta ( właściwie początku licząc od strony wyjazdowej z góry ) jest duży market gdzie można kupić prawie wszystko. Tam też znalazłam spory wybór win i prezenty dla dziecka. Dobre jedzonko wieczorem i to jest ... "pożegnalna" kolacja. Dla nas był to ostatni wieczór w Orebiciu. Jeszcze czeka nas powtórna wizyta na Korczuli i prawie cała doba na promie Marko Polo.

Dołączam poniżej trochę różnych fotek, "uzupełniających" z Orebicia.

ObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazekObrazek

ObrazekObrazek
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Nasze relacje z podróży


  • Podobne tematy
    Ostatni post

cron
Pożegnanie z Chorwacją 2006 - strona 2
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone