Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Cała prawda o Chorwacji

Nasze relacje z wyjazdów do Chorwacji. Chcesz poczytać, jak inni spędzili urlop w Chorwacji? Zaglądnij tutaj!
[Nie ma tutaj miejsca na reklamy. Molim, ovdje nije mjesto za reklame. Please do not advertise.]
iromir1
Plażowicz
Posty: 8
Dołączył(a): 15.07.2014
Cała prawda o Chorwacji

Nieprzeczytany postnapisał(a) iromir1 » 22.07.2014 11:12

Otóż postaram się wam opisać całą relację z naszej pięknej podróży na Chorwacje.
wyjazd planowaliśmy już od dawna -miał być to piękny czas spędzony tylko i wyłącznie w męskim gronie.
A więc Ja Paweł Marek i Łukasz 4 poszukiwaczy przygód i nasz hiper pojazd Golf 2 po Tuningu.
Wyjazd miał być w ciemno -gdzie nas wiatr zawieje.
Nastał ten dzień -czyli dzień wyjazdu. w planach było że wyjedziemy z samego rana-nawet hardkorowo miała to być według pomysłu Pawła godź 4 rano-ale jak się okazało wyjechaliśmy ok 21.00-urwał się przegub i zaczęło cieknąć z chłodnicy.
Przeciągnęły się również zakupy w biedronce no i wystąpił problem przy spakowaniu 50 zgrzewek browara do małego golfa -jak już się uporaliśmy - każdy po bułeczce i ruszyliśmy w trasę.
Golf jak to Golf przestronny nie był ale pare zalet miał np nie kopciło do środka co w odróżnieniu od 1 wersji było nie do wytrzymania-kiedyś taką wersją jechaliśmy do Zagrzebia (masakra-nie trzeba Marihuany). Jednej rzeczy nam brakowało-nie opuszczała się nam jedna szyba w aucie -no i pomysłowy Maruś wyprał ją z buta-no i właśnie potem nam tej rzeczy brakowało-szczególnie na autostradzie.
Tak czy owak ruszyła maszyna "po drodze " powoli:) W ciągu kilku godzin dotargaliśmy do słowacji -no a tu my jak to my zapomnieliśmy kupić winiet-tak czy owak śmignęliśmy "darmowa" autostradą Słowacji która zresztą była tak krótka że nawet nie wypiliśmy po browarze a już się skończyla. Przed nami Hungary-jak zwał tak zwał po kilkunastu-kilkudziesieciu minutach wjechaliśmy na autostradkę Węgierską tym razem z winietką nalepioną starannie na przód szyby-przynajmniej zasłaniała pęknięcie szyby:) - muzyczka full i testowanko możliwości naszej furgonetki-dodam że po drodze mineliśmy z dumą nawet audi q7 (co prawda gość gadał przez telefon)ale minęliśmy -była radość była impreza i oblewanie.Okazało się że paredziesiąt kilometrów dalej zaczął się mały stres związany z zapaleniam się kontrolki od paliwa-no a tu stacji nasiekanych na autostradce raczej nie ma-Łukasz zaczął panikować że trzeba zbędne balasty wyrzucać żeby dojecchać ( ale w sumie co tu wyrzucać jak każdy z nas miał po 2 pary majtek szczoteczkę do zębów a reszta to po burty wypchany browarami)Marek zaproponował żebyśmy to wszystko wypili-ale w sumie i tak chyba nie było by lżej więc postanowiliśmy spokojnie czekać na rozwój sytuacji.Jakaż ulga nastąpiła gdy po kilkunastu km zobaczyliśmy znaczek stacji paliw-to była nasza teraz oaza do której mknęliśmy niemalże z wygiętą strzałką od paliwa-jej grot niemalże się złamał-ale vdotarliśmy. Ceny paliw wprawiły nas w zadumę-co prawda nie spodziewaliśmy się że będą zbliżone do tych co u nas kumple na lewo sprzedają jako oszczędności ale takie ceny to masakra-nie zaoszczędzimy przecież wlewając teraz mniej do baku-i tak trzeba zatankować i tak.No nic czując niesmak ileż to kasy zostawiliśmy Węgierskim paliwozdziercom ruszyliśmy dalej popijając browara by jak najszybciej zapomnieć o incydencie.Trasa przez Węgry ciągnęła się jak flaki w oleju-co prawda było ciemno i nie można było podziwiać krajobrazów ale z tego co nam było wiadomo wegry są nudne i płaskie jak nasza pani od Polskiego.(pozdrowienia dla pani Janeczki) o drzemce nie było mowy bo oczywiście ktoś musiał szybę zdemolować więc w ciszy -szumu wiatru przebrnęliśmy kilkadziesiąt kilometrów bez zbędnych atrakcji-do momentu kiedy zachciało nam się poprostu siku-przecież człowiek to nie maszyna do pochłaniania napojów a jedynie urzadzenie do jego filtrowania i puszczania dalej-no tak ale gdzie tu Praworządny Łukasz(bo on tu był kierowcą) się zatrzyma-ciągle tu nie wolno tu nie wolno bo złamiemy przepisy-(tak jakbyśmy od początku trasy nie złamali przepisu)chyba za nielegalne wwożenie alkoholu w takiej ilości szli byśmy od razu za kratki a tu dylemat bo na autostradzie nie wolno.Nawet nie wiecie jak bolało następne 50km!!! Nie wiem czy kiedyś ktoś z was tak miał ale po wysikaniu piszczało mi w uszach. No nic nie wdając się w temat trochę poirytowani na Łukasza ruszyliśmy w dalszą drogę.Wszystko w zasadzie szło jak po maśle do momentu gdy ktoś z nas nie zauważył że przed Budapesztem trzeba było skręcić żeby objechać ładną expresową drogą miasto- nie wiem czy jechaliście kiedyś przez Budapeszt bez nawigacji?Zaczęło się nerwowo-szukanie winnego który przeoczył znaku -awantura że Lukasz musi o wszystkim myśleć(to oczywiście powiedział Łukasz) "no teraz jak tacy mądrzy jesteście to prowadźcie-no prowadźcie-hm nikt z nas nie był w Budapeszcie a już nawigowanie przez budapeszt po wypiciu 7,8 piw mogło by się skończyć tragicznie. Zjechaliśmy na pierwszą możliwą stację paliw i tu zaczęło się symulowanie że niby chcemy kupić mapę węgier że niby wybieramy najlepszą itd-oczywiście chodziło nam tylko o przeglądnięcie mapy przynajmniej by wiedzieć na jakie miasta mamy się kierować-nikt z nas nie wyda 12 euro za jakieś głupie kilka kartek papieru z nakreślonymi po nieskończoność kreskami dróg które i tak do niczego nam są niepotrzebne-nas interesowała tylko jedna jedyna droga prowadząca do Chorwacji-ale przecież nie wyrwiemy sobie tego kawałka mapy. Balaton !!!! tak balaton, balatone -czy jak oni to zwą-wiedzieliśmy że mamy kierować się właśnie tam-teraz wszystkie oczy wytrzeszczone były w kierunku znaków informujących o kierunkach jazdy każdy kto zobaczył Balatone, Balatnoge ,Baltone krzyczał w niebogłosy-nawet gdyby pisało Bytom lub Białoruś warto było krzyknąć bo to coś na literkę B. Robiliśmy wszystko by poprostu wyjechać jak najszybciej z tego miasta-przejechaliśmy mnóstwo skrzyżowań , uliczek, zakrętów-nawet jakiś pomnik na dużym słupie gość z koniem na wierzchu-potem most przez rzekę i znów zakręty krzyżówki-aż w końcu ostatnia prosta i wyjazd na autostradę-gdybyśmy szli na pieszo pewnie teraz położylibyśmy sie na drodze i ją całowali-ale odpuściliśmy i otworzyliśmy sobie zasłużoną puszeczkę browarka (OCZYWIŚCIE W TYM MIEJSCU CHCIAŁBYM ROZWIAĆ PAŃSTWA WĄTPLIWOŚCI ŁUKASZ CZYLI KIEROWCA NIE SPOŻYŁ PODCZAS CAŁEJ PODRÓŻY ANI KROPLI ALKOHOLU)Teraz już nic nie mogło nas powstrzymać-wiedzielismy że ta autostrada to "nitka " prowadząca nas już do samej Chorwacji-Zadnych krzyówek żadnych świateł tylko jedna wielka prosta-czuliśmy już praktycznie zapach morza-wiedzielismy że każde kilometry zbliżają nas do upragnionego celu i nic już nie może nas powstrzymać...No i nas w zasadzie to moze nic nie mogło by powstrzymać ale akurat nasze cudowne auto nasza twierdza i opoka nagle coś zatrzymało-Nie wiem czy mieliście coś takiego podczas jazdy "pssssyt a potem TUP TUP TUP TUP....a mieliście coś takiego jadąc Golfem Dwojką w czterech napakowani po brzegi a na liczniku prawie 110km???? No właśnie OPONA-na szczęscie tył dzięki czemu nie wpadliśmy w poslizgo dachowanio tym podobne rzeczy.Łukasz jako jedyny i to o dziwo zachował stoicki spokój jakby takie sytuacje miał choćby 50 razy dziennie.Oczywiście zjazd na pobocze wysiadka całej ferajny z auta.Chcąc zachować wszystkie środki bezpieczeństwa i przeciwpożarowe Łukasz oczywiście udzielał wszelakich instrukcji.Całośc wydawała się prosta ale trzeba było rozładować naszą lokomotywę z towaru i wycągnąć kolo które nie wozi się niewiadomo dlaczego na dachu ściągnąć przebite i zalożyć dobre. Nasz kierowca wyciągnął jakąś mocno przybrudzoną kamizelkę niby odblaskową ale wydaje mi się że gdyby świecic na nią reflektorami ze stadionu to nic by nie odbiła-ja z Pawłem zabraliśmy się za rozładowywanie auta a Marek mial wziąść trójkąt i najdalej jak się da ustawić na Poboczu-no i tu chyba Marek wząil sobie tą radę dosłownie bo wrócił po 15 minutach zziajany że niby ustawił w bezpiecznej odległości trójkąt-tak czy owak całość poszła sprawnie udało się zmienić koło zapakować towar i o dziwo nawet nie zapomnieliśmy o trójkącie ustawionym prawie kilometr od naszego auta..Jeżeli myślici że w następnej części podróży cos się wydarzyło no to muszę was zasmucić-otóż nie-cała trasa do samego morza na Chorwacji przebiegła bez większych niespodzianek. Po przekroczeniiu granicy Węgry Chorwacja czuliśmy się jak byśmy co najmniej byli uchodźcami powracającymi do rodzinnego kraju-ileż radości nam sprawiła ta cienka graniczna linia i tabliczka z napisem HR. Trasa przebiegała rrewelacyjnie-jakież oni mają autostrady-te wiadukty mosty itd-coś niesamowitego. Od poczatku złapaliśmy dobry humor -podkręciliśmy muzę na full aż basik zaherczał-zrobiliśmy psyk naszym puszeczkom i w drogę...jakoś tak nas rozweseliło że zaczeliśmy spiewać skakać wygłupiać się na całego-a piosenka Boombastic nas rozwaliła-poprostu w maleńkim autku zrobiliśmy Jarocin -Mrągowo-woodstock w jednym-dobry humor dopisywał nam aż do drugich bramek na których trzeba było zapłacic za autostradę( co jak co ale zdzierstwo w samo południe) odtąd już nie podziwialiśmy aż tak autostrad a doszukiwaliśmy się w nich mankamentów. tak czy owak jechaliśmy w kierunku Rijeki a potem mieliśmy uderzyć na KRK-most przez rzeke KRK też oczywiście płatny więc w tą i spowrotem kursować nie bedziemy:) Z tego co poczytaliśmy na necie bardzo malowniczą miejscowością jest Baśka-no więc dróżkami raz po raz krętymi to pod górkę to z górki-golfik dostał szkołę uczuć-Po drodze tuż przed samą miejscowością pięknie -zresztą po dotarciu na miejsce zaczeliśmy krzyczeć-Ludzie ale tam jest pięknie-tam jest tak ładnie że w lewo Pięknie w prawo pięknie-na wprost do tyłu w górę-wszędzie poprostu tak pięknie że aż dla równowagi musieliśmy popatrzeć na naszego Golfika . Postanowiliśmy się tu zatrzymać -niektórzy z nas deklarowali że już tu umrzeć itd.Hm no izaczął się problem-gdzie nocować-Hotele 5 gwiadkowe jakoś nam nie podeszły -zresztą nie rozumieliśmy cyfrologii Chorwatów i jakoś ona nas nie bawiła.Postanowiliśmy zamieszkać w namiocie-acha i tu informacja dla tych co czytają bo zapomniałem wspomnieć przez całą drogę targaliśmy namiot który zajmował połowę auta-ale o namiocie opowiem później, najpier musimy gdzieś ten namiot rozbić a Ta pani "basia" jakoś nie zapowiadała się że jest tu miejsce do rozbicia czegokolwiek-stwierdziliśmy że pasujemy tu jak wielbład na syberii. Ktoś życzliwy nam zaproponowal żebyśmy pojechali do starej Baśki że tam jest ponoć camping wytłumaczył drogę a my zdziwieni że jest stara to pewnie gdzieś i młoda udaliśmy się do wskazanej miejscowości. Trochę po drodze pobłądziliśmy trochę mieliśmy problem z wyjechaniem ale w końcu się udało-Camping skrila czy jakoś tak-na miejscu biuro campingu gdzie trzeba zostawić dowód osobisty i ustalić oczywiście czas pobytu liczbę osob itd no i oczywiście dowiedzieć się jaki tu jest cennik-no właśnie cennik-tutaj gdyby mogli to pobierali by opłatę nawet za ilość palcow u nóg-masz 5-płacisz pięciokrotnie-suma sumarum łza się w oku Markowi zakręciła a Paweł zaczął pani w recepcji tłumaczyć z powrotem że nas jest tylko 4 osoby że tam tylko na tydzień..nic nie pomogło pani już za pierwszym razem zrozumiała wszystko i cena była nie do ruszenia.No nic pocieszal nas tylko fakt że na piwie zarobić im nie damy.Trzeba było zostać bo nie znaliśmy ani języka ani terenu a na horyzoncie nie było raczej nadzieji że znajdziemy coś za mniejsze pieniądze.Zrozpaczeni udaliśmy się na pole namiotowe gdzie można rozbić w dowolnym miejscu swój namiocik. Widok na cempngu bardzo ładny-położenie nad samym morzem z tyłu góry -camping ogólnie czysty i zadbany bez zarzutu.Po wybraniu miejscówki przymierzamy się do rozłożenia namiotu- i tu może czas na opisanie naszego tropiku-oj nie był to zwykly namiot taki jak możecie kupić sobie w biedronce czy innym hiper total markecie -moze dodam że Paweł dostal go od wuja który był dawnym wojskowym-nasz namiot to był pentagon wsród namiotów -nie jakaś tam ceratka z patyczkami z niby włókna szklanegoa a solidna metalowa konstrukcja do której nawet nie wymyślono instrukcji obsługi.Solidne metalowe rury,sznurki,klamry zapinki to coś co cechowało nasze "domostwo". Po wytarganiu go z naszego Golfika tyl auta jakby wyskoczyl w powietrze-olbrzymi szarozielonkawy wór mieszczący wszystko co potrzeba do noclegu. Rozbicie takiego namiotu dla nas skautów-surwiwalowców było pestką.....po 6 godzinach Paweł się poddał a Marek mówi że śpi na trawie-ale przecież nie po to płaciliśmy krocie za miejscówkę żeby spac pod gwiazdami...po kilku godzinach mordęgi konstrukcja stanęła. Powiem wam tak-wszyscy to co czytacie łącznie z naszym golfikiem byśmy się spokojnie w środku zmieścili i jeszcze byśmy musieli połowe kempingu zwołać żeby wypełnić nasze m21.W środku można pomieścić armie rzołnierzy i 2 czołgi -co w sumie nie było takie śmieszne bo pomyśleliśmy czy właściciele kempingu nie każą nam dodatkowo płacić za zajęcie "prawie połowy" campingu-Tak czy owak Forteca stała a my zabieraliśmy się do tak zwanego rozpakowywania...Tak jak na początku wpomniałem bagaże nasze obfite nie były-przysłowiowe majtki i szczoteczka -jakiś spiworek -czyli coś w stylu minimalizm życiowy. Na placu campingu był niewielki sklepik spożywczy do którego postanowiliśmy się udać "póki czynny". Nie pamiętam któren z nas pierszy ze sklepu wyszedł ale ten kto z polski nabrał najwięcej Paprykarzy Szczecińskich był szczęśliwcem (chleb7zł-jajko 1,20zł). Ale mimo tego nie chciał bym wyjść za sknero-narzekacza więc o cenach jeżeli nie zapomne wspominać nie będę.W zasadzie tego dnia robiło się dość późno i byliśmy dość zmęczeni podróżą-krótkie wyjście na pobliską plażę i powrót do zielonej oazy wytchnienia.Wieczór jak to wieczór-jeżeli oglądaliście albo czytaliście kajko i kokosza to mniej więcej zakończenie komiksu wyglądało jak nasza pierwsza noc-biesiada trwała do długich godzin nocnych a rozmowom nie byo końca.
DZIEŃ PIERWSZY.
Jako że podroży wliczać w wakacje nie powinno się więc nastał pierwszy dzień naszych wakacji.
Poranek -a bardziej okołopołudnie był ciężki.Wszystkich nas bolały głowy i strasznie suchość w gardle-podejrzewamy że to nadmiar jodu tak niekorzystnie wpłynąl na nasze organizmy-Jod byl poprostu wszędzie, wielkie Hektolitry jodu wpływały do naszego namiotu nie pytając czy ktoś go chce czy nie...Mieliśmy tylko nadzieję że przystosujemy się do tamtejszego powietrza. Toalety opisywać nie będę -napiszę tylko że na campingu były 2 budynki w których można wząść prysznic i zrobić co potrzeba-ubikacje i kabiny prysznicowe zadbane i do niczego nie można było się przyczepić. A więc po porannej toalecie-zagrabiliśmy trochę w naszym namiocie i postanowiliśmy dzień poświęcić na "nic robieniu"-mial być totalny leń-żadnych wyjazdów ,żadnego zwiedzania, żadnych planów-żadnego sensu... Camping na którym byliśmy podzielony był geologicznie na 2 części-jedna część była odslonięta (w stronę nieba) a druga w zalesiona-nasz "pałac " był rozłożony na granicy obu tych części ( w przypadku nalotu nieprzyjaciela z powietrza były duże szanse że przeżyjemy). A więc miało być plażowanie!! Plaże na Chorwacji są inne niż nasza (bałtycka) linia brzegowa, tu jest nieregularna i kamienista-nie to co nad naszym Baltykiem gdzie popatrzy się w lewo a tam 250km piachu i w prawo drugie 250km piachu. tu plaże byly dla kilkudziesięciu osób w kształcie litery U-potem duże kamienie i za kamieniami znów plaża w kształcie U i tak dalej i tak dalej.A więc pierwsze zejście!!!Trzeba się liczyć że stąpanie bosymi kulasami po piaszcystej plaży jest łatwiejsze-tu niestety takiej nie było-Nie wiem ile człowiek ma punktów do akupunktury ale chyba wszystkie zostały odpowiednio potraktowane.Generalnie plaża czysciutka i bardzo malownicza.Plaża plażą ale woda to jest właśnie to-istny lazur ,kryształ ,perła-czystość wody aż przytłaczała-przez chwile zastanawialiśmy się czy nie wrócić do toalety i się umyć przed wejściem do morza-no ale skoro miał być leń to leń...Temperatura wody trzeba przyznać -to nie Bałtyk gdzie piwko można sobie schlodzić-do którego żeby wejść trzeba cię nacierać wodą niczym Morsy śniegiem zimą, tu przyjemna temperaturka wody pozwalala wbiegać bez żadnych szokow termicznych.O czystości wody można było się przekonać będąc już w niej -1,5m i widać paluszki u stóp, nawet Marek wiedzieliśmy kiedy zrobil siku do wody za co oczywiście dostal ostrą burę i zakaz wchodzenia w dniu dzisiejszym do wody.Słonośc wody jest również mega-miejmy nadzieję że to nie po incydencie Marka-ale zasolenie wody jest tak ogromne jak przynajmniej Herbata którą kiedyś zrobiliśmy Pawłowi na imprezie-napewno dużo słońsza niż nasza Bałtycka.Temperatura w samo południe przekroczyła 34 stopnie ale delikatny wiaterek i wilgoć powietrza sprawiały że nic a nic nie bylo czuć takiego skwaru.Nad samym kempingiem czyli przy "naszej" plaży było dość sporo ludzi-generalnie koc koło koca ale na plażach dalej widać że było luźniej i postanowiliśmy że w następnych dniach zapuścim się troszkę w tamtym kierunku. I tak mijaly godziny-czas płynąl nieubłaganie-szum morza gwar rozmów ,zabawy i śmiech dzieci-wszysytko to od czasu do czasu pszygłuczone cichym "psyt" z naszych aluminiowych zapasów.Można by było tak w nieskończoność wylegiwać i cieszyć widokiem gdyby nie nagle ciche pomrukiwania naszych lekko zaokrąglonych brzuszków.No tak fizjologia robi swoje i płyny płynami ale wrzucić na przysłowiowy ruszt coś trzeba.Poderwaliśmy dupcie (oczywiście swoje) i ruszyliśmy na ogolocenie campingowego sklepu-no i tu oczywiście z tym ogoloceniem przejaskrawiłem-dobrze że mają tam zupki chińskie....Nazwy produktów są nawet zbliżone do naszych-z tego co pamiętam jajko to jajko ,mleko to mleko,chleb to chleb-tylko ceny trochę inne..Ale wszyscy grzeczni uśmiechnęci nawet po zakupach pani sklepowa oddała nam "Chwałę"-z początku Paweł myślał że nas tak uwielbiaja ale jak się później okazało to bylo "Dziękuję".Po "obfitej obiadokolacji" usiedliśmy w cieniu naszego wigwamu debatując co nm się podoba a co nie podoba-co mają fajne a co beznadziejne itd-i tak powoli mijał pierwszy dzień naszych przygód-mogło by się wydawać przecież że pod wieczór żadna nas nie spotka-no i moze by tak było aż do chwili gdy każdy z nas poszedł pod prysznic-po umyciu się niby wszystko było ok ale chwile później nasze białe brzuszki ,plecki ,rączki i cokolwiek ktoś z nas miał zaczęły się robić dziwnie czerwone-my do lustra a tam patrzy na nas czterech buraków-mało tego każdy z nas na plaży miał różne dziwne rzeczy na sobie-Ja-opaskę na czole-Marek okulary-Paweł to nawet nie wiadomo co miał na sobie bo na twarzy miał różne dziwne białe kropki-a Łukasz to cały był taki że zastanawialiśmy się czy nie dostanie samozapłonu.Powiem tak wyglądaliśmy jak ekipa specjalistów od spraw spawania po 2miesięcznym kursie.Nacieranie było się wszystkim-Paweł nawet poszedł do sklepu i kupił za 7zł maślankę czy kefir i zaczął się tym smarować-nikt z nas nie przypuszczał że te 3-4godziny wylegiwania na słońcu bedzie miało takie skutki.Fakt faktem że wychodząc na plażę byliśmy tak biali że leżąca kartka papieru przy nas wyglądała by na mulatkę. Ta noc była dość mało senna-chłodzenie organizmu od środka niezbyt pomagało -zresztą nasze zasoby pozostawione w golfiku zdążyły się mocno podgrzać-a ciepłe piwo smakuje tak dobrze jak i suszone ogórki polane marmoladą- tak oto minął pierwszy dzień naszych przygód:
DZIEŃ DRUGI:
Pobudka tego dnia odbyła się znacznie wsześniej niż w dniu poprzednim-jakoś bardziej odczuliśmy gorącą noc-po za tym nasz namiot miał specyfiiczny zapach(coś jakby zapach nie wietrzonego przez 30 lat materiału połączonego z delikatną wilgocią) Moment prawdy: po wczorajszym dniu i tak myśleliśmy że bedzie gorzej ale to nie zmienia faktu że Ja wyglądałem jakbym lubował się w barwach narodowych od dziecka-opaska na czole zrobila swoje -i to akurat czoło...Marek -jego zgrabnie zamontowane binokle na nosie po ściągnięcu zostały nadal-wyglądało to jakby chłopak nic nie robił tylko całe życie patrzył przez lornetkę podglądając swoją sąsiadkę...Patrząc na Pawła miało się wrażenie jakby dopadlo go 2 tyfusy plamiste (biało-czerwone),i dzuma w jednym...Łukasz opalony najbardziej równomiernie-równomiernie tylko że na przodzie-z racji tego że Łukasz ma dość spory brzuszek lezal na plaży tylko na plecach -no i jakby to ująć-flaga państwowa stojąca na baczność.....postanowienie było jednogłośne-Koniec ze słońcem-żadnych słonecznych kąpieli!!! Tak latwo powiedzieć tylko że tu jest Chorwacja-słońce tu jest poprostu wszędzie-a przecież nie wybudujem zadaszenia nad całym campingiem..Zostało nam jedno przebywanie poki co w drugiej części geologicznej naszej "skrilli" tej zalesionej. Postanowiliśmy się rozglądnąć jak wygląda ta część -by stwierdzić czy oby napewno nasza zielona piramida stoi w najlepszej części Kampu. Tutejszy las to nie taki do jakiego chodziliście z babcią czy dziadkiem na grzyby czy borówki-oj nie taki ,nie ma tu pięknego runa-prostych sosenek-równo posadzonycg drzewek.Tu całość wygląda troche na pobojowiskowo. Tutejsze drzewa są krępe i niskie, w lesie który był strasznie nierówny terytorialnie wystawało całe mnóstwo kamieni i krzewów-tam gdzie ktoś znalazl kawałek prostej stawiał swoje "namiotowe domostwo". Cała nasza czwórka zapuszczając się coraz bardzie w gląb miała wrażenie że obywatelstwo jest coraz bardziej -hm dziwne-mnostwo łachów porozwieszanych to tu to tam, coraz większy nieporządek,mnoga ilość puszek -coś jakby mieszkała tu narodowość Indiańsko hipisowska -szliśmy jeszcze trochę aż do momentu gdy zobaczyliśmy dwóch Panów trzymających się za rękę, postanowiliśmy wróć. Dzisiejszy dzień mial minąć pod kryptonimem "GRILOWNIK". Pragnę jeszcze wspomnieć że mieliśmy ze sobą grila ( o grilu opowiem za chwilę) ale był to gril Łukasza -nie rozstawał się z nim nigdy-gdzie Łukasz tam i jego gril,miał go nawet na weselu swojego brata-"tak na wszelki wypadek gdyby brakło jedzenia"-Łukasz to była prawdziwa maszyna do grilowania, i trzeba przyznać że robił to naprawdę dobrze.Gril grilem ale coś trzena na niego położyć-i w tym momencie nasze wszystkie 8 oczu zaczeło spowiergać na brudnoszarą ścianę z wielkimi drzwiami-dobrze już znanego nam sklepu. Żeby nie wiem jak dobrym grilownikiem był Łukasz z paprykarzy Szczecińskich nie ugriluje rarytasa.Po prostu chcialo nam się "świni".A więc ja z Markiem wybraliśmy sie do sklepu a Paweł z Łukaszem mieli przygotować miejsce. Gril-myślicie 3 nóżki,ruszcik, palenisko....mm..gril łukasza to nie taki gril,gril-gril Łukasza to tylko i wylącznie ruszt-solidnie wyspawany ruszt z dwoma otworami po bokach w które można włożyć garnki do gotowania a pomiędzy nimi można smażyć mięsko.To prawdziwie żelbetonowa konstrukcja którą juz nie raz ktoś przejechał autem-ktora nie raz już wbijała gwoździe i szpilki od namiotu.Nóżki do grila?przecież na każdym kampingu znajdzie się 3,4 ceglówki które można podłożyć,a ogniseczko można przecież zapalić na naszej ziemi...Tymczasem w sklepie...tłumaczenie Markowi że ceny podane w kunach są prawie przez pół w przeliczeniu na złotówki-"Marku jak coś tu kosztuje dyszkę kun to raptem Piątka zł".Staliśmy przed wielką lodówą pełnej przeróżnych wędlin.Za lodówką stała starsza pani w fartuszku w groszki jak w naszym "Społem".Kolejka przed nami się kurczyła w zastraszającym tempie a my zastanawialiśmy się co mamy kupić...No i nasza kolej-mówić zaczął Marek -no a że nic nie zna języka chlapnął po Polsku "kilo podwawelskiej proszę'-pani troszkę się speszyła -a on jej na poważnie zaczął tłumaczyć na temat Krakowa i Wawelu-z trudem powstrzymałem go żeby nie pokazywał że chce kiełbasę wieprzową...kupiliśmy kilo najtańszej jakiej była -3 kilo cebuli -chlebek ,ziemniaczki i czym prędzej wyszliśmy do naszej polowy ekipy.Gril już gotowy na przyjęcie zakupionego towaru-co prawda stał nie na cegłach a na białych chorwackich kamieniach-prezentował się cudnie-chłopaki juz nawet rozpalili ogień -pozostało tylko szybkie przygotowanie kiełbasek i wygodne rozłoenie się w cieniu drzew ( w między czasie łukasz skoczyl do morza po trochę wody w której zamierzał ugotować ziemniaki-twierdząc że na soli przyoszczędzi:)).I tak oto rozłożeni wygodnie wpatrywaliśmy się w naszą polową kuchnię popijając przy tym co nieco i ukladając plan na kolejne godziny dnia.Ustaliliśmy że pojedziem po południu gdy slońce trochę zelży zobaczyć jakieś pobliskie miasteczko.Przydało by też zwulkanizować przebitą oponę i pomyśleć przynajmniej o jakiejś folii na boczną szybę.tak czy owak wyjazd miał byc około 15.00-16.00....uff ziemniaki , kiełbasa , cebula ,piwko wymaga poobiedniej drzemki.Punat-tak nazywa się miejscowość w której znaleźliśmy się po naszej sjeście-. Miasteczka które tu są te również nie przypominają naszych miasteczek-jeśli myślici że tu są hipermakety-auto serwisy-komisy samochodowe-kina-biedronki -to się bardzo mylicie,jezeli są to napewno nie tak obreklamowane jak u nas gdzie 200szyldów wskazuje po drodze jak dojechać do stacji kontroli pojazdów.w miasteczku nawet w uliczce przy samym morzu nie ma mrugadełek -gier,jednorękich bandytow nie ma też maszyn w których tatusiowie wrzucają 5zł i kopią z całej sily piłke a potem wgapiają się w rzędy cyfer rosnących w górę i cieszą się że znów gurują silą nad swoimi 8letnimi dziećmi.Cisza i spokój..nawet straganiki pobliskie nie są aż tak napakowane i gęste jak te u nas.Postanowiliśmy porozglądać się za auto serwisem-w tym celu udaliśmy się bardziej na obrzeża miasteczka i o dziwo pierwszy punkt usługowy jaki minęliśmy był maly warsztacik samochodowy.Łukasz podjechał swoim autem i pokazał naszą sflaczałą oponę starszemu panu.Był to najprawdopodobniej właściciel zakładu-starszy pan podrapal się po swojej łysej polance na głowie,powiedział parę słów po swojem -które oczywiście nie zrozumieliśmy i poszedł.Zaden z nas nie palil papierosów ale każdy by to pewnie zrobił-oczekiwanie na werdykt Jury. Z warsztaciku dało się słyszec odgłosy swistów,zgdzytów ,strzałów,uderzań młotkiem -aż w końcu starszy pan pojawił się z powrotem.Ocierając czoło zasymulował ileż to wysilku i pracy musiał poświęcić w celu zalatania takiego kola-co oczywiście wiedzieliśmy że będzie się wiązać z większą marżą-. Tak to jest-jesteś w obcym kraju-płacisz(przecież jeżeli gość ci powie nawet 200kun -to co masz zrobić...? Płacisz) na szczęście naprawa wyniosła 70kun.Pozostało nam załatwienie sprawy szyby-lecz gdy poszukiwania czegoś w celu jej wypełnienia spełzły na niczym postanowiliśmy przyjrzeć się miejscu w którym się znaleźlimy.Punat! Miasteczko portowo turystryczne-żadnych bloków tylko domki z okiennicami -Chorwaci lubują się w okiennicach -jezeli mogliby to okiennice montowli by nawet w psiej budzie-a i obowiązkowo buda ta musiala by być cała biała i miec dach z czerwonej dachówki.Pomimo szczytu sezonu w miasteczku tym nie odczuliśmy tłumów turystów-generalnie w miasteczku panował ład i porządek.przy przybrzeżnej dróżce sporo knajpek i restauracji których menu woleliśmy póki co nie czytac. O plażach w samym miasteczku należało zapomnieć-całą linię brzegową wypełniały stateczki-jachciki-żaglowki-widać to miasto typowo portowe.drobne zakupy i na dziś starczy-Powrót do znanego już wam zielonego szałasu-my czterej i wszystkie pięć kółek:) Wieczór minął spokojnie i w sposób taki jak lubimy najbardziej;)
DZIEŃ TRZECI:
Tego dnia obudziłem się jako pierwszy. Trzeba przyznać że nasz namiot to prawdziwy koncert traktorów z lat 80-tych .Jeżeli moje chrapanie nigdy mnie nie obudziło to chrapanie moich 3 kolegów było czymś co obudziło by martwego...miałem wrażenie że jeżeli odchylę :"drzwianą płachte" naszego namiotu -zobaczę pełen kamping ludzi z podkrążonymi oczami stojący tuż u wejścia z widłami ,grabiami ,cepami,pochodniami i innymi ogródkowymi przyborami-mówiących-"PRECZ!!!".Na szczęście nic takiego nie miało miejsca ale nawet przy toaletach było nas słychać-a co dopiero jak ja w nocy dołączam do ich koncertu? Poranna kawka..o tak...to jest to czego dziecko może pozazdrościć nam doroslym-porannka kawka to rytuał mego życia.W budynku toalety był na stałe pozostawiony bezprzewodowy czajniczek dzielki któremu można bylo spełnic swoje marzenia.Po powrocie z kubkiem kawy rozsiadłem się przed namiotem lecz przechodzący tamtendy ludzie -jakoś dziwnie patrzyli na mnie i nasz namiot z którego wydobywal się trójgłosy koncert "cykad"-postanowiłem więc przejść się odrobinę i napić kawy na plaży...BYło bezludnie -tylko szum wody i ja...( i w tym momencie będzie nudnie) Wpatrując się w morze poczułem się bardzo mały,bardzo znikomy...Dla takiego morza jestem tylko malutką nic nie znaczącą kropeczką pomyślałem- jedną z miliarda która dotknęła brzegów jej szat...nawet czas który tu bedę cały tydzień-nie miał dla tak wielkiego go żywiołu żadnego znaczenia-dla niego to pewnie setna sekundy-ciekawe jak bedzie tu za tysiąc lat...Morze o poranku i o zachodzie ma w sobie coś magicznego-patrzyć można w nie tak samo długo jak w ognisko bedąc w gronie znajomych-bez końca..."MAREK!!! MAREK!!! Widzieliście moj nóz!!! przecież on tu był!!! Ocho wstali pozostali chrapacze...Na miejscu zastałem panikę-Łukasz szuka swojego noża-ale nie myślcie noża w sensie scyzoryka-to co szukał Łukasz to była pamiątka po jego dziadku -prawdziwy nóż który jego dziadek przywiózl z Rosji..."Zostawiłem go tutaj" -czy ja brałem twój nóż? Ja nie brałem żadnego noża-"to gdzie on jest..itd...Po godzinie poszukaiwań-a szukaliśmy wszędzie-Łukasz byl gotowy zacząć poszukiwania od pobliskich namiotów...Wiedzieliśmy jedno dzisiejszy dzień nalezy uczynić "dniem Łukasza" -żadnych wzmianek o nożach,scyzorykach ,tasakach,kosiarkach,piłach spalinowych-nawet obcinacz do paznokci byłby nie na miejscu.Chcieliśmy w ten dzień zrekompensować mu jakoś tą stratę...aż tu po chwili Paweł "nie ma czym ukroić chleba"-nic tylko pacnąć się płaską dłonią w czoło i opuścić dłoń w stronę brody...Wycieczka!!!tak to coś co pozwoli zapomnieć-nic tak nie łagodzi złego nastroju jak zwiedzanie. Na budynku biura campu była rozwieszona mapa całej wyspy-wrapieni w nią postanowiliśmy że celem dzisiejszej podróży będzie miasteczko Krk.Pan Rudolf Diesel sprawił że nasza maszyna wersji 2 zagrała swoim cichym pomrukiem i już po niecałej godzinie byliśmy zaparkowani na darmoszkowym parkingu tuż przed miastem Krk.Miasto to jest nieco inne od wcześniej zwiedzanego Punatu. Miało się wrażenie że jemu towarzyszy jakaś historia.Zwiedzaliśmy tylko tą centralną częśc miasta najwąniejszą i otoczoną kamienistym murem...Budowle powstały pewnie z kamienia który leżał tu wszędzie.Wąskie uliczki w tak upalny dzień to jest to!!-Ci chorwaci nie są tacy głupi-wiedzą jak zbudować miastu żeby było w nim chłodno.
(Drodzy czytelnicy niestety opis dalszej przygody wkróce-z racji zaplanowanego wyjazdu na Chorwację nie będę miał dostepu do neta-myślę że po 2tygodniach zasiądę by dokończyć opis i rzetelnie opisać historię jaka nas spotkała-Pozdrawiam i życzę sobie oraz wszystkim wypoczywającym -"wesołych wakacji" ).
Ostatnio edytowano 29.07.2014 08:39 przez iromir1, łącznie edytowano 51 razy
ryszard22
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2425
Dołączył(a): 06.04.2013

Nieprzeczytany postnapisał(a) ryszard22 » 22.07.2014 11:30

I co się działo dalej, pisz.....
Calapula
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 703
Dołączył(a): 13.05.2013

Nieprzeczytany postnapisał(a) Calapula » 22.07.2014 11:33

To może być relacja jakiej tu jeszcze nie było. Czekam na cdn z ciekawością.
walp
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 13432
Dołączył(a): 22.12.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) walp » 22.07.2014 11:34

Widzę, że wyprawa pod znakiem "50 zgrzewek browara",
ale mam nadzieję, że prawda (i tylko prawda) o Chorwacji zostanie odkryta. :oczko_usmiech:
marcin_plock
Globtroter
Posty: 37
Dołączył(a): 18.07.2011

Nieprzeczytany postnapisał(a) marcin_plock » 22.07.2014 11:34

Faktycznie na Madziarach mają fajne te winietki naklejane na szybę :)
Basiulinek
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 4400
Dołączył(a): 10.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Basiulinek » 22.07.2014 11:38

Ojjjj.....imprezowo tu chyba bedzie! :)
Tylko, czy po takiej ilosci browarow mozna odkyc prawde? ;)
cooleczka
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 410
Dołączył(a): 17.08.2011

Nieprzeczytany postnapisał(a) cooleczka » 22.07.2014 11:45

Dawaj Irek, dawaj prawdę :)
voite
Croentuzjasta
Posty: 153
Dołączył(a): 20.12.2011

Nieprzeczytany postnapisał(a) voite » 22.07.2014 11:53

Dział "fantastyka" piętro wyżej :D
Anai
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3715
Dołączył(a): 08.11.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) Anai » 22.07.2014 11:56

Jak cała prawda, to nie może mnie to ominąć :smo:
Fanka
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 734
Dołączył(a): 16.09.2013

Nieprzeczytany postnapisał(a) Fanka » 22.07.2014 12:02

iromir1 napisał(a):Otóż postaram się wam opisać całą relację z naszej pięknej podróży na Chorwacje.


Chętnie poczytam, ale o podróży do Chorwacji :wink:
Ostatnio edytowano 22.07.2014 23:24 przez Fanka, łącznie edytowano 1 raz
przemo99
Croentuzjasta
Posty: 471
Dołączył(a): 14.01.2014

Nieprzeczytany postnapisał(a) przemo99 » 22.07.2014 12:10

Prześlij zdjęcie bagażnika , musi być bezcenne :mrgreen: Dawaj dalej bo wszyscy ciekawi.
dids76
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 7937
Dołączył(a): 20.08.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) dids76 » 22.07.2014 12:25

Poczytam dalej, chociaż ciężko się czyta ( rób przerwy pomiędzy zdaniami).
Dwa pytania: w Golfie II kontrolka paliwa (nawet trójki nie miały, no chyba że na tym ten "tuning" polegał)? No i węgierska winieta przyklejona do szyby, nigdy przez Węgry nie jechałem, ale z tego co wiem to mają "E-matrice" której się nie nakleja (no ale mogę czegoś nie wiedzieć) :oczko_usmiech:
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 22.07.2014 12:33

Da się przykleic węgierską winietę ! A zgrzewki browara to chyba w czteropaku :)
raptorf22
Odkrywca
Posty: 105
Dołączył(a): 10.01.2014

Nieprzeczytany postnapisał(a) raptorf22 » 22.07.2014 12:34

Lubię takie relacje w stylu :jou ziom!!!!! :oczko_usmiech: Czekam co dalej.
garbowski
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3632
Dołączył(a): 30.12.2013

Nieprzeczytany postnapisał(a) garbowski » 22.07.2014 12:34

..chyba że pokwitowanie opłaty.. :oczko_usmiech:
Następna strona

Powrót do Nasze relacje z podróży


  • Podobne tematy
    Ostatni post

cron
Cała prawda o Chorwacji
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone